Obelisk poświęcony "królowej górali" - angielce Edith Durham.
.........................(nie mogę ciągle pisać "zabrakło mi tchu" albo "szczęka mi opadła"
:D
Po prostu można było tam stać godzinami i patrzeć......
I już spokojniej (tzn. bardziej płasko
:D ), ale dalej pięknie.
Na zdjęciu dokładnie nie widać wszystkich szczegółów, niestety. Ale dobrych parę razy się zdarzyło - z prawej przepaść, a z naprzeciwka nieszczęśliwie nadjeżdża samochód. Mijanki na składanych lusterkach, dosłownie na milimetry - inaczej się nie dało (obawiam się zresztą, że bez tego kierowcy by się nie dało).
I Theth!
Pierwszy bar na trasie - chwila odpoczynku, kawa i wyciszenie drżących nóg :/
:D
Wodospad, trochę ukryty na poboczu.
I droga do niego - jak dobrze, że mieliśmy znającego się na rzeczy przewodnika. Sami, wiele miejsc byśmy po prostu przegapili.
Gdy przychodzi zima, w Theth zostaje ok. 10 rodzin. Jeśli komuś coś się stanie, jedynym sposobem, aby dotrzeć do szpitala, jest wzięcie chorego na nosze i przebycie drogi na piechotę. Trwa to dwa dni. Nie wszyscy dożywają :/
Katolicki kościółek w środku wioski.
Przepiękne miejsce, w którym jednak żyje się bardzo ciężko. Dojazd do wioski jest uzależniony od warunków pogodowych.
Wiem, strasznie dużo zdjęć. Ale musicie mi wybaczyć, po prostu Theth jest przepiękne (poza tym, wybierałam z chyba 2000, więc doceńcie minimalizm
:D
Bardzo pomysłowy sposób na przejście strumienia
:)
Dla mnie jak w bajce...
I Kulla, chyba główny powód sławy Theth.
Przewodniki i Albańczycy, pytani o krwawą zemstę rodową, zgodnie opowiadają, że tak, to było dawno temu, co najmniej ponad sto. Jednak niektórzy badacze wspominają, że w górach krwawa zemsta funkcjonuje do dziś. Podobno istnieją nawet specjalni negocjatorzy, którzy starają się godzić zwaśnione rodziny. Czasem udaje się wynegocjować bezpieczne wychodzenie do szkoły dla dziecka (ale po szkole nadal musi się ukrywać), czasem "wyrównanie" finansowe. Podobno przez ostatnie kilka lat, w wyniku zemsty rodowej zginęło ok. 1000 osób. Próbowałam podpytać naszego pana, ale to dla Albańczyków bardzo delikatny temat. Zwłaszcza, że aby go dobrze zrozumieć, należałoby się zapoznać ze wszystkimi księgami Kanun. Tymczasem, ponieważ sam temat krwawej zemsty jest bardzo medialny, mówi się tylko o nim, zamiennie używając określenia "Kanun", w zupełnym oderwaniu od całości. Nie mówię, że popieram ten zwyczaj, bo nie, natomiast uważam, że można się o tym wypowiadać dopiero po pełnym zapoznaniu z całością, po przeanalizowaniu powodów i zrozumieniu warunków życia górali albańskich. Natomiast drażni mnie przedstawianie tematu bardzo płytko, tylko jako "sensację" i "barbarzyństwo".
Wnętrze Kulli. Bardzo ciemno, jedyne światło dają malutkie okienka (zwężające się w stronę wnętrza, by jeszcze lepiej zapewnić bezpieczeństwo ukrywającemu się). W środku przedmioty codziennego użytku i zdjęcia osób, które tu spędziły czas.
Ostatni ukrywający się, mieszkał tu ponad sto lat temu (źródło : nasz pan). Jednak ojciec mężczyzny, który zamordował turystów z Czech powiedział oficjalnie "Teraz poddaje się rodzicom tych, którzy zginęli. Oni postanowią, co ze mną zrobić" (źródło : również nasz pan). Daje do myślenia, prawda?
Pod Kullą jest mała kawiarenka - kawa, herbata po 50 lek. Pani pracowała z dzieckiem. Zwróćcie uwagę na sposób "przechowywania dziecka"? (no nie wiem, jak to nazwać
:D ). Ale podobno takie usztywnienie pasami ma bardzo dobry wpływ na kręgosłup i jest naprawdę rozsądne (to już źródło koleżanka-rehabilitantka, której pokazywałam zdjęcie z dużym zdziwieniem).
I kolejny, przepiękny wodospad, do którego na 100% byśmy nie trafili, gdyby nie nasz pan.
A to nasze pamiątkowe zdjęcie
:D "Albumowe". Niestety, kolega nie zgrał się z samowyzwalaczem
:D
Szkoła i punkt medyczny. W zimie nie działają.
Jeszcze szybki obiad (10 euro na dwie osoby - mięsa, frytki, sałatki i 2 piwa) i wracamy.
Wracając, zastanawialiśmy się z kolegą, czy dojechalibyśmy naszym autem. Zdanie Marcina - tak, ale, być może, pokiereszowalibyśmy sobie podwozie kamieniami. Moje - tak, pod warunkiem, że nagle nie wyjechałoby z naprzeciwka inne auto. Nie wyobrażam sobie wyminięcia się nad przepaścią. No i oczywiście gdyby nie padało i była pełna widoczność. Tak, czy siak - nie żałujemy. Dzięki przewodnikowi dowiedzieliśmy się i zobaczyliśmy o wiele więcej. Poznaliśmy też bardzo inspirujących Niemców
:)
Gdy zjechaliśmy do Boge, pan powiedział, że mamy zapłacić 30, nie 40 euro, gdyż, jak mówił - obiecał, że na wycieczkę pojedziemy tylko my, a zgodziliśmy się na dodatkowe osoby. Jak jeszcze kiedyś usłyszę (a zdarzało się:/), że Albańczycy to cię okradną itp, to będę kopać. Poważnie. Zakupiliśmy też dwie butelki "medicine" (raki + miód = uczta dla podniebienia) - po 7 euro. Bardzo chcieliśmy zostać dłużej, ale było ok. 18.00 i trzeba było jechać dalej - kolejny nocleg planowaliśmy w Czarnogórze. Wyjęliśmy jeszcze tylko drobiazgi z bagażnika (herbatki dla gospodyni, gadżety dla dzieci, a i dla pana znalazła się koszulka z naszego miasta). Pan był zawstydzony podarunkiem. Widać było, że zawsze wszystko robi dla żony i dzieci i dziwnie się czuje, jak jest coś wyłącznie dla niego. W końcu, po przełamaniu wstydu, przyjął i się ucieszył.
Cudowna, mądra i dobra rodzina. A spojrzenie pana - uważne i "spracowane" - wybitnie trafiło w moje serce.
Szczerze i z pełną odpowiedzialnością za słowa - polecam. Naprawdę, jeśli jedzie się do Theth własnym autem, lepiej dojechać do Boge i wynająć pana na dalszą drogę. Doskonały kierowca, a zarazem skarbnica wiedzy i świetny człowiek.
A to wnętrze baru, w którym można prowadzić naprawdę pasjonujące rozmowy. Żeby być całkowicie szczerą wobec Was, muszę dodać, że w Boge znajdują się też campingi. Cena - 2-3 euro. Ale zapewniam - za przyjemność przebywania w tym domu i z tymi ludźmi, warto zapłacić więcej i zostać właśnie u nich.
C.D.N.@beata65, robię, co mogę, ale ta przedświąteczna gorączka...Sama rozumiesz
:) Życzę, żeby udało Ci się pojechać. Zobaczysz, będziesz zachwycona
:)
Z Boge wyjechaliśmy ok. 18.30. Trzeba było się spieszyć, bo nocleg chcieliśmy znaleźć już w Czarnogórze, w Budvie. Strasznie żal nam było opuszczać Albanię. I ten kraj, i ludzi pokochaliśmy bardzo mocno. Ale cóż było zrobić - do końca wyjazdu zostało nam już tylko 5 pełnych dni...
Granica trochę nas zaskoczyła. Stał na niej dosyć długi sznur tirów, choć "sznur" to może źle powiedziane
:D Tiry były poustawiane raczej zupełnie dowolnie - niektóre nawet w poprzek - blokując jakąkolwiek możliwość przejazdu
:D Trochę nas to zmartwiło. Obawialiśmy się, że co najmniej pół nocy spędzimy na granicy.
Nagle z jednej z szoferek wyskoczył pan, pomachał do nas i, ochoczo pokrzykując, zaczął sterować ruchem
:D I, co najlepsze, wszyscy go słuchali
:D Jednego przestawił, innego usunął, a na sam koniec zaczął pokrzykiwać na nas. Niestety, nie wiemy co. Na szczęście pokrzykiwaniu towarzyszył znaczący ruch dłoni i w końcu szybko przejechaliśmy stworzoną dla nas aleją. Potem to była już czysta formalność i nie trwała nawet 5 minut.
Z Czarnogórą mieliśmy jeden problem, ale za to bardzo poważny. Otóż, nie mieliśmy żadnego przewodnika dotyczącego tego kraju :/
:D Panie "od Bałkanów" wolały zostać w swoim mieszkaniu w Prisztinie, niż tu przyjechać. A panowie od Albanii...Któż ich tam wie, w każdym razie Czarnogórę też zignorowali
:D Wprawdzie współpraca z autorami układała się nam różnie - raz dobrze, a raz tak sobie, ale jednak bez ich opieki poczuliśmy się lekko zagubieni
:D W pełni doceniłam jednak ich wcześniejszą pomoc, gdy zaraz po przejeździe przez granicę usilnie chciałam wymienić euro na...no właśnie, euro:/
:D (tak, olśnienie, okazuje się, że waluta w Czarnogórze to euro
:D Na szczęście do Budvy od granicy nie jest daleko i na szczęście mniej więcej wiedzieliśmy, jak jechać (owszem, nawigacja
:D Jednak zaczęło się robić ciemno i nagle zobaczyliśmy duży pożar na szczycie góry wznoszącej się przy drodze. Dym i adrenalina trochę nas zmyliła - zatrzymaliśmy auto na pustkowiu, zastanawiając się, co robić (żadnych domów wokół, nie znaliśmy żadnego numeru alarmowego, a byliśmy przekonani, że w ogniu stanął jakiś ośrodek turystyczny. Wydawało nam się, że wyraźnie widzimy wśród płonących drzew budynek :/ ). Po chwili i po bardziej wnikliwym przyjrzeniu się, dotarło do nas, że pali się po prostu las, a żadnego budynku tam nie ma. Parę kilometrów dalej natknęliśmy się na bar - tam miejscowi upewnili nas, że to pożar lasu i że mają teraz z tym trochę kłopotu, bo przez wysoką temperaturę jest bardzo dużo pożarów. Trochę stresu nas to jednak kosztowało i chcieliśmy jak najszybciej dostać się do Budvy. I już już prawie widzieliśmy jej światła w dolinie, gdy, niestety, coś nas znowu zatrzymało :/ Tym razem policja :/
:D (do tej pory dostaję ataku śmiechu, na widok miny znajomych, gdy im to opowiadam
:D "A za co was zatrzymali?" "No wiesz, za przekroczoną prędkość" "....Co? WY przekroczyliście prędkość?! W takim miejscu??? Przecież tam podobno jeżdżą jak wariaci..."
:D a jednak - Polak potrafi
:) (poza tym, to wcale nie była jakaś straszna nadwyżka, raptem o 17 km/h. No i spieszyło się nam i nie mieliśmy przewodnika, który mógłby nam powiedzieć, jaka jest dozwolona prędkość. A poza tym byliśmy zdenerwowani pożarem. No.) Pan policjant początkowo nie był zbyt przyjacielski. Przedstawił nam efekt - zabiorą nam dokumenty i wypiszą mandat, 50 euro. Mandat trzeba zapłacić na poczcie i z potwierdzeniem przyjść na komisariat, dopiero wtedy oddadzą. Trochę nas to przeraziło. Nie mieliśmy tyle czasu, żeby spędzić tu 2 dni na załatwianiu sprawy, poza tym, szkoda tych 50 euro...I jakoś tak, od słowa do słowa, ze strony pana policjanta skończyło się na pouczeniu, a z naszej strony na gorących przysięgach, że już nigdy-przenigdy nie przekroczymy prędkości w jego pięknym kraju
:) To jednak był bardzo miły pan:) Jadąc uczciwie poniżej 50 km/h (na wszelki wypadek
:D ) dojechaliśmy wreszcie do Budvy ok. 22.00. Jednak, jak się okazało, w Budvie to nie jest wcale późna pora :/ Ruch był taki, jak w godzinach szczytu w stolicy :/ Każdy kawałeczek chodnika zajmowały zaparkowane auta, wszędzie chodzili turyści, gwar, muzyka, światła...Wcześniej zamierzaliśmy gdzieś zaparkować i spokojnie poszukać noclegu. Teraz okazało się to niemożliwe :/ Na szczęście byliśmy już wytrenowani na takie sytuacje. Po prostu wysiadłam w biegu, żeby poszukać hostelu (no to trochę przesada, za względu na ilość pojazdów na ulicy, wlekliśmy się raczej, jak żółwie), a Marcin miał się dalej tak wlec i szukać ewentualnego miejsca do zaparkowania. Niestety, po usłyszeniu po raz dziesiąty : "nie ma miejsc", trochę się podłamałam. W mniejszej uliczce, wciśnięty między pomiędzy prężące się dumnie hotele i hoteliki, stał trochę zarośnięty, trochę zaniedbany domek, z napisem "Apartamenty". I jakoś intuicyjnie poczułam, że to jest to
:D Drzwi otworzył bardzo sympatyczny pan i (uffff...
:D) powiedział, że ma wolne pokoje. 25 euro. A jeśli potrzebujemy parkingu, to zaraz coś zorganizuje. I poszedł łamać gałęzie wystające zza płotu, żeby można było jak najbliżej podjechać i nikogo nie zastawić w tej wąziutkiej uliczce.
Nasz nocleg. Auto nie nasze - to miejsce było zajęte przez innego wynajmującego
:D
Gdy udało się nam zaparkować, przyszedł czas na formalności. Pan zaprosił nas do swojego biura (cudowny, cudowny pokój. Obwieszony pamiątkami, zdjęciami itp. Później okazało się, że pan jest byłym kapitanem statku, który dorabia sobie na emeryturze prowadząc hotelik). Zasiedliśmy za wielkim, drewnianym biurkiem, pan zmierzył nas od stóp do głów i nalał raki z wielkiej beczułki stojącej za nim
:D A na beczułce widniał napis : No smoking. Drink.
:D I zaczęły się rozmowy...Wspaniały, ciepły człowiek. Z chęcią zostalibyśmy z nim dłużej, ale trzeba jeszcze było iść zjeść coś w miejscu, gdzie będzie wi-fi (pizza + 2 wody mineralne - 8,5 euro. Szału nie było - ani smakowo, ani z zasięgiem).
Bardzo gorąco polecam to miejsce. Ciepły, mądry pan, opowiadający wspaniałe historie. Sprawił na mnie wrażenie jedynego "prawdziwego" człowieka w tym mieście. Popatrzcie na zdjęcie nad jego głową - to pan w czasach, gdy pracował na statkach turystycznych. Naprawdę, miał tyle historii do opowiedzenia - i śmiesznych, i mądrych, że można by go słuchać godzinami. I owszem, hotelik może był trochę zaniedbany, i łazienka też nie była rewelacyjna, ale warto tu być właśnie dla niego.
Kolejny dzień, to zwiedzanie Budvy.
Znaleźliśmy jakiś parking przy Starym Mieście (euro - godzina) i ruszyliśmy na nogach.
Zawsze podczas podróży notuję sobie różne rzeczy (kto tego nie robi?
:). I teraz siedzę przed komputerem, trzymam w ręku ten niby-pamiętnik i zastanawiam się, co napisać. No cóż, po prostu prawdę. W moim notatniku widnieje jak byk "Budva. Straszny, straszny kurort"
:D
Kurort do tego stopnia, że gdy parkowaliśmy, koło nas zatrzymały się chyba ze trzy wycieczki "zakupowe" - tzn. ludzie wysiedli z autokarów, a pani przewodniczka wskazała im aleję handlową i wymieniała największe sklepy. Trzeba przyznać, przy głównych deptakach są umieszczone sklepy chyba wszystkich marek.
Stare Miasto bardzo ładne, małe uliczki itp. Natomiast jest to tego rodzaju uroda, za którą nie przepadam. Nie wiem, jak ją nazwać, ale wiecie, o co mi chodzi - wszystko "odpicowane", malutkie kawiarenki, na uliczkach stoliki, przy których siedzą elegancko ubrani turyści i sączą kawę, trzymając z gracją palce na malutkiej filiżance. Namieszałam
:D Ale rozumiecie?
Po lewej stronie zdjęcia widać resztki wczorajszego pożaru...
Deptaki, plaże, parasole...Ale woda ładna
:) No cóż, dobrze wyszło, że za parking zapłaciliśmy tylko za godzinę. Tyle nam w zupełności wystarczyło. Czytałam czyjąś relację (niestety, nie mogę sobie przypomnieć kogo) i autor tam napisał "A z Budvy będzie jedno zdjęcie, bo nam się nie podobało"
:D No. To mniej więcej taki klimat, u nas też jakoś szału ze zdjęciami nie ma
:D
Szybka kawa i jeszcze szybsza decyzja - jedziemy do Bośni i Herzegowiny. Jakoś nam ta Czarnogóra niezbyt przypadła do serca. Poza tym (najważniejsze!
:D) - nie mamy przewodnika
:D
Napiszę krótko szacun za relację z serbskiej części. Byłem w tym roku w Serbii głównie Belgrad i Zrenjanin ale to co czytałem i obejrzałem na zdjęciach sprawia, że Serbia do powtórki. Takich Bałkanów szukałem. Świetnie, szkoda, że wyjeżdżacie już z Serbii do tego pseudopaństwa.
;)
pestycyda napisał:Kojarzycie scenę, która przewija się przez większość westernów? Obcy wchodzi do saloonu, czas jakby zwalnia, robi się cisza, a miejscowi twardziele powoli odwracają głowy w jego kierunku ze spojrzeniami niekoniecznie życzliwymi. No właśnie
:D Więc tak to wyglądało
:D umarłam
:lol: relacja jest boska, uwielbiam styl w jakim piszesz
:) we wrześniu planujemy zrobić Serbię, Albanię i Czarnogórę - mamy już wstępnie nakreślona pętle i punkty must see, choć pewne z nich a pokrywające się z waszą wyprawą miejsca uległy już wstępnej weryfikacji, także dzięki wielkie za pomoc
:) Czy mogłabyś stworzyć mapkę jak wyglądała dokładnie Wasza trasa?
Super relacja. Dwa lata temu "doświadczyłem" podobnej trasy przez Bałkany,ale po Twojej relacji uświadomiłem sobie,że trzeba będzie tam wrócić
:) Szczególnie do Albanii.
Piękne miejsce te "Góry Przeklęte". No i fajny opis tej wieczornej biesiady, szkoda że zabrakło z niej zdjęć
:-) Klimat takich miejsc trochę przypomina mi Gruzję, chyba można postawić tezę że im społeczeństwo danego kraju uboższe tym bardziej gościnne i otwarte na obcych
:-)Jedynie nie do końca potrafię zgodzić się z tym zdaniem:pestycyda napisał:Tymczasem, ponieważ sam temat krwawej zemsty jest bardzo medialny, mówi się tylko o nim, zamiennie używając określenia "Kanun", w zupełnym oderwaniu od całości. Nie mówię, że popieram ten zwyczaj, bo nie, natomiast uważam, że można się o tym wypowiadać dopiero po pełnym zapoznaniu z całością, po przeanalizowaniu powodów i zrozumieniu warunków życia górali albańskich. Natomiast drażni mnie przedstawianie tematu bardzo płytko, tylko jako "sensację" i "barbarzyństwo".A sama przecież wcześniej zauważasz:pestycyda napisał:Czasem udaje się wynegocjować bezpieczne wychodzenie do szkoły dla dziecka.Dla mnie osobiście jest sensacją że w XXI wieku w bądź co bądź cywilizowanym europejskim kraju (od 2009 członek NATO) istnieją jeszcze takie zwyczaje wśród ludzi. I właśnie barbarzyństwem jest zabieranie dzieciom prawa do nauki i przerzucanie na nie odpowiedzialności za czyny krewnych, niezależnie od tego z jakich powodów członek rodziny popełnił daną zbrodnię. Taki sposób postrzegania i egzekwowania prawa kojarzy mi się z najgorszymi i najokrutniejszymi systemami prawnymi - takimi jak ZSRR z okresu stalinizmu.Czekam na dalsze części relacji
:-P
@klapio, masz rację, dla mnie to też zupełnie nie jest ok. Drażni mnie jedynie fakt, że o prawie Kanun ludzie wypowiadają się wyłącznie w kontekście krwawej zemsty i tylko z nią utożsamiają te prawa. A tymczasem cały kodeks obejmuje wiele innych rzeczy, które są dużo bardziej "ludzkie" - m. in. prawo gościnności (a właściwie obowiązek). Dużo też tam jest powiedziane o honorze i o obowiązku wobec rodziny (a raczej powinności). Owszem, sam temat "zemsty" jest totalnie nie do zaakceptowania, tylko chciałabym, żeby osoby dyskutujące o tym, miały świadomość szerszego kontekstu - skąd to się wzięło i dlaczego. Media bardzo często wypaczają sens, szukając "taniej sensacji". A tymczasem, jest to dramat. Piętno czasów, kultury, warunków życia...Co do zdjęć z biesiady...Sam wiesz na pewno najlepiej, że w niektórych warunkach zupełnie nie ma głowy i warunków do fotografowania. Zepsułyby klimat i "prawdziwość" momentu...Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam
:)
Co wieczór czekam na dalszą relację a dziś nic.... Herbata przy kompie, miała być miła godzinka na czytanie i planowanie własnego wyjazdu... Pestycydo, litości, nie każ mi dłużej czekać! Mam nadzieję, że zobaczę te wszystkie miejsca w realu. Dziękuję za umilenie mi grudniowych wieczorów
8-)
Co to dużo gadać/ pisać - znowu zaserwowałaś nam świetną relację. Brawo! 7*PS Ta maska na twarz (batulla/ batoola) może nam się nie najlepiej kojarzyć, ale w państwach Zatoki jest to symbol wzbudzający szacunek i kojarzący się z osiągnięciem przez kobietę poważanej pozycji (najczęściej żony, ale nie tylko) w (bardzo) tradycyjnych rodzinach. Jak kiedyś czepiec w Polsce. A przy bliskowschodnim słońcu i piasku niesionym z wiatrem każdy centymetr kwadratowy osłoniętej skóry to plus. Wieść gminna niesie, że współczesne modele są leciutkie i mają czasem wyściółkę. I nosi je w dzisiejszych czasach już coraz mniej kobiet.
;-)
@pestycyda dzięki za pokazanie całkiem sporego kawałka Europy
:D i to naprawdę ładnego, wiedziałam, że Bałkany są ładne, ale nie, że aż tak (wstyd przyznać pewnie
:P )ps. gdzie kolejna wyprawa? ależ jestem ciekawa
:D
@pestycyda "Szacun" za obszerność relacji i czas poświęcony na jej pisanie. Nad pakowaniem się musicie jeszcze trochę popracować [SMILING FACE WITH SMILING EYES] My w czwórkę na dwutygodniowy wyjazd w ten sam rejon, mieliśmy mniej bagaży. Bałkany są super [SMILING FACE WITH SMILING EYES]
@olajaw, skuś się i pojedź - nie będziesz żałować:) Co do wyjazdów, to właśnie Ty narobiłaś mi ogromnej ochoty na wulkany w Indonezji, zakochałam się. Niestety, to trochę później, bo bilety czekają od maja i za 18 dni będę w Etiopii! Strasznie się cieszę
:) (przewodnik kupiony, autor sprawdzony na sto tysięcy sposobów i bardzo mi odpowiada
:D@igore, na ogół jakoś lepiej mi idzie pakowanie
:D Tu uległam wizji olbrzymiego bagażnika "tylko dla mnie"
:D Ponad połowa tych rzeczy zupełnie nie była potrzebna.
Bardzo lubię Twoje relacje, bo są takie prawdziwe. Żadnych wystudiowanych zdjęć, dużo pisania o jedzeniu i piciu (lubię to!) i jeszcze więcej kontaktu z lokalesami. I do tego ten pełny bagażnik - gdybym miała jechać gdziekolwiek autem, to tak by to właśnie wyglądało. Dlatego wolę jednak samolotem
:lol:
@pestycyda to mnie zaskoczyłaś tą Etiopią
:D coś czuję, że "będzie się działo"
:D to może być relacja roku
:D
:D Indonezję polecam baardzo, jest świetna! I cieszę się, że i ja kogoś zainspirowałam
:)
Witam,we wrześniu wybieramy się do Albanii i również raczej omijamy takie miejsca, które popularne przewodniki polecają jako największe atrakcje.Dlatego chciałbym się zapytać, jaki to przewodnik po Albanii używaliście?
gallileo napisał:we wrześniu wybieramy się do Albanii i również raczej omijamy takie miejsca, które popularne przewodniki polecają jako największe atrakcje.Dlatego chciałbym się zapytać, jaki to przewodnik po Albanii używaliście?fly4free forum
8-)
@aluis, niestety, to jest efekt współpracy (tfu, jakiej współpracy! Toż to orka na ugorze była!
:D z photobucket. Powoli wgrywam zdjęcia do relacji jeszcze raz, ale naprawdę powoli
:)@cccc, albo bierzemy zwykły przewodnik i robimy wszystko na odwrót
:D to, co polecane omijamy, a jeździmy w miejsca, które w przewodniku są opisane jednym zdaniem w stylu : "nic tam nie ma", "mała wioseczka" itp, itd. A najlepiej, gdy przewodnik ich w ogóle nie wymienia
:D
A ja kupuję cały czas przewodniki.Uwielbiam zbierać książkowe przewodniki
:) taki rodzaj pamiątki z wyprawy
:) Jak z wszystkiego i z tego trzeba umieć korzystać tak samo jak z forum f4f, jest tu sporo przydatnej wiedzy ale i nie mało subiektywnych opinii albo i wręcz złych opisów miejsc czy atrakcji.Wszytko trzeba się nauczyć selekcjonować pod siebie i swój gust.
Obelisk poświęcony "królowej górali" - angielce Edith Durham.
.........................(nie mogę ciągle pisać "zabrakło mi tchu" albo "szczęka mi opadła" :D
Po prostu można było tam stać godzinami i patrzeć......
I już spokojniej (tzn. bardziej płasko :D ), ale dalej pięknie.
Na zdjęciu dokładnie nie widać wszystkich szczegółów, niestety. Ale dobrych parę razy się zdarzyło - z prawej przepaść, a z naprzeciwka nieszczęśliwie nadjeżdża samochód. Mijanki na składanych lusterkach, dosłownie na milimetry - inaczej się nie dało (obawiam się zresztą, że bez tego kierowcy by się nie dało).
I Theth!
Pierwszy bar na trasie - chwila odpoczynku, kawa i wyciszenie drżących nóg :/ :D
Wodospad, trochę ukryty na poboczu.
I droga do niego - jak dobrze, że mieliśmy znającego się na rzeczy przewodnika. Sami, wiele miejsc byśmy po prostu przegapili.
Gdy przychodzi zima, w Theth zostaje ok. 10 rodzin. Jeśli komuś coś się stanie, jedynym sposobem, aby dotrzeć do szpitala, jest wzięcie chorego na nosze i przebycie drogi na piechotę. Trwa to dwa dni. Nie wszyscy dożywają :/
Katolicki kościółek w środku wioski.
Przepiękne miejsce, w którym jednak żyje się bardzo ciężko. Dojazd do wioski jest uzależniony od warunków pogodowych.
Wiem, strasznie dużo zdjęć. Ale musicie mi wybaczyć, po prostu Theth jest przepiękne (poza tym, wybierałam z chyba 2000, więc doceńcie minimalizm :D
Bardzo pomysłowy sposób na przejście strumienia :)
Dla mnie jak w bajce...
I Kulla, chyba główny powód sławy Theth.
Przewodniki i Albańczycy, pytani o krwawą zemstę rodową, zgodnie opowiadają, że tak, to było dawno temu, co najmniej ponad sto. Jednak niektórzy badacze wspominają, że w górach krwawa zemsta funkcjonuje do dziś. Podobno istnieją nawet specjalni negocjatorzy, którzy starają się godzić zwaśnione rodziny. Czasem udaje się wynegocjować bezpieczne wychodzenie do szkoły dla dziecka (ale po szkole nadal musi się ukrywać), czasem "wyrównanie" finansowe. Podobno przez ostatnie kilka lat, w wyniku zemsty rodowej zginęło ok. 1000 osób. Próbowałam podpytać naszego pana, ale to dla Albańczyków bardzo delikatny temat. Zwłaszcza, że aby go dobrze zrozumieć, należałoby się zapoznać ze wszystkimi księgami Kanun. Tymczasem, ponieważ sam temat krwawej zemsty jest bardzo medialny, mówi się tylko o nim, zamiennie używając określenia "Kanun", w zupełnym oderwaniu od całości. Nie mówię, że popieram ten zwyczaj, bo nie, natomiast uważam, że można się o tym wypowiadać dopiero po pełnym zapoznaniu z całością, po przeanalizowaniu powodów i zrozumieniu warunków życia górali albańskich. Natomiast drażni mnie przedstawianie tematu bardzo płytko, tylko jako "sensację" i "barbarzyństwo".
Wnętrze Kulli. Bardzo ciemno, jedyne światło dają malutkie okienka (zwężające się w stronę wnętrza, by jeszcze lepiej zapewnić bezpieczeństwo ukrywającemu się). W środku przedmioty codziennego użytku i zdjęcia osób, które tu spędziły czas.
Ostatni ukrywający się, mieszkał tu ponad sto lat temu (źródło : nasz pan). Jednak ojciec mężczyzny, który zamordował turystów z Czech powiedział oficjalnie "Teraz poddaje się rodzicom tych, którzy zginęli. Oni postanowią, co ze mną zrobić" (źródło : również nasz pan). Daje do myślenia, prawda?
Pod Kullą jest mała kawiarenka - kawa, herbata po 50 lek. Pani pracowała z dzieckiem. Zwróćcie uwagę na sposób "przechowywania dziecka"? (no nie wiem, jak to nazwać :D ). Ale podobno takie usztywnienie pasami ma bardzo dobry wpływ na kręgosłup i jest naprawdę rozsądne (to już źródło koleżanka-rehabilitantka, której pokazywałam zdjęcie z dużym zdziwieniem).
I kolejny, przepiękny wodospad, do którego na 100% byśmy nie trafili, gdyby nie nasz pan.
A to nasze pamiątkowe zdjęcie :D "Albumowe". Niestety, kolega nie zgrał się z samowyzwalaczem :D
Szkoła i punkt medyczny. W zimie nie działają.
Jeszcze szybki obiad (10 euro na dwie osoby - mięsa, frytki, sałatki i 2 piwa) i wracamy.
Wracając, zastanawialiśmy się z kolegą, czy dojechalibyśmy naszym autem. Zdanie Marcina - tak, ale, być może, pokiereszowalibyśmy sobie podwozie kamieniami. Moje - tak, pod warunkiem, że nagle nie wyjechałoby z naprzeciwka inne auto. Nie wyobrażam sobie wyminięcia się nad przepaścią. No i oczywiście gdyby nie padało i była pełna widoczność. Tak, czy siak - nie żałujemy. Dzięki przewodnikowi dowiedzieliśmy się i zobaczyliśmy o wiele więcej. Poznaliśmy też bardzo inspirujących Niemców :)
Gdy zjechaliśmy do Boge, pan powiedział, że mamy zapłacić 30, nie 40 euro, gdyż, jak mówił - obiecał, że na wycieczkę pojedziemy tylko my, a zgodziliśmy się na dodatkowe osoby. Jak jeszcze kiedyś usłyszę (a zdarzało się:/), że Albańczycy to cię okradną itp, to będę kopać. Poważnie.
Zakupiliśmy też dwie butelki "medicine" (raki + miód = uczta dla podniebienia) - po 7 euro. Bardzo chcieliśmy zostać dłużej, ale było ok. 18.00 i trzeba było jechać dalej - kolejny nocleg planowaliśmy w Czarnogórze. Wyjęliśmy jeszcze tylko drobiazgi z bagażnika (herbatki dla gospodyni, gadżety dla dzieci, a i dla pana znalazła się koszulka z naszego miasta). Pan był zawstydzony podarunkiem. Widać było, że zawsze wszystko robi dla żony i dzieci i dziwnie się czuje, jak jest coś wyłącznie dla niego. W końcu, po przełamaniu wstydu, przyjął i się ucieszył.
Cudowna, mądra i dobra rodzina. A spojrzenie pana - uważne i "spracowane" - wybitnie trafiło w moje serce.
Szczerze i z pełną odpowiedzialnością za słowa - polecam. Naprawdę, jeśli jedzie się do Theth własnym autem, lepiej dojechać do Boge i wynająć pana na dalszą drogę. Doskonały kierowca, a zarazem skarbnica wiedzy i świetny człowiek.
A to wnętrze baru, w którym można prowadzić naprawdę pasjonujące rozmowy.
Żeby być całkowicie szczerą wobec Was, muszę dodać, że w Boge znajdują się też campingi. Cena - 2-3 euro. Ale zapewniam - za przyjemność przebywania w tym domu i z tymi ludźmi, warto zapłacić więcej i zostać właśnie u nich.
C.D.N.@beata65, robię, co mogę, ale ta przedświąteczna gorączka...Sama rozumiesz :) Życzę, żeby udało Ci się pojechać. Zobaczysz, będziesz zachwycona :)
Z Boge wyjechaliśmy ok. 18.30. Trzeba było się spieszyć, bo nocleg chcieliśmy znaleźć już w Czarnogórze, w Budvie. Strasznie żal nam było opuszczać Albanię. I ten kraj, i ludzi pokochaliśmy bardzo mocno. Ale cóż było zrobić - do końca wyjazdu zostało nam już tylko 5 pełnych dni...
Granica trochę nas zaskoczyła. Stał na niej dosyć długi sznur tirów, choć "sznur" to może źle powiedziane :D Tiry były poustawiane raczej zupełnie dowolnie - niektóre nawet w poprzek - blokując jakąkolwiek możliwość przejazdu :D Trochę nas to zmartwiło. Obawialiśmy się, że co najmniej pół nocy spędzimy na granicy.
Nagle z jednej z szoferek wyskoczył pan, pomachał do nas i, ochoczo pokrzykując, zaczął sterować ruchem :D I, co najlepsze, wszyscy go słuchali :D Jednego przestawił, innego usunął, a na sam koniec zaczął pokrzykiwać na nas. Niestety, nie wiemy co. Na szczęście pokrzykiwaniu towarzyszył znaczący ruch dłoni i w końcu szybko przejechaliśmy stworzoną dla nas aleją. Potem to była już czysta formalność i nie trwała nawet 5 minut.
Z Czarnogórą mieliśmy jeden problem, ale za to bardzo poważny. Otóż, nie mieliśmy żadnego przewodnika dotyczącego tego kraju :/ :D Panie "od Bałkanów" wolały zostać w swoim mieszkaniu w Prisztinie, niż tu przyjechać. A panowie od Albanii...Któż ich tam wie, w każdym razie Czarnogórę też zignorowali :D Wprawdzie współpraca z autorami układała się nam różnie - raz dobrze, a raz tak sobie, ale jednak bez ich opieki poczuliśmy się lekko zagubieni :D
W pełni doceniłam jednak ich wcześniejszą pomoc, gdy zaraz po przejeździe przez granicę usilnie chciałam wymienić euro na...no właśnie, euro:/ :D (tak, olśnienie, okazuje się, że waluta w Czarnogórze to euro :D
Na szczęście do Budvy od granicy nie jest daleko i na szczęście mniej więcej wiedzieliśmy, jak jechać (owszem, nawigacja :D Jednak zaczęło się robić ciemno i nagle zobaczyliśmy duży pożar na szczycie góry wznoszącej się przy drodze. Dym i adrenalina trochę nas zmyliła - zatrzymaliśmy auto na pustkowiu, zastanawiając się, co robić (żadnych domów wokół, nie znaliśmy żadnego numeru alarmowego, a byliśmy przekonani, że w ogniu stanął jakiś ośrodek turystyczny. Wydawało nam się, że wyraźnie widzimy wśród płonących drzew budynek :/ ). Po chwili i po bardziej wnikliwym przyjrzeniu się, dotarło do nas, że pali się po prostu las, a żadnego budynku tam nie ma. Parę kilometrów dalej natknęliśmy się na bar - tam miejscowi upewnili nas, że to pożar lasu i że mają teraz z tym trochę kłopotu, bo przez wysoką temperaturę jest bardzo dużo pożarów.
Trochę stresu nas to jednak kosztowało i chcieliśmy jak najszybciej dostać się do Budvy. I już już prawie widzieliśmy jej światła w dolinie, gdy, niestety, coś nas znowu zatrzymało :/ Tym razem policja :/ :D (do tej pory dostaję ataku śmiechu, na widok miny znajomych, gdy im to opowiadam :D "A za co was zatrzymali?" "No wiesz, za przekroczoną prędkość" "....Co? WY przekroczyliście prędkość?! W takim miejscu??? Przecież tam podobno jeżdżą jak wariaci..." :D a jednak - Polak potrafi :) (poza tym, to wcale nie była jakaś straszna nadwyżka, raptem o 17 km/h. No i spieszyło się nam i nie mieliśmy przewodnika, który mógłby nam powiedzieć, jaka jest dozwolona prędkość. A poza tym byliśmy zdenerwowani pożarem. No.) Pan policjant początkowo nie był zbyt przyjacielski. Przedstawił nam efekt - zabiorą nam dokumenty i wypiszą mandat, 50 euro. Mandat trzeba zapłacić na poczcie i z potwierdzeniem przyjść na komisariat, dopiero wtedy oddadzą. Trochę nas to przeraziło. Nie mieliśmy tyle czasu, żeby spędzić tu 2 dni na załatwianiu sprawy, poza tym, szkoda tych 50 euro...I jakoś tak, od słowa do słowa, ze strony pana policjanta skończyło się na pouczeniu, a z naszej strony na gorących przysięgach, że już nigdy-przenigdy nie przekroczymy prędkości w jego pięknym kraju :) To jednak był bardzo miły pan:)
Jadąc uczciwie poniżej 50 km/h (na wszelki wypadek :D ) dojechaliśmy wreszcie do Budvy ok. 22.00. Jednak, jak się okazało, w Budvie to nie jest wcale późna pora :/ Ruch był taki, jak w godzinach szczytu w stolicy :/ Każdy kawałeczek chodnika zajmowały zaparkowane auta, wszędzie chodzili turyści, gwar, muzyka, światła...Wcześniej zamierzaliśmy gdzieś zaparkować i spokojnie poszukać noclegu. Teraz okazało się to niemożliwe :/ Na szczęście byliśmy już wytrenowani na takie sytuacje. Po prostu wysiadłam w biegu, żeby poszukać hostelu (no to trochę przesada, za względu na ilość pojazdów na ulicy, wlekliśmy się raczej, jak żółwie), a Marcin miał się dalej tak wlec i szukać ewentualnego miejsca do zaparkowania. Niestety, po usłyszeniu po raz dziesiąty : "nie ma miejsc", trochę się podłamałam.
W mniejszej uliczce, wciśnięty między pomiędzy prężące się dumnie hotele i hoteliki, stał trochę zarośnięty, trochę zaniedbany domek, z napisem "Apartamenty". I jakoś intuicyjnie poczułam, że to jest to :D Drzwi otworzył bardzo sympatyczny pan i (uffff... :D) powiedział, że ma wolne pokoje. 25 euro. A jeśli potrzebujemy parkingu, to zaraz coś zorganizuje. I poszedł łamać gałęzie wystające zza płotu, żeby można było jak najbliżej podjechać i nikogo nie zastawić w tej wąziutkiej uliczce.
Nasz nocleg. Auto nie nasze - to miejsce było zajęte przez innego wynajmującego :D
Gdy udało się nam zaparkować, przyszedł czas na formalności. Pan zaprosił nas do swojego biura (cudowny, cudowny pokój. Obwieszony pamiątkami, zdjęciami itp. Później okazało się, że pan jest byłym kapitanem statku, który dorabia sobie na emeryturze prowadząc hotelik). Zasiedliśmy za wielkim, drewnianym biurkiem, pan zmierzył nas od stóp do głów i nalał raki z wielkiej beczułki stojącej za nim :D A na beczułce widniał napis : No smoking. Drink. :D I zaczęły się rozmowy...Wspaniały, ciepły człowiek. Z chęcią zostalibyśmy z nim dłużej, ale trzeba jeszcze było iść zjeść coś w miejscu, gdzie będzie wi-fi (pizza + 2 wody mineralne - 8,5 euro. Szału nie było - ani smakowo, ani z zasięgiem).
Bardzo gorąco polecam to miejsce. Ciepły, mądry pan, opowiadający wspaniałe historie. Sprawił na mnie wrażenie jedynego "prawdziwego" człowieka w tym mieście. Popatrzcie na zdjęcie nad jego głową - to pan w czasach, gdy pracował na statkach turystycznych. Naprawdę, miał tyle historii do opowiedzenia - i śmiesznych, i mądrych, że można by go słuchać godzinami. I owszem, hotelik może był trochę zaniedbany, i łazienka też nie była rewelacyjna, ale warto tu być właśnie dla niego.
Kolejny dzień, to zwiedzanie Budvy.
Znaleźliśmy jakiś parking przy Starym Mieście (euro - godzina) i ruszyliśmy na nogach.
Zawsze podczas podróży notuję sobie różne rzeczy (kto tego nie robi? :). I teraz siedzę przed komputerem, trzymam w ręku ten niby-pamiętnik i zastanawiam się, co napisać. No cóż, po prostu prawdę. W moim notatniku widnieje jak byk "Budva. Straszny, straszny kurort" :D
Kurort do tego stopnia, że gdy parkowaliśmy, koło nas zatrzymały się chyba ze trzy wycieczki "zakupowe" - tzn. ludzie wysiedli z autokarów, a pani przewodniczka wskazała im aleję handlową i wymieniała największe sklepy. Trzeba przyznać, przy głównych deptakach są umieszczone sklepy chyba wszystkich marek.
Stare Miasto bardzo ładne, małe uliczki itp. Natomiast jest to tego rodzaju uroda, za którą nie przepadam. Nie wiem, jak ją nazwać, ale wiecie, o co mi chodzi - wszystko "odpicowane", malutkie kawiarenki, na uliczkach stoliki, przy których siedzą elegancko ubrani turyści i sączą kawę, trzymając z gracją palce na malutkiej filiżance. Namieszałam :D Ale rozumiecie?
Po lewej stronie zdjęcia widać resztki wczorajszego pożaru...
Deptaki, plaże, parasole...Ale woda ładna :)
No cóż, dobrze wyszło, że za parking zapłaciliśmy tylko za godzinę. Tyle nam w zupełności wystarczyło. Czytałam czyjąś relację (niestety, nie mogę sobie przypomnieć kogo) i autor tam napisał "A z Budvy będzie jedno zdjęcie, bo nam się nie podobało" :D No. To mniej więcej taki klimat, u nas też jakoś szału ze zdjęciami nie ma :D
Szybka kawa i jeszcze szybsza decyzja - jedziemy do Bośni i Herzegowiny. Jakoś nam ta Czarnogóra niezbyt przypadła do serca. Poza tym (najważniejsze! :D) - nie mamy przewodnika :D
Kotor.
I Zatoka Kotorska: