Po wyjeździe z tego miasteczka, kolega Marcin odetchnął z ulgą
:D Ja bałam się trochę mniej
:)
Żeby wypatrzeć przystanek autobusowy, trzeba było mieć naprawdę dobry wzrok:) ten akurat trochę stał, więc było łatwiej
:) pozostałe polegiwały leniwie w trawie
:D
I ponownie drogi, jakie najbardziej lubimy - z dala od miast, przez małe miejscowości.
W Serbii chcieliśmy odwiedzić jeszcze jedno miejsce - Diabelską Wieś. Wprawdzie nasze zaufanie do przewodnika zostało mocno nadszarpnięte, ale nie mieliśmy żadnych innych źródeł informacji. Dodatkową zaletę stanowił fakt, że autorzy przewodnika nie rozwodzili się zbytnio nad tym miejscem (raptem pół strony i pojawiały się tylko określenia typu : "wyjątkowy fenomen przyrody". Żadnego "miejsca rekreacji i wypoczynku"). Ale w zupełną euforię wprowadziło nas doczytanie zdania : "dojazd tutaj może być problemem"
:D I faktycznie - bardzo wąską, bardzo krętą ścieżką (na szczęście bez przepaści:) dojechaliśmy do parkingu na którym stało dosłownie parę samochodów (po drodze parokrotnie uznaliśmy, że to chyba nie ta droga. Chcieliśmy nawet zawrócić, tylko...nie było jak
:D
Przy parkingu parę sklepików z pamiątkami, restauracja i kasa. Bilet - 350 dinarów. Diabelska Wieś to ukryty w lesie obszar, na którym występuje ok. 200 czerwonawych skał w kształcie słupów i piramid, pokrytych czapami. W tym rejonie występuje wysoka koncentracja żelaza i siarki, więc trudno tam się dopatrzeć oznak życia. Żeby do niego dojść, trzeba przejść przez coś w rodzaju pasażu handlowego - sklepiki, stoiska i znajdujące się wszędzie, ozdobne, diabelskie elementy
:D Tak, to na traktorze, to diabły
:D
To chyba też :/
:D
Diabelska woda - źródło z wysoką zawartością żelaza i siarki. Woda w smaku okropna
:D
Po około 15-minutowym spacerze po lesie, wreszcie doszliśmy.
Trzeba przyznać - skały robią wrażenie. Niektóre są bardzo malutkie, inne olbrzymie, ale wszystkie podobne.
Dla wygody zwiedzających zbudowano tam szereg mostków i drewnianych schodów. Ale muszę przyznać, że przy olbrzymim upale, taki widok raczej mocno zniechęca
:D
I, jako ciekawostka, zestawienie. Widok z prawej :
I widok z lewej :
Niesamowite. Człowiek stoi na podeście w otoczeniu skał i rzadkich, rachitycznych drzewek, a obok taka buchająca zielenią przyroda.
Przy zejściu można odwiedzić kościółek.
Obejrzeć kapliczkę zrobioną na drzewie.
I zostawić ofiarę.
W Diabelskiej Wsi pędziliśmy około 2 godzin i naprawdę było warto:)
Droga do granicy. Teraz zaczęłam się robić troszeczkę spięta. Co jak co, ale czekał nas przejazd przez granicę z Kosowem, a naczytaliśmy się wcześniej na sieci o różnych problemach i kłopotach, jakie mogą nas tam spotkać. Jedno wiedzieliśmy na pewno - ponieważ Kosowo nie uznaje Zielonej Karty, na granicy trzeba będzie wykupić miejscowe ubezpieczenie. Wiedzieliśmy też, że sami będziemy musieli się o to zatroszczyć, bo na granicy nikt tego nie wymaga, ani nie przypomina. Byliśmy trochę zaniepokojeni całą sytuacją, więc gdy zatrzymaliśmy się niedaleko granicy, żeby wydać ostatnie serbskie pieniądze (palacze nie mają z tym żadnego problemu
:D Paczka LM-ów - 190 dinarów), z nerwów zaprosiliśmy do podwózki pana, który delektował się pod sklepem napojem bogów
:D (zgodnie z zasadą przeczytaną na sieci - w krajach byłej Jugosławii nigdy-przenigdy nie podwoź miejscowych w okolicach granic
:D (w dodatku musieliśmy dokonać nie lada wyczynów akrobatycznych, żeby na tylnym siedzeniu upchnąć i pana, i moje, no nazwijmy to, niezbędne rzeczy
:D Pan wysiadł parę metrów przed granicą (okazało się, że jest tam jeszcze jeden sklep, a pan po prostu uprawiał turystykę konsumpcyjną
:), więc zostaliśmy z naszym stresem zupełnie sami :/ Przybrawszy najbardziej sympatyczne wyrazy twarzy, podjechaliśmy do okienka. Kolega Marcin podał nasze paszporty i wtedy przypomniało nam się ubezpieczenie:/ Złapałam dowód rejestracyjny i wyskoczyłam do kolejnego budynku, gdzie, jak widziałam, ustawiała się kolejka innych kierowców. Tak, to było to. 15 euro ubezpieczenie na 15 dni (na miesiąc - 28 euro). Zadowolona z siebie odwróciłam głowę i wtedy zobaczyłam (o nie! o nie, nie!
:D, jak nasz samochód spokojnie przejeżdża granicę...:/ Cóż było robić - granicę z Kosowem przeszłam na piechotę, bez paszportu, za to z ubezpieczeniem
:D Natomiast kolega Marcin przejechał ją z dwoma paszportami i bez dowodu rejestracyjnego
:D I to by było na tyle, jak chodzi o obostrzenia na granicy z Kosowem
:D
Pierwsze wrażenia z Kosowa.
C.D.N.@vivere, @krystoferson112 - bardzo się cieszę, że udało mi się zachęcić Was do Serbii
:)
Po wjeździe do Kosowa postanowiliśmy najpierw trochę ochłonąć i coś zjeść.
Sałatka, 2 razy cola i 2 razy mięso - 15 euro (tak, waluta w Kosowie to euro). Nie najtaniej, ale kto jest taki mądry, żeby jeść zaraz za granicą ? :/ Oczywiście my :/
:D
I wjazd do Prisztiny. Z wiadomych względów, najważniejsze dla nas było znalezienie parkingu z panem parkingowym
:) Udało się nawet dosyć szybko - 3 godziny legalnego parkowania w centrum Prisztiny to koszt 1 euro.
Prisztina bardzo szybko się rozwija. Widać włożone w nią pieniądze. Mnóstwo nowych hoteli w budowie, najmodniejszych firm, lokali...Przemieszczając się przez pozostałe kraje bałkańskie, cały czas mieliśmy wrażenie, że pomoc finansowa z zachodu była przeznaczona właśnie dla Kosowa i nikogo więcej - tak mocny jest kontrast pomiędzy graniczącymi ze sobą państwami.
Chyba najsłynniejszy symbol Prisztiny - a zarazem miejsce spotkań i zabaw
:)
Moje pierwsze wrażenie - zachodnie miasto, z deptakiem, sklepami itp.
Jednak gdy zboczy się trochę z głównego (niesamowicie wychwalanego przez nasz przewodnik - no jakżeby inaczej?
:D) traktu, Prisztina zaczyna pokazywać nieco inne oblicze.
Takich widoków wprawdzie jest mało (albo my mieliśmy za mało czasu, żeby je spotkać), ale są. I mocno przypominają o historii.
Siedziba premiera oraz rządu :
Parlament Republiki Kosowa :
Na płocie parlamentu wiszą zawieszane przez mieszkańców portrety zaginionych Albańczyków.
Nie wiem, co to za namiot i do czego służy. Dwa takie stały przed parlamentem, w środku były składane łóżka i jakieś rzeczy. Zaciekawieni zajrzeliśmy do środka i nagle ktoś poruszył się na jednym z łóżek ustawionych w głębi. Niezbyt wiedzieliśmy, czy możemy tam być, więc wyszliśmy. No dobrze - szybkim krokiem
:) No dobrze, dobrze - uciekliśmy po prostu
:)
3 godziny minęły dosyć szybko. Poza tym, zaczynało się robić coraz później i trzeba było z Prisztiny wyjechać, żeby znaleźć jakiś nocleg. Chcieliśmy zatrzymać się w jakiejś małej miejscowości, żeby zobaczyć "prawdziwe" Kosowo. Wyjechaliśmy z miasta około 20.00 i , jak do tej pory uważałam, że jazda autem po Bałkanach do największych przyjemności nie należy, tak teraz dotarło do mnie, że wszystko, co widziałam wcześniej, to były tylko przedbiegi
:D Nie chodziło o zły stan dróg (jechaliśmy wielką, nowoczesną autostradą), nie chodziło o przepaści (wręcz przeciwnie - po obydwóch stronach drogi wszędzie wyrastały nowe, piękne osiedla). Chodziło o sposób (a raczej wybitne umiejętności
:) prowadzenia auta przez naszych współautostradowiczów
:D (naprawdę - trzeba to nazwać wybitnymi umiejętnościami, bo żeby przy takiej brawurze, pewności siebie, prędkości i manewrowaniu nie doprowadzić do żadnego wypadku, to trzeba być specjalistą
:) Wyglądało to tak (bardziej odpowiednie byłoby wstawienie tu ścieżki dźwiękowej
:D : Bzzzzzziut...(mija nas niebieski ford z na oko przekroczoną prędkością o 200 km/h
:D Zzzzzzzzziuuummm... (pan z prawej zajeżdża nam drogę mijając naszą maskę o 2 milimetry
:D Iiijjjjuuuuu..... (jadąca przed nami mazda zawraca i, jadąc slalomem, wraca do Prisztiny pod prąd
:D Jednym słowem - jazda na rollercoasterze
:D Nie miałam wyboru - wyjęłam książkę i zaczęłam ją czytać (tu muszę Wam zdradzić pewną tajemnicę
:D to był mój prywatny sposób radzenia sobie ze stresem. Wiedziałam, że na drodze może być różnie, więc wzięłam z Polski dwie, nieczytane jeszcze, książki mojego ulubionego pisarza. Plan był taki - gdy zagłębię się w lekturze i wciągnę w nią mocno, przestanę się przejmować tym, co za oknem
:D Sprawdziło się, owszem. Jedna uwaga - książki skończyły mi się mniej więcej w połowie podróży
:D Tym razem jednak nie do końca pomogło
:D Po ok. 10 minutach takiej jazdy zgodnie stwierdziliśmy, że gdy tylko pojawi się jakiś hotel/motel/hostel/cokolwiek na poboczu, natychmiast zjeżdżamy z autostrady i nie interesuje nas, ile taki nocleg będzie kosztował
:D Ten plan wydawał się bardzo łatwy w realizacji. Jednak pojawił się pewien problem...
Na poboczu było mnóstwo różnego rodzaju hoteli, tylko, nie wiem, jak i dlaczego, my znajdowaliśmy się na nieodpowiednim pasie drogi
:D Taka oto barierka dzieliła nas od drugiego pasa, z którego spokojnie można było zjeżdżać, gdzie się żywnie chciało
:) No cóż - nie było nam to dane. Mijaliśmy hotele, motele, oświetlone szyldy i nic...(wiem! To na pewno były apartamenty!!!
:D) (a w uszach cały czas : Zzzziiiiiuuuuuttt.......Bzzzzzzzyyyyt....
:D W końcu zobaczyliśmy coś, co spowodowało, że powróciła do nas nadzieja - zjazd na lewą stronę, ozdobiony świecącym neonem : Motel 24 h !
Wprawdzie zjazd nie wyglądał zachęcająco (dalej wyglądał jeszcze gorzej - pusto i nic wokół), ale wreszcie udało się nam wyrwać z tej drogi do piekła - tylko to się liczy
:) W końcu dojechaliśmy - sympatyczny motelik, w bardzo amerykańskim stylu (garaże na samochody bezpośrednio przy pokojach).
Natychmiast wyszedł nas przywitać bardzo sympatyczny pan. Wprawdzie trochę słabo znał angielski, ale dogadaliśmy się bez problemu (dialog dla wygody czytających tłumaczony na język polski
:D : Ja - Czy ma pan wolne pokoje? Pan - Tak. Ja - A ile kosztują? (choć, tak właściwie, niewiele mnie to obchodzi
:D I tak tu zostaniemy, bo na pewno nie zgodzę się wrócić do tego koszmaru
:D Pan - 5 euro. Ja (bardzo mile zaskoczona niską ceną) - Za osobę? Pan - 5 euro pokój. Ja (jeszcze milej zaskoczona) - Bierzemy! Pan (próbując nas gestami zachęcić do wcześniejszych oględzin pokoju) - Cztery. Ja (żadnego oglądania! Bierzemy i już) - Jakie cztery? Tu kolega Marcin próbuje coś wtrącić, szarpiąc mnie za rękaw. Ja - Marcin, obojętne, możemy spać w czteroosobowym pokoju! Pan - Cztery godziny. Ja (jakie cztery godziny???? Ja chcę tu zostać do rana!!!) - Aha. Ale my chcemy na całą noc. Marcin, jeszcze bardziej zdesperowany, coraz mocniej ciągnie mnie za rękaw. Pan (patrząc z podziwem na Marcina) - Dobrze. Ja - To ile będzie za całą noc? Pan (z lekkim zawahaniem, ale i z podziwem) - 5 euro? Ja - Bierzemy! Bierzemy!
:D I wiecie co? Tak byłam tym podekscytowana, że nie zorientowałam się do ostatniego momentu
:D Przeżyłam jeszcze chwilę grozy, gdy pan otworzył wejście od garażu i zobaczyłam, że do pokoju wchodzi się bezpośrednio z garażu - wymyśliłam sobie, że to taki hotel dla zmotoryzowanych, gdzie śpi się w garażu w aucie, a w pomieszczeniu jest tylko łazienka, żeby się odświeżyć przed dalszą podróżą :/
:D
Czar prysł, gdy weszłam do środka
:D Ale muszę Wam powiedzieć, że to było chyba najczystsze miejsce, w jakim spałam - ręczniki zmieniali co 4 godziny
:D I pościel
:D A czerwone światło dało się wyłączyć.
Gdy zorientowałam się w pomyłce (Marcin domyślił się gdzie jesteśmy, już po pierwszych paru minutach, ale ja, jak typowa baba, nie dałam mu dojść do słowa), zamknęliśmy drzwi i dostaliśmy ataku śmiechu trwającego dobrych kilka minut
:D Pan okazał się bardzo przyjazny, poczęstował nas piwem z baru, ale do końca trzymał fason
:) Gdy, po przełamaniu pierwszych lodów, oznajmiłam mu "Zaszło olbrzymie nieporozumienie...To jest miejsce, do którego przyjeżdża się w celu doznań cielesnych, prawda?", zachował kamienną twarz i odrzekł : Nic mi o tym nie wiadomo" - natomiast wymagało to od niego dużego samozaparcia, bo oczy śmiały mu się tak mocno, że myślałam, że jednak nie wytrzyma
:D Noc minęła bardzo spokojnie. Dźwięki zamykanych i otwieranych garażów, mimo, że częste, nie zakłócały tak mocno odpoczynku
:D A gdy rankiem wyjeżdżaliśmy z motelu, pan machał nam w bramie ze słowami " Do zobaczenia! Przyjedźcie jeszcze!"
:D
C.D.N.Kolejnego poranka opuściliśmy motel w bardzo dobrych humorach
:) (chcieliśmy "prawdziwe" Kosowo, to mieliśmy
:D swoją drogą, w Polsce też często widziałam Motele 24 godz. - myślicie, że to taki sam przybytek?
Chcieliśmy podjechać do monastyru, który znajduje się w Gracanicy - enklawie serbskiej. Gracanica bardzo różni się od Prisztiny - już na pierwszy rzut oka jest dużo biedniej. Mieliśmy wrażenie, że zamieszkujący ją Serbowie przyglądają się nam podejrzliwie. Nic dziwnego - to raczej miejsce, w którym wszyscy się znają i początkowo niechętnym okiem patrzą na przyjezdnych, bo ci mogą mieć coś wspólnego z Albańczykami. Do tej pory widzieliśmy w tym kraju głównie flagi Albanii (mieszkańcy wieszają je wszędzie - w oknach, na samochodach, gdzie tylko się da). Gracanica, żeby podkreślić swoją odrębność, jest mocno ozdobiona flagami Serbii. Pierwsze wrażenie potwierdziło się już za chwilę, gdy usiedliśmy w przydrożnym barze, żeby coś zjeść. Było dużo taniej : duża pljeskavica (coś w rodzaju hamburgera) - 1,30 euro, kawa, herbata - 0,50 euro. Można było (tu i tylko tu, albo w innych enklawach serbskich) płacić również serbskimi dinarami. Podobno wyjęcie serbskiego dinara w albańskich częściach Kosowa, jest często odbierane jako prowokacja i może się niemiło skończyć. Na barze zawieszona była olbrzymia reklama różnych potraw i cennik. Jednak mam wrażenie, że produktem, który się tam najczęściej (i chyba wyłącznie sprzedawał) była kawa. Gdy po wstępnych rozmowach z właścicielem przeszliśmy test pozytywnie (Tak, jesteśmy z Polski. Nie, w Kosowie tylko przejazdem. Ale byliśmy w Serbii, przepiękny kraj i chcemy tam wrócić) i chcieliśmy coś zamówić, wymieniając po kolei potrawy z menu, okazało się, że nic nie było. Pan zaproponował, że może nam przyrządzić pljeskavicę. I trochę to trwało, bo najpierw musiał wysłać barmankę do sklepu po produkty. Ale jedzenie było przepyszne.
Zwróćcie uwagę na drut kolczasty, który nadal opasuje mury monastyru. To pozostałość po wojnie domowej.
Cerkiew Zwiastowania Gracanica, zarządzana przez żeński klasztor. Jest naprawdę przepiękna. Właściwie mogę się pokusić o stwierdzenie, że dla mnie jedna z najładniejszych spośród zwiedzanych na Bałkanach.
Zmierzaliśmy w stronę granicy z Macedonią. Przewodnik podpowiadał nam, że będziemy przejeżdżać obok jaskini Gadime, a wizyta w niej okaże się cyt. "ciekawą wycieczką"
:) Po wcześniejszych doświadczeniach z przewodnikiem, zabrzmiało nam to lekko podejrzanie, ale skoro jaskinia była po drodze...
:)
Wstęp - 2 euro. Wchodzić do jaskini można tylko z przewodnikiem, więc musieliśmy chwilę poczekać, aż uzbiera się odpowiednia grupa, a samo zwiedzanie trwa około 45 min.
Powiem tak - pewnie byłaby to faktycznie ciekawa atrakcja, pod warunkiem, że : 1. bylibyśmy tam sami, a nie z kilkunastoosobową grupą. 2. moglibyśmy być nawet z grupą, ale bez żadnego fanatycznego wielbiciela jaskini, który zwiedził już ich wiele (wg. siebie samego chyba wszystkie
:D i pouczał, wybrzydzał i denerwował wszystkich wokół) 3. nie byłoby tam wielopokoleniowej niemieckiej rodziny, która krzyczała, skakała - to jej młodsi członkowie - a na koniec nestor rodu nam ubliżył
:D Poważnie - przy samym wyjściu, z politowaniem powiedział do nas (a były to jedyne słowa, którymi nas zaszczycił) - wy to pewnie nic nie zrozumieliście (to taki przytyk językowy, bo przewodniczka używała języka angielskiego). Tego już było dla nas za dużo i z dumą odmówiliśmy wspólnego pożegnalnego zdjęcia przed jaskinią
:D I tyle mieliśmy z tego zwiedzania
:) Ale jaskinia miała co najmniej jedną niezaprzeczalną zaletę - przynajmniej przez 45 min. przebywaliśmy w chłodzie
:)
Napiszę krótko szacun za relację z serbskiej części. Byłem w tym roku w Serbii głównie Belgrad i Zrenjanin ale to co czytałem i obejrzałem na zdjęciach sprawia, że Serbia do powtórki. Takich Bałkanów szukałem. Świetnie, szkoda, że wyjeżdżacie już z Serbii do tego pseudopaństwa.
;)
pestycyda napisał:Kojarzycie scenę, która przewija się przez większość westernów? Obcy wchodzi do saloonu, czas jakby zwalnia, robi się cisza, a miejscowi twardziele powoli odwracają głowy w jego kierunku ze spojrzeniami niekoniecznie życzliwymi. No właśnie
:D Więc tak to wyglądało
:D umarłam
:lol: relacja jest boska, uwielbiam styl w jakim piszesz
:) we wrześniu planujemy zrobić Serbię, Albanię i Czarnogórę - mamy już wstępnie nakreślona pętle i punkty must see, choć pewne z nich a pokrywające się z waszą wyprawą miejsca uległy już wstępnej weryfikacji, także dzięki wielkie za pomoc
:) Czy mogłabyś stworzyć mapkę jak wyglądała dokładnie Wasza trasa?
Super relacja. Dwa lata temu "doświadczyłem" podobnej trasy przez Bałkany,ale po Twojej relacji uświadomiłem sobie,że trzeba będzie tam wrócić
:) Szczególnie do Albanii.
Piękne miejsce te "Góry Przeklęte". No i fajny opis tej wieczornej biesiady, szkoda że zabrakło z niej zdjęć
:-) Klimat takich miejsc trochę przypomina mi Gruzję, chyba można postawić tezę że im społeczeństwo danego kraju uboższe tym bardziej gościnne i otwarte na obcych
:-)Jedynie nie do końca potrafię zgodzić się z tym zdaniem:pestycyda napisał:Tymczasem, ponieważ sam temat krwawej zemsty jest bardzo medialny, mówi się tylko o nim, zamiennie używając określenia "Kanun", w zupełnym oderwaniu od całości. Nie mówię, że popieram ten zwyczaj, bo nie, natomiast uważam, że można się o tym wypowiadać dopiero po pełnym zapoznaniu z całością, po przeanalizowaniu powodów i zrozumieniu warunków życia górali albańskich. Natomiast drażni mnie przedstawianie tematu bardzo płytko, tylko jako "sensację" i "barbarzyństwo".A sama przecież wcześniej zauważasz:pestycyda napisał:Czasem udaje się wynegocjować bezpieczne wychodzenie do szkoły dla dziecka.Dla mnie osobiście jest sensacją że w XXI wieku w bądź co bądź cywilizowanym europejskim kraju (od 2009 członek NATO) istnieją jeszcze takie zwyczaje wśród ludzi. I właśnie barbarzyństwem jest zabieranie dzieciom prawa do nauki i przerzucanie na nie odpowiedzialności za czyny krewnych, niezależnie od tego z jakich powodów członek rodziny popełnił daną zbrodnię. Taki sposób postrzegania i egzekwowania prawa kojarzy mi się z najgorszymi i najokrutniejszymi systemami prawnymi - takimi jak ZSRR z okresu stalinizmu.Czekam na dalsze części relacji
:-P
@klapio, masz rację, dla mnie to też zupełnie nie jest ok. Drażni mnie jedynie fakt, że o prawie Kanun ludzie wypowiadają się wyłącznie w kontekście krwawej zemsty i tylko z nią utożsamiają te prawa. A tymczasem cały kodeks obejmuje wiele innych rzeczy, które są dużo bardziej "ludzkie" - m. in. prawo gościnności (a właściwie obowiązek). Dużo też tam jest powiedziane o honorze i o obowiązku wobec rodziny (a raczej powinności). Owszem, sam temat "zemsty" jest totalnie nie do zaakceptowania, tylko chciałabym, żeby osoby dyskutujące o tym, miały świadomość szerszego kontekstu - skąd to się wzięło i dlaczego. Media bardzo często wypaczają sens, szukając "taniej sensacji". A tymczasem, jest to dramat. Piętno czasów, kultury, warunków życia...Co do zdjęć z biesiady...Sam wiesz na pewno najlepiej, że w niektórych warunkach zupełnie nie ma głowy i warunków do fotografowania. Zepsułyby klimat i "prawdziwość" momentu...Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam
:)
Co wieczór czekam na dalszą relację a dziś nic.... Herbata przy kompie, miała być miła godzinka na czytanie i planowanie własnego wyjazdu... Pestycydo, litości, nie każ mi dłużej czekać! Mam nadzieję, że zobaczę te wszystkie miejsca w realu. Dziękuję za umilenie mi grudniowych wieczorów
8-)
Co to dużo gadać/ pisać - znowu zaserwowałaś nam świetną relację. Brawo! 7*PS Ta maska na twarz (batulla/ batoola) może nam się nie najlepiej kojarzyć, ale w państwach Zatoki jest to symbol wzbudzający szacunek i kojarzący się z osiągnięciem przez kobietę poważanej pozycji (najczęściej żony, ale nie tylko) w (bardzo) tradycyjnych rodzinach. Jak kiedyś czepiec w Polsce. A przy bliskowschodnim słońcu i piasku niesionym z wiatrem każdy centymetr kwadratowy osłoniętej skóry to plus. Wieść gminna niesie, że współczesne modele są leciutkie i mają czasem wyściółkę. I nosi je w dzisiejszych czasach już coraz mniej kobiet.
;-)
@pestycyda dzięki za pokazanie całkiem sporego kawałka Europy
:D i to naprawdę ładnego, wiedziałam, że Bałkany są ładne, ale nie, że aż tak (wstyd przyznać pewnie
:P )ps. gdzie kolejna wyprawa? ależ jestem ciekawa
:D
@pestycyda "Szacun" za obszerność relacji i czas poświęcony na jej pisanie. Nad pakowaniem się musicie jeszcze trochę popracować [SMILING FACE WITH SMILING EYES] My w czwórkę na dwutygodniowy wyjazd w ten sam rejon, mieliśmy mniej bagaży. Bałkany są super [SMILING FACE WITH SMILING EYES]
@olajaw, skuś się i pojedź - nie będziesz żałować:) Co do wyjazdów, to właśnie Ty narobiłaś mi ogromnej ochoty na wulkany w Indonezji, zakochałam się. Niestety, to trochę później, bo bilety czekają od maja i za 18 dni będę w Etiopii! Strasznie się cieszę
:) (przewodnik kupiony, autor sprawdzony na sto tysięcy sposobów i bardzo mi odpowiada
:D@igore, na ogół jakoś lepiej mi idzie pakowanie
:D Tu uległam wizji olbrzymiego bagażnika "tylko dla mnie"
:D Ponad połowa tych rzeczy zupełnie nie była potrzebna.
Bardzo lubię Twoje relacje, bo są takie prawdziwe. Żadnych wystudiowanych zdjęć, dużo pisania o jedzeniu i piciu (lubię to!) i jeszcze więcej kontaktu z lokalesami. I do tego ten pełny bagażnik - gdybym miała jechać gdziekolwiek autem, to tak by to właśnie wyglądało. Dlatego wolę jednak samolotem
:lol:
@pestycyda to mnie zaskoczyłaś tą Etiopią
:D coś czuję, że "będzie się działo"
:D to może być relacja roku
:D
:D Indonezję polecam baardzo, jest świetna! I cieszę się, że i ja kogoś zainspirowałam
:)
Witam,we wrześniu wybieramy się do Albanii i również raczej omijamy takie miejsca, które popularne przewodniki polecają jako największe atrakcje.Dlatego chciałbym się zapytać, jaki to przewodnik po Albanii używaliście?
gallileo napisał:we wrześniu wybieramy się do Albanii i również raczej omijamy takie miejsca, które popularne przewodniki polecają jako największe atrakcje.Dlatego chciałbym się zapytać, jaki to przewodnik po Albanii używaliście?fly4free forum
8-)
@aluis, niestety, to jest efekt współpracy (tfu, jakiej współpracy! Toż to orka na ugorze była!
:D z photobucket. Powoli wgrywam zdjęcia do relacji jeszcze raz, ale naprawdę powoli
:)@cccc, albo bierzemy zwykły przewodnik i robimy wszystko na odwrót
:D to, co polecane omijamy, a jeździmy w miejsca, które w przewodniku są opisane jednym zdaniem w stylu : "nic tam nie ma", "mała wioseczka" itp, itd. A najlepiej, gdy przewodnik ich w ogóle nie wymienia
:D
A ja kupuję cały czas przewodniki.Uwielbiam zbierać książkowe przewodniki
:) taki rodzaj pamiątki z wyprawy
:) Jak z wszystkiego i z tego trzeba umieć korzystać tak samo jak z forum f4f, jest tu sporo przydatnej wiedzy ale i nie mało subiektywnych opinii albo i wręcz złych opisów miejsc czy atrakcji.Wszytko trzeba się nauczyć selekcjonować pod siebie i swój gust.
I wreszcie opuszczamy Nisz :)
Po wyjeździe z tego miasteczka, kolega Marcin odetchnął z ulgą :D Ja bałam się trochę mniej :)
Żeby wypatrzeć przystanek autobusowy, trzeba było mieć naprawdę dobry wzrok:) ten akurat trochę stał, więc było łatwiej :) pozostałe polegiwały leniwie w trawie :D
I ponownie drogi, jakie najbardziej lubimy - z dala od miast, przez małe miejscowości.
W Serbii chcieliśmy odwiedzić jeszcze jedno miejsce - Diabelską Wieś. Wprawdzie nasze zaufanie do przewodnika zostało mocno nadszarpnięte, ale nie mieliśmy żadnych innych źródeł informacji. Dodatkową zaletę stanowił fakt, że autorzy przewodnika nie rozwodzili się zbytnio nad tym miejscem (raptem pół strony i pojawiały się tylko określenia typu : "wyjątkowy fenomen przyrody". Żadnego "miejsca rekreacji i wypoczynku"). Ale w zupełną euforię wprowadziło nas doczytanie zdania : "dojazd tutaj może być problemem" :D
I faktycznie - bardzo wąską, bardzo krętą ścieżką (na szczęście bez przepaści:) dojechaliśmy do parkingu na którym stało dosłownie parę samochodów (po drodze parokrotnie uznaliśmy, że to chyba nie ta droga. Chcieliśmy nawet zawrócić, tylko...nie było jak :D
Przy parkingu parę sklepików z pamiątkami, restauracja i kasa. Bilet - 350 dinarów.
Diabelska Wieś to ukryty w lesie obszar, na którym występuje ok. 200 czerwonawych skał w kształcie słupów i piramid, pokrytych czapami. W tym rejonie występuje wysoka koncentracja żelaza i siarki, więc trudno tam się dopatrzeć oznak życia.
Żeby do niego dojść, trzeba przejść przez coś w rodzaju pasażu handlowego - sklepiki, stoiska i znajdujące się wszędzie, ozdobne, diabelskie elementy :D
Tak, to na traktorze, to diabły :D
To chyba też :/ :D
Diabelska woda - źródło z wysoką zawartością żelaza i siarki. Woda w smaku okropna :D
Po około 15-minutowym spacerze po lesie, wreszcie doszliśmy.
Trzeba przyznać - skały robią wrażenie. Niektóre są bardzo malutkie, inne olbrzymie, ale wszystkie podobne.
Dla wygody zwiedzających zbudowano tam szereg mostków i drewnianych schodów. Ale muszę przyznać, że przy olbrzymim upale, taki widok raczej mocno zniechęca :D
I, jako ciekawostka, zestawienie. Widok z prawej :
I widok z lewej :
Niesamowite. Człowiek stoi na podeście w otoczeniu skał i rzadkich, rachitycznych drzewek, a obok taka buchająca zielenią przyroda.
Przy zejściu można odwiedzić kościółek.
Obejrzeć kapliczkę zrobioną na drzewie.
I zostawić ofiarę.
W Diabelskiej Wsi pędziliśmy około 2 godzin i naprawdę było warto:)
Droga do granicy. Teraz zaczęłam się robić troszeczkę spięta. Co jak co, ale czekał nas przejazd przez granicę z Kosowem, a naczytaliśmy się wcześniej na sieci o różnych problemach i kłopotach, jakie mogą nas tam spotkać. Jedno wiedzieliśmy na pewno - ponieważ Kosowo nie uznaje Zielonej Karty, na granicy trzeba będzie wykupić miejscowe ubezpieczenie. Wiedzieliśmy też, że sami będziemy musieli się o to zatroszczyć, bo na granicy nikt tego nie wymaga, ani nie przypomina. Byliśmy trochę zaniepokojeni całą sytuacją, więc gdy zatrzymaliśmy się niedaleko granicy, żeby wydać ostatnie serbskie pieniądze (palacze nie mają z tym żadnego problemu :D Paczka LM-ów - 190 dinarów), z nerwów zaprosiliśmy do podwózki pana, który delektował się pod sklepem napojem bogów :D (zgodnie z zasadą przeczytaną na sieci - w krajach byłej Jugosławii nigdy-przenigdy nie podwoź miejscowych w okolicach granic :D (w dodatku musieliśmy dokonać nie lada wyczynów akrobatycznych, żeby na tylnym siedzeniu upchnąć i pana, i moje, no nazwijmy to, niezbędne rzeczy :D
Pan wysiadł parę metrów przed granicą (okazało się, że jest tam jeszcze jeden sklep, a pan po prostu uprawiał turystykę konsumpcyjną :), więc zostaliśmy z naszym stresem zupełnie sami :/ Przybrawszy najbardziej sympatyczne wyrazy twarzy, podjechaliśmy do okienka. Kolega Marcin podał nasze paszporty i wtedy przypomniało nam się ubezpieczenie:/ Złapałam dowód rejestracyjny i wyskoczyłam do kolejnego budynku, gdzie, jak widziałam, ustawiała się kolejka innych kierowców. Tak, to było to. 15 euro ubezpieczenie na 15 dni (na miesiąc - 28 euro). Zadowolona z siebie odwróciłam głowę i wtedy zobaczyłam (o nie! o nie, nie! :D, jak nasz samochód spokojnie przejeżdża granicę...:/
Cóż było robić - granicę z Kosowem przeszłam na piechotę, bez paszportu, za to z ubezpieczeniem :D Natomiast kolega Marcin przejechał ją z dwoma paszportami i bez dowodu rejestracyjnego :D I to by było na tyle, jak chodzi o obostrzenia na granicy z Kosowem :D
Pierwsze wrażenia z Kosowa.
C.D.N.@vivere, @krystoferson112 - bardzo się cieszę, że udało mi się zachęcić Was do Serbii :)
Po wjeździe do Kosowa postanowiliśmy najpierw trochę ochłonąć i coś zjeść.
Sałatka, 2 razy cola i 2 razy mięso - 15 euro (tak, waluta w Kosowie to euro). Nie najtaniej, ale kto jest taki mądry, żeby jeść zaraz za granicą ? :/ Oczywiście my :/ :D
I wjazd do Prisztiny. Z wiadomych względów, najważniejsze dla nas było znalezienie parkingu z panem parkingowym :) Udało się nawet dosyć szybko - 3 godziny legalnego parkowania w centrum Prisztiny to koszt 1 euro.
Prisztina bardzo szybko się rozwija. Widać włożone w nią pieniądze. Mnóstwo nowych hoteli w budowie, najmodniejszych firm, lokali...Przemieszczając się przez pozostałe kraje bałkańskie, cały czas mieliśmy wrażenie, że pomoc finansowa z zachodu była przeznaczona właśnie dla Kosowa i nikogo więcej - tak mocny jest kontrast pomiędzy graniczącymi ze sobą państwami.
Chyba najsłynniejszy symbol Prisztiny - a zarazem miejsce spotkań i zabaw :)
Moje pierwsze wrażenie - zachodnie miasto, z deptakiem, sklepami itp.
Jednak gdy zboczy się trochę z głównego (niesamowicie wychwalanego przez nasz przewodnik - no jakżeby inaczej? :D) traktu, Prisztina zaczyna pokazywać nieco inne oblicze.
Takich widoków wprawdzie jest mało (albo my mieliśmy za mało czasu, żeby je spotkać), ale są. I mocno przypominają o historii.
Siedziba premiera oraz rządu :
Parlament Republiki Kosowa :
Na płocie parlamentu wiszą zawieszane przez mieszkańców portrety zaginionych Albańczyków.
Nie wiem, co to za namiot i do czego służy. Dwa takie stały przed parlamentem, w środku były składane łóżka i jakieś rzeczy. Zaciekawieni zajrzeliśmy do środka i nagle ktoś poruszył się na jednym z łóżek ustawionych w głębi. Niezbyt wiedzieliśmy, czy możemy tam być, więc wyszliśmy. No dobrze - szybkim krokiem :) No dobrze, dobrze - uciekliśmy po prostu :)
3 godziny minęły dosyć szybko. Poza tym, zaczynało się robić coraz później i trzeba było z Prisztiny wyjechać, żeby znaleźć jakiś nocleg. Chcieliśmy zatrzymać się w jakiejś małej miejscowości, żeby zobaczyć "prawdziwe" Kosowo. Wyjechaliśmy z miasta około 20.00 i , jak do tej pory uważałam, że jazda autem po Bałkanach do największych przyjemności nie należy, tak teraz dotarło do mnie, że wszystko, co widziałam wcześniej, to były tylko przedbiegi :D Nie chodziło o zły stan dróg (jechaliśmy wielką, nowoczesną autostradą), nie chodziło o przepaści (wręcz przeciwnie - po obydwóch stronach drogi wszędzie wyrastały nowe, piękne osiedla). Chodziło o sposób (a raczej wybitne umiejętności :) prowadzenia auta przez naszych współautostradowiczów :D (naprawdę - trzeba to nazwać wybitnymi umiejętnościami, bo żeby przy takiej brawurze, pewności siebie, prędkości i manewrowaniu nie doprowadzić do żadnego wypadku, to trzeba być specjalistą :) Wyglądało to tak (bardziej odpowiednie byłoby wstawienie tu ścieżki dźwiękowej :D : Bzzzzzziut...(mija nas niebieski ford z na oko przekroczoną prędkością o 200 km/h :D Zzzzzzzzziuuummm... (pan z prawej zajeżdża nam drogę mijając naszą maskę o 2 milimetry :D Iiijjjjuuuuu..... (jadąca przed nami mazda zawraca i, jadąc slalomem, wraca do Prisztiny pod prąd :D Jednym słowem - jazda na rollercoasterze :D
Nie miałam wyboru - wyjęłam książkę i zaczęłam ją czytać (tu muszę Wam zdradzić pewną tajemnicę :D to był mój prywatny sposób radzenia sobie ze stresem. Wiedziałam, że na drodze może być różnie, więc wzięłam z Polski dwie, nieczytane jeszcze, książki mojego ulubionego pisarza. Plan był taki - gdy zagłębię się w lekturze i wciągnę w nią mocno, przestanę się przejmować tym, co za oknem :D Sprawdziło się, owszem. Jedna uwaga - książki skończyły mi się mniej więcej w połowie podróży :D
Tym razem jednak nie do końca pomogło :D Po ok. 10 minutach takiej jazdy zgodnie stwierdziliśmy, że gdy tylko pojawi się jakiś hotel/motel/hostel/cokolwiek na poboczu, natychmiast zjeżdżamy z autostrady i nie interesuje nas, ile taki nocleg będzie kosztował :D
Ten plan wydawał się bardzo łatwy w realizacji. Jednak pojawił się pewien problem...
Na poboczu było mnóstwo różnego rodzaju hoteli, tylko, nie wiem, jak i dlaczego, my znajdowaliśmy się na nieodpowiednim pasie drogi :D Taka oto barierka dzieliła nas od drugiego pasa, z którego spokojnie można było zjeżdżać, gdzie się żywnie chciało :) No cóż - nie było nam to dane. Mijaliśmy hotele, motele, oświetlone szyldy i nic...(wiem! To na pewno były apartamenty!!! :D) (a w uszach cały czas : Zzzziiiiiuuuuuttt.......Bzzzzzzzyyyyt.... :D
W końcu zobaczyliśmy coś, co spowodowało, że powróciła do nas nadzieja - zjazd na lewą stronę, ozdobiony świecącym neonem : Motel 24 h !
Wprawdzie zjazd nie wyglądał zachęcająco (dalej wyglądał jeszcze gorzej - pusto i nic wokół), ale wreszcie udało się nam wyrwać z tej drogi do piekła - tylko to się liczy :) W końcu dojechaliśmy - sympatyczny motelik, w bardzo amerykańskim stylu (garaże na samochody bezpośrednio przy pokojach).
Natychmiast wyszedł nas przywitać bardzo sympatyczny pan. Wprawdzie trochę słabo znał angielski, ale dogadaliśmy się bez problemu (dialog dla wygody czytających tłumaczony na język polski :D :
Ja - Czy ma pan wolne pokoje?
Pan - Tak.
Ja - A ile kosztują? (choć, tak właściwie, niewiele mnie to obchodzi :D I tak tu zostaniemy, bo na pewno nie zgodzę się wrócić do tego koszmaru :D
Pan - 5 euro.
Ja (bardzo mile zaskoczona niską ceną) - Za osobę?
Pan - 5 euro pokój.
Ja (jeszcze milej zaskoczona) - Bierzemy!
Pan (próbując nas gestami zachęcić do wcześniejszych oględzin pokoju) - Cztery.
Ja (żadnego oglądania! Bierzemy i już) - Jakie cztery?
Tu kolega Marcin próbuje coś wtrącić, szarpiąc mnie za rękaw.
Ja - Marcin, obojętne, możemy spać w czteroosobowym pokoju!
Pan - Cztery godziny.
Ja (jakie cztery godziny???? Ja chcę tu zostać do rana!!!) - Aha. Ale my chcemy na całą noc.
Marcin, jeszcze bardziej zdesperowany, coraz mocniej ciągnie mnie za rękaw.
Pan (patrząc z podziwem na Marcina) - Dobrze.
Ja - To ile będzie za całą noc?
Pan (z lekkim zawahaniem, ale i z podziwem) - 5 euro?
Ja - Bierzemy! Bierzemy! :D
I wiecie co? Tak byłam tym podekscytowana, że nie zorientowałam się do ostatniego momentu :D Przeżyłam jeszcze chwilę grozy, gdy pan otworzył wejście od garażu i zobaczyłam, że do pokoju wchodzi się bezpośrednio z garażu - wymyśliłam sobie, że to taki hotel dla zmotoryzowanych, gdzie śpi się w garażu w aucie, a w pomieszczeniu jest tylko łazienka, żeby się odświeżyć przed dalszą podróżą :/ :D
Czar prysł, gdy weszłam do środka :D Ale muszę Wam powiedzieć, że to było chyba najczystsze miejsce, w jakim spałam - ręczniki zmieniali co 4 godziny :D I pościel :D A czerwone światło dało się wyłączyć.
Gdy zorientowałam się w pomyłce (Marcin domyślił się gdzie jesteśmy, już po pierwszych paru minutach, ale ja, jak typowa baba, nie dałam mu dojść do słowa), zamknęliśmy drzwi i dostaliśmy ataku śmiechu trwającego dobrych kilka minut :D
Pan okazał się bardzo przyjazny, poczęstował nas piwem z baru, ale do końca trzymał fason :) Gdy, po przełamaniu pierwszych lodów, oznajmiłam mu "Zaszło olbrzymie nieporozumienie...To jest miejsce, do którego przyjeżdża się w celu doznań cielesnych, prawda?", zachował kamienną twarz i odrzekł : Nic mi o tym nie wiadomo" - natomiast wymagało to od niego dużego samozaparcia, bo oczy śmiały mu się tak mocno, że myślałam, że jednak nie wytrzyma :D
Noc minęła bardzo spokojnie. Dźwięki zamykanych i otwieranych garażów, mimo, że częste, nie zakłócały tak mocno odpoczynku :D
A gdy rankiem wyjeżdżaliśmy z motelu, pan machał nam w bramie ze słowami " Do zobaczenia! Przyjedźcie jeszcze!" :D
C.D.N.Kolejnego poranka opuściliśmy motel w bardzo dobrych humorach :) (chcieliśmy "prawdziwe" Kosowo, to mieliśmy :D swoją drogą, w Polsce też często widziałam Motele 24 godz. - myślicie, że to taki sam przybytek?
Chcieliśmy podjechać do monastyru, który znajduje się w Gracanicy - enklawie serbskiej. Gracanica bardzo różni się od Prisztiny - już na pierwszy rzut oka jest dużo biedniej. Mieliśmy wrażenie, że zamieszkujący ją Serbowie przyglądają się nam podejrzliwie. Nic dziwnego - to raczej miejsce, w którym wszyscy się znają i początkowo niechętnym okiem patrzą na przyjezdnych, bo ci mogą mieć coś wspólnego z Albańczykami. Do tej pory widzieliśmy w tym kraju głównie flagi Albanii (mieszkańcy wieszają je wszędzie - w oknach, na samochodach, gdzie tylko się da). Gracanica, żeby podkreślić swoją odrębność, jest mocno ozdobiona flagami Serbii.
Pierwsze wrażenie potwierdziło się już za chwilę, gdy usiedliśmy w przydrożnym barze, żeby coś zjeść. Było dużo taniej : duża pljeskavica (coś w rodzaju hamburgera) - 1,30 euro, kawa, herbata - 0,50 euro. Można było (tu i tylko tu, albo w innych enklawach serbskich) płacić również serbskimi dinarami. Podobno wyjęcie serbskiego dinara w albańskich częściach Kosowa, jest często odbierane jako prowokacja i może się niemiło skończyć. Na barze zawieszona była olbrzymia reklama różnych potraw i cennik. Jednak mam wrażenie, że produktem, który się tam najczęściej (i chyba wyłącznie sprzedawał) była kawa. Gdy po wstępnych rozmowach z właścicielem przeszliśmy test pozytywnie (Tak, jesteśmy z Polski. Nie, w Kosowie tylko przejazdem. Ale byliśmy w Serbii, przepiękny kraj i chcemy tam wrócić) i chcieliśmy coś zamówić, wymieniając po kolei potrawy z menu, okazało się, że nic nie było. Pan zaproponował, że może nam przyrządzić pljeskavicę. I trochę to trwało, bo najpierw musiał wysłać barmankę do sklepu po produkty. Ale jedzenie było przepyszne.
Zwróćcie uwagę na drut kolczasty, który nadal opasuje mury monastyru. To pozostałość po wojnie domowej.
Cerkiew Zwiastowania Gracanica, zarządzana przez żeński klasztor. Jest naprawdę przepiękna. Właściwie mogę się pokusić o stwierdzenie, że dla mnie jedna z najładniejszych spośród zwiedzanych na Bałkanach.
Zmierzaliśmy w stronę granicy z Macedonią. Przewodnik podpowiadał nam, że będziemy przejeżdżać obok jaskini Gadime, a wizyta w niej okaże się cyt. "ciekawą wycieczką" :) Po wcześniejszych doświadczeniach z przewodnikiem, zabrzmiało nam to lekko podejrzanie, ale skoro jaskinia była po drodze... :)
Wstęp - 2 euro. Wchodzić do jaskini można tylko z przewodnikiem, więc musieliśmy chwilę poczekać, aż uzbiera się odpowiednia grupa, a samo zwiedzanie trwa około 45 min.
Powiem tak - pewnie byłaby to faktycznie ciekawa atrakcja, pod warunkiem, że : 1. bylibyśmy tam sami, a nie z kilkunastoosobową grupą. 2. moglibyśmy być nawet z grupą, ale bez żadnego fanatycznego wielbiciela jaskini, który zwiedził już ich wiele (wg. siebie samego chyba wszystkie :D i pouczał, wybrzydzał i denerwował wszystkich wokół) 3. nie byłoby tam wielopokoleniowej niemieckiej rodziny, która krzyczała, skakała - to jej młodsi członkowie - a na koniec nestor rodu nam ubliżył :D Poważnie - przy samym wyjściu, z politowaniem powiedział do nas (a były to jedyne słowa, którymi nas zaszczycił) - wy to pewnie nic nie zrozumieliście (to taki przytyk językowy, bo przewodniczka używała języka angielskiego). Tego już było dla nas za dużo i z dumą odmówiliśmy wspólnego pożegnalnego zdjęcia przed jaskinią :D I tyle mieliśmy z tego zwiedzania :) Ale jaskinia miała co najmniej jedną niezaprzeczalną zaletę - przynajmniej przez 45 min. przebywaliśmy w chłodzie :)