Nazajutrz rano wróciliśmy autobusem do Katmandu (wyjazd o 7.30, przyjazd ok. 16.00). Nie udało nam się obejrzeć Pokhary, pewnie jest piękna. Dowiedzieliśmy się za to wielu innych, pożytecznych rzeczy - tego, że nie warto aż tak bardzo przejmować się ubezpieczycielem i jego dziwnymi wymogami i tego, że nie trzeba bać się szpitala w Nepalu. No i oczywiście poznaliśmy tak modny ostatnio w branży rękodzieła artystycznego "efekt kamienia" :/
:D@bozenak, żebyś Ty wiedziała, jak bardzo chciałabym móc chociaż raz napisać inną relację...Taką, w której np. dokonuję odkrycia drugiego Angkor Wat....Albo przemierzam pieszo Amerykę Południową. Całą
:D Taką, która pokaże moją mężną i waleczną duszę... Niestety, nie ma o czym marzyć :/ - taka karma :/
:D
:D
@TikTak,
:D
:D
:D (przepraszam, ale przy całej tragedii Waszej sytuacji, nie mogłam się opanować). Naprawdę wiesz, jak pocieszyć człowieka
:D
Rozdział VII, zupełnie nie na temat.
Jednym z głównych powodów wyjazdu do Nepalu, były odwiedziny rodzinnego domu dziecka Papa's Home w Katmandu. Nasza znajomość z założycielem - Lalitem i jego żoną, Danushą - rozpoczęła się przez internet, przy pomocy magii (bo inaczej naprawdę nie da się tego nazwać). Bez zbędnych szczegółów - znajomość zaczęła się zacieśniać, a w nas zaczął kiełkować pomysł, aby wreszcie zobaczyć się twarzą w twarz. Pomysł kiełkował, kiełkował, aż wreszcie (solidnie podlany świetną promocją lotniczą) stał się faktem. W Papa's Home spędziliśmy trzy dni - Lalit zaprosił nas, abyśmy z nim zamieszkali. Z jednej strony - bardzo chcieliśmy pomieszkać z wielką rodziną, którą do tej pory znaliśmy tylko ze zdjęć. Z drugiej natomiast, czuliśmy się bardzo skrępowani - nie chcieliśmy odbierać jedzenia czy miejsca w domu, gdzie każda rupia się liczy....Oczywiście mogliśmy zaproponować opłatę, ale akurat w sytuacji naszej znajomości mogłoby to być wielkim nietaktem.
W momencie naszego pobytu w domu dziecka przebywało 25 dzieci. Trójka z nich to rodzone dzieci Lalita i Danushy. Pozostałe to dzieci uratowane od życia na ulicy lub gorszych rzeczy...Lalit, zapytany o to, w jaki sposób trafiają do niego poszczególne dzieci, odpowiedział - czasem sam znajdę jakieś dziecko, czasem ludzie mnie informują, że trzeba gdzieś pojechać. Niestety, ilość potrzebujących dzieci wzrosła po trzęsieniu ziemi w 2015 - wielu dorosłych straciło wtedy życie...My nie mamy już miejsca, nie mam gdzie przyjmować nowych......
Zaraz po naszym powrocie do Polski okazało się, że w Papa's Home zamieszkała kolejna, 26-ta mieszkanka - malutka, mocno poparzona dziewczynka (najprawdopodobniej ofiara zemsty rodowej...).
Dom dziecka nie otrzymuje żadnej pomocy rządowej. Jego funkcjonowanie zależy wyłącznie od wsparcia ludzi dobrej woli, datków i pomocy z różnych stron.
Na pytanie, dlaczego to robi, Lalit opowiada historię swojego dzieciństwa - zaopiekował się nim "wujek", który zapłacił za jego wykształcenie. Dzięki temu mógł skończyć studia i zyskał szansę prowadzenia normalnego życia. To olbrzymi dług, a długi należy spłacać.......
Dom, w którym mieścił się Papa's Home uległ zburzeniu podczas trzęsienia ziemi w 2015 r. Przez jakiś czas rodzina przemieszkiwała w namiotach, później udało się wynająć aktualny budynek. Niestety, utrzymanie takiego domu jest bardzo kosztowne, dodatkowo czynsz co jakiś czas wzrasta. Generalnie jest bardzo ciężko...
Lalit zakwaterował nas w pokojach, które znajdowały się w budynku "przyklejonym" do pleców Papa's Home. To pokoje w których mieszkają wolontariusze (do Papa's Home można przyjechać jako wolontariusz - trzeba uiścić opłatę za nocleg i wyżywienie). Gdy stanęliśmy pod drzwiami do dwóch pokojów, nie chcąc robić kłopotu, zaprotestowaliśmy - oczywiście, że wystarczy nam jeden. Lalit spojrzał i łagodnym głosem wytłumaczył - ależ nie możecie mieszkać w jednym. Nikt z was nie jest małżeństwem....
Drugiego pstryczka w nos otrzymaliśmy zaraz po tym. Z Polski przywieźliśmy mnóstwo podarunków dla dzieci - zarówno zabawek, słodyczy, jak i lekarstw. Przygotowując się do wizyty, podzieliliśmy wszystko na dwie części. Jedna, dużo większa, była dla dzieci z domu dziecka. Druga - dla prywatnych dzieci Lalita. Gdy wręczaliśmy mu pakunki, popatrzył na nas łagodnie, przesypał wszystko do jednego, wielkiego wora i powiedział - one wszystkie są moimi dziećmi.....
Faktycznie - "prywatne" dzieci Lalita mieszkają wspólnie z pozostałymi i funkcjonują na takich samych zasadach. Dom podzielony jest na pokoje. Młodsze dzieci mieszkają w gęściej zaludnionych pokojach, starsze - ponieważ potrzebują więcej intymności - w dwu- trzyosobowych. Dziewczynki oczywiście osobno od chłopców. Marzeniem Lalita jest zorganizowanie osobnego pokoju dla najstarszych dziewcząt - niestety, na razie fundusze na to nie pozwalają.
Pokój młodszych chłopców.
Pokój, do którego zaprosili nas najstarsi chłopcy. Bardzo chcieli się pochwalić swoimi największymi skarbami. A nie było to takie proste
:) Kluczykiem ukrytym w szafce przyjaciela otwiera się własną szafkę. Z niej trzeba wyjąć kolejny kluczyk i wysunąć spod łóżka metalową skrzyneczkę. Dopiero wtedy skrzyneczkę można otworzyć i, z uśmiechem ogromnej dumy na twarzy, pokazać, co zawiera... Świadectwo ukończenia kolejnej klasy, dyplom i medal z jakichś zawodów sportowych.... Przepraszam, nie potrafię o tym pisać...............
Lalit ogromną wagę przywiązuje do wykształcenia dzieci. Tylko wykształcenie zapewni im szansę normalnego życia. Widać to na każdym kroku - na ścianach wiszą dyplomy dzieci, świadectwa, zdjęcia ze szkolnych uroczystości...Dlatego też, tak bardzo mu zależy, aby dzieci uczęszczały do półprywatnej szkoły. Wprawdzie płatnej (10 USD za dziecko miesięcznie i trzeba kupić mundurek), ale poziom nauki, zwłaszcza angielskiego, jest dużo wyższy niż w publicznych, niesamowicie zatłoczonych szkołach.
W domu obowiązuje ścisły plan zajęć. Śniadanie wszyscy jedzą wspólnie, na dachu budynku.
Po śniadaniu dzieci myją naczynia, sprzątają i zaczynają się szykować do wyjścia do szkoły.
Najpierw trzeba znaleźć czystą koszulę i bieliznę do szkolnego mundurka
:)
Potem wypastować buty
:)
I proszę, jak się pięknie prezentujemy
:) Dopiero z bliska widać, że buty mają wytarte na wylot podeszwy, a ubrania są pocerowane i bardzo zużyte...Nowych w tym roku raczej nie będzie.....Brak pieniędzy......
Wszystkie dzieci zbierają się pod budynkiem. Czekają na najstarszych chłopców, którzy odprowadzą ich do szkoły.
I droga do szkoły.
Przed lekcjami wszystkie klasy, nauczyciele i dyrektor zbierają się na placu apelowym. Ustawieni w równiutkie rządki odśpiewują hymn Nepalu.
Codziennie jeden z uczniów (to duże wyróżnienie) staje przed wszystkim i zadaje uczniom parę przygotowanych przez siebie pytań. Po angielsku. Odpowiedzieć może każdy, kto tylko zna odpowiedź. Czasami wywiązuje się przy tym rozwijająca dyskusja
:) - jak wtedy, gdy pewny swego maluch, odpowiedział, że największym zwierzęciem na świecie jest słoń
:) Gdy usłyszał, że jednak nie, zrobił buzię w podkówkę i wkroczyć musiał pan dyrektor, który załagodził spór, tłumacząc, że na lądzie owszem, tak, ale ogólnie, wodnie, to wieloryb jest większy
:) To malca trochę uspokoiło - w końcu miał CZĘŚCIOWO rację
:) Podanie prawidłowej odpowiedzi jest bardzo ważne, bo taki mędrzec zostaje uhonorowany wyjściem przed cały szereg i wszyscy biją mu brawo. I jeszcze dostaje cukierka od zadającego pytanie
:)
Bardzo się wzruszyliśmy, gdy zauważyliśmy, że przed wyjściem do szkoły Danusha daje jednemu z "naszych" chłopców drobną monetę. Gdy przechodziliśmy koło sklepiku, cały rządek dzieci czekał na niego, bo długo wybierał trzy malutkie cukierki z okrągłego słoja stojącego na ladzie. Obstawialiśmy, że poczęstuje swoich najlepszych przyjaciół. Jednak chłopczyk cały czas trzymał cukierki w zaciśniętej piąstce - sprawdzał i liczył co chwilę, czy żaden mu nie wypadł....Po przyjściu do szkoły okazało się, że akurat tego dnia "nasz" chłopiec zadaje pytania. Zupełnie bez żalu oddał swoje trzy cukiereczki tym, którzy znali odpowiedzi na jego pytania. I bardzo szczerze im gratulował...
Klasa szkolna.
Po zakończeniu apelu następuje przegląd mundurków. Każde dziecko musi wyglądać schludnie i czysto. Gdy nauczyciel znajdzie jakieś niedociągnięcie w czyimś wyglądzie, delikwent musi zostać po apelu i wysłuchać wychowawczej pogadanki....Dzieci bardzo się starają, żeby do tego nie dopuścić.
Po szkole natychmiast zdejmują mundurki, starają się je oczyścić i, jeśli sytuacja tego wymaga, naprawić. Starsi pomagają młodszym, a gdy sytuacja jest naprawdę poważna - do akcji wkracza Danusha...
W Papa's Home znajduje się jeden pokój wspólny - zarówno do nauki, jak i zabawy. W skrzyneczkach pod ścianą dzieci przechowują podręczniki, a na stojącej półce leżą zużyte od częstego używania gry...
Dosyć często gaśnie światło. Przyzwyczajone do takich sytuacji dzieci, nieruchomieją i czekają - czasem 10, czasem 40 minut....
Tu akurat udało się nam przyświecić latarkami. Dzieci były wniebowzięte
:)
Nie potrafię ubrać w słowa, jak wiele radości sprawiły nam zabawy z dziećmi. Nie potrafię też policzyć, ile razy odwracaliśmy się od nich, żeby ukryć łzy w oczach. Nie spotkałam dzieci, które miałyby tak mało, tak ciężko byłyby doświadczone przez los, a równocześnie tak bardzo potrafiłyby się cieszyć z najmniejszej nawet rzeczy i tak bardzo cieszyłyby się z możliwości nauki.......A najgorsze jest to, że z powodu braku pieniędzy, nawet to może być im odebrane......
Zwróćcie uwagę na kluczyk na szyi.....Jest od skrzynki z najważniejszymi skarbami malucha - książkami do nauki.....
Pobyt w Papa's Home był dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Przepraszam, ale nie potrafię o tym pisać, to chyba za bardzo emocjonalne dla mnie....
Lalit i Danusha. Jak dla mnie - niesamowicie skromni bohaterowie Nepalu....
Ponieważ słowa ciężko dziś mi idą, może łatwiej będzie obrazem :
A na filmie dzieci śpiewają : "Jesteśmy tysiącem kwiatów"...........
P.S. A gdyby ktoś pytał - miesięczny koszt utrzymania jednego dziecka to 45 euro.@Gadekk, :*
:) a Nepal polecam bardzo gorąco. Sama sobie też obiecałam, że w Himalaje wrócę na pewno
:)
Rozdział VIII. Jak nie zobaczyłam Bhaktapur. Prawie
:D Ale się starałam
:D
Podczas mieszkania w Papa's Home, jak najwięcej czasu staraliśmy się spędzać z dziećmi. Jednak gdy były w szkole, mieliśmy też czas na małe wycieczki - nie było go jednak zbyt dużo. Musieliśmy więc ustalić, na czym nam najbardziej zależy. Wybraliśmy trzy miejsca (choć przy wpisywaniu ich na listę, długo się wahałam
:D Dotarło do mnie, że Prawdziwy Podróżnik ma większą gwarancję zobaczenia miejsc, których na listę NIE WPISZE
:D
Jednak mieliśmy też pewne wsparcie - Lalit zaproponował, że nas podwiezie, a to dawało nadzieję, że przynajmniej on nie pomyli lokacji z naszej listy :/
:D
Pierwszym przystankiem była Swayambunath, znana też jako Świątynia Małp. To jedno z najbardziej znanych miejsc pielgrzymek buddyjskich w Nepalu. Bilet wstępu - 200 NPR.
Na szczyt prowadzi 365 stopni. I wiecie co? Jak naprawdę nie cierpię schodów, tak czym jest 365 przy 3500?
:D W każdym razie, po trekkingu nie były żadnym wyzwaniem i wyjątkowo szybko udało się nam po nich wspiąć.
Na szczycie znajduje się stupa, świątynie, muzeum i mnóstwo straganików z pamiątkami.
Nazwy - Świątynia Małp - nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Makaki uważane są w tym miejscu za święte i mogą się poruszać, gdzie tylko zechcą (włączając w to ciała zwiedzających
:D I oczywiście skwapliwie z tego korzystają
:D
Niezmiennie wzrusza mnie widok małpki jedzącej z dłoni Buddy.
Nieco niepokoją mnie te podwójne łapki pod pachami małpki. Nie mam pojęcia, czyje są :/ trochę wyglądają jak mutacja :/
Makaki mają tam faktycznie jak w raju, a obserwacja ich figli i naturalnych zachowań dostarcza dużo radości.
Ze wzgórza rozciąga się też przepiękny widok na Katmandu. Szczerze mówiąc, wiedziałam, że to miasto jest olbrzymie, ale tego, że aż tak, to się nie spodziewałam...
Czas jednak gonił. Jeśli chcieliśmy (a chcieliśmy. Bardzo. Właściwie to była główna pozycja na naszej nowej liście "do zwiedzenia". Na nowej, bo stara się...jakby...ekhm....zdezaktualizowała
:D ) zobaczyć Bhaktapur, to nie mogliśmy pozwolić sobie na spokojne napawanie się i spacerowanie po wzgórzu świątynnym. Lalit podwiózł nas pod samą bramę (ufff. Jesteśmy bezpieczni
:D i poszedł załatwiać swoje sprawy. Kupiliśmy bilety (1500 NPR ) i rozpoczęliśmy zwiedzanie.
Bhaktapur jest niewielkim miastem z XII wieku, położonym około 16 km od Nepalu. Ta dawna stolica kraju pociągała nas przede wszystkim ze względu na wspaniałą architekturę. Niestety, i tu trzęsienie ziemi mocno dało się we znaki....
Obeszliśmy wokół coś w rodzaju niewielkiego ryneczku.
Przez przypadek weszliśmy w jakąś bramę, gdzie znaleźliśmy coś w rodzaju basenu (?) - pięknie zdobionego.
@zzeke, tu nie chodzi o pieniądze
;) tu chodzi o + 1000 do wizerunku
:D i o podziw, sławę itp.
;)Poza tym, nawet gdybym zarabiała nie wiem jak wysoką kwotę, to i tak nigdy nie przestanę być PP :/
:D Nie pozwolą mi na to liczne talenty, m.in. talent do błądzenia, mylenia i przypadkowego unikania typowych atrakcji (patrz : podstawowa i główna zasada PP
;) i nienegocjowalność
;)
:DPozdrawiam
:)
Ale fajna relacja!To znaczy - Ciekawa (specjalnie piszę przez duże C), Świetnie Napisana, Pogodna itd.Do tej kwalifikacji: "PP" tylko niestety muszę się przyczepić.
:cry: Raczej bym tu widział: "ZZ" albo "WW".Jedną z głównych cech "PP" jest narzekanie na nadobecność "TT" a tego brakuje.
:) PozdrawiamTomek(*)TT - Typowy TurystaWW - Wesoły WłóczykijZZ - Zawzięty Zdobywca
:D @TikTak, wspaniała kwalifikacja
:D Zwłaszcza adekwatna dla mnie wydaje się być "zawziętość" u ZZ
:D Tak. Ten wyraz znakomicie oddaje moje podejście do podróży
:D Nic się nie udaje, jednak cały czas z zawziętością (o. albo "upartość"
:D ) próbuję dalej
:D Zwróć uwagę, że na razie ciężko narzekać na nadobecność TT, bo przecież świetnie nam idzie unikanie miejsc, w których najczęściej się znajdują
:D Natomiast mogę Ci obiecać, że w końcu będzie narzekanie, z tym że na CT (Chińskiego Turystę) :/
:DPozdrawiam
:)
Pięć godzin to i tak super, nie wiem zupełnie dlaczego narzekacie.My przed wyjazdem do Nepalu zarejestrowaliśmy się w rekomendowanym przez MSZ systemie Odyseusz.I tak się złożyło, że dopadło nas trzęsienie ziemi.Zadzwoniliśmy do Odyseusza, żeby się poradzić, co się robi, kiedy hotel się zawalił, na lotnisko wejść się nie da,bo żołnierze straszą karabinami a drogi dojazdowe do Kathmandu są nieprzejezdne.Elektryczna sekretarka kazała nam zostawić swój numer i powiedziała, że jak ktoś do pracy przyjdzie, to zatelefonuje.W maju będą już trzy lata, jak czekamy ...
@pestycyda Powinnaś wydać jakąś książkę ze wspomnieniami z wypraw, bo każda Twoja relacja to mistrzostwo świata.
:)Gdybyś założyła zbiórkę na jakiejś platformie crowdfundingowej, sam chętnie coś dorzucę do wymaganej kwoty.
@bozenak, pieniądze są cały czas potrzebne. Raz w roku robimy większa akcję charytatywną - link do informacji o zeszłorocznej znajdziesz w mojej stopce (tak to się chyba nazywa?
:) Można też wpłacić indywidualnie (wklejam link do strony Papa's Home na Facebooku. Nie wiem, czy to dozwolone - jeśli nie, to przepraszam) https://www.facebook.com/papaschildrenhome/ Tam jest możliwość dokonania przelewu.@marcant, @dubaj1910, @LaVarsovienne - bardzo Wam dziękuję za tak miłe słowa :* Pozdrawiam serdecznie
:)
Nazajutrz rano wróciliśmy autobusem do Katmandu (wyjazd o 7.30, przyjazd ok. 16.00). Nie udało nam się obejrzeć Pokhary, pewnie jest piękna. Dowiedzieliśmy się za to wielu innych, pożytecznych rzeczy - tego, że nie warto aż tak bardzo przejmować się ubezpieczycielem i jego dziwnymi wymogami i tego, że nie trzeba bać się szpitala w Nepalu. No i oczywiście poznaliśmy tak modny ostatnio w branży rękodzieła artystycznego "efekt kamienia" :/ :D@bozenak, żebyś Ty wiedziała, jak bardzo chciałabym móc chociaż raz napisać inną relację...Taką, w której np. dokonuję odkrycia drugiego Angkor Wat....Albo przemierzam pieszo Amerykę Południową. Całą :D Taką, która pokaże moją mężną i waleczną duszę... Niestety, nie ma o czym marzyć :/ - taka karma :/ :D :D
@TikTak, :D :D :D (przepraszam, ale przy całej tragedii Waszej sytuacji, nie mogłam się opanować). Naprawdę wiesz, jak pocieszyć człowieka :D
Rozdział VII, zupełnie nie na temat.
Jednym z głównych powodów wyjazdu do Nepalu, były odwiedziny rodzinnego domu dziecka Papa's Home w Katmandu. Nasza znajomość z założycielem - Lalitem i jego żoną, Danushą - rozpoczęła się przez internet, przy pomocy magii (bo inaczej naprawdę nie da się tego nazwać). Bez zbędnych szczegółów - znajomość zaczęła się zacieśniać, a w nas zaczął kiełkować pomysł, aby wreszcie zobaczyć się twarzą w twarz. Pomysł kiełkował, kiełkował, aż wreszcie (solidnie podlany świetną promocją lotniczą) stał się faktem. W Papa's Home spędziliśmy trzy dni - Lalit zaprosił nas, abyśmy z nim zamieszkali. Z jednej strony - bardzo chcieliśmy pomieszkać z wielką rodziną, którą do tej pory znaliśmy tylko ze zdjęć. Z drugiej natomiast, czuliśmy się bardzo skrępowani - nie chcieliśmy odbierać jedzenia czy miejsca w domu, gdzie każda rupia się liczy....Oczywiście mogliśmy zaproponować opłatę, ale akurat w sytuacji naszej znajomości mogłoby to być wielkim nietaktem.
W momencie naszego pobytu w domu dziecka przebywało 25 dzieci. Trójka z nich to rodzone dzieci Lalita i Danushy. Pozostałe to dzieci uratowane od życia na ulicy lub gorszych rzeczy...Lalit, zapytany o to, w jaki sposób trafiają do niego poszczególne dzieci, odpowiedział - czasem sam znajdę jakieś dziecko, czasem ludzie mnie informują, że trzeba gdzieś pojechać. Niestety, ilość potrzebujących dzieci wzrosła po trzęsieniu ziemi w 2015 - wielu dorosłych straciło wtedy życie...My nie mamy już miejsca, nie mam gdzie przyjmować nowych......
Zaraz po naszym powrocie do Polski okazało się, że w Papa's Home zamieszkała kolejna, 26-ta mieszkanka - malutka, mocno poparzona dziewczynka (najprawdopodobniej ofiara zemsty rodowej...).
Dom dziecka nie otrzymuje żadnej pomocy rządowej. Jego funkcjonowanie zależy wyłącznie od wsparcia ludzi dobrej woli, datków i pomocy z różnych stron.
Na pytanie, dlaczego to robi, Lalit opowiada historię swojego dzieciństwa - zaopiekował się nim "wujek", który zapłacił za jego wykształcenie. Dzięki temu mógł skończyć studia i zyskał szansę prowadzenia normalnego życia. To olbrzymi dług, a długi należy spłacać.......
Dom, w którym mieścił się Papa's Home uległ zburzeniu podczas trzęsienia ziemi w 2015 r. Przez jakiś czas rodzina przemieszkiwała w namiotach, później udało się wynająć aktualny budynek. Niestety, utrzymanie takiego domu jest bardzo kosztowne, dodatkowo czynsz co jakiś czas wzrasta. Generalnie jest bardzo ciężko...
Lalit zakwaterował nas w pokojach, które znajdowały się w budynku "przyklejonym" do pleców Papa's Home. To pokoje w których mieszkają wolontariusze (do Papa's Home można przyjechać jako wolontariusz - trzeba uiścić opłatę za nocleg i wyżywienie). Gdy stanęliśmy pod drzwiami do dwóch pokojów, nie chcąc robić kłopotu, zaprotestowaliśmy - oczywiście, że wystarczy nam jeden. Lalit spojrzał i łagodnym głosem wytłumaczył - ależ nie możecie mieszkać w jednym. Nikt z was nie jest małżeństwem....
Drugiego pstryczka w nos otrzymaliśmy zaraz po tym. Z Polski przywieźliśmy mnóstwo podarunków dla dzieci - zarówno zabawek, słodyczy, jak i lekarstw. Przygotowując się do wizyty, podzieliliśmy wszystko na dwie części. Jedna, dużo większa, była dla dzieci z domu dziecka. Druga - dla prywatnych dzieci Lalita. Gdy wręczaliśmy mu pakunki, popatrzył na nas łagodnie, przesypał wszystko do jednego, wielkiego wora i powiedział - one wszystkie są moimi dziećmi.....
Faktycznie - "prywatne" dzieci Lalita mieszkają wspólnie z pozostałymi i funkcjonują na takich samych zasadach. Dom podzielony jest na pokoje. Młodsze dzieci mieszkają w gęściej zaludnionych pokojach, starsze - ponieważ potrzebują więcej intymności - w dwu- trzyosobowych. Dziewczynki oczywiście osobno od chłopców. Marzeniem Lalita jest zorganizowanie osobnego pokoju dla najstarszych dziewcząt - niestety, na razie fundusze na to nie pozwalają.
Pokój młodszych chłopców.
Pokój, do którego zaprosili nas najstarsi chłopcy. Bardzo chcieli się pochwalić swoimi największymi skarbami. A nie było to takie proste :) Kluczykiem ukrytym w szafce przyjaciela otwiera się własną szafkę. Z niej trzeba wyjąć kolejny kluczyk i wysunąć spod łóżka metalową skrzyneczkę. Dopiero wtedy skrzyneczkę można otworzyć i, z uśmiechem ogromnej dumy na twarzy, pokazać, co zawiera... Świadectwo ukończenia kolejnej klasy, dyplom i medal z jakichś zawodów sportowych....
Przepraszam, nie potrafię o tym pisać...............
Lalit ogromną wagę przywiązuje do wykształcenia dzieci. Tylko wykształcenie zapewni im szansę normalnego życia. Widać to na każdym kroku - na ścianach wiszą dyplomy dzieci, świadectwa, zdjęcia ze szkolnych uroczystości...Dlatego też, tak bardzo mu zależy, aby dzieci uczęszczały do półprywatnej szkoły. Wprawdzie płatnej (10 USD za dziecko miesięcznie i trzeba kupić mundurek), ale poziom nauki, zwłaszcza angielskiego, jest dużo wyższy niż w publicznych, niesamowicie zatłoczonych szkołach.
W domu obowiązuje ścisły plan zajęć. Śniadanie wszyscy jedzą wspólnie, na dachu budynku.
Po śniadaniu dzieci myją naczynia, sprzątają i zaczynają się szykować do wyjścia do szkoły.
Najpierw trzeba znaleźć czystą koszulę i bieliznę do szkolnego mundurka :)
Potem wypastować buty :)
I proszę, jak się pięknie prezentujemy :) Dopiero z bliska widać, że buty mają wytarte na wylot podeszwy, a ubrania są pocerowane i bardzo zużyte...Nowych w tym roku raczej nie będzie.....Brak pieniędzy......
Wszystkie dzieci zbierają się pod budynkiem. Czekają na najstarszych chłopców, którzy odprowadzą ich do szkoły.
I droga do szkoły.
Przed lekcjami wszystkie klasy, nauczyciele i dyrektor zbierają się na placu apelowym. Ustawieni w równiutkie rządki odśpiewują hymn Nepalu.
Codziennie jeden z uczniów (to duże wyróżnienie) staje przed wszystkim i zadaje uczniom parę przygotowanych przez siebie pytań. Po angielsku. Odpowiedzieć może każdy, kto tylko zna odpowiedź. Czasami wywiązuje się przy tym rozwijająca dyskusja :) - jak wtedy, gdy pewny swego maluch, odpowiedział, że największym zwierzęciem na świecie jest słoń :) Gdy usłyszał, że jednak nie, zrobił buzię w podkówkę i wkroczyć musiał pan dyrektor, który załagodził spór, tłumacząc, że na lądzie owszem, tak, ale ogólnie, wodnie, to wieloryb jest większy :) To malca trochę uspokoiło - w końcu miał CZĘŚCIOWO rację :) Podanie prawidłowej odpowiedzi jest bardzo ważne, bo taki mędrzec zostaje uhonorowany wyjściem przed cały szereg i wszyscy biją mu brawo. I jeszcze dostaje cukierka od zadającego pytanie :)
Bardzo się wzruszyliśmy, gdy zauważyliśmy, że przed wyjściem do szkoły Danusha daje jednemu z "naszych" chłopców drobną monetę. Gdy przechodziliśmy koło sklepiku, cały rządek dzieci czekał na niego, bo długo wybierał trzy malutkie cukierki z okrągłego słoja stojącego na ladzie. Obstawialiśmy, że poczęstuje swoich najlepszych przyjaciół. Jednak chłopczyk cały czas trzymał cukierki w zaciśniętej piąstce - sprawdzał i liczył co chwilę, czy żaden mu nie wypadł....Po przyjściu do szkoły okazało się, że akurat tego dnia "nasz" chłopiec zadaje pytania. Zupełnie bez żalu oddał swoje trzy cukiereczki tym, którzy znali odpowiedzi na jego pytania. I bardzo szczerze im gratulował...
Klasa szkolna.
Po zakończeniu apelu następuje przegląd mundurków. Każde dziecko musi wyglądać schludnie i czysto. Gdy nauczyciel znajdzie jakieś niedociągnięcie w czyimś wyglądzie, delikwent musi zostać po apelu i wysłuchać wychowawczej pogadanki....Dzieci bardzo się starają, żeby do tego nie dopuścić.
Po szkole natychmiast zdejmują mundurki, starają się je oczyścić i, jeśli sytuacja tego wymaga, naprawić. Starsi pomagają młodszym, a gdy sytuacja jest naprawdę poważna - do akcji wkracza Danusha...
W Papa's Home znajduje się jeden pokój wspólny - zarówno do nauki, jak i zabawy. W skrzyneczkach pod ścianą dzieci przechowują podręczniki, a na stojącej półce leżą zużyte od częstego używania gry...
Dosyć często gaśnie światło. Przyzwyczajone do takich sytuacji dzieci, nieruchomieją i czekają - czasem 10, czasem 40 minut....
Tu akurat udało się nam przyświecić latarkami. Dzieci były wniebowzięte :)
Nie potrafię ubrać w słowa, jak wiele radości sprawiły nam zabawy z dziećmi. Nie potrafię też policzyć, ile razy odwracaliśmy się od nich, żeby ukryć łzy w oczach. Nie spotkałam dzieci, które miałyby tak mało, tak ciężko byłyby doświadczone przez los, a równocześnie tak bardzo potrafiłyby się cieszyć z najmniejszej nawet rzeczy i tak bardzo cieszyłyby się z możliwości nauki.......A najgorsze jest to, że z powodu braku pieniędzy, nawet to może być im odebrane......
Zwróćcie uwagę na kluczyk na szyi.....Jest od skrzynki z najważniejszymi skarbami malucha - książkami do nauki.....
Pobyt w Papa's Home był dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Przepraszam, ale nie potrafię o tym pisać, to chyba za bardzo emocjonalne dla mnie....
Lalit i Danusha. Jak dla mnie - niesamowicie skromni bohaterowie Nepalu....
Ponieważ słowa ciężko dziś mi idą, może łatwiej będzie obrazem :
https://www.youtube.com/watch?v=AEUZV_JMUQA
A na filmie dzieci śpiewają : "Jesteśmy tysiącem kwiatów"...........
P.S. A gdyby ktoś pytał - miesięczny koszt utrzymania jednego dziecka to 45 euro.@Gadekk, :* :) a Nepal polecam bardzo gorąco. Sama sobie też obiecałam, że w Himalaje wrócę na pewno :)
Rozdział VIII. Jak nie zobaczyłam Bhaktapur. Prawie :D Ale się starałam :D
Podczas mieszkania w Papa's Home, jak najwięcej czasu staraliśmy się spędzać z dziećmi. Jednak gdy były w szkole, mieliśmy też czas na małe wycieczki - nie było go jednak zbyt dużo. Musieliśmy więc ustalić, na czym nam najbardziej zależy. Wybraliśmy trzy miejsca (choć przy wpisywaniu ich na listę, długo się wahałam :D Dotarło do mnie, że Prawdziwy Podróżnik ma większą gwarancję zobaczenia miejsc, których na listę NIE WPISZE :D
Jednak mieliśmy też pewne wsparcie - Lalit zaproponował, że nas podwiezie, a to dawało nadzieję, że przynajmniej on nie pomyli lokacji z naszej listy :/ :D
Pierwszym przystankiem była Swayambunath, znana też jako Świątynia Małp. To jedno z najbardziej znanych miejsc pielgrzymek buddyjskich w Nepalu. Bilet wstępu - 200 NPR.
Na szczyt prowadzi 365 stopni. I wiecie co? Jak naprawdę nie cierpię schodów, tak czym jest 365 przy 3500? :D W każdym razie, po trekkingu nie były żadnym wyzwaniem i wyjątkowo szybko udało się nam po nich wspiąć.
Na szczycie znajduje się stupa, świątynie, muzeum i mnóstwo straganików z pamiątkami.
Nazwy - Świątynia Małp - nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Makaki uważane są w tym miejscu za święte i mogą się poruszać, gdzie tylko zechcą (włączając w to ciała zwiedzających :D I oczywiście skwapliwie z tego korzystają :D
Niezmiennie wzrusza mnie widok małpki jedzącej z dłoni Buddy.
Nieco niepokoją mnie te podwójne łapki pod pachami małpki. Nie mam pojęcia, czyje są :/ trochę wyglądają jak mutacja :/
Makaki mają tam faktycznie jak w raju, a obserwacja ich figli i naturalnych zachowań dostarcza dużo radości.
Ze wzgórza rozciąga się też przepiękny widok na Katmandu. Szczerze mówiąc, wiedziałam, że to miasto jest olbrzymie, ale tego, że aż tak, to się nie spodziewałam...
Czas jednak gonił. Jeśli chcieliśmy (a chcieliśmy. Bardzo. Właściwie to była główna pozycja na naszej nowej liście "do zwiedzenia". Na nowej, bo stara się...jakby...ekhm....zdezaktualizowała :D ) zobaczyć Bhaktapur, to nie mogliśmy pozwolić sobie na spokojne napawanie się i spacerowanie po wzgórzu świątynnym. Lalit podwiózł nas pod samą bramę (ufff. Jesteśmy bezpieczni :D i poszedł załatwiać swoje sprawy. Kupiliśmy bilety (1500 NPR ) i rozpoczęliśmy zwiedzanie.
Bhaktapur jest niewielkim miastem z XII wieku, położonym około 16 km od Nepalu. Ta dawna stolica kraju pociągała nas przede wszystkim ze względu na wspaniałą architekturę. Niestety, i tu trzęsienie ziemi mocno dało się we znaki....
Obeszliśmy wokół coś w rodzaju niewielkiego ryneczku.
Przez przypadek weszliśmy w jakąś bramę, gdzie znaleźliśmy coś w rodzaju basenu (?) - pięknie zdobionego.