Stały tam jakieś leżaczki i parasole, więc żal byłoby nie skorzystać. Wprawdzie potem podszedł miły pan i pobrał opłatę (500 lek), ale naprawdę było warto
:) O takie miejsce nam chodziło. Wiadomo, jesteśmy realistami i nie liczyliśmy, że znajdziemy jakąś przepiękną i zupełnie pustą plażę (w takim rejonie to raczej niemożliwe). Ta więc była najzupełniej odpowiednia (piękna, ale ideałem byłaby, gdyby wszyscy inni poszli do domów
:D. Miała jeszcze jedną dodatkową zaletę - świetne, idealnie okrągłe, białe kamyki, różnych wielkości (uwielbiam kamyki!) (poza tym : "Weźmy je, przecież mamy miejsce"
:D
Posiedzieliśmy tam parę godzin i trzeba było wracać. Czy pomyślelibyście, że taka dróżka może prowadzić do dużej plaży?
I ponownie Saranda. Jeszcze szybkie zakupy na kolację (ser, ogórki, pomidory, chleb, arbuz i woda - 6 euro. W Sarandzie bez problemu przyjmowali opłaty w euro). I niestety, po dniu nicnierobienia musieliśmy kupić jeszcze jeden artykuł pierwszej potrzeby - żel chłodzący po opalaniu - 1000 lek (wszystko, co związane z plażowaniem, było tu dużo droższe :/ ). Nie wystawialiśmy się jakoś szczególnie na słońce, a leżeć się nie dało, siedzieć się nie dało...A resztki opalenizny zostały mi do dziś. Niesamowite to albańskie słońce
:)
C.D.N.Kolejnego poranka znowu trzeba było się pakować :/ ale te dwie noce w Sarandzie pozwoliły nam trochę odpocząć
:)
Trasa na ten dzień zapowiadała się przepiękna, bo planowaliśmy przejechać przełęczą Llogara. Przełęcz leży na wysokości 1072 m n.p.m., a sama trasa, na odcinku kilku kilometrów zyskuje ponad 1000 m wysokości.
Początkowo trasa przebiega wzdłuż linii wybrzeża. Widoki - przepiękne.
Wzniesienie przecięte drogą. Trzeba przyznać - ten widok robił wrażenie. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że za chwilę i my będziemy tamtędy jechać.
A jednak
:) Droga bardzo dobra. Na szczęście ciśnienie podnosiła wysokość i widoki, nie jakość podłoża
:)
Ruch na drodze niewielki, coraz mniej zieleni.
I jesteśmy prawie na szczycie. To ruiny starego posterunku wojskowego i, podobno, ulubione miejsce paralotniarzy.
Szczerze mówiąc, to się im zupełnie nie dziwię
:)
Stałam tam i stałam i prawie nie mogłam z wrażenia oddychać
:) Niesamowite
:)
W takim otoczeniu sam budynek robi niesamowite wrażenie.
Przepraszam, dziś dużo więcej zdjęć, ale bardzo chciałabym Wam to pokazać i zachęcić do przejazdu przez przełęcz. Naprawdę - genialne doświadczenie.
I widok z usytuowanej na szczycie przełęczy bardzo eleganckiej kawiarni (2 kawy - 250 lek). I w tle, ozdobiony antenami, szczyt Athanaz (1496 m n.p.m.).
Po drugiej stronie centralnego punktu przełęczy, widoki zupełnie inne.
Na trasie ciągle uderzały mnie olbrzymie kontrasty. W jednym momencie taka ulica, a za kilkanaście minut zupełnie odmienny widok :
Na dziś mieliśmy dosyć ambitny plan. Po dogłębnej wieczornej analizie sytuacji (niestety, nasze analizy wieczorne mają to do siebie, że cechuje je nadmierny optymizm. Zazwyczaj
:) ) i skonsultowaniu sprawy z panami od przewodnika, zaplanowaliśmy cały dzień w ten sposób, że kolację mieliśmy już zjeść w Thet. Tak, Góry Przeklęte i osławione Thet, to było nasze marzenie. Trochę się obawialiśmy stanu drogi, ale w przewodniku napisano "najwygodniej będzie pojechać autem 4x4" - skoncentrowaliśmy się więc głównie na słowie "najwygodniej" i zgodnie uznaliśmy, że my przecież wygód nie potrzebujemy
:D Poza tym, logicznie rzecz biorąc, skoro przejechaliśmy drogę, którą panowie w zdecydowanych słowach odradzali, to przecież "brak wygody" wg. panów, powinien być dla nas "bułką z masłem". Jednak jakby trochę się pomyliliśmy...:/
:D
Podobno najdogodniejszy dojazd do Teth prowadzi ze Szkodry. Kierowaliśmy się więc na nią, żeby zatankować, zjeść coś i skręcić w "wąską drogę asfaltową", którą, według autorów, dojedziemy do Teth.
I właściwie wszystko szło zgodnie z planem. Wszystko, z wyjątkiem faktu, że zaczęło się ściemniać. A niebo zaczęły zasnuwać chmury :/
Może tego nie widać na zdjęciach, ale zrobiło się naprawdę, może jeszcze nie strasznie, ale, hmmm, dziwnie?
A tu już zaczęło się robić strasznie
:D Poważnie. Droga coraz gorsza, coraz gorzej widać, pada, wszystko mokre. Żadnych aut i w dodatku coraz ciemniej :/
Teraz, gdy siedzę sobie wygodnie w domu, wspominam tę drogę, jako niesamowitą przygodę. Wtedy - no cóż, uznałam, że te góry zdecydowanie zasługują na swoją nazwę. I poważnie zaczęłam się obawiać, że będą chciały ugruntować swoje określenie - przeklęte... W dodatku wiedzieliśmy, że niedługo skończy się asfalt (jaki był, taki był. Ale przynajmniej istniał:/ ) i zacznie się droga szutrowa. I trzeba będzie wjeżdżać w górę cyt. "serpentynami, na których trzeba mieć stalowe nerwy i być niewrażliwym na przepaście". No cóż, owszem, przyznaję - jesteśmy ryzykantami (to łagodne określenie na nasz dosyć przesadny zazwyczaj optymizm i brak refleksyjności
:D ), ale chyba jeszcze nie ostatnimi głupcami. Postanowiliśmy zatrzymać się gdzieś, gdzie zobaczymy jakieś domy i poprosić o nocleg. Tylko, że żadnych domów nie było widać (na szczęście zostawał nam jeszcze nocleg w namiocie, gdyby udało się nam go rozłożyć podczas tej ulewy. Albo w samochodzie. Hmm, gdybyśmy wszystkie rzeczy z niego przenieśli do namiotu
:D
Na szczęście nagle zza zakrętu wyłoniło się parę domów. To chyba nawet nie była wioska - po prostu kilka gospodarstw razem. Ale był tam bar! Uznaliśmy, że to przeznaczenie i pewnym krokiem przekroczyliśmy jego progi. Kojarzycie scenę, która przewija się przez większość westernów? Obcy wchodzi do saloonu, czas jakby zwalnia, robi się cisza, a miejscowi twardziele powoli odwracają głowy w jego kierunku ze spojrzeniami niekoniecznie życzliwymi. No właśnie
:D Więc tak to wyglądało
:D Sytuacji nie poprawił fakt, że po angielsku nie mówił nikt, a barman jakoś bez dużej wyrozumiałości podszedł do naszej próby wydukania czegoś na podstawie mini-słowniczka
:D Na pytanie (przynajmniej wg. nas
:D) o nocleg, odpowiedział, że tu nie ma. W końcu, chyba chcąc się nas wreszcie pozbyć, machnął ręką w kierunku, w którym jechaliśmy i powiedział : Boge. Tam spanie. No cóż, trzeba było zatem jechać dalej.
A za kolejnym zakrętem nastąpił cud. Przestało padać i nieśmiało zaczęło pojawiać się słońce.
I początki jakiejś osady i wyczekana przez nas z utęsknieniem tabliczka : Boge.
A za chwilę duży budynek z napisem : noclegi. Zatrzymaliśmy się z piskiem opon i zdecydowanym krokiem ruszyliśmy w kierunku wejścia, ustalając, że tym razem będziemy tak asertywni, jak to tylko możliwe i nie damy się stąd wyrzucić. Nawet, jak nie będzie wolnych miejsc. Koniec z grzecznością. Będziemy tu spać i basta!
:D
A Góry Przeklęte czekały...
C.D.N.
Maxima0909 napisał:
choć pewne z nich a pokrywające się z waszą wyprawą miejsca uległy już wstępnej weryfikacji
Pozytywnej czy negatywnej? I które? - bo bardzo jestem ciekawa
:)
Przed hostelem przywitał nas bardzo miły pan. Trudno było się porozumieć, bo pan znał tylko parę słów po angielsku, ale poinformował nas, że "spokojnie, za moment przyjdzie tłumacz"
:) I zaraz przyszedł, a właściwie przyszła - 15-letnia córka pana, Elona. Widać było, że to najlepsza uczennica w klasie - bardzo ładnie mówiła po angielsku. Dzięki jej pomocy dowiedzieliśmy się, że oczywiście dostaniemy pokój i mamy dwie opcje do wyboru - albo nocleg bez jedzenia (3000 lek), albo z kolacją i śniadaniem (5000 lek). Zdecydowaliśmy się na wersję z jedzeniem z dwóch powodów - zauważyliśmy, że w budynku jest też bar, w którym siedzą miejscowi (liczyliśmy, że kolacja zostanie podana właśnie tam i że zyskamy pretekst, żeby przestać być "obcymi"
:). Po drugie - jakoś tak chcieliśmy po prostu zostawić tej rodzinie więcej pieniędzy. Zrobili na nas bardzo dobre wrażenie - razem prowadzili bar i hostel, Elona się tak dobrze uczyła, żeby pomóc tacie...No po prostu polubiliśmy ich "od pierwszego wejrzenia"
:)
Z tyłu budynku znajdowało się wejście do domu. Pokój - cudowny. Taki "prawdziwy", nie hotelowy
:) Łóżko przykryte koronkową kapą, a na ścianie haftowany obrazek przedstawiający Ostatnią Wieczerzę. Łazienkę dzieliliśmy z gospodarzami. Było tak bardzo "domowo"
:) I (zgodnie z naszym chytrym planem) na kolację zaproszono nas do baru
:) Gospodyni przyniosła domowe specjały (ser, kiełbaski, smażone ziemniaki...no mnóstwo tego było
:) W barze przebywało też dwóch chłopców ok 12 lat (jeden, to syn właścicieli, drugi - syn pana z sąsiedniej osady, który przyjechał z nim do baru). Zgodnie z jednym z praw Kanun od razu otoczyli nas opieką - mieli też dużo radości z faktu,że mogą poćwiczyć angielski "na żywo". Po kolacji obowiązki opiekunów przejęli starsi - dosiadł się do nas gospodarz z Eloną, która cały czas pełniła rolę tłumaczki. Nie potrafię przekazać Wam klimatu tego wieczoru, ale był to jeden z najlepiej, "najpełniej" przeżytych momentów tej podróży. Pierwsze pytanie, jakie zadał nam gospodarz, dotyczyło naszego wyznania. Gdy usłyszał, że jesteśmy katolikami, dosyć ironicznie odparł, że on jest muzułmaninem ("I am Osama bin Laden"). Nie było w tym stwierdzeniu prowokacji, raczej duży smutek dotyczący łatwości przyczepiania "etykietek" innym...Obawiał się, ze i nam będzie to przeszkadzać i wyrobimy sobie schematyczną opinię na jego temat (długa i żarliwa dyskusja przekonała go, że się mylił
:). Kolejnym, ważnym dla pana pytaniem, było, czy słyszeliśmy o tym, co wydarzyło się w Szkodrze (ok. tygodnia przed naszym przyjazdem, miała tu miejsce tragiczna sytuacja. Para Czechów w Szkodrze wzięła autostopowicza. Zabił ich, okradł, a samochód zrzucił w przepaść, licząc, że wybuchnie i śladu nie będzie po jego przestępstwie. Tak się jednak nie stało i sprawca został złapany). Owszem, słyszeliśmy, każdy chyba słyszał o tej tragedii. Pan ze smutkiem zapytał, co o tym sądzimy. Widać było, że bardzo się obawia, że przez to wydarzenie turyści wyrobią sobie złe zdanie na temat wszystkich Albańczyków...Cóż można było odpowiedzieć - źli ludzie są wszędzie, po prostu. Generalnie - widać było, że pan jest bardzo uczciwy i honorowy. Ujął nas całkowicie. Natomiast gdy dowiedział się, że chcieliśmy jechać naszym autem do Theth, to trochę się pośmiał (żeby nie powiedzieć "wyśmiał nas"
:D I stwierdził, że nasz Bóg jednak jest dla nas łaskawy, skoro zesłał ulewę, żebyśmy musieli się zatrzymać tu na noc. Potem spojrzał bardzo poważnie i dodał : gdybyście pojechali dalej, już teraz byście nie żyli. Trochę to nami wstrząsnęło, zwłaszcza, że cały czas uważaliśmy, że jutro, skoro świt pojedziemy dalej i pokażemy Górom Przeklętym na co nas stać :/
:D Skracając - jedyną możliwością dojazdu było wg pana posiadanie auta 4x4 (czyli jednak nie byłaby to kwestia "wygody" - jak twierdzili panowie od przewodnika). A pan takie auto ma. I organizuje wycieczki. Może tak, może nie, ale powiem Wam, że poczuliśmy do niego takie zaufanie i tak bardzo nam się spodobała jego osobowość, że nie zastanawialiśmy się, czy to trochę naciągane, czy szczera prawda. Miło byłoby nam po prostu z nim jeszcze trochę poprzebywać. Problemem początkowo okazała się cena. Uczciwie powiedzieliśmy, że 50 euro to dla nas za drogo. Stanęło na 40 - jutro jedziemy do Theth, oczywiście z Eloną i zostajemy tam, ile chcemy (żadne tam - godzina i wracamy). Siedzieliśmy i rozmawialiśmy tak jeszcze długo w noc. Dowiedzieliśmy się wielu rzeczy o prawie Kanun, o zwyczajach w Albanii, o warunkach życia. To były nieocenione informacje, bo z pierwszej ręki. Rzeczą, która nas chyba najbardziej w panu ujęła, była niezwykła dbałość o zabezpieczenie środków finansowych rodzinie. Żeby zdobyć lepszą pracę, pan 14 razy próbował dostać się do Grecji - 14 razy go łapano i zawracano...Widać też było ogromną wzajemną miłość. Kurcze no, nie potrafię tego lepiej opowiedzieć :/ Ale uwierzcie - niesamowity wieczór. Nie obyło się też bez trochę krępujących nas dowodów gościnności ("to jest od gospodarza" - przy próbie zapłacenia rachunku za napoje). A gdy później siedzieliśmy na ostatnim papierosie przed wejściem do domu, odwiedziła nas gospodyni i przyniosła raki - tym razem "od siebie"
:)
Podczas śniadaniu mieliśmy gościa
:) Rano pan rozmawiał długo przez telefon, później zapytał, czy mielibyśmy coś przeciwko, gdyby pojechała z nami dwójka Niemców - bo właśnie dzwoniono do niego, że również byliby chętni na tę wycieczkę. Oczywiście, że zupełnie nam to nie przeszkadzało. Ucieszyliśmy się nawet, że pan sobie więcej zarobi:)
I ruszamy. Najpierw trzeba było podjechać po Niemców na camping. Pod camperem czekała na nas bardzo sympatyczna rodzinka - para z 5-letnim synkiem i maleństwem w nosidełku. Byliśmy przekonani, że do Theth pojedzie chłopak ze starszym dzieckiem. A tu zaskoczenie - mama poprawiła nosidełko, wsiadła do auta i zapytała, czy nie będziemy mieli nic przeciwko, jeśli pojedzie z nami jeszcze...ich pies
:D Bardzo pozytywni ludzie - okazało się, że maluszek ma 3 miesiące, a oni, korzystając z "tacierzyńskiego" wyjechali całą rodziną camperem w 6-miesięczną podróż przez Bałkany. Zaimponowali nam niesamowicie.
Całkiem niezła droga, prawda?
A to mnie mocno zaskoczyło. Droga, którą podobno nie da się przejechać bez napędu 4x4, wyglądająca super (sami widzicie) i w dodatku taki oto przezroczysty tarasik do podziwiania widoków.
Popatrzcie, jak się wije - jedyne co mogłoby sprawiać kłopoty, to ewentualnie te zakręty (choć to bardzo naciągane). Asfalt piękny, świeży...O co chodzi? :/
Niemcy obserwowali nasze zdziwienie i poinformowali nas, że wczoraj oni również chcieli się dostać do Theth swoim camperem. I się im to nie udało. Widząc nasze pełne niedowierzania i ogłupiałe twarze, w końcu wyjaśnili - owszem, droga jest rewelacyjna, ale do czasu. Na szczycie asfalt się urywa (właśnie do tego miejsca wczoraj dojechali) i dopiero wtedy - kamienie, przepaści i niebezpieczeństwo.
Mimo, że droga "na górę" była świetna, to zdarzały się i takie momenty (bez barierek, a trzeba było podjeżdżać bardzo blisko krawędzi).
Widoki niesamowite.
Ale też i takie - przypominające, że ta droga wymaga skupienia i rozwagi.
I koniec asfaltu...Popatrzcie na podłoże... :/
Cudowne miejsce.
Widzicie drogę? :/
Pan był naprawdę znakomitym kierowcą - czujnym i opanowanym. Wprawdzie trochę nas zaniepokoiło, gdy zaczął popijać jakiś bursztynowy napój z plastikowej butelki, ale szybko nas uspokoił, mówiąc, że lekarz mu to przepisał.
No cóż...Złudzenia straciliśmy, gdy zaczął nas wszystkich częstować swoim "medicine" i butelka krążyła po aucie. Nie wiem, jaki to lekarz, ale chciałabym, żeby został moim
:D Jedno jest pewne - lekarstwo skutecznie hamowało różnego rodzaju lęki
:D
Napiszę krótko szacun za relację z serbskiej części. Byłem w tym roku w Serbii głównie Belgrad i Zrenjanin ale to co czytałem i obejrzałem na zdjęciach sprawia, że Serbia do powtórki. Takich Bałkanów szukałem. Świetnie, szkoda, że wyjeżdżacie już z Serbii do tego pseudopaństwa.
;)
pestycyda napisał:Kojarzycie scenę, która przewija się przez większość westernów? Obcy wchodzi do saloonu, czas jakby zwalnia, robi się cisza, a miejscowi twardziele powoli odwracają głowy w jego kierunku ze spojrzeniami niekoniecznie życzliwymi. No właśnie
:D Więc tak to wyglądało
:D umarłam
:lol: relacja jest boska, uwielbiam styl w jakim piszesz
:) we wrześniu planujemy zrobić Serbię, Albanię i Czarnogórę - mamy już wstępnie nakreślona pętle i punkty must see, choć pewne z nich a pokrywające się z waszą wyprawą miejsca uległy już wstępnej weryfikacji, także dzięki wielkie za pomoc
:) Czy mogłabyś stworzyć mapkę jak wyglądała dokładnie Wasza trasa?
Super relacja. Dwa lata temu "doświadczyłem" podobnej trasy przez Bałkany,ale po Twojej relacji uświadomiłem sobie,że trzeba będzie tam wrócić
:) Szczególnie do Albanii.
Piękne miejsce te "Góry Przeklęte". No i fajny opis tej wieczornej biesiady, szkoda że zabrakło z niej zdjęć
:-) Klimat takich miejsc trochę przypomina mi Gruzję, chyba można postawić tezę że im społeczeństwo danego kraju uboższe tym bardziej gościnne i otwarte na obcych
:-)Jedynie nie do końca potrafię zgodzić się z tym zdaniem:pestycyda napisał:Tymczasem, ponieważ sam temat krwawej zemsty jest bardzo medialny, mówi się tylko o nim, zamiennie używając określenia "Kanun", w zupełnym oderwaniu od całości. Nie mówię, że popieram ten zwyczaj, bo nie, natomiast uważam, że można się o tym wypowiadać dopiero po pełnym zapoznaniu z całością, po przeanalizowaniu powodów i zrozumieniu warunków życia górali albańskich. Natomiast drażni mnie przedstawianie tematu bardzo płytko, tylko jako "sensację" i "barbarzyństwo".A sama przecież wcześniej zauważasz:pestycyda napisał:Czasem udaje się wynegocjować bezpieczne wychodzenie do szkoły dla dziecka.Dla mnie osobiście jest sensacją że w XXI wieku w bądź co bądź cywilizowanym europejskim kraju (od 2009 członek NATO) istnieją jeszcze takie zwyczaje wśród ludzi. I właśnie barbarzyństwem jest zabieranie dzieciom prawa do nauki i przerzucanie na nie odpowiedzialności za czyny krewnych, niezależnie od tego z jakich powodów członek rodziny popełnił daną zbrodnię. Taki sposób postrzegania i egzekwowania prawa kojarzy mi się z najgorszymi i najokrutniejszymi systemami prawnymi - takimi jak ZSRR z okresu stalinizmu.Czekam na dalsze części relacji
:-P
@klapio, masz rację, dla mnie to też zupełnie nie jest ok. Drażni mnie jedynie fakt, że o prawie Kanun ludzie wypowiadają się wyłącznie w kontekście krwawej zemsty i tylko z nią utożsamiają te prawa. A tymczasem cały kodeks obejmuje wiele innych rzeczy, które są dużo bardziej "ludzkie" - m. in. prawo gościnności (a właściwie obowiązek). Dużo też tam jest powiedziane o honorze i o obowiązku wobec rodziny (a raczej powinności). Owszem, sam temat "zemsty" jest totalnie nie do zaakceptowania, tylko chciałabym, żeby osoby dyskutujące o tym, miały świadomość szerszego kontekstu - skąd to się wzięło i dlaczego. Media bardzo często wypaczają sens, szukając "taniej sensacji". A tymczasem, jest to dramat. Piętno czasów, kultury, warunków życia...Co do zdjęć z biesiady...Sam wiesz na pewno najlepiej, że w niektórych warunkach zupełnie nie ma głowy i warunków do fotografowania. Zepsułyby klimat i "prawdziwość" momentu...Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam
:)
Co wieczór czekam na dalszą relację a dziś nic.... Herbata przy kompie, miała być miła godzinka na czytanie i planowanie własnego wyjazdu... Pestycydo, litości, nie każ mi dłużej czekać! Mam nadzieję, że zobaczę te wszystkie miejsca w realu. Dziękuję za umilenie mi grudniowych wieczorów
8-)
Co to dużo gadać/ pisać - znowu zaserwowałaś nam świetną relację. Brawo! 7*PS Ta maska na twarz (batulla/ batoola) może nam się nie najlepiej kojarzyć, ale w państwach Zatoki jest to symbol wzbudzający szacunek i kojarzący się z osiągnięciem przez kobietę poważanej pozycji (najczęściej żony, ale nie tylko) w (bardzo) tradycyjnych rodzinach. Jak kiedyś czepiec w Polsce. A przy bliskowschodnim słońcu i piasku niesionym z wiatrem każdy centymetr kwadratowy osłoniętej skóry to plus. Wieść gminna niesie, że współczesne modele są leciutkie i mają czasem wyściółkę. I nosi je w dzisiejszych czasach już coraz mniej kobiet.
;-)
@pestycyda dzięki za pokazanie całkiem sporego kawałka Europy
:D i to naprawdę ładnego, wiedziałam, że Bałkany są ładne, ale nie, że aż tak (wstyd przyznać pewnie
:P )ps. gdzie kolejna wyprawa? ależ jestem ciekawa
:D
@pestycyda "Szacun" za obszerność relacji i czas poświęcony na jej pisanie. Nad pakowaniem się musicie jeszcze trochę popracować [SMILING FACE WITH SMILING EYES] My w czwórkę na dwutygodniowy wyjazd w ten sam rejon, mieliśmy mniej bagaży. Bałkany są super [SMILING FACE WITH SMILING EYES]
@olajaw, skuś się i pojedź - nie będziesz żałować:) Co do wyjazdów, to właśnie Ty narobiłaś mi ogromnej ochoty na wulkany w Indonezji, zakochałam się. Niestety, to trochę później, bo bilety czekają od maja i za 18 dni będę w Etiopii! Strasznie się cieszę
:) (przewodnik kupiony, autor sprawdzony na sto tysięcy sposobów i bardzo mi odpowiada
:D@igore, na ogół jakoś lepiej mi idzie pakowanie
:D Tu uległam wizji olbrzymiego bagażnika "tylko dla mnie"
:D Ponad połowa tych rzeczy zupełnie nie była potrzebna.
Bardzo lubię Twoje relacje, bo są takie prawdziwe. Żadnych wystudiowanych zdjęć, dużo pisania o jedzeniu i piciu (lubię to!) i jeszcze więcej kontaktu z lokalesami. I do tego ten pełny bagażnik - gdybym miała jechać gdziekolwiek autem, to tak by to właśnie wyglądało. Dlatego wolę jednak samolotem
:lol:
@pestycyda to mnie zaskoczyłaś tą Etiopią
:D coś czuję, że "będzie się działo"
:D to może być relacja roku
:D
:D Indonezję polecam baardzo, jest świetna! I cieszę się, że i ja kogoś zainspirowałam
:)
Witam,we wrześniu wybieramy się do Albanii i również raczej omijamy takie miejsca, które popularne przewodniki polecają jako największe atrakcje.Dlatego chciałbym się zapytać, jaki to przewodnik po Albanii używaliście?
gallileo napisał:we wrześniu wybieramy się do Albanii i również raczej omijamy takie miejsca, które popularne przewodniki polecają jako największe atrakcje.Dlatego chciałbym się zapytać, jaki to przewodnik po Albanii używaliście?fly4free forum
8-)
@aluis, niestety, to jest efekt współpracy (tfu, jakiej współpracy! Toż to orka na ugorze była!
:D z photobucket. Powoli wgrywam zdjęcia do relacji jeszcze raz, ale naprawdę powoli
:)@cccc, albo bierzemy zwykły przewodnik i robimy wszystko na odwrót
:D to, co polecane omijamy, a jeździmy w miejsca, które w przewodniku są opisane jednym zdaniem w stylu : "nic tam nie ma", "mała wioseczka" itp, itd. A najlepiej, gdy przewodnik ich w ogóle nie wymienia
:D
A ja kupuję cały czas przewodniki.Uwielbiam zbierać książkowe przewodniki
:) taki rodzaj pamiątki z wyprawy
:) Jak z wszystkiego i z tego trzeba umieć korzystać tak samo jak z forum f4f, jest tu sporo przydatnej wiedzy ale i nie mało subiektywnych opinii albo i wręcz złych opisów miejsc czy atrakcji.Wszytko trzeba się nauczyć selekcjonować pod siebie i swój gust.
Cudowne miejsce...
Stały tam jakieś leżaczki i parasole, więc żal byłoby nie skorzystać. Wprawdzie potem podszedł miły pan i pobrał opłatę (500 lek), ale naprawdę było warto :)
O takie miejsce nam chodziło. Wiadomo, jesteśmy realistami i nie liczyliśmy, że znajdziemy jakąś przepiękną i zupełnie pustą plażę (w takim rejonie to raczej niemożliwe). Ta więc była najzupełniej odpowiednia (piękna, ale ideałem byłaby, gdyby wszyscy inni poszli do domów :D. Miała jeszcze jedną dodatkową zaletę - świetne, idealnie okrągłe, białe kamyki, różnych wielkości (uwielbiam kamyki!) (poza tym : "Weźmy je, przecież mamy miejsce" :D
Posiedzieliśmy tam parę godzin i trzeba było wracać. Czy pomyślelibyście, że taka dróżka może prowadzić do dużej plaży?
I ponownie Saranda. Jeszcze szybkie zakupy na kolację (ser, ogórki, pomidory, chleb, arbuz i woda - 6 euro. W Sarandzie bez problemu przyjmowali opłaty w euro). I niestety, po dniu nicnierobienia musieliśmy kupić jeszcze jeden artykuł pierwszej potrzeby - żel chłodzący po opalaniu - 1000 lek (wszystko, co związane z plażowaniem, było tu dużo droższe :/ ). Nie wystawialiśmy się jakoś szczególnie na słońce, a leżeć się nie dało, siedzieć się nie dało...A resztki opalenizny zostały mi do dziś. Niesamowite to albańskie słońce :)
C.D.N.Kolejnego poranka znowu trzeba było się pakować :/ ale te dwie noce w Sarandzie pozwoliły nam trochę odpocząć :)
Trasa na ten dzień zapowiadała się przepiękna, bo planowaliśmy przejechać przełęczą Llogara. Przełęcz leży na wysokości 1072 m n.p.m., a sama trasa, na odcinku kilku kilometrów zyskuje ponad 1000 m wysokości.
Początkowo trasa przebiega wzdłuż linii wybrzeża. Widoki - przepiękne.
Wzniesienie przecięte drogą. Trzeba przyznać - ten widok robił wrażenie. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że za chwilę i my będziemy tamtędy jechać.
A jednak :) Droga bardzo dobra. Na szczęście ciśnienie podnosiła wysokość i widoki, nie jakość podłoża :)
Ruch na drodze niewielki, coraz mniej zieleni.
I jesteśmy prawie na szczycie. To ruiny starego posterunku wojskowego i, podobno, ulubione miejsce paralotniarzy.
Szczerze mówiąc, to się im zupełnie nie dziwię :)
Stałam tam i stałam i prawie nie mogłam z wrażenia oddychać :) Niesamowite :)
W takim otoczeniu sam budynek robi niesamowite wrażenie.
Przepraszam, dziś dużo więcej zdjęć, ale bardzo chciałabym Wam to pokazać i zachęcić do przejazdu przez przełęcz. Naprawdę - genialne doświadczenie.
I widok z usytuowanej na szczycie przełęczy bardzo eleganckiej kawiarni (2 kawy - 250 lek). I w tle, ozdobiony antenami, szczyt Athanaz (1496 m n.p.m.).
Po drugiej stronie centralnego punktu przełęczy, widoki zupełnie inne.
Na trasie ciągle uderzały mnie olbrzymie kontrasty. W jednym momencie taka ulica, a za kilkanaście minut zupełnie odmienny widok :
Na dziś mieliśmy dosyć ambitny plan. Po dogłębnej wieczornej analizie sytuacji (niestety, nasze analizy wieczorne mają to do siebie, że cechuje je nadmierny optymizm. Zazwyczaj :) ) i skonsultowaniu sprawy z panami od przewodnika, zaplanowaliśmy cały dzień w ten sposób, że kolację mieliśmy już zjeść w Thet. Tak, Góry Przeklęte i osławione Thet, to było nasze marzenie. Trochę się obawialiśmy stanu drogi, ale w przewodniku napisano "najwygodniej będzie pojechać autem 4x4" - skoncentrowaliśmy się więc głównie na słowie "najwygodniej" i zgodnie uznaliśmy, że my przecież wygód nie potrzebujemy :D Poza tym, logicznie rzecz biorąc, skoro przejechaliśmy drogę, którą panowie w zdecydowanych słowach odradzali, to przecież "brak wygody" wg. panów, powinien być dla nas "bułką z masłem". Jednak jakby trochę się pomyliliśmy...:/ :D
Podobno najdogodniejszy dojazd do Teth prowadzi ze Szkodry. Kierowaliśmy się więc na nią, żeby zatankować, zjeść coś i skręcić w "wąską drogę asfaltową", którą, według autorów, dojedziemy do Teth.
I właściwie wszystko szło zgodnie z planem. Wszystko, z wyjątkiem faktu, że zaczęło się ściemniać. A niebo zaczęły zasnuwać chmury :/
Może tego nie widać na zdjęciach, ale zrobiło się naprawdę, może jeszcze nie strasznie, ale, hmmm, dziwnie?
A tu już zaczęło się robić strasznie :D Poważnie. Droga coraz gorsza, coraz gorzej widać, pada, wszystko mokre. Żadnych aut i w dodatku coraz ciemniej :/
Teraz, gdy siedzę sobie wygodnie w domu, wspominam tę drogę, jako niesamowitą przygodę. Wtedy - no cóż, uznałam, że te góry zdecydowanie zasługują na swoją nazwę. I poważnie zaczęłam się obawiać, że będą chciały ugruntować swoje określenie - przeklęte...
W dodatku wiedzieliśmy, że niedługo skończy się asfalt (jaki był, taki był. Ale przynajmniej istniał:/ ) i zacznie się droga szutrowa. I trzeba będzie wjeżdżać w górę cyt. "serpentynami, na których trzeba mieć stalowe nerwy i być niewrażliwym na przepaście". No cóż, owszem, przyznaję - jesteśmy ryzykantami (to łagodne określenie na nasz dosyć przesadny zazwyczaj optymizm i brak refleksyjności :D ), ale chyba jeszcze nie ostatnimi głupcami. Postanowiliśmy zatrzymać się gdzieś, gdzie zobaczymy jakieś domy i poprosić o nocleg. Tylko, że żadnych domów nie było widać (na szczęście zostawał nam jeszcze nocleg w namiocie, gdyby udało się nam go rozłożyć podczas tej ulewy. Albo w samochodzie. Hmm, gdybyśmy wszystkie rzeczy z niego przenieśli do namiotu :D
Na szczęście nagle zza zakrętu wyłoniło się parę domów. To chyba nawet nie była wioska - po prostu kilka gospodarstw razem. Ale był tam bar! Uznaliśmy, że to przeznaczenie i pewnym krokiem przekroczyliśmy jego progi. Kojarzycie scenę, która przewija się przez większość westernów? Obcy wchodzi do saloonu, czas jakby zwalnia, robi się cisza, a miejscowi twardziele powoli odwracają głowy w jego kierunku ze spojrzeniami niekoniecznie życzliwymi. No właśnie :D Więc tak to wyglądało :D Sytuacji nie poprawił fakt, że po angielsku nie mówił nikt, a barman jakoś bez dużej wyrozumiałości podszedł do naszej próby wydukania czegoś na podstawie mini-słowniczka :D Na pytanie (przynajmniej wg. nas :D) o nocleg, odpowiedział, że tu nie ma. W końcu, chyba chcąc się nas wreszcie pozbyć, machnął ręką w kierunku, w którym jechaliśmy i powiedział : Boge. Tam spanie. No cóż, trzeba było zatem jechać dalej.
A za kolejnym zakrętem nastąpił cud. Przestało padać i nieśmiało zaczęło pojawiać się słońce.
I początki jakiejś osady i wyczekana przez nas z utęsknieniem tabliczka : Boge.
A za chwilę duży budynek z napisem : noclegi. Zatrzymaliśmy się z piskiem opon i zdecydowanym krokiem ruszyliśmy w kierunku wejścia, ustalając, że tym razem będziemy tak asertywni, jak to tylko możliwe i nie damy się stąd wyrzucić. Nawet, jak nie będzie wolnych miejsc. Koniec z grzecznością. Będziemy tu spać i basta! :D
A Góry Przeklęte czekały...
C.D.N.
Pozytywnej czy negatywnej? I które? - bo bardzo jestem ciekawa :)
Przed hostelem przywitał nas bardzo miły pan. Trudno było się porozumieć, bo pan znał tylko parę słów po angielsku, ale poinformował nas, że "spokojnie, za moment przyjdzie tłumacz" :) I zaraz przyszedł, a właściwie przyszła - 15-letnia córka pana, Elona. Widać było, że to najlepsza uczennica w klasie - bardzo ładnie mówiła po angielsku. Dzięki jej pomocy dowiedzieliśmy się, że oczywiście dostaniemy pokój i mamy dwie opcje do wyboru - albo nocleg bez jedzenia (3000 lek), albo z kolacją i śniadaniem (5000 lek). Zdecydowaliśmy się na wersję z jedzeniem z dwóch powodów - zauważyliśmy, że w budynku jest też bar, w którym siedzą miejscowi (liczyliśmy, że kolacja zostanie podana właśnie tam i że zyskamy pretekst, żeby przestać być "obcymi" :). Po drugie - jakoś tak chcieliśmy po prostu zostawić tej rodzinie więcej pieniędzy. Zrobili na nas bardzo dobre wrażenie - razem prowadzili bar i hostel, Elona się tak dobrze uczyła, żeby pomóc tacie...No po prostu polubiliśmy ich "od pierwszego wejrzenia" :)
Z tyłu budynku znajdowało się wejście do domu. Pokój - cudowny. Taki "prawdziwy", nie hotelowy :) Łóżko przykryte koronkową kapą, a na ścianie haftowany obrazek przedstawiający Ostatnią Wieczerzę. Łazienkę dzieliliśmy z gospodarzami. Było tak bardzo "domowo" :)
I (zgodnie z naszym chytrym planem) na kolację zaproszono nas do baru :) Gospodyni przyniosła domowe specjały (ser, kiełbaski, smażone ziemniaki...no mnóstwo tego było :)
W barze przebywało też dwóch chłopców ok 12 lat (jeden, to syn właścicieli, drugi - syn pana z sąsiedniej osady, który przyjechał z nim do baru). Zgodnie z jednym z praw Kanun od razu otoczyli nas opieką - mieli też dużo radości z faktu,że mogą poćwiczyć angielski "na żywo". Po kolacji obowiązki opiekunów przejęli starsi - dosiadł się do nas gospodarz z Eloną, która cały czas pełniła rolę tłumaczki.
Nie potrafię przekazać Wam klimatu tego wieczoru, ale był to jeden z najlepiej, "najpełniej" przeżytych momentów tej podróży. Pierwsze pytanie, jakie zadał nam gospodarz, dotyczyło naszego wyznania. Gdy usłyszał, że jesteśmy katolikami, dosyć ironicznie odparł, że on jest muzułmaninem ("I am Osama bin Laden"). Nie było w tym stwierdzeniu prowokacji, raczej duży smutek dotyczący łatwości przyczepiania "etykietek" innym...Obawiał się, ze i nam będzie to przeszkadzać i wyrobimy sobie schematyczną opinię na jego temat (długa i żarliwa dyskusja przekonała go, że się mylił :). Kolejnym, ważnym dla pana pytaniem, było, czy słyszeliśmy o tym, co wydarzyło się w Szkodrze (ok. tygodnia przed naszym przyjazdem, miała tu miejsce tragiczna sytuacja. Para Czechów w Szkodrze wzięła autostopowicza. Zabił ich, okradł, a samochód zrzucił w przepaść, licząc, że wybuchnie i śladu nie będzie po jego przestępstwie. Tak się jednak nie stało i sprawca został złapany). Owszem, słyszeliśmy, każdy chyba słyszał o tej tragedii. Pan ze smutkiem zapytał, co o tym sądzimy. Widać było, że bardzo się obawia, że przez to wydarzenie turyści wyrobią sobie złe zdanie na temat wszystkich Albańczyków...Cóż można było odpowiedzieć - źli ludzie są wszędzie, po prostu. Generalnie - widać było, że pan jest bardzo uczciwy i honorowy. Ujął nas całkowicie. Natomiast gdy dowiedział się, że chcieliśmy jechać naszym autem do Theth, to trochę się pośmiał (żeby nie powiedzieć "wyśmiał nas" :D I stwierdził, że nasz Bóg jednak jest dla nas łaskawy, skoro zesłał ulewę, żebyśmy musieli się zatrzymać tu na noc. Potem spojrzał bardzo poważnie i dodał : gdybyście pojechali dalej, już teraz byście nie żyli. Trochę to nami wstrząsnęło, zwłaszcza, że cały czas uważaliśmy, że jutro, skoro świt pojedziemy dalej i pokażemy Górom Przeklętym na co nas stać :/ :D
Skracając - jedyną możliwością dojazdu było wg pana posiadanie auta 4x4 (czyli jednak nie byłaby to kwestia "wygody" - jak twierdzili panowie od przewodnika). A pan takie auto ma. I organizuje wycieczki. Może tak, może nie, ale powiem Wam, że poczuliśmy do niego takie zaufanie i tak bardzo nam się spodobała jego osobowość, że nie zastanawialiśmy się, czy to trochę naciągane, czy szczera prawda. Miło byłoby nam po prostu z nim jeszcze trochę poprzebywać. Problemem początkowo okazała się cena. Uczciwie powiedzieliśmy, że 50 euro to dla nas za drogo. Stanęło na 40 - jutro jedziemy do Theth, oczywiście z Eloną i zostajemy tam, ile chcemy (żadne tam - godzina i wracamy).
Siedzieliśmy i rozmawialiśmy tak jeszcze długo w noc. Dowiedzieliśmy się wielu rzeczy o prawie Kanun, o zwyczajach w Albanii, o warunkach życia. To były nieocenione informacje, bo z pierwszej ręki. Rzeczą, która nas chyba najbardziej w panu ujęła, była niezwykła dbałość o zabezpieczenie środków finansowych rodzinie. Żeby zdobyć lepszą pracę, pan 14 razy próbował dostać się do Grecji - 14 razy go łapano i zawracano...Widać też było ogromną wzajemną miłość. Kurcze no, nie potrafię tego lepiej opowiedzieć :/ Ale uwierzcie - niesamowity wieczór.
Nie obyło się też bez trochę krępujących nas dowodów gościnności ("to jest od gospodarza" - przy próbie zapłacenia rachunku za napoje). A gdy później siedzieliśmy na ostatnim papierosie przed wejściem do domu, odwiedziła nas gospodyni i przyniosła raki - tym razem "od siebie" :)
Podczas śniadaniu mieliśmy gościa :)
Rano pan rozmawiał długo przez telefon, później zapytał, czy mielibyśmy coś przeciwko, gdyby pojechała z nami dwójka Niemców - bo właśnie dzwoniono do niego, że również byliby chętni na tę wycieczkę. Oczywiście, że zupełnie nam to nie przeszkadzało. Ucieszyliśmy się nawet, że pan sobie więcej zarobi:)
I ruszamy. Najpierw trzeba było podjechać po Niemców na camping. Pod camperem czekała na nas bardzo sympatyczna rodzinka - para z 5-letnim synkiem i maleństwem w nosidełku. Byliśmy przekonani, że do Theth pojedzie chłopak ze starszym dzieckiem. A tu zaskoczenie - mama poprawiła nosidełko, wsiadła do auta i zapytała, czy nie będziemy mieli nic przeciwko, jeśli pojedzie z nami jeszcze...ich pies :D Bardzo pozytywni ludzie - okazało się, że maluszek ma 3 miesiące, a oni, korzystając z "tacierzyńskiego" wyjechali całą rodziną camperem w 6-miesięczną podróż przez Bałkany. Zaimponowali nam niesamowicie.
Całkiem niezła droga, prawda?
A to mnie mocno zaskoczyło. Droga, którą podobno nie da się przejechać bez napędu 4x4, wyglądająca super (sami widzicie) i w dodatku taki oto przezroczysty tarasik do podziwiania widoków.
Popatrzcie, jak się wije - jedyne co mogłoby sprawiać kłopoty, to ewentualnie te zakręty (choć to bardzo naciągane). Asfalt piękny, świeży...O co chodzi? :/
Niemcy obserwowali nasze zdziwienie i poinformowali nas, że wczoraj oni również chcieli się dostać do Theth swoim camperem. I się im to nie udało. Widząc nasze pełne niedowierzania i ogłupiałe twarze, w końcu wyjaśnili - owszem, droga jest rewelacyjna, ale do czasu. Na szczycie asfalt się urywa (właśnie do tego miejsca wczoraj dojechali) i dopiero wtedy - kamienie, przepaści i niebezpieczeństwo.
Mimo, że droga "na górę" była świetna, to zdarzały się i takie momenty (bez barierek, a trzeba było podjeżdżać bardzo blisko krawędzi).
Widoki niesamowite.
Ale też i takie - przypominające, że ta droga wymaga skupienia i rozwagi.
I koniec asfaltu...Popatrzcie na podłoże... :/
Cudowne miejsce.
Widzicie drogę? :/
Pan był naprawdę znakomitym kierowcą - czujnym i opanowanym. Wprawdzie trochę nas zaniepokoiło, gdy zaczął popijać jakiś bursztynowy napój z plastikowej butelki, ale szybko nas uspokoił, mówiąc, że lekarz mu to przepisał.
No cóż...Złudzenia straciliśmy, gdy zaczął nas wszystkich częstować swoim "medicine" i butelka krążyła po aucie. Nie wiem, jaki to lekarz, ale chciałabym, żeby został moim :D Jedno jest pewne - lekarstwo skutecznie hamowało różnego rodzaju lęki :D
Ten fragment wymagał podwójnej dawki :/ :D