Widzieliśmy tylko olbrzymie przestrzenie i drogę przed sobą. Wioski nie było widać. Ale właściwie to nie było ważne. Dla samego bycia w tym miejscu, warto było....
Gdzieniegdzie stały chaty pasterzy, pastwiska otoczone kamiennymi murkami...
Jechaliśmy w milczeniu, wydając tylko co parę chwil odgłosy w stylu "och...", "wow...". Dobrze, że nie trzeba było zwalniać do zdjęć, bo bardziej by się już nie dało
:D
Niestety, na widnokręgu widać było zbliżające się chmury. Trochę zaczęliśmy się obawiać, czy uda się nam dojechać do Lukomiru. O powrót w ogóle się nie martwiliśmy. Tu było tak pięknie, tak...pierwotnie, że nie myśleliśmy o tym, że za parę dni musimy być w domu, że jeszcze długa droga przed nami...jedyne, czego chcieliśmy, to tu zostać...
Najpiękniejszym krajem, który odwiedziliśmy, była oczywiście Albania. Jednak najpiękniejszym miejscem były okolice Lukomiru.
Wzgórza pocięte takimi dróżkami, prowadzącymi do kolejnych wiosek. Tu można byłoby się zaszyć i na miesiąc i tak wędrować od jednej osady, do drugiej...
I wjazd do Hobbitonu...Pogoda nie sprzyja, ale nieważne...
W oddali pierwsze domy Lukomiru.
Jest nawet malutka knajpka, w której pan przygotował najlepszą na świecie herbatę z dodatkiem miejscowych ziół (herbata + kawa = 3 marki).
A tak w środku. Można kupić ręczne wyroby - pantofle, skarpety. W wielkich, papierowych torbach pan sprzedawał też zioła, które mieszkańcy wioski zbierają w przepaści niedaleko. Gdy okazało się, że właśnie te zioła nadały herbacie specyficzny smak, nie mogliśmy się nie skusić. Kupiliśmy "iva, co umarłego ożywio" i "nana" - tak to jakoś brzmiało, ale do tej pory nie wiem, co to jest, bo rozmawialiśmy w łamanym rosyjsko/migowym/niewiadomoco
:) Wielka torba - 5 marek.
Niesamowita jest świadomość, że dopiero w 2002 roku doprowadzono do wioski prąd i wodę. Jest to najbardziej odseparowana wioska w Bośni i Herzegowinie. Mieszkańcy mogli nie mieć pojęcia o wojnie...I odwrotnie - gdyby cała nawet wioska została zbombardowana, nikt by się o tym nie dowiedział.......
Efekt rozglądania się za paniami w tradycyjnych strojach :/ To była jedyna pani, którą w ogóle widzieliśmy :/ ale nie ma się co dziwić - padało, więc pewnie siedziały w domach.
Cmentarz muzułmański.
No po prostu...brak słów...
Niesamowite kamienne domy kryte gontem. Wprawdzie wiele z nich ma już dachy z blachy, ale zdarzają się i takie.
I zbocze za wioską. Tutaj miejscowi zbierają zioła. Jakoś sobie tego nie wyobrażam :/
Jedźcie do Lukomiru. Jedźcie już, teraz, zaraz. Bo to, co na zdjęciu, to mi wygląda na nowobudowany dom dla turystów :/
Nie wiem, co jeszcze oprócz "wow", mogłabym napisać...
W tym rejonie znajdują się też inne osady. Dużo z nich jest podobno całkowicie zniszczonych. Przy niektórych pozostały tylko ruiny domostw i nagrobki.....
Jedyne czego żałuję, to fakt, że deszcz uniemożliwił pokazanie Wam tego miejsca w pełnej krasie.
Do przepaści za wioską szło się dróżką o takim kącie nachylenia.
Piękne, pierwotne miejsce...Niestety, realia goniły (za trzy pełne dni musimy być w domach) i trzeba było się zbierać. Przecież widać, że zaraz zza pagórka wyjdzie hobbit
:)
Do asfaltu jechaliśmy półtorej godziny (18 km !), a na głównej drodze pojawiliśmy się o 20.30. Trochę to trwało, ale warto, warto, warto! Jedźcie, zachęcam. Nawet, gdybyście mieli dojechać autobusem do końca asfaltu, a potem iść na piechotę, to przemierzenie 18 km jest żadną ceną za pobyt w raju
:)
C.D.N.Sarajewo było jedyną bałkańską stolicą, w której zamierzaliśmy zostać na noc. Dzień wcześniej zarezerwowaliśmy na booking.com nocleg w "At Mejdan Rooms" (37 marek), znajdujący się w starej części miasta. Wjazd do Sarajewa trochę nas zaskoczył...Było ciemno...Nie - ciemnawo, nocna pora itp. Po prostu było czarno. Żadnych świateł, lamp ulicznych, oświetlonych budynków. Nic...Jakbyśmy jechali przez środek lasu, nie po ulicach stolicy. Ciemno i pusto... no, pusto z wyjątkiem aut. Jeśli chodzi o nie, mieliśmy powtórkę z Kosowa
:D Czyli - "ziuuuuuut", "wiiiiiuuuuut" (a dokładniej - mocno przekroczona prędkość, mijanka z prawej, lewej, szybkość, ogólne zamieszanie, za kierownicami bardzo dobrych i drogich aut wyłącznie młodzi ludzie), a my niezbyt wiedzieliśmy, gdzie jechać. Stworzyło to nieciekawy klimat (zwłaszcza, że nie mogłam czytać książki - mojego ratunku przed strachem
:D. Na szczęście zauważyliśmy oświetloną (lekko) stację benzynową. Zjechaliśmy na chwilę, żeby sprawdzić dalszą drogę. Uff, nie było daleko
:) Kolejny wjazd na ulicę i zaskoczenie...Ani jednego auta. Teraz było już tylko ciemno. Dopiero po chwili do nas dotarło - trafiliśmy w środek wyścigów samochodowych (jak można się domyślać - nielegalnych
:D (i, jak można było się domyślać, to był powód pustek na ulicach. Wszyscy, z wyjątkiem nas, wiedzieli, że po zmroku się nie wychodzi/wyjeżdża na określone ulice. Cóż, zawsze marzymy o dotknięciu "prawdziwości" podczas naszych wyjazdów...
:D
Teraz już bez przeszkód dotarliśmy na naszą ulicę. Zaparkowaliśmy na wąskiej uliczce, starając się zbytnio nie najeżdżać na szkła z rozbitych szyb samochodowych :/
:D (przemiły pan z hostelu pocieszył nas, że to nie to, co myślimy
:D podobno dziś była tam po prostu jakaś stłuczka, a nie włamanie). "At Mejdan Rooms" - bardzo polecamy. Duże mieszkanie w kamienicy, podzielone na pokoje do wynajęcia. Wspólna kuchnia, łazienka, pokój jadalny. Przemiły i pomocny właściciel, a lokalizacja - rewelacja. Dwa kroki od Starego Miasta.
Było późno i ciemno, ale chcieliśmy jeszcze szybko wyjść i zakosztować specjałów sarajewskich
:D Zaraz za naszym hostelem znaleźliśmy skwerek, na którym przy stolikach spotykała się młodzież na "długie nocne Polaków, tfu...po prostu rozmowy"
:D Napój (no naprawdę, zaczynam się już krępować, że ciągle piszę o piwie
:D - 3,5 marki. Obsługa bardzo przyjacielska. Do tego stopnia, że przy drugim, pan barman zapytał nas, czy chcemy jeszcze coś zamówić, bo jeśli tak, to teraz
:D Bo on by chciał nam nalać i pójść do domu
:D I poszedł
:D Bajka - skwer, stoliki, wszystko tylko dla nas.
Nie mieliśmy jednak nieograniczonego czasu. W hostelowej łazience wisiała ostrzegawcza kartka, że woda jest wyłączana pomiędzy 24.00 a 6.00 (przez państwo, nie przez właściciela). Zdążyliśmy. Przypuszczam, że w niektórych częściach miasta podobna sytuacja może mieć miejsce z prądem, przynajmniej "ulicznym". To by tłumaczyło ciemność podczas wjazdu do Sarajewa.
Kolejny poranek przeznaczyliśmy na zwiedzanie Starego Miasta.
Zawsze staramy się znaleźć miejscowy targ. Uwielbiam targi! Dla mnie to takie prawdziwe serce miejsca. Tym razem też się nie zawiodłam - kolory, owoce, panie targujące się o cenę...
Niestety, takie widoki zdarzają się na każdym kroku, przypominając o przeszłości. Skłaniają do zadumy i powodują, że zwiedzanie Sarajewa nie jest wesołą wycieczką. Raczej skłania do zadumy i przemyśleń "wgłąb siebie". Kolorowe ulice, ludzie spieszący się pracy, a w tle widoczna dramatyczna historia....
A to już turecka dzielnica Sarajewa.
Ta handlowa część miasta powstała na wzór arabskich placów targowych. Szeregi połączonych budynków i magazynów, kawiarenek i restauracyjek. Ślicznie.
Jeśli chodzi o zwiedzanie, Sarajewo jest bardzo dobrze zorganizowane. Większość ważniejszych miejsc i budowli, znajduje się niedaleko siebie, poza tym, co jakiś czas można spotkać tablice informujące, na których zaznaczono miejsca do odwiedzenia i mapki.
Piękne miasto, z tragiczną przeszłością. Warto tu być, a raczej - warto to "poczuć".
Około 11.00 wyjechaliśmy z Sarajewa. Kolejny nocleg zarezerwowaliśmy dzień wcześniej w Chorwacji, więc trzeba było się spieszyć. Po drodze zaplanowaliśmy jeszcze przystanek w Jajce. To miasteczko bardzo nas zaintrygowało ze względu na wodospady, które miały się mieścić w samym jego centrum.
Wprawdzie (a może właśnie dlatego
:D ) przewodnik mówił wiele o twierdzy, basztach itp., my jednak chcieliśmy zobaczyć tylko wodospady. Byliśmy już naprawdę zmęczeni zwiedzaniem. To może wydawać się dziwne, ale uwierzcie - po tylu dniach w aucie, tylu miejscach, które "trzeba", bo może "już nigdy", człowiek myśli tylko o leniwym polegiwaniu na łonie przyrody. Poza tym, jest jeszcze coś - przynajmniej ja tak mam - przy intensywnym zwiedzaniu, wiele rzeczy zaczyna się mylić, zacierać, nakładać...
Samo miasteczko faktycznie, bardzo ładne. Czas tam płynie bardzo leniwie. Turystów nie tak wielu.
Szybka kawa i cola (3 marki) i są... Faktycznie, prawie w centrum. Widok z poziomu górnego.
Piękne. Pocięte różnej wysokości stopniami, miejsce spotkań miejscowych. Co odważniejsi kąpali się w nich na górnych poziomach (woda lodowata, dlatego piszę o odwadze
:D
Wokół mnóstwo mniejszych i większych tarasów widokowych.
Można też podejść od dołu, żeby poczuć chłodzącą bryzę. Jednak zejście prowadzi przez coś w rodzaju "parku" (?) i budki z biletami (2 marki od osoby).
Miło się stało pod wodospadem w tym upale. Drobne kropelki wody świetnie chłodziły, wreszcie można było oddychać. Jednak tu na poważną próbę została wystawiona moja "tolerancyjność". Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że jest mnóstwo odłamów religii muzułmańskich, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Upał, ba, żar straszliwy, mężczyzna ubrany w krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach, chłodzi się z rozkoszą pod wodospadem. Obok niego kobieta, całkowicie (z wyjątkiem twarzy) zakryta. Ale nawet to nie było najgorsze. Na ustach miała coś w rodzaju płaskiego kagańca, zakrywającego część twarzy od brody, aż pod nos. Ta płytka była metalowa! Owszem, z cienkiego metalu, ale przecież przy tym upale musiała mieć poparzone całe usta......Bałam się, że nie wytrzymam i skopnę zadowolonego z siebie mężczyznę z tarasu...
Napiszę krótko szacun za relację z serbskiej części. Byłem w tym roku w Serbii głównie Belgrad i Zrenjanin ale to co czytałem i obejrzałem na zdjęciach sprawia, że Serbia do powtórki. Takich Bałkanów szukałem. Świetnie, szkoda, że wyjeżdżacie już z Serbii do tego pseudopaństwa.
;)
pestycyda napisał:Kojarzycie scenę, która przewija się przez większość westernów? Obcy wchodzi do saloonu, czas jakby zwalnia, robi się cisza, a miejscowi twardziele powoli odwracają głowy w jego kierunku ze spojrzeniami niekoniecznie życzliwymi. No właśnie
:D Więc tak to wyglądało
:D umarłam
:lol: relacja jest boska, uwielbiam styl w jakim piszesz
:) we wrześniu planujemy zrobić Serbię, Albanię i Czarnogórę - mamy już wstępnie nakreślona pętle i punkty must see, choć pewne z nich a pokrywające się z waszą wyprawą miejsca uległy już wstępnej weryfikacji, także dzięki wielkie za pomoc
:) Czy mogłabyś stworzyć mapkę jak wyglądała dokładnie Wasza trasa?
Super relacja. Dwa lata temu "doświadczyłem" podobnej trasy przez Bałkany,ale po Twojej relacji uświadomiłem sobie,że trzeba będzie tam wrócić
:) Szczególnie do Albanii.
Piękne miejsce te "Góry Przeklęte". No i fajny opis tej wieczornej biesiady, szkoda że zabrakło z niej zdjęć
:-) Klimat takich miejsc trochę przypomina mi Gruzję, chyba można postawić tezę że im społeczeństwo danego kraju uboższe tym bardziej gościnne i otwarte na obcych
:-)Jedynie nie do końca potrafię zgodzić się z tym zdaniem:pestycyda napisał:Tymczasem, ponieważ sam temat krwawej zemsty jest bardzo medialny, mówi się tylko o nim, zamiennie używając określenia "Kanun", w zupełnym oderwaniu od całości. Nie mówię, że popieram ten zwyczaj, bo nie, natomiast uważam, że można się o tym wypowiadać dopiero po pełnym zapoznaniu z całością, po przeanalizowaniu powodów i zrozumieniu warunków życia górali albańskich. Natomiast drażni mnie przedstawianie tematu bardzo płytko, tylko jako "sensację" i "barbarzyństwo".A sama przecież wcześniej zauważasz:pestycyda napisał:Czasem udaje się wynegocjować bezpieczne wychodzenie do szkoły dla dziecka.Dla mnie osobiście jest sensacją że w XXI wieku w bądź co bądź cywilizowanym europejskim kraju (od 2009 członek NATO) istnieją jeszcze takie zwyczaje wśród ludzi. I właśnie barbarzyństwem jest zabieranie dzieciom prawa do nauki i przerzucanie na nie odpowiedzialności za czyny krewnych, niezależnie od tego z jakich powodów członek rodziny popełnił daną zbrodnię. Taki sposób postrzegania i egzekwowania prawa kojarzy mi się z najgorszymi i najokrutniejszymi systemami prawnymi - takimi jak ZSRR z okresu stalinizmu.Czekam na dalsze części relacji
:-P
@klapio, masz rację, dla mnie to też zupełnie nie jest ok. Drażni mnie jedynie fakt, że o prawie Kanun ludzie wypowiadają się wyłącznie w kontekście krwawej zemsty i tylko z nią utożsamiają te prawa. A tymczasem cały kodeks obejmuje wiele innych rzeczy, które są dużo bardziej "ludzkie" - m. in. prawo gościnności (a właściwie obowiązek). Dużo też tam jest powiedziane o honorze i o obowiązku wobec rodziny (a raczej powinności). Owszem, sam temat "zemsty" jest totalnie nie do zaakceptowania, tylko chciałabym, żeby osoby dyskutujące o tym, miały świadomość szerszego kontekstu - skąd to się wzięło i dlaczego. Media bardzo często wypaczają sens, szukając "taniej sensacji". A tymczasem, jest to dramat. Piętno czasów, kultury, warunków życia...Co do zdjęć z biesiady...Sam wiesz na pewno najlepiej, że w niektórych warunkach zupełnie nie ma głowy i warunków do fotografowania. Zepsułyby klimat i "prawdziwość" momentu...Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam
:)
Co wieczór czekam na dalszą relację a dziś nic.... Herbata przy kompie, miała być miła godzinka na czytanie i planowanie własnego wyjazdu... Pestycydo, litości, nie każ mi dłużej czekać! Mam nadzieję, że zobaczę te wszystkie miejsca w realu. Dziękuję za umilenie mi grudniowych wieczorów
8-)
Co to dużo gadać/ pisać - znowu zaserwowałaś nam świetną relację. Brawo! 7*PS Ta maska na twarz (batulla/ batoola) może nam się nie najlepiej kojarzyć, ale w państwach Zatoki jest to symbol wzbudzający szacunek i kojarzący się z osiągnięciem przez kobietę poważanej pozycji (najczęściej żony, ale nie tylko) w (bardzo) tradycyjnych rodzinach. Jak kiedyś czepiec w Polsce. A przy bliskowschodnim słońcu i piasku niesionym z wiatrem każdy centymetr kwadratowy osłoniętej skóry to plus. Wieść gminna niesie, że współczesne modele są leciutkie i mają czasem wyściółkę. I nosi je w dzisiejszych czasach już coraz mniej kobiet.
;-)
@pestycyda dzięki za pokazanie całkiem sporego kawałka Europy
:D i to naprawdę ładnego, wiedziałam, że Bałkany są ładne, ale nie, że aż tak (wstyd przyznać pewnie
:P )ps. gdzie kolejna wyprawa? ależ jestem ciekawa
:D
@pestycyda "Szacun" za obszerność relacji i czas poświęcony na jej pisanie. Nad pakowaniem się musicie jeszcze trochę popracować [SMILING FACE WITH SMILING EYES] My w czwórkę na dwutygodniowy wyjazd w ten sam rejon, mieliśmy mniej bagaży. Bałkany są super [SMILING FACE WITH SMILING EYES]
@olajaw, skuś się i pojedź - nie będziesz żałować:) Co do wyjazdów, to właśnie Ty narobiłaś mi ogromnej ochoty na wulkany w Indonezji, zakochałam się. Niestety, to trochę później, bo bilety czekają od maja i za 18 dni będę w Etiopii! Strasznie się cieszę
:) (przewodnik kupiony, autor sprawdzony na sto tysięcy sposobów i bardzo mi odpowiada
:D@igore, na ogół jakoś lepiej mi idzie pakowanie
:D Tu uległam wizji olbrzymiego bagażnika "tylko dla mnie"
:D Ponad połowa tych rzeczy zupełnie nie była potrzebna.
Bardzo lubię Twoje relacje, bo są takie prawdziwe. Żadnych wystudiowanych zdjęć, dużo pisania o jedzeniu i piciu (lubię to!) i jeszcze więcej kontaktu z lokalesami. I do tego ten pełny bagażnik - gdybym miała jechać gdziekolwiek autem, to tak by to właśnie wyglądało. Dlatego wolę jednak samolotem
:lol:
@pestycyda to mnie zaskoczyłaś tą Etiopią
:D coś czuję, że "będzie się działo"
:D to może być relacja roku
:D
:D Indonezję polecam baardzo, jest świetna! I cieszę się, że i ja kogoś zainspirowałam
:)
Witam,we wrześniu wybieramy się do Albanii i również raczej omijamy takie miejsca, które popularne przewodniki polecają jako największe atrakcje.Dlatego chciałbym się zapytać, jaki to przewodnik po Albanii używaliście?
gallileo napisał:we wrześniu wybieramy się do Albanii i również raczej omijamy takie miejsca, które popularne przewodniki polecają jako największe atrakcje.Dlatego chciałbym się zapytać, jaki to przewodnik po Albanii używaliście?fly4free forum
8-)
@aluis, niestety, to jest efekt współpracy (tfu, jakiej współpracy! Toż to orka na ugorze była!
:D z photobucket. Powoli wgrywam zdjęcia do relacji jeszcze raz, ale naprawdę powoli
:)@cccc, albo bierzemy zwykły przewodnik i robimy wszystko na odwrót
:D to, co polecane omijamy, a jeździmy w miejsca, które w przewodniku są opisane jednym zdaniem w stylu : "nic tam nie ma", "mała wioseczka" itp, itd. A najlepiej, gdy przewodnik ich w ogóle nie wymienia
:D
A ja kupuję cały czas przewodniki.Uwielbiam zbierać książkowe przewodniki
:) taki rodzaj pamiątki z wyprawy
:) Jak z wszystkiego i z tego trzeba umieć korzystać tak samo jak z forum f4f, jest tu sporo przydatnej wiedzy ale i nie mało subiektywnych opinii albo i wręcz złych opisów miejsc czy atrakcji.Wszytko trzeba się nauczyć selekcjonować pod siebie i swój gust.
Widzieliśmy tylko olbrzymie przestrzenie i drogę przed sobą. Wioski nie było widać. Ale właściwie to nie było ważne. Dla samego bycia w tym miejscu, warto było....
Gdzieniegdzie stały chaty pasterzy, pastwiska otoczone kamiennymi murkami...
Jechaliśmy w milczeniu, wydając tylko co parę chwil odgłosy w stylu "och...", "wow...". Dobrze, że nie trzeba było zwalniać do zdjęć, bo bardziej by się już nie dało :D
Niestety, na widnokręgu widać było zbliżające się chmury. Trochę zaczęliśmy się obawiać, czy uda się nam dojechać do Lukomiru. O powrót w ogóle się nie martwiliśmy. Tu było tak pięknie, tak...pierwotnie, że nie myśleliśmy o tym, że za parę dni musimy być w domu, że jeszcze długa droga przed nami...jedyne, czego chcieliśmy, to tu zostać...
Najpiękniejszym krajem, który odwiedziliśmy, była oczywiście Albania. Jednak najpiękniejszym miejscem były okolice Lukomiru.
Wzgórza pocięte takimi dróżkami, prowadzącymi do kolejnych wiosek. Tu można byłoby się zaszyć i na miesiąc i tak wędrować od jednej osady, do drugiej...
I wjazd do Hobbitonu...Pogoda nie sprzyja, ale nieważne...
W oddali pierwsze domy Lukomiru.
Jest nawet malutka knajpka, w której pan przygotował najlepszą na świecie herbatę z dodatkiem miejscowych ziół (herbata + kawa = 3 marki).
A tak w środku. Można kupić ręczne wyroby - pantofle, skarpety. W wielkich, papierowych torbach pan sprzedawał też zioła, które mieszkańcy wioski zbierają w przepaści niedaleko. Gdy okazało się, że właśnie te zioła nadały herbacie specyficzny smak, nie mogliśmy się nie skusić. Kupiliśmy "iva, co umarłego ożywio" i "nana" - tak to jakoś brzmiało, ale do tej pory nie wiem, co to jest, bo rozmawialiśmy w łamanym rosyjsko/migowym/niewiadomoco :) Wielka torba - 5 marek.
Niesamowita jest świadomość, że dopiero w 2002 roku doprowadzono do wioski prąd i wodę. Jest to najbardziej odseparowana wioska w Bośni i Herzegowinie. Mieszkańcy mogli nie mieć pojęcia o wojnie...I odwrotnie - gdyby cała nawet wioska została zbombardowana, nikt by się o tym nie dowiedział.......
Efekt rozglądania się za paniami w tradycyjnych strojach :/ To była jedyna pani, którą w ogóle widzieliśmy :/ ale nie ma się co dziwić - padało, więc pewnie siedziały w domach.
Cmentarz muzułmański.
No po prostu...brak słów...
Niesamowite kamienne domy kryte gontem. Wprawdzie wiele z nich ma już dachy z blachy, ale zdarzają się i takie.
I zbocze za wioską. Tutaj miejscowi zbierają zioła. Jakoś sobie tego nie wyobrażam :/
Jedźcie do Lukomiru. Jedźcie już, teraz, zaraz. Bo to, co na zdjęciu, to mi wygląda na nowobudowany dom dla turystów :/
Nie wiem, co jeszcze oprócz "wow", mogłabym napisać...
W tym rejonie znajdują się też inne osady. Dużo z nich jest podobno całkowicie zniszczonych. Przy niektórych pozostały tylko ruiny domostw i nagrobki.....
Jedyne czego żałuję, to fakt, że deszcz uniemożliwił pokazanie Wam tego miejsca w pełnej krasie.
Do przepaści za wioską szło się dróżką o takim kącie nachylenia.
Piękne, pierwotne miejsce...Niestety, realia goniły (za trzy pełne dni musimy być w domach) i trzeba było się zbierać.
Przecież widać, że zaraz zza pagórka wyjdzie hobbit :)
Do asfaltu jechaliśmy półtorej godziny (18 km !), a na głównej drodze pojawiliśmy się o 20.30. Trochę to trwało, ale warto, warto, warto! Jedźcie, zachęcam. Nawet, gdybyście mieli dojechać autobusem do końca asfaltu, a potem iść na piechotę, to przemierzenie 18 km jest żadną ceną za pobyt w raju :)
C.D.N.Sarajewo było jedyną bałkańską stolicą, w której zamierzaliśmy zostać na noc. Dzień wcześniej zarezerwowaliśmy na booking.com nocleg w "At Mejdan Rooms" (37 marek), znajdujący się w starej części miasta.
Wjazd do Sarajewa trochę nas zaskoczył...Było ciemno...Nie - ciemnawo, nocna pora itp. Po prostu było czarno. Żadnych świateł, lamp ulicznych, oświetlonych budynków. Nic...Jakbyśmy jechali przez środek lasu, nie po ulicach stolicy. Ciemno i pusto... no, pusto z wyjątkiem aut. Jeśli chodzi o nie, mieliśmy powtórkę z Kosowa :D Czyli - "ziuuuuuut", "wiiiiiuuuuut" (a dokładniej - mocno przekroczona prędkość, mijanka z prawej, lewej, szybkość, ogólne zamieszanie, za kierownicami bardzo dobrych i drogich aut wyłącznie młodzi ludzie), a my niezbyt wiedzieliśmy, gdzie jechać. Stworzyło to nieciekawy klimat (zwłaszcza, że nie mogłam czytać książki - mojego ratunku przed strachem :D. Na szczęście zauważyliśmy oświetloną (lekko) stację benzynową. Zjechaliśmy na chwilę, żeby sprawdzić dalszą drogę. Uff, nie było daleko :) Kolejny wjazd na ulicę i zaskoczenie...Ani jednego auta. Teraz było już tylko ciemno. Dopiero po chwili do nas dotarło - trafiliśmy w środek wyścigów samochodowych (jak można się domyślać - nielegalnych :D (i, jak można było się domyślać, to był powód pustek na ulicach. Wszyscy, z wyjątkiem nas, wiedzieli, że po zmroku się nie wychodzi/wyjeżdża na określone ulice. Cóż, zawsze marzymy o dotknięciu "prawdziwości" podczas naszych wyjazdów... :D
Teraz już bez przeszkód dotarliśmy na naszą ulicę. Zaparkowaliśmy na wąskiej uliczce, starając się zbytnio nie najeżdżać na szkła z rozbitych szyb samochodowych :/ :D (przemiły pan z hostelu pocieszył nas, że to nie to, co myślimy :D podobno dziś była tam po prostu jakaś stłuczka, a nie włamanie). "At Mejdan Rooms" - bardzo polecamy. Duże mieszkanie w kamienicy, podzielone na pokoje do wynajęcia. Wspólna kuchnia, łazienka, pokój jadalny. Przemiły i pomocny właściciel, a lokalizacja - rewelacja. Dwa kroki od Starego Miasta.
Było późno i ciemno, ale chcieliśmy jeszcze szybko wyjść i zakosztować specjałów sarajewskich :D Zaraz za naszym hostelem znaleźliśmy skwerek, na którym przy stolikach spotykała się młodzież na "długie nocne Polaków, tfu...po prostu rozmowy" :D Napój (no naprawdę, zaczynam się już krępować, że ciągle piszę o piwie :D - 3,5 marki. Obsługa bardzo przyjacielska. Do tego stopnia, że przy drugim, pan barman zapytał nas, czy chcemy jeszcze coś zamówić, bo jeśli tak, to teraz :D Bo on by chciał nam nalać i pójść do domu :D I poszedł :D Bajka - skwer, stoliki, wszystko tylko dla nas.
Nie mieliśmy jednak nieograniczonego czasu. W hostelowej łazience wisiała ostrzegawcza kartka, że woda jest wyłączana pomiędzy 24.00 a 6.00 (przez państwo, nie przez właściciela). Zdążyliśmy. Przypuszczam, że w niektórych częściach miasta podobna sytuacja może mieć miejsce z prądem, przynajmniej "ulicznym". To by tłumaczyło ciemność podczas wjazdu do Sarajewa.
Kolejny poranek przeznaczyliśmy na zwiedzanie Starego Miasta.
Zawsze staramy się znaleźć miejscowy targ. Uwielbiam targi! Dla mnie to takie prawdziwe serce miejsca. Tym razem też się nie zawiodłam - kolory, owoce, panie targujące się o cenę...
Niestety, takie widoki zdarzają się na każdym kroku, przypominając o przeszłości. Skłaniają do zadumy i powodują, że zwiedzanie Sarajewa nie jest wesołą wycieczką. Raczej skłania do zadumy i przemyśleń "wgłąb siebie". Kolorowe ulice, ludzie spieszący się pracy, a w tle widoczna dramatyczna historia....
A to już turecka dzielnica Sarajewa.
Ta handlowa część miasta powstała na wzór arabskich placów targowych. Szeregi połączonych budynków i magazynów, kawiarenek i restauracyjek. Ślicznie.
Jeśli chodzi o zwiedzanie, Sarajewo jest bardzo dobrze zorganizowane. Większość ważniejszych miejsc i budowli, znajduje się niedaleko siebie, poza tym, co jakiś czas można spotkać tablice informujące, na których zaznaczono miejsca do odwiedzenia i mapki.
Piękne miasto, z tragiczną przeszłością. Warto tu być, a raczej - warto to "poczuć".
Około 11.00 wyjechaliśmy z Sarajewa. Kolejny nocleg zarezerwowaliśmy dzień wcześniej w Chorwacji, więc trzeba było się spieszyć. Po drodze zaplanowaliśmy jeszcze przystanek w Jajce. To miasteczko bardzo nas zaintrygowało ze względu na wodospady, które miały się mieścić w samym jego centrum.
Wprawdzie (a może właśnie dlatego :D ) przewodnik mówił wiele o twierdzy, basztach itp., my jednak chcieliśmy zobaczyć tylko wodospady. Byliśmy już naprawdę zmęczeni zwiedzaniem. To może wydawać się dziwne, ale uwierzcie - po tylu dniach w aucie, tylu miejscach, które "trzeba", bo może "już nigdy", człowiek myśli tylko o leniwym polegiwaniu na łonie przyrody. Poza tym, jest jeszcze coś - przynajmniej ja tak mam - przy intensywnym zwiedzaniu, wiele rzeczy zaczyna się mylić, zacierać, nakładać...
Samo miasteczko faktycznie, bardzo ładne. Czas tam płynie bardzo leniwie. Turystów nie tak wielu.
Szybka kawa i cola (3 marki) i są...
Faktycznie, prawie w centrum. Widok z poziomu górnego.
Piękne. Pocięte różnej wysokości stopniami, miejsce spotkań miejscowych. Co odważniejsi kąpali się w nich na górnych poziomach (woda lodowata, dlatego piszę o odwadze :D
Wokół mnóstwo mniejszych i większych tarasów widokowych.
Można też podejść od dołu, żeby poczuć chłodzącą bryzę. Jednak zejście prowadzi przez coś w rodzaju "parku" (?) i budki z biletami (2 marki od osoby).
Miło się stało pod wodospadem w tym upale. Drobne kropelki wody świetnie chłodziły, wreszcie można było oddychać. Jednak tu na poważną próbę została wystawiona moja "tolerancyjność". Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że jest mnóstwo odłamów religii muzułmańskich, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Upał, ba, żar straszliwy, mężczyzna ubrany w krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach, chłodzi się z rozkoszą pod wodospadem. Obok niego kobieta, całkowicie (z wyjątkiem twarzy) zakryta. Ale nawet to nie było najgorsze. Na ustach miała coś w rodzaju płaskiego kagańca, zakrywającego część twarzy od brody, aż pod nos. Ta płytka była metalowa! Owszem, z cienkiego metalu, ale przecież przy tym upale musiała mieć poparzone całe usta......Bałam się, że nie wytrzymam i skopnę zadowolonego z siebie mężczyznę z tarasu...