Nie chcę być niesprawiedliwa wobec tego kraju. W Czarnogórze nie spędziliśmy nawet całej doby i to bardzo nie w porządku, żeby wyrabiać sobie zdanie po pobycie tylko w jednym miejscu. Z resztą - podczas drogi do granicy, co rusz były piękne miejsca. Niestety, mieliśmy naprawdę mało czasu i Czarnogóra musi trochę poczekać na tanie bilety lotnicze, żebyśmy mogli ją w pełni docenić (razem z bałkańskimi stolicami. Nie wiem, skąd na to wezmę czas
:D. Po prostu, umówmy się tak, że w ogóle nie będziecie zwracać uwagi na moją, może niezbyt przychylną w swojej wymowie, wypowiedź. Dobrze?
:)
I już Bośnia i Herzegowina.
C.D.N.Bośnia i Herzegowina. Tu poczuliśmy się ponownie trochę pewniej. Przecież o tym kraju wiedzieliśmy "wszystko" - znowu wróciliśmy pod opiekuńcze skrzydła przewodnika
:)
Przez granicę przejechaliśmy bez najmniejszych problemów. Szybki postój na kawie - 3 marki (euro to 2 marki) i ruszamy dalej. W sieci bardzo często można znaleźć ostrzeżenia, żeby w Bośni i Herzegowinie nie zjeżdżać z głównych dróg, nie schodzić z oznaczonych szlaków. Podobno całkiem często można się jeszcze natknąć na pozostałości po ostatnich działaniach wojennych - miny i niewypały (szczerze mówiąc trochę zmroził mnie fakt, że, wg. danych szacunkowych, nie odkryto jeszcze ich kilkaset tysięcy :/ Podobno też, bardzo częstym widokiem są tabliczki ostrzegawcze. My nie widzieliśmy ani jednej - nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
Ostrzeżenia ostrzeżeniami, ale ten skrót bardzo kusił
:) Poza tym, właściwie można go nazwać "wytyczonym szlakiem"
:) Ale bardzo się pilnowaliśmy ("co robisz? Co robisz?!!!!!Jedź prosto!!!" - ja. Głucha cisza, przerywana czasem znaczącym westchnieniem - Marcin), żeby przypadkiem nie zjechać ani milimetr poza wydeptany trakt
:D (swoją drogą, ma cierpliwość chłopak
:D
Niestety, Bośni nie ominęły też pożary lasów, wywołane temperaturą. Przez całkiem spory kawałek drogi jechaliśmy w dymie i powiem Wam, że nie jest to przyjemne uczucie - jedziesz, widząc i właściwie czując ogień. W pewnym momencie byłam przekonana, że będziemy musieli zawrócić, jednak, ponieważ inne auta wjeżdżały prosto pomiędzy, no "ściany ognia" to nie były, ale mocno tlące i dymiące się połacie drzew, zrobiliśmy tak i my. Nieprzyjemne, niemiłe doznanie.
Pierwszym przystankiem miało być Medjugorie. Trochę zepsuł nam humor odczytany w przewodniku opis : "wioska z sanktuarium powoli przekształca się w ośrodek turystyczny". Tym razem przewodnik tez się mylił
:D Zupełnie nietrafione okazało się określenie "powoli"
:D
:D
Do Medjugorie bardzo łatwo trafić. Wystarczy od pewnego momentu jechać za autokarami turystycznymi:/ Tylko trochę długo się tam trafia, niestety :/
:D
Kościół św. Jakuba - centrum Medjugorie. Pielgrzymi i turyści z całego świata. Można tam było usłyszeć chyba wszystkie języki.
Nie zabrakło i naszego akcentu
:)
Upał straszliwy. Każdy szukał chociaż skrawka cienia. Największą popularnością cieszyła się droga krzyżowa :/
Trochę czasu zajęło nam odnalezienie wzgórza objawień. Wg. przewodnika idzie się do niego wąską ścieżką wzdłuż której poustawiane są małe krzyże i polowe ołtarzyki. I to nas trochę zmyliło :/ Niestety, teraz wzdłuż ścieżki ustawione są stragany z pamiątkami, jedzeniem i właściwie wszystkim, co podpowie wyobraźnia.
Wzgórze objawień. Dużo spokojniej i o wieeeele mniej ludzi, niż w centrum.
Cóż mogę powiedzieć? Chyba faktycznie to teraz olbrzymi ośrodek turystyczny, no i ogromny biznes. Trochę mnie zaskoczyło, gdy na tablicy informacyjnej pod kościołem wielkimi literami było zaznaczone miejsce sklepu z dewocjonaliami :/ Tzn. było ich tam mnóstwo, ale ten widocznie był wyjątkowy
:) I faktycznie był wyjątkowy
:D Począwszy od rozpylonego w nim zapachu róż (przypominam - podobno objawieniom często towarzyszy różany zapach), poprzez asortyment. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie lub dla swoich bliskich
:D Masz standardowych rodziców - proszę bardzo : różańce, książeczki, obrazki, figurki (uwzględniono też zasobność portfela, Jeśli nie stać cię na drogą, to przejrzyj wybór malutkich, dużo tańszych) - bardzo ładne z resztą. Córka trochę zbuntowana? To może pierścionek albo bransoletka z Matką Boską? A może spodoba się jej tatuaż samoprzylepny z Matką Boską? Naklejka na rower? Mamy wszystko. Mąż wieczorem lubi się napić? - proszę bardzo, oto gustowna piersióweczka. Z Matką Boską oczywiście. A jak zostało ci bardzo mało pieniędzy i nie masz pomysłu na prezenty dla sąsiadów, to takie śliczny drobiazg na pewno będzie na miejscu : Bo przecież z Medjugorie nikt nie może wyjechać z pustymi rękami:/ Smutne i straszne.
To nie jest to, o czym myślicie. I o czym myślałam ja, gdy przebierając nogami dobiegłam z naiwną radością, że wreszcie znalazłam łazienkę :/
:D To konfesjonały. W każdym można wyspowiadać się w innym języku, a na wielkim wyświetlaczu migoczą "numerki" kolejki.
Jedziemy dalej. Nocleg zaplanowaliśmy w Mostarze. Na booking.com udało nam się znaleźć pokój w akademiku dosyć blisko centrum (15 euro za pokój).
Piąte co do wielkości miasto w kraju, most w Mostarze jest chyba wizytówką Bośni i Herzegowiny, ale ulice cały czas przypominają o tragicznej przeszłości.
Zostawiliśmy tylko rzeczy w pokoju i pędem ruszyliśmy w stronę Starego Miasta, bo podobno najpiękniej wygląda właśnie wieczorem.
To prawda. Mostar nocą ma niesamowity klimat. Pomimo tłumu turystów, ma w sobie jakąś pierwotną magię. Malutkie uliczki, kamienny bruk oświetlony światłem sodowym, sklepiki - to wszystko razem wygląda, jakby człowiek przeniósł się na plan filmowy.
Można chodzić uliczkami i po prostu napawać się atmosferą. Z zaułków dobiegają fragmenty koncertów na żywo, ślizgasz się trochę na kamieniach i wdychasz specyficzny zapach powietrza...Czysta magia.
W sklepikach można kupić bardzo specyficzne pamiątki - długopisy zrobione z łusek po nabojach (małe - 4 marki, większe - 5). No i chyba nie byłabym sobą, gdybym nie mogła Was poinformować o cenach mojego ulubionego napoju
:D Duże - 3,5 marek
:D
I najbardziej znany most...
W dzień Mostar trochę traci swoją magię. Dalej jest pięknym miastem z tragiczną historią, ale jednak podziwianie go w nocy nie ma sobie równych. W dzień robi się dużo bardziej "turystycznie". Widać to zwłaszcza podczas szukania parkingu w centrum :/ po około pół godziny jeżdżenia tam i z powrotem, jakiś litościwy pan stojący na ulicy zaczął nas kierować na parking. Prywatny, jak się później okazało. Ale trochę przesadził (nawet według mnie, co jest dobitnym dowodem na przegięcie
:D, gdy po zaparkowaniu przedstawił cenę. 10 euro :/
:D (myślę, że gdyby zszedł o połowę, to więcej osób by mu zostało, bo tak, to co drugi samochód wyjeżdżał zaraz z tego miejsca
:D W końcu zaparkowaliśmy na osiedlu mieszkalnym. Nielegalnie i za darmo
:)
To, niestety, bardzo częsty widok.
Nie no, w dzień dalej jest BARDZO pięknym miastem
:)
Latem miejscowi zarabiają pieniądze skacząc z mostu bez zabezpieczenia. Nie jest to ani łatwy, ani bezpieczny sport. Na skok decydują się dopiero po zebraniu odpowiedniej kwoty od turystów. Niestety, zjawiliśmy się za późno i zdążyliśmy uwiecznić tylko radość po skoku.
Będąc w Mostarze warto trochę zboczyć z utartego szlaku głównych ulic Starego Miasta. Mostar kryje mnóstwo niespodzianek i pięknych miejsc w zaułkach i na poboczach.
Niesamowity kontrast. Piękna stara część Mostaru i bloki poznaczone śladami po kulach...
Niestety, trzeba było jechać dalej. Coraz mniej czasu, a tyle jeszcze do zobaczenia. Ruszyliśmy więc w stronę Blagaj, miasteczka, w którym znajduje się klasztor derwiszów.
C.D.N.Od momentu w którym zobaczyliśmy jego zdjęcie w przewodniku, koniecznie chcieliśmy zobaczyć klasztor derwiszów. Blagaj znajduje się tylko 7 km od Mostaru, więc żal było nie skorzystać. I tu po raz kolejny moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością (ale to raczej wina wygórowanych, nierealnych oczekiwań i bujnej wyobraźni. Rzeczywistość spisała się, no, tak, jak na nią przystało
:D Oczekiwałam miejsca mistycznego, pustego i cichego, w którym co jakiś czas będzie przemykał tajemniczy derwisz :/ (no wiem, afektowane trochę. Muszę zmienić literaturę
:D (choć z drugiej strony, zdjęcie w przewodniku trochę to sugerowało. Autorzy złośliwie usunęli z kadru wszystkich turystów
:D A otrzymałam doskonale zorganizowany ośrodek turystyczny. Parking (2 marki od osoby), krótki spacer przez alejkę handlową (pamiątki wszelkiego rodzaju...) i już jesteśmy.
Trzeba jednak przyznać, że miejsce przepiękne. Nic więc dziwnego, że cieszy się olbrzymim powodzeniem turystów. Klasztor stoi bezpośrednio pod górą, z której wypływa rzeka Buna. Woda jest tak czysta, że nie wolno w niej nawet moczyć rąk (tak przynajmniej nam powiedziano w informacji).
Wstęp do klasztoru - 2 marki od osoby. Obowiązuje stosowny strój - długa spódnica i zasłonięte włosy u kobiet. Przed wejściem czekają miłe panie, które wypożyczają zwiedzającym stroje i pomagają je odpowiednio zawiązać. Jeszcze tylko szybkie przejście przez sklepik (oczywiście z pamiątkami) i można zwiedzać.
Trochę surowe wnętrze robi wrażenie. Budynek służył zarówno celom mieszkalnym, jak i modlitewnym, a na piętrze znajdują się dwa muzułmańskie grobowce.
Po drugiej stronie rzeki można skorzystać z innej atrakcji. Wzdłuż widocznej liny, na pontonie wpływa się do wnętrza góry. Niestety, nie wiem, jaki jest koszt takiej zabawy, bo zrezygnowaliśmy z tego bardzo prędko (podejrzeliśmy, że lina i wycieczka kończy się zaraz za skrajem jaskini
:D
Ale trochę zachęcająco wygląda. Jednak, skoro to wycieczka "Do źródła Buny", to to źródło chyba wypływa zaraz, bo cała atrakcja trwa 5 min
:D
Po zastanowieniu się stwierdzam możliwość, że autorzy zdjęcia, które nas tak zainspirowało, niekoniecznie musieli usuwać turystów w jakimś programie do obróbki. Tu też za bardzo nie widać, że "były ich tysiące"
:D
A to grota, która znajduje się bezpośrednio nad klasztorem (można sprawdzić na wcześniejszym zdjęciu). Bardzo nas zaciekawiła. Zwłaszcza schodki wykute w miejscu, gdzie kończy się drabina. Do tej pory się zastanawiam, jakie może być jej przeznaczenie.
Czas niestety goni jak szalony, więc jedziemy dalej. Teraz będzie odcinek pt. "Drogi w Bośni i Herzegowinie" - czuję się zobowiązana, żeby ta relacja miała choć trochę praktycznego przełożenia dla kolejnych podróżujących. Niestety, jestem totalnym laikiem samochodowym, a Marcin jakoś się nie kwapi, żeby napisać parę spostrzeżeń (choć cały czas go męczę, przysięgam
:D, więc mogę to zrobić na razie tylko w taki sposób
:D
Uwaga. Porady praktyczne. Drogi w Bośni i Herzegowinie są takie :
Takie też są
:D
Podsumowując - dużo zakrętów, dużo skał, często zabezpieczonych ochronnymi siatkami, tunele i przepiękne widoki
:D A tak na poważnie - na głównych drogach podłoże jest bardzo dobre, sami widzicie.
Dużo nowych dróg biegnie wzdłuż starych. Niesamowite wrażenie robią nieużywane już tunele "poziom wyżej".
Widoki naprawdę są niesamowite. Praktycznie całą drogę spędziłam z nosem przy szybie. I opłaciło się! Ku mojej olbrzymiej radości, na zboczu góry wypatrzyłam kozicę! Szybka akcja - zwalniamy auto, rzucam się po aparat i oto jest! Pamiątka na całe życie!
:D
Nie muszę chyba nadmieniać, że humor mi się zdecydowanie pogorszył? :/
:D
Jechaliśmy w stronę Sarajewa. Jednak było jeszcze dosyć wcześnie, a my cały czas cierpieliśmy na niedosyt "przygód" i "małoturystycznych" atrakcji. Przewodnik poinformował nas o wiosce Lukomir ("1500 m n.p.m., najbardziej odosobniona wioska w kraju, opasana nietkniętą przyrodą, która dzięki trudnemu dostępowi zachowała swój oryginalny wygląd"). Tak, poczuliśmy, że to jest to. Dodatkowo cyt. "kobiety wciąż noszą tu ręcznie dziane kostiumy", a w zupełną euforię wprawił nas fakt cyt. "wycieczka na własną rękę może być wyzwaniem" i "drogi nie są w najlepszym stanie"
:D (obawiam się, że my poważnie mamy nie po kolei w głowach
:D.
Ustaliliśmy, że przynajmniej spróbujemy dojechać. Jak coś, to się wrócimy - czasu mieliśmy pod dostatkiem, a znając nas, gdybyśmy chociaż nie spróbowali, wieczorem mielibyśmy ogromne wyrzuty sumienia. Trzeba było więc odbić z głównej drogi na Konjic. Według drogowskazu do Lukomiru było 28 km. Początkowo trasa nie była najgorsza.
Pocieszał nas tez fakt, że widzieliśmy tam parę samochodów, a nawet dłuższą chwilę jechaliśmy za autobusem.
Autobus dojeżdżał mniej więcej do tego miejsca. Tu miał "pętlę" (cudzysłów z wiadomych przyczyn
:D ) i zawracał ponownie do głównej drogi.
Nie dziwię się mu, bo potem było jakby trochę gorzej
:D
Ale jedziemy. Wprawdzie "asfalt" się skończył (kończy się po ok. 10 km.), natomiast do Lukomiru zostało nam tylko 18 km. Tu się załamaliśmy. Marcin zatrzymał auto i stwierdził "zastanówmy się chwilę, czy warto dalej jechać". Hmm, doskonale nas znam i wiedziałam co będzie dalej
:D Nie chciałam mu jednak przerywać chwili zadumy tekstem "Oj, no po co tracić czas, przecież i tak wiadomo, co zrobimy"
:D Po paru minutach okazało się więc, że ta górka jednak nie była taka trudna do pokonania
:D
"Nigdy nie mów nigdy". Nas to też jednak dopadło - pierwsza mijanka na "złożonych lusterkach".
No cóż, droga jak droga:/ Tempo mieliśmy zabójcze. Gdybym się tak nie bała schodzić z "wytyczonego szlaku" (miny), to chyba szybciej doszłabym na piechotę
:D
I nagle wyjechaliśmy z drzew i wjechaliśmy na szczyt....Raj....
Napiszę krótko szacun za relację z serbskiej części. Byłem w tym roku w Serbii głównie Belgrad i Zrenjanin ale to co czytałem i obejrzałem na zdjęciach sprawia, że Serbia do powtórki. Takich Bałkanów szukałem. Świetnie, szkoda, że wyjeżdżacie już z Serbii do tego pseudopaństwa.
;)
pestycyda napisał:Kojarzycie scenę, która przewija się przez większość westernów? Obcy wchodzi do saloonu, czas jakby zwalnia, robi się cisza, a miejscowi twardziele powoli odwracają głowy w jego kierunku ze spojrzeniami niekoniecznie życzliwymi. No właśnie
:D Więc tak to wyglądało
:D umarłam
:lol: relacja jest boska, uwielbiam styl w jakim piszesz
:) we wrześniu planujemy zrobić Serbię, Albanię i Czarnogórę - mamy już wstępnie nakreślona pętle i punkty must see, choć pewne z nich a pokrywające się z waszą wyprawą miejsca uległy już wstępnej weryfikacji, także dzięki wielkie za pomoc
:) Czy mogłabyś stworzyć mapkę jak wyglądała dokładnie Wasza trasa?
Super relacja. Dwa lata temu "doświadczyłem" podobnej trasy przez Bałkany,ale po Twojej relacji uświadomiłem sobie,że trzeba będzie tam wrócić
:) Szczególnie do Albanii.
Piękne miejsce te "Góry Przeklęte". No i fajny opis tej wieczornej biesiady, szkoda że zabrakło z niej zdjęć
:-) Klimat takich miejsc trochę przypomina mi Gruzję, chyba można postawić tezę że im społeczeństwo danego kraju uboższe tym bardziej gościnne i otwarte na obcych
:-)Jedynie nie do końca potrafię zgodzić się z tym zdaniem:pestycyda napisał:Tymczasem, ponieważ sam temat krwawej zemsty jest bardzo medialny, mówi się tylko o nim, zamiennie używając określenia "Kanun", w zupełnym oderwaniu od całości. Nie mówię, że popieram ten zwyczaj, bo nie, natomiast uważam, że można się o tym wypowiadać dopiero po pełnym zapoznaniu z całością, po przeanalizowaniu powodów i zrozumieniu warunków życia górali albańskich. Natomiast drażni mnie przedstawianie tematu bardzo płytko, tylko jako "sensację" i "barbarzyństwo".A sama przecież wcześniej zauważasz:pestycyda napisał:Czasem udaje się wynegocjować bezpieczne wychodzenie do szkoły dla dziecka.Dla mnie osobiście jest sensacją że w XXI wieku w bądź co bądź cywilizowanym europejskim kraju (od 2009 członek NATO) istnieją jeszcze takie zwyczaje wśród ludzi. I właśnie barbarzyństwem jest zabieranie dzieciom prawa do nauki i przerzucanie na nie odpowiedzialności za czyny krewnych, niezależnie od tego z jakich powodów członek rodziny popełnił daną zbrodnię. Taki sposób postrzegania i egzekwowania prawa kojarzy mi się z najgorszymi i najokrutniejszymi systemami prawnymi - takimi jak ZSRR z okresu stalinizmu.Czekam na dalsze części relacji
:-P
@klapio, masz rację, dla mnie to też zupełnie nie jest ok. Drażni mnie jedynie fakt, że o prawie Kanun ludzie wypowiadają się wyłącznie w kontekście krwawej zemsty i tylko z nią utożsamiają te prawa. A tymczasem cały kodeks obejmuje wiele innych rzeczy, które są dużo bardziej "ludzkie" - m. in. prawo gościnności (a właściwie obowiązek). Dużo też tam jest powiedziane o honorze i o obowiązku wobec rodziny (a raczej powinności). Owszem, sam temat "zemsty" jest totalnie nie do zaakceptowania, tylko chciałabym, żeby osoby dyskutujące o tym, miały świadomość szerszego kontekstu - skąd to się wzięło i dlaczego. Media bardzo często wypaczają sens, szukając "taniej sensacji". A tymczasem, jest to dramat. Piętno czasów, kultury, warunków życia...Co do zdjęć z biesiady...Sam wiesz na pewno najlepiej, że w niektórych warunkach zupełnie nie ma głowy i warunków do fotografowania. Zepsułyby klimat i "prawdziwość" momentu...Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam
:)
Co wieczór czekam na dalszą relację a dziś nic.... Herbata przy kompie, miała być miła godzinka na czytanie i planowanie własnego wyjazdu... Pestycydo, litości, nie każ mi dłużej czekać! Mam nadzieję, że zobaczę te wszystkie miejsca w realu. Dziękuję za umilenie mi grudniowych wieczorów
8-)
Co to dużo gadać/ pisać - znowu zaserwowałaś nam świetną relację. Brawo! 7*PS Ta maska na twarz (batulla/ batoola) może nam się nie najlepiej kojarzyć, ale w państwach Zatoki jest to symbol wzbudzający szacunek i kojarzący się z osiągnięciem przez kobietę poważanej pozycji (najczęściej żony, ale nie tylko) w (bardzo) tradycyjnych rodzinach. Jak kiedyś czepiec w Polsce. A przy bliskowschodnim słońcu i piasku niesionym z wiatrem każdy centymetr kwadratowy osłoniętej skóry to plus. Wieść gminna niesie, że współczesne modele są leciutkie i mają czasem wyściółkę. I nosi je w dzisiejszych czasach już coraz mniej kobiet.
;-)
@pestycyda dzięki za pokazanie całkiem sporego kawałka Europy
:D i to naprawdę ładnego, wiedziałam, że Bałkany są ładne, ale nie, że aż tak (wstyd przyznać pewnie
:P )ps. gdzie kolejna wyprawa? ależ jestem ciekawa
:D
@pestycyda "Szacun" za obszerność relacji i czas poświęcony na jej pisanie. Nad pakowaniem się musicie jeszcze trochę popracować [SMILING FACE WITH SMILING EYES] My w czwórkę na dwutygodniowy wyjazd w ten sam rejon, mieliśmy mniej bagaży. Bałkany są super [SMILING FACE WITH SMILING EYES]
@olajaw, skuś się i pojedź - nie będziesz żałować:) Co do wyjazdów, to właśnie Ty narobiłaś mi ogromnej ochoty na wulkany w Indonezji, zakochałam się. Niestety, to trochę później, bo bilety czekają od maja i za 18 dni będę w Etiopii! Strasznie się cieszę
:) (przewodnik kupiony, autor sprawdzony na sto tysięcy sposobów i bardzo mi odpowiada
:D@igore, na ogół jakoś lepiej mi idzie pakowanie
:D Tu uległam wizji olbrzymiego bagażnika "tylko dla mnie"
:D Ponad połowa tych rzeczy zupełnie nie była potrzebna.
Bardzo lubię Twoje relacje, bo są takie prawdziwe. Żadnych wystudiowanych zdjęć, dużo pisania o jedzeniu i piciu (lubię to!) i jeszcze więcej kontaktu z lokalesami. I do tego ten pełny bagażnik - gdybym miała jechać gdziekolwiek autem, to tak by to właśnie wyglądało. Dlatego wolę jednak samolotem
:lol:
@pestycyda to mnie zaskoczyłaś tą Etiopią
:D coś czuję, że "będzie się działo"
:D to może być relacja roku
:D
:D Indonezję polecam baardzo, jest świetna! I cieszę się, że i ja kogoś zainspirowałam
:)
Witam,we wrześniu wybieramy się do Albanii i również raczej omijamy takie miejsca, które popularne przewodniki polecają jako największe atrakcje.Dlatego chciałbym się zapytać, jaki to przewodnik po Albanii używaliście?
gallileo napisał:we wrześniu wybieramy się do Albanii i również raczej omijamy takie miejsca, które popularne przewodniki polecają jako największe atrakcje.Dlatego chciałbym się zapytać, jaki to przewodnik po Albanii używaliście?fly4free forum
8-)
@aluis, niestety, to jest efekt współpracy (tfu, jakiej współpracy! Toż to orka na ugorze była!
:D z photobucket. Powoli wgrywam zdjęcia do relacji jeszcze raz, ale naprawdę powoli
:)@cccc, albo bierzemy zwykły przewodnik i robimy wszystko na odwrót
:D to, co polecane omijamy, a jeździmy w miejsca, które w przewodniku są opisane jednym zdaniem w stylu : "nic tam nie ma", "mała wioseczka" itp, itd. A najlepiej, gdy przewodnik ich w ogóle nie wymienia
:D
A ja kupuję cały czas przewodniki.Uwielbiam zbierać książkowe przewodniki
:) taki rodzaj pamiątki z wyprawy
:) Jak z wszystkiego i z tego trzeba umieć korzystać tak samo jak z forum f4f, jest tu sporo przydatnej wiedzy ale i nie mało subiektywnych opinii albo i wręcz złych opisów miejsc czy atrakcji.Wszytko trzeba się nauczyć selekcjonować pod siebie i swój gust.
Nie chcę być niesprawiedliwa wobec tego kraju. W Czarnogórze nie spędziliśmy nawet całej doby i to bardzo nie w porządku, żeby wyrabiać sobie zdanie po pobycie tylko w jednym miejscu. Z resztą - podczas drogi do granicy, co rusz były piękne miejsca. Niestety, mieliśmy naprawdę mało czasu i Czarnogóra musi trochę poczekać na tanie bilety lotnicze, żebyśmy mogli ją w pełni docenić (razem z bałkańskimi stolicami. Nie wiem, skąd na to wezmę czas :D. Po prostu, umówmy się tak, że w ogóle nie będziecie zwracać uwagi na moją, może niezbyt przychylną w swojej wymowie, wypowiedź. Dobrze? :)
I już Bośnia i Herzegowina.
C.D.N.Bośnia i Herzegowina. Tu poczuliśmy się ponownie trochę pewniej. Przecież o tym kraju wiedzieliśmy "wszystko" - znowu wróciliśmy pod opiekuńcze skrzydła przewodnika :)
Przez granicę przejechaliśmy bez najmniejszych problemów. Szybki postój na kawie - 3 marki (euro to 2 marki) i ruszamy dalej. W sieci bardzo często można znaleźć ostrzeżenia, żeby w Bośni i Herzegowinie nie zjeżdżać z głównych dróg, nie schodzić z oznaczonych szlaków. Podobno całkiem często można się jeszcze natknąć na pozostałości po ostatnich działaniach wojennych - miny i niewypały (szczerze mówiąc trochę zmroził mnie fakt, że, wg. danych szacunkowych, nie odkryto jeszcze ich kilkaset tysięcy :/ Podobno też, bardzo częstym widokiem są tabliczki ostrzegawcze. My nie widzieliśmy ani jednej - nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
Ostrzeżenia ostrzeżeniami, ale ten skrót bardzo kusił :) Poza tym, właściwie można go nazwać "wytyczonym szlakiem" :) Ale bardzo się pilnowaliśmy ("co robisz? Co robisz?!!!!!Jedź prosto!!!" - ja. Głucha cisza, przerywana czasem znaczącym westchnieniem - Marcin), żeby przypadkiem nie zjechać ani milimetr poza wydeptany trakt :D (swoją drogą, ma cierpliwość chłopak :D
Niestety, Bośni nie ominęły też pożary lasów, wywołane temperaturą. Przez całkiem spory kawałek drogi jechaliśmy w dymie i powiem Wam, że nie jest to przyjemne uczucie - jedziesz, widząc i właściwie czując ogień. W pewnym momencie byłam przekonana, że będziemy musieli zawrócić, jednak, ponieważ inne auta wjeżdżały prosto pomiędzy, no "ściany ognia" to nie były, ale mocno tlące i dymiące się połacie drzew, zrobiliśmy tak i my. Nieprzyjemne, niemiłe doznanie.
Pierwszym przystankiem miało być Medjugorie. Trochę zepsuł nam humor odczytany w przewodniku opis : "wioska z sanktuarium powoli przekształca się w ośrodek turystyczny". Tym razem przewodnik tez się mylił :D Zupełnie nietrafione okazało się określenie "powoli" :D :D
Do Medjugorie bardzo łatwo trafić. Wystarczy od pewnego momentu jechać za autokarami turystycznymi:/ Tylko trochę długo się tam trafia, niestety :/ :D
Kościół św. Jakuba - centrum Medjugorie. Pielgrzymi i turyści z całego świata. Można tam było usłyszeć chyba wszystkie języki.
Nie zabrakło i naszego akcentu :)
Upał straszliwy. Każdy szukał chociaż skrawka cienia. Największą popularnością cieszyła się droga krzyżowa :/
Trochę czasu zajęło nam odnalezienie wzgórza objawień. Wg. przewodnika idzie się do niego wąską ścieżką wzdłuż której poustawiane są małe krzyże i polowe ołtarzyki. I to nas trochę zmyliło :/ Niestety, teraz wzdłuż ścieżki ustawione są stragany z pamiątkami, jedzeniem i właściwie wszystkim, co podpowie wyobraźnia.
Wzgórze objawień. Dużo spokojniej i o wieeeele mniej ludzi, niż w centrum.
Cóż mogę powiedzieć? Chyba faktycznie to teraz olbrzymi ośrodek turystyczny, no i ogromny biznes. Trochę mnie zaskoczyło, gdy na tablicy informacyjnej pod kościołem wielkimi literami było zaznaczone miejsce sklepu z dewocjonaliami :/ Tzn. było ich tam mnóstwo, ale ten widocznie był wyjątkowy :) I faktycznie był wyjątkowy :D Począwszy od rozpylonego w nim zapachu róż (przypominam - podobno objawieniom często towarzyszy różany zapach), poprzez asortyment. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie lub dla swoich bliskich :D Masz standardowych rodziców - proszę bardzo : różańce, książeczki, obrazki, figurki (uwzględniono też zasobność portfela, Jeśli nie stać cię na drogą, to przejrzyj wybór malutkich, dużo tańszych) - bardzo ładne z resztą. Córka trochę zbuntowana? To może pierścionek albo bransoletka z Matką Boską? A może spodoba się jej tatuaż samoprzylepny z Matką Boską? Naklejka na rower? Mamy wszystko. Mąż wieczorem lubi się napić? - proszę bardzo, oto gustowna piersióweczka. Z Matką Boską oczywiście. A jak zostało ci bardzo mało pieniędzy i nie masz pomysłu na prezenty dla sąsiadów, to takie śliczny drobiazg na pewno będzie na miejscu :
Bo przecież z Medjugorie nikt nie może wyjechać z pustymi rękami:/ Smutne i straszne.
To nie jest to, o czym myślicie. I o czym myślałam ja, gdy przebierając nogami dobiegłam z naiwną radością, że wreszcie znalazłam łazienkę :/ :D To konfesjonały. W każdym można wyspowiadać się w innym języku, a na wielkim wyświetlaczu migoczą "numerki" kolejki.
Jedziemy dalej. Nocleg zaplanowaliśmy w Mostarze. Na booking.com udało nam się znaleźć pokój w akademiku dosyć blisko centrum (15 euro za pokój).
Piąte co do wielkości miasto w kraju, most w Mostarze jest chyba wizytówką Bośni i Herzegowiny, ale ulice cały czas przypominają o tragicznej przeszłości.
Zostawiliśmy tylko rzeczy w pokoju i pędem ruszyliśmy w stronę Starego Miasta, bo podobno najpiękniej wygląda właśnie wieczorem.
To prawda. Mostar nocą ma niesamowity klimat. Pomimo tłumu turystów, ma w sobie jakąś pierwotną magię. Malutkie uliczki, kamienny bruk oświetlony światłem sodowym, sklepiki - to wszystko razem wygląda, jakby człowiek przeniósł się na plan filmowy.
Można chodzić uliczkami i po prostu napawać się atmosferą. Z zaułków dobiegają fragmenty koncertów na żywo, ślizgasz się trochę na kamieniach i wdychasz specyficzny zapach powietrza...Czysta magia.
W sklepikach można kupić bardzo specyficzne pamiątki - długopisy zrobione z łusek po nabojach (małe - 4 marki, większe - 5). No i chyba nie byłabym sobą, gdybym nie mogła Was poinformować o cenach mojego ulubionego napoju :D Duże - 3,5 marek :D
I najbardziej znany most...
W dzień Mostar trochę traci swoją magię. Dalej jest pięknym miastem z tragiczną historią, ale jednak podziwianie go w nocy nie ma sobie równych. W dzień robi się dużo bardziej "turystycznie". Widać to zwłaszcza podczas szukania parkingu w centrum :/ po około pół godziny jeżdżenia tam i z powrotem, jakiś litościwy pan stojący na ulicy zaczął nas kierować na parking. Prywatny, jak się później okazało. Ale trochę przesadził (nawet według mnie, co jest dobitnym dowodem na przegięcie :D, gdy po zaparkowaniu przedstawił cenę. 10 euro :/ :D (myślę, że gdyby zszedł o połowę, to więcej osób by mu zostało, bo tak, to co drugi samochód wyjeżdżał zaraz z tego miejsca :D W końcu zaparkowaliśmy na osiedlu mieszkalnym. Nielegalnie i za darmo :)
To, niestety, bardzo częsty widok.
Nie no, w dzień dalej jest BARDZO pięknym miastem :)
Latem miejscowi zarabiają pieniądze skacząc z mostu bez zabezpieczenia. Nie jest to ani łatwy, ani bezpieczny sport. Na skok decydują się dopiero po zebraniu odpowiedniej kwoty od turystów. Niestety, zjawiliśmy się za późno i zdążyliśmy uwiecznić tylko radość po skoku.
Będąc w Mostarze warto trochę zboczyć z utartego szlaku głównych ulic Starego Miasta. Mostar kryje mnóstwo niespodzianek i pięknych miejsc w zaułkach i na poboczach.
Niesamowity kontrast. Piękna stara część Mostaru i bloki poznaczone śladami po kulach...
Niestety, trzeba było jechać dalej. Coraz mniej czasu, a tyle jeszcze do zobaczenia. Ruszyliśmy więc w stronę Blagaj, miasteczka, w którym znajduje się klasztor derwiszów.
C.D.N.Od momentu w którym zobaczyliśmy jego zdjęcie w przewodniku, koniecznie chcieliśmy zobaczyć klasztor derwiszów. Blagaj znajduje się tylko 7 km od Mostaru, więc żal było nie skorzystać.
I tu po raz kolejny moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością (ale to raczej wina wygórowanych, nierealnych oczekiwań i bujnej wyobraźni. Rzeczywistość spisała się, no, tak, jak na nią przystało :D
Oczekiwałam miejsca mistycznego, pustego i cichego, w którym co jakiś czas będzie przemykał tajemniczy derwisz :/ (no wiem, afektowane trochę. Muszę zmienić literaturę :D (choć z drugiej strony, zdjęcie w przewodniku trochę to sugerowało. Autorzy złośliwie usunęli z kadru wszystkich turystów :D A otrzymałam doskonale zorganizowany ośrodek turystyczny. Parking (2 marki od osoby), krótki spacer przez alejkę handlową (pamiątki wszelkiego rodzaju...) i już jesteśmy.
Trzeba jednak przyznać, że miejsce przepiękne. Nic więc dziwnego, że cieszy się olbrzymim powodzeniem turystów. Klasztor stoi bezpośrednio pod górą, z której wypływa rzeka Buna. Woda jest tak czysta, że nie wolno w niej nawet moczyć rąk (tak przynajmniej nam powiedziano w informacji).
Wstęp do klasztoru - 2 marki od osoby. Obowiązuje stosowny strój - długa spódnica i zasłonięte włosy u kobiet. Przed wejściem czekają miłe panie, które wypożyczają zwiedzającym stroje i pomagają je odpowiednio zawiązać. Jeszcze tylko szybkie przejście przez sklepik (oczywiście z pamiątkami) i można zwiedzać.
Trochę surowe wnętrze robi wrażenie. Budynek służył zarówno celom mieszkalnym, jak i modlitewnym, a na piętrze znajdują się dwa muzułmańskie grobowce.
Po drugiej stronie rzeki można skorzystać z innej atrakcji. Wzdłuż widocznej liny, na pontonie wpływa się do wnętrza góry. Niestety, nie wiem, jaki jest koszt takiej zabawy, bo zrezygnowaliśmy z tego bardzo prędko (podejrzeliśmy, że lina i wycieczka kończy się zaraz za skrajem jaskini :D
Ale trochę zachęcająco wygląda. Jednak, skoro to wycieczka "Do źródła Buny", to to źródło chyba wypływa zaraz, bo cała atrakcja trwa 5 min :D
Po zastanowieniu się stwierdzam możliwość, że autorzy zdjęcia, które nas tak zainspirowało, niekoniecznie musieli usuwać turystów w jakimś programie do obróbki. Tu też za bardzo nie widać, że "były ich tysiące" :D
A to grota, która znajduje się bezpośrednio nad klasztorem (można sprawdzić na wcześniejszym zdjęciu). Bardzo nas zaciekawiła. Zwłaszcza schodki wykute w miejscu, gdzie kończy się drabina. Do tej pory się zastanawiam, jakie może być jej przeznaczenie.
Czas niestety goni jak szalony, więc jedziemy dalej. Teraz będzie odcinek pt. "Drogi w Bośni i Herzegowinie" - czuję się zobowiązana, żeby ta relacja miała choć trochę praktycznego przełożenia dla kolejnych podróżujących. Niestety, jestem totalnym laikiem samochodowym, a Marcin jakoś się nie kwapi, żeby napisać parę spostrzeżeń (choć cały czas go męczę, przysięgam :D, więc mogę to zrobić na razie tylko w taki sposób :D
Uwaga. Porady praktyczne. Drogi w Bośni i Herzegowinie są takie :
Takie też są :D
Podsumowując - dużo zakrętów, dużo skał, często zabezpieczonych ochronnymi siatkami, tunele i przepiękne widoki :D A tak na poważnie - na głównych drogach podłoże jest bardzo dobre, sami widzicie.
Dużo nowych dróg biegnie wzdłuż starych. Niesamowite wrażenie robią nieużywane już tunele "poziom wyżej".
Widoki naprawdę są niesamowite. Praktycznie całą drogę spędziłam z nosem przy szybie. I opłaciło się! Ku mojej olbrzymiej radości, na zboczu góry wypatrzyłam kozicę! Szybka akcja - zwalniamy auto, rzucam się po aparat i oto jest! Pamiątka na całe życie! :D
Nie muszę chyba nadmieniać, że humor mi się zdecydowanie pogorszył? :/ :D
Jechaliśmy w stronę Sarajewa. Jednak było jeszcze dosyć wcześnie, a my cały czas cierpieliśmy na niedosyt "przygód" i "małoturystycznych" atrakcji. Przewodnik poinformował nas o wiosce Lukomir ("1500 m n.p.m., najbardziej odosobniona wioska w kraju, opasana nietkniętą przyrodą, która dzięki trudnemu dostępowi zachowała swój oryginalny wygląd"). Tak, poczuliśmy, że to jest to. Dodatkowo cyt. "kobiety wciąż noszą tu ręcznie dziane kostiumy", a w zupełną euforię wprawił nas fakt cyt. "wycieczka na własną rękę może być wyzwaniem" i "drogi nie są w najlepszym stanie" :D (obawiam się, że my poważnie mamy nie po kolei w głowach :D.
Ustaliliśmy, że przynajmniej spróbujemy dojechać. Jak coś, to się wrócimy - czasu mieliśmy pod dostatkiem, a znając nas, gdybyśmy chociaż nie spróbowali, wieczorem mielibyśmy ogromne wyrzuty sumienia.
Trzeba było więc odbić z głównej drogi na Konjic. Według drogowskazu do Lukomiru było 28 km. Początkowo trasa nie była najgorsza.
Pocieszał nas tez fakt, że widzieliśmy tam parę samochodów, a nawet dłuższą chwilę jechaliśmy za autobusem.
Autobus dojeżdżał mniej więcej do tego miejsca. Tu miał "pętlę" (cudzysłów z wiadomych przyczyn :D ) i zawracał ponownie do głównej drogi.
Nie dziwię się mu, bo potem było jakby trochę gorzej :D
Ale jedziemy. Wprawdzie "asfalt" się skończył (kończy się po ok. 10 km.), natomiast do Lukomiru zostało nam tylko 18 km.
Tu się załamaliśmy. Marcin zatrzymał auto i stwierdził "zastanówmy się chwilę, czy warto dalej jechać". Hmm, doskonale nas znam i wiedziałam co będzie dalej :D Nie chciałam mu jednak przerywać chwili zadumy tekstem "Oj, no po co tracić czas, przecież i tak wiadomo, co zrobimy" :D Po paru minutach okazało się więc, że ta górka jednak nie była taka trudna do pokonania :D
"Nigdy nie mów nigdy". Nas to też jednak dopadło - pierwsza mijanka na "złożonych lusterkach".
No cóż, droga jak droga:/ Tempo mieliśmy zabójcze. Gdybym się tak nie bała schodzić z "wytyczonego szlaku" (miny), to chyba szybciej doszłabym na piechotę :D
I nagle wyjechaliśmy z drzew i wjechaliśmy na szczyt....Raj....