Aż w końcu (nie do wiary!) znalazł nasz hostel! Z wi-fi (to nam jednak nic nie dało, bo Lalita po prostu na Facebooku nie było :/
:D Ten sukces jednak go tak rozwinął, że zarządził poszukiwania domu dziecka :/ :/ :/
:D To nas bardzo zaniepokoiło (Papa's Home był w tak odległej dzielnicy, że nawet taksówkarze pytani o drogę stwierdzali, że nie mają pojęcia, gdzie to jest
:D Jednak mężczyźnie w transie poszukiwawczym się nie sprzeciwia. Więc ponownie (wcześniej przemyślnie robiąc zdjęcie tablicy z nazwą hostelu i jego adresem) ruszyłyśmy za Marcinem w równiutkim rządku (to nie przenośnia :/
:D ulice były tak wąskie, że inaczej się nie dało
:D
Szliśmy, szliśmy i szliśmy. Skręcaliśmy w lewo, skręcaliśmy w prawo. NIKT nie wiedział, gdzie znajduje się podawany przez nas adres :/
:D
Wchodziliśmy w małe zaułki, w ciasne uliczki, a Marcin zawsze pozytywnie odpowiadał na pytanie, czy na pewno wie, co robi
:D
W którymś momencie zaczęłam być pewna, że właściwie to chyba już ten trekking zaczęliśmy, a ten okrutny poganiacz niewolników ma zamiar nas tak zagonić na samą Annapurnę :/
:D
Aż w końcu, nie uwierzycie, dotarliśmy pod adres, który, według taksówkarzy, nie istniał! W domu dziecka przyjęła nas żona Lalita (jego samego nie było. Na szczęście. Stwierdziliśmy, że nim wrócimy z trekkingu, może trochę zblaknie wstyd, którego się najedliśmy :/ )
Zabraliśmy plecaki i wróciliśmy do hostelu. Taksówką. Tym razem mieliśmy adres i nawet zdjęcie naszego miejsca noclegowego
:D (700 NPR) - to dużo ułatwiało
:D
Pod samym hotelem (naprawdę, nie mieliśmy już sił iść nigdzie dalej
:D w agencji turystycznej (podróżnik, nie podróżnik. Mam to gdzieś, jak nogi odpadają
:D kupiliśmy bilety do Pokhary na kolejny dzień (600 NPR). Odjazd o 7.00.
I tak to nie zobaczyłam starego miasta w Katmandu. Byłam po prostu za bardzo zajęta :/
:D
:D @TikTak, wspaniała kwalifikacja
:D Zwłaszcza adekwatna dla mnie wydaje się być "zawziętość" u ZZ
:D Tak. Ten wyraz znakomicie oddaje moje podejście do podróży
:D Nic się nie udaje, jednak cały czas z zawziętością (o. albo "upartość"
:D ) próbuję dalej
:D Zwróć uwagę, że na razie ciężko narzekać na nadobecność TT, bo przecież świetnie nam idzie unikanie miejsc, w których najczęściej się znajdują
:D Natomiast mogę Ci obiecać, że w końcu będzie narzekanie, z tym że na CT (Chińskiego Turystę) :/
:D
Pozdrawiam
:)Rozdział III. Jak nie zobaczyłam zachodu słońca w Pokharze.
Jak do tej pory, szło nam nadspodziewanie dobrze
:D Tańczące fontanny w Dubaju - załatwione. Stare miasto w Katmandu - odfajkowane. Kolejną atrakcją na liście był zachód słońca w Pokharze. Nic dziwnego, że chcieliśmy to zobaczyć - podobno gdy znajdzie się w Pokharze odpowiednie miejsce, to można obejrzeć niesamowity spektakl tworzony przez słońce nad pasmem Annapurny.
Żeby na niego zdążyć, rozsądnie zdecydowaliśmy się na jeden z najwcześniejszych autobusów do Pokhary. Odjazd o 7.00 rano.
Wstaliśmy na tyle wcześnie, żeby spokojnie przejść przez miasto. Chcieliśmy choć trochę pozwiedzać Katmandu, ponapawać się jego klimatem...
Zdążyliśmy także kupić butelkowaną wodę na drogę u ulicznego sprzedawcy (50 NPR sztuka). Wszystko było pod pełna kontrolą - mieliśmy odpowiedni zapas czasu, prowiant...Mieliśmy nawet ponownie nasze plecaki
:D Byłam naprawdę pod wrażeniem naszych umiejętności organizacyjnych
:) To wyjątkowo dobrze rokowało...
:D
Trafiliśmy na dworzec, bilety kupione dzień wcześniej w agencji okazały się dobre i mieliśmy wygodne miejsca. A gdy nawet autobus wyruszył punktualnie, zaczęłam się czuć lekko nieswojo :/
:D
Przez Katmandu jechało się bardzo powoli. Tłok na ulicach powodował, że właściwie więcej się stało, niż jechało. Nie martwiliśmy się tym zbytnio - mieliśmy naprawdę duży zapas czasu, poza tym byliśmy pewni, że gdy tylko wyjedziemy z miasta, to tempo jazdy natychmiast się poprawi.
Nie poprawiło się zbytnio :/
:D Droga miejscami nie była ...hm...zbyt dobrej jakości
:)
Dodatkowo nieco zaskoczył nas fakt, że dosyć szybko pan kierowca zarządził postój. Na posiłek :/ Właściwie to najpierw go trochę nie zauważyliśmy (postoju. Nie pana kierowcy
:D ) - po prostu postój nie różnił się zbytnio od jazdy
:D Zorientowaliśmy się dopiero wtedy, gdy w autobusie zostaliśmy zupełnie sami :/
Nie byliśmy jeszcze głodni, ale skoro wszyscy, to wszyscy. Tak porcja ziemniaków (chyba), doskonale przyprawionych i z jakimiś dodatkami - 150 NPR.
Zmieniać zaczęły się za to widoki za oknami. Robiło się też chłodniej, a powietrze stawało się bardziej przejrzyste. To miła odmiana po Katmandu - nareszcie można było odetchnąć pełną piersią, bez obawy o kaszel czy pył w zatokach.
Autobusy i samochody w Nepalu są niesamowicie, bardzo bogato zdobione. Byliśmy nimi zachwyceni. Ich urody nie tłamsił nawet wszechobecny kurz i pył, którym były pokryte.
To, niestety, częsty widok na drodze. Gdy po raz pierwszy zobaczyliśmy rozbity samochód, natychmiast do nas dotarło, że wcześniej się pomyliliśmy. Kierowca naszego autobusu zbyt wolno jedzie? Nie, nie - on zdecydowanie jechał za szybko
:) Przestały nam też przeszkadzać postoje na posiłki (w sumie, na tej nie tak ogromnej odległości - ok. 150 km. - były aż trzy). W końcu mieliśmy ogromny zapas czasu....
:)
Widoki za oknem robiły się coraz piękniejsze, coraz bardziej "górskie".
Droga zaczynała się wznosić, a my, z coraz większym niepokojem, patrzyliśmy na liche słupko-barierki, które miały uchronić pojazdy przed ewentualnym osunięciem się w urwisko...
Właściwie, to podróżowało się całkiem przyjemnie. Powoli (bardzo
:D ) (ale : na szczęście powoli
:D ) sunęliśmy do przodu. Tu przystanek na herbatę (30 NPR), tam kawa (też 30), gdzie indziej śliczny widoczek...Byłoby całkowicie rewelacyjnie, gdyby nie ten uparty głosik z tyłu głowy, który ciągle piszczał "ile jeszcze czasu do zachodu słońca?"....
:D
Gdy autobus zatrzymał się po raz kolejny, początkowo nic nie wzbudziło naszego niepokoju. Ot, kolejny postój na posiłek. W porządku, w końcu mamy OGROMNY zapas czasu
:D
Zaniepokoiliśmy się dopiero wtedy, gdy zobaczyliśmy, że za nami ustawia się ogromny korek.....I właściwie dlaczego pan zatrzymał nasz autobus na środku drogi, a nie przed jakimiś straganami z jedzeniem...?
Zerknęliśmy do przodu i to był błąd :/
:D Widok, niestety, nie napawał optymizmem.
W dodatku nikt nie potrafił wytłumaczyć, co się stało. Jeszcze próbowaliśmy się pocieszać, że to chwilowe, że zaraz ruszymy. Jeszcze mieliśmy nadzieję...Niestety, gdy po jakimś czasie po niektórych turystów ze zorganizowanych wycieczek (PP niestety ma zawsze pod górkę. Zaciskajcie wtedy zęby i powtarzajcie w myślach "sława. I podziw". To pomaga
:D ) zaczęły przyjeżdżać skutery albo samochody terenowe, które z łatwością omijały korek przejeżdżając poboczami, musieliśmy się pogodzić z nieuniknionym :/
:D
Tak więc, oto nasze zdjęcie z zachodu słońca nad pasmem Annapurny
:D Te kamienie stały się dla nas domem na około 4 godziny :/ Nie, nie określiłam tego precyzyjnie. Powinno być - tylko my zostaliśmy na nich do końca :/ Początkowo razem z nami czekała grupa turystek z Chin. To jeszcze nie był moment w którym turyści z Chin zaczęli mnie denerwować (choć nie, trochę mnie jednak już denerwowały. Wszystkie panie ubrane były w idealnie BIAŁE dresy :/ Rozumiecie? Taka biel bieli, żadnej plamki, nic, zero. Jak można być taką idealną kobietą? :/
:D ) i w idealnym spokoju przyjmowały jakieś skomplikowane pozycje Tai Chi :/ To jednak przyniosło efekty, bo po jakimś czasie przyjechał po nie samochód terenowy i odjechały w siną dal. Razem ze swoimi białymi dresami :/
Oglądaliśmy tereny, w których przyszło nam żyć przez bliżej nieokreślony jeszcze czas. Zastanawialiśmy się, czy nie warto zabrać plecaków z autobusu i do Pokhary wyruszyć jednak na piechotę (gdy próbowaliśmy podpytać pana kierowcę, okazało się, że musielibyśmy przejść jakieś 40 km. Więc jednak nie).
Dowiedzieliśmy się w końcu też, co było przyczyną korka. Otóż (choć może to być plotka. Wiecie, informacja była przekazywana ustnie od pojazdu, który stał najbliżej, więc po drodze mogła zostać przeinaczona. Jak głuchy telefon :/
:D ) podobno jakiś mężczyzna potrącił dziecko. Dziecku nic się nie stało, ale mężczyźni z wioski uznali, że tak nie można tego zostawić i postanowili go ukarać. Tak bardzo szybko i spontanicznie. Gdy kierowca zobaczył chmarę mężczyzn biegnących w jego stronę z kijami, pałkami i innymi takimi, niewiele myśląc, wyskoczył z auta i zaczął uciekać w góry. A auto zostało, ustawione w poprzek drogi, tarasując całkowicie ulicę. Gdy w końcu po czterech godzinach udało się je usunąć, dowiedzieliśmy się, że mężczyzny nie złapano, a karetka, która wcześniej nas mijała, jechała tam tylko "na wszelki wypadek" (uff. To nas trochę pocieszyło, bo cały czas mieliśmy w oczach wszystkie powypadkowe samochody, które widzieliśmy przy drodze).
W Pokharze byliśmy po 18.00. Po ciemku znaleźliśmy hostel (600 NPR za pokój trzyosobowy), trochę pocieszyliśmy się miejscowym piwem (350 NPR butelka) i poszliśmy spać.
A zachody słońca nad pasmem Annapurny oglądane z Pokhary są podobno bardzo piękne. Nie wiem. Mi tam jakoś trudno w to uwierzyć :/
:DRozdział IV, w którym właściwie nic się nie dzieje, ale mam bardzo dużo zdjęć, które muszę gdzieś zmieścić
:D
Jedząc śniadanie (tosty, herbata, kawa x 3 - 520 NPR) na tarasie hostelu Ice View (który wybraliśmy specjalnie ze względu na ów "view" właśnie. Och, jak pięknie musiałby się prezentować w promieniach zachodzącego słońca....ale może lepiej do tego nie wracajmy :/
:D ), tęsknym wzrokiem spoglądaliśmy na widoki rozpościerające się przed nami. Jedyne pocieszenie stanowił fakt, że powietrze nie było idealnie przejrzyste (pocieszenie, ale i zarazem lekkie przerażenie - w końcu za moment mieliśmy wybrać się w dalszą drogę i liczyliśmy, że w końcu jednak jakieś piękne widoki zobaczymy...
:)
Planowaliśmy wyruszyć na krótki trekking na wzgórze Poon Hill (3210 m. n.p.m.). Poon Hill znajduje się na terenie Annapurna Conservation Area i jest częstym przystankiem podczas trekkingu do Obozu Annapurny (4130 m. n.p.m.). Na trekking do obozu, niestety, nie pozwolił nam brak czasu. Chcieliśmy chociaż trochę doświadczyć magicznych Himalajów, więc zdecydowaliśmy się na Poon Hill, trasę, którą według informacji znalezionych w internecie, można pokonać w 3-4 dni. Żeby rozpocząć wycieczkę, trzeba z Pokhary dojechać autobusem do Nayapul - internet radził też, aby wyjechać jak najwcześniej rano, najlepiej o 6.00, bo dojazd zajmuje ok. 2 godzin.
Na dworcu autobusowym znaleźliśmy się przed 10.00 rano (PP nie słucha żadnych rad. PP tworzy własne :/
:D ) , w dodatku dojechaliśmy do niego taksówką (300 NPR) (oczywiście tylko dlatego, żeby być szybciej na szlaku. Przecież nie z wygody...:/
:D Okazało się jednak, że mamy znakomite wyczucie czasu, bo miejscowy autobus odjeżdżał punktualnie o 10.00. Bilet - 100 NPR.
Miejscowy autobus trochę różnił się od tego, którym dojechaliśmy do Pokhary. Było w nim po prostu dużo ciaśniej - za sprawą mniejszych rozmiarów oraz ogromnej ilości współpasażerów. Właściwie większą część drogi spędziliśmy unikając (a przynajmniej : starając się unikać
:D ) na zmianę, a to łokcia któregoś ze stojących w przejściu panów, a to tobołka, który z maniackim uporem spadał nam co chwilę na głowy z półki na bagaże...
:) Jednak nie było to zupełnie ważne. Wreszcie jechaliśmy w Himalaje!!!
Obrazy za oknem stawały się coraz bardziej surowe, dzikie.
Droga wznosiła się coraz wyżej, a my byliśmy coraz bardziej podekscytowani.
W końcu, ok. 12.00, znaleźliśmy się w Nayapul. To malutka wioska z której rozpoczyna się trekking. Znajduje się w niej też punkt kontrolny ACAP (Annapurna Conservation Area Project), w którym należy pokazać obydwa zezwolenia.
@zzeke, tu nie chodzi o pieniądze
;) tu chodzi o + 1000 do wizerunku
:D i o podziw, sławę itp.
;)Poza tym, nawet gdybym zarabiała nie wiem jak wysoką kwotę, to i tak nigdy nie przestanę być PP :/
:D Nie pozwolą mi na to liczne talenty, m.in. talent do błądzenia, mylenia i przypadkowego unikania typowych atrakcji (patrz : podstawowa i główna zasada PP
;) i nienegocjowalność
;)
:DPozdrawiam
:)
Ale fajna relacja!To znaczy - Ciekawa (specjalnie piszę przez duże C), Świetnie Napisana, Pogodna itd.Do tej kwalifikacji: "PP" tylko niestety muszę się przyczepić.
:cry: Raczej bym tu widział: "ZZ" albo "WW".Jedną z głównych cech "PP" jest narzekanie na nadobecność "TT" a tego brakuje.
:) PozdrawiamTomek(*)TT - Typowy TurystaWW - Wesoły WłóczykijZZ - Zawzięty Zdobywca
:D @TikTak, wspaniała kwalifikacja
:D Zwłaszcza adekwatna dla mnie wydaje się być "zawziętość" u ZZ
:D Tak. Ten wyraz znakomicie oddaje moje podejście do podróży
:D Nic się nie udaje, jednak cały czas z zawziętością (o. albo "upartość"
:D ) próbuję dalej
:D Zwróć uwagę, że na razie ciężko narzekać na nadobecność TT, bo przecież świetnie nam idzie unikanie miejsc, w których najczęściej się znajdują
:D Natomiast mogę Ci obiecać, że w końcu będzie narzekanie, z tym że na CT (Chińskiego Turystę) :/
:DPozdrawiam
:)
Pięć godzin to i tak super, nie wiem zupełnie dlaczego narzekacie.My przed wyjazdem do Nepalu zarejestrowaliśmy się w rekomendowanym przez MSZ systemie Odyseusz.I tak się złożyło, że dopadło nas trzęsienie ziemi.Zadzwoniliśmy do Odyseusza, żeby się poradzić, co się robi, kiedy hotel się zawalił, na lotnisko wejść się nie da,bo żołnierze straszą karabinami a drogi dojazdowe do Kathmandu są nieprzejezdne.Elektryczna sekretarka kazała nam zostawić swój numer i powiedziała, że jak ktoś do pracy przyjdzie, to zatelefonuje.W maju będą już trzy lata, jak czekamy ...
@pestycyda Powinnaś wydać jakąś książkę ze wspomnieniami z wypraw, bo każda Twoja relacja to mistrzostwo świata.
:)Gdybyś założyła zbiórkę na jakiejś platformie crowdfundingowej, sam chętnie coś dorzucę do wymaganej kwoty.
@bozenak, pieniądze są cały czas potrzebne. Raz w roku robimy większa akcję charytatywną - link do informacji o zeszłorocznej znajdziesz w mojej stopce (tak to się chyba nazywa?
:) Można też wpłacić indywidualnie (wklejam link do strony Papa's Home na Facebooku. Nie wiem, czy to dozwolone - jeśli nie, to przepraszam) https://www.facebook.com/papaschildrenhome/ Tam jest możliwość dokonania przelewu.@marcant, @dubaj1910, @LaVarsovienne - bardzo Wam dziękuję za tak miłe słowa :* Pozdrawiam serdecznie
:)
Aż w końcu (nie do wiary!) znalazł nasz hostel! Z wi-fi (to nam jednak nic nie dało, bo Lalita po prostu na Facebooku nie było :/ :D Ten sukces jednak go tak rozwinął, że zarządził poszukiwania domu dziecka :/ :/ :/ :D To nas bardzo zaniepokoiło (Papa's Home był w tak odległej dzielnicy, że nawet taksówkarze pytani o drogę stwierdzali, że nie mają pojęcia, gdzie to jest :D Jednak mężczyźnie w transie poszukiwawczym się nie sprzeciwia. Więc ponownie (wcześniej przemyślnie robiąc zdjęcie tablicy z nazwą hostelu i jego adresem) ruszyłyśmy za Marcinem w równiutkim rządku (to nie przenośnia :/ :D ulice były tak wąskie, że inaczej się nie dało :D
Szliśmy, szliśmy i szliśmy. Skręcaliśmy w lewo, skręcaliśmy w prawo. NIKT nie wiedział, gdzie znajduje się podawany przez nas adres :/ :D
Wchodziliśmy w małe zaułki, w ciasne uliczki, a Marcin zawsze pozytywnie odpowiadał na pytanie, czy na pewno wie, co robi :D
W którymś momencie zaczęłam być pewna, że właściwie to chyba już ten trekking zaczęliśmy, a ten okrutny poganiacz niewolników ma zamiar nas tak zagonić na samą Annapurnę :/ :D
Aż w końcu, nie uwierzycie, dotarliśmy pod adres, który, według taksówkarzy, nie istniał! W domu dziecka przyjęła nas żona Lalita (jego samego nie było. Na szczęście. Stwierdziliśmy, że nim wrócimy z trekkingu, może trochę zblaknie wstyd, którego się najedliśmy :/ )
Zabraliśmy plecaki i wróciliśmy do hostelu. Taksówką. Tym razem mieliśmy adres i nawet zdjęcie naszego miejsca noclegowego :D (700 NPR) - to dużo ułatwiało :D
Pod samym hotelem (naprawdę, nie mieliśmy już sił iść nigdzie dalej :D w agencji turystycznej (podróżnik, nie podróżnik. Mam to gdzieś, jak nogi odpadają :D kupiliśmy bilety do Pokhary na kolejny dzień (600 NPR). Odjazd o 7.00.
I tak to nie zobaczyłam starego miasta w Katmandu. Byłam po prostu za bardzo zajęta :/ :D :D @TikTak, wspaniała kwalifikacja :D Zwłaszcza adekwatna dla mnie wydaje się być "zawziętość" u ZZ :D Tak. Ten wyraz znakomicie oddaje moje podejście do podróży :D Nic się nie udaje, jednak cały czas z zawziętością (o. albo "upartość" :D ) próbuję dalej :D
Zwróć uwagę, że na razie ciężko narzekać na nadobecność TT, bo przecież świetnie nam idzie unikanie miejsc, w których najczęściej się znajdują :D Natomiast mogę Ci obiecać, że w końcu będzie narzekanie, z tym że na CT (Chińskiego Turystę) :/ :D
Pozdrawiam :)Rozdział III. Jak nie zobaczyłam zachodu słońca w Pokharze.
Jak do tej pory, szło nam nadspodziewanie dobrze :D Tańczące fontanny w Dubaju - załatwione. Stare miasto w Katmandu - odfajkowane. Kolejną atrakcją na liście był zachód słońca w Pokharze. Nic dziwnego, że chcieliśmy to zobaczyć - podobno gdy znajdzie się w Pokharze odpowiednie miejsce, to można obejrzeć niesamowity spektakl tworzony przez słońce nad pasmem Annapurny.
Żeby na niego zdążyć, rozsądnie zdecydowaliśmy się na jeden z najwcześniejszych autobusów do Pokhary. Odjazd o 7.00 rano.
Wstaliśmy na tyle wcześnie, żeby spokojnie przejść przez miasto. Chcieliśmy choć trochę pozwiedzać Katmandu, ponapawać się jego klimatem...
Zdążyliśmy także kupić butelkowaną wodę na drogę u ulicznego sprzedawcy (50 NPR sztuka). Wszystko było pod pełna kontrolą - mieliśmy odpowiedni zapas czasu, prowiant...Mieliśmy nawet ponownie nasze plecaki :D Byłam naprawdę pod wrażeniem naszych umiejętności organizacyjnych :) To wyjątkowo dobrze rokowało... :D
Trafiliśmy na dworzec, bilety kupione dzień wcześniej w agencji okazały się dobre i mieliśmy wygodne miejsca. A gdy nawet autobus wyruszył punktualnie, zaczęłam się czuć lekko nieswojo :/ :D
Przez Katmandu jechało się bardzo powoli. Tłok na ulicach powodował, że właściwie więcej się stało, niż jechało. Nie martwiliśmy się tym zbytnio - mieliśmy naprawdę duży zapas czasu, poza tym byliśmy pewni, że gdy tylko wyjedziemy z miasta, to tempo jazdy natychmiast się poprawi.
Nie poprawiło się zbytnio :/ :D Droga miejscami nie była ...hm...zbyt dobrej jakości :)
Dodatkowo nieco zaskoczył nas fakt, że dosyć szybko pan kierowca zarządził postój. Na posiłek :/ Właściwie to najpierw go trochę nie zauważyliśmy (postoju. Nie pana kierowcy :D ) - po prostu postój nie różnił się zbytnio od jazdy :D Zorientowaliśmy się dopiero wtedy, gdy w autobusie zostaliśmy zupełnie sami :/
Nie byliśmy jeszcze głodni, ale skoro wszyscy, to wszyscy. Tak porcja ziemniaków (chyba), doskonale przyprawionych i z jakimiś dodatkami - 150 NPR.
Zmieniać zaczęły się za to widoki za oknami. Robiło się też chłodniej, a powietrze stawało się bardziej przejrzyste. To miła odmiana po Katmandu - nareszcie można było odetchnąć pełną piersią, bez obawy o kaszel czy pył w zatokach.
Autobusy i samochody w Nepalu są niesamowicie, bardzo bogato zdobione. Byliśmy nimi zachwyceni. Ich urody nie tłamsił nawet wszechobecny kurz i pył, którym były pokryte.
To, niestety, częsty widok na drodze. Gdy po raz pierwszy zobaczyliśmy rozbity samochód, natychmiast do nas dotarło, że wcześniej się pomyliliśmy. Kierowca naszego autobusu zbyt wolno jedzie? Nie, nie - on zdecydowanie jechał za szybko :) Przestały nam też przeszkadzać postoje na posiłki (w sumie, na tej nie tak ogromnej odległości - ok. 150 km. - były aż trzy). W końcu mieliśmy ogromny zapas czasu.... :)
Widoki za oknem robiły się coraz piękniejsze, coraz bardziej "górskie".
Droga zaczynała się wznosić, a my, z coraz większym niepokojem, patrzyliśmy na liche słupko-barierki, które miały uchronić pojazdy przed ewentualnym osunięciem się w urwisko...
Właściwie, to podróżowało się całkiem przyjemnie. Powoli (bardzo :D ) (ale : na szczęście powoli :D ) sunęliśmy do przodu. Tu przystanek na herbatę (30 NPR), tam kawa (też 30), gdzie indziej śliczny widoczek...Byłoby całkowicie rewelacyjnie, gdyby nie ten uparty głosik z tyłu głowy, który ciągle piszczał "ile jeszcze czasu do zachodu słońca?".... :D
Gdy autobus zatrzymał się po raz kolejny, początkowo nic nie wzbudziło naszego niepokoju. Ot, kolejny postój na posiłek. W porządku, w końcu mamy OGROMNY zapas czasu :D
Zaniepokoiliśmy się dopiero wtedy, gdy zobaczyliśmy, że za nami ustawia się ogromny korek.....I właściwie dlaczego pan zatrzymał nasz autobus na środku drogi, a nie przed jakimiś straganami z jedzeniem...?
Zerknęliśmy do przodu i to był błąd :/ :D Widok, niestety, nie napawał optymizmem.
W dodatku nikt nie potrafił wytłumaczyć, co się stało. Jeszcze próbowaliśmy się pocieszać, że to chwilowe, że zaraz ruszymy. Jeszcze mieliśmy nadzieję...Niestety, gdy po jakimś czasie po niektórych turystów ze zorganizowanych wycieczek (PP niestety ma zawsze pod górkę. Zaciskajcie wtedy zęby i powtarzajcie w myślach "sława. I podziw". To pomaga :D ) zaczęły przyjeżdżać skutery albo samochody terenowe, które z łatwością omijały korek przejeżdżając poboczami, musieliśmy się pogodzić z nieuniknionym :/ :D
Tak więc, oto nasze zdjęcie z zachodu słońca nad pasmem Annapurny :D Te kamienie stały się dla nas domem na około 4 godziny :/ Nie, nie określiłam tego precyzyjnie. Powinno być - tylko my zostaliśmy na nich do końca :/ Początkowo razem z nami czekała grupa turystek z Chin. To jeszcze nie był moment w którym turyści z Chin zaczęli mnie denerwować (choć nie, trochę mnie jednak już denerwowały. Wszystkie panie ubrane były w idealnie BIAŁE dresy :/ Rozumiecie? Taka biel bieli, żadnej plamki, nic, zero. Jak można być taką idealną kobietą? :/ :D ) i w idealnym spokoju przyjmowały jakieś skomplikowane pozycje Tai Chi :/ To jednak przyniosło efekty, bo po jakimś czasie przyjechał po nie samochód terenowy i odjechały w siną dal. Razem ze swoimi białymi dresami :/
Oglądaliśmy tereny, w których przyszło nam żyć przez bliżej nieokreślony jeszcze czas. Zastanawialiśmy się, czy nie warto zabrać plecaków z autobusu i do Pokhary wyruszyć jednak na piechotę (gdy próbowaliśmy podpytać pana kierowcę, okazało się, że musielibyśmy przejść jakieś 40 km. Więc jednak nie).
Dowiedzieliśmy się w końcu też, co było przyczyną korka. Otóż (choć może to być plotka. Wiecie, informacja była przekazywana ustnie od pojazdu, który stał najbliżej, więc po drodze mogła zostać przeinaczona. Jak głuchy telefon :/ :D ) podobno jakiś mężczyzna potrącił dziecko. Dziecku nic się nie stało, ale mężczyźni z wioski uznali, że tak nie można tego zostawić i postanowili go ukarać. Tak bardzo szybko i spontanicznie. Gdy kierowca zobaczył chmarę mężczyzn biegnących w jego stronę z kijami, pałkami i innymi takimi, niewiele myśląc, wyskoczył z auta i zaczął uciekać w góry. A auto zostało, ustawione w poprzek drogi, tarasując całkowicie ulicę. Gdy w końcu po czterech godzinach udało się je usunąć, dowiedzieliśmy się, że mężczyzny nie złapano, a karetka, która wcześniej nas mijała, jechała tam tylko "na wszelki wypadek" (uff. To nas trochę pocieszyło, bo cały czas mieliśmy w oczach wszystkie powypadkowe samochody, które widzieliśmy przy drodze).
W Pokharze byliśmy po 18.00. Po ciemku znaleźliśmy hostel (600 NPR za pokój trzyosobowy), trochę pocieszyliśmy się miejscowym piwem (350 NPR butelka) i poszliśmy spać.
A zachody słońca nad pasmem Annapurny oglądane z Pokhary są podobno bardzo piękne. Nie wiem. Mi tam jakoś trudno w to uwierzyć :/ :DRozdział IV, w którym właściwie nic się nie dzieje, ale mam bardzo dużo zdjęć, które muszę gdzieś zmieścić :D
Jedząc śniadanie (tosty, herbata, kawa x 3 - 520 NPR) na tarasie hostelu Ice View (który wybraliśmy specjalnie ze względu na ów "view" właśnie. Och, jak pięknie musiałby się prezentować w promieniach zachodzącego słońca....ale może lepiej do tego nie wracajmy :/ :D ), tęsknym wzrokiem spoglądaliśmy na widoki rozpościerające się przed nami. Jedyne pocieszenie stanowił fakt, że powietrze nie było idealnie przejrzyste (pocieszenie, ale i zarazem lekkie przerażenie - w końcu za moment mieliśmy wybrać się w dalszą drogę i liczyliśmy, że w końcu jednak jakieś piękne widoki zobaczymy... :)
Planowaliśmy wyruszyć na krótki trekking na wzgórze Poon Hill (3210 m. n.p.m.). Poon Hill znajduje się na terenie Annapurna Conservation Area i jest częstym przystankiem podczas trekkingu do Obozu Annapurny (4130 m. n.p.m.). Na trekking do obozu, niestety, nie pozwolił nam brak czasu. Chcieliśmy chociaż trochę doświadczyć magicznych Himalajów, więc zdecydowaliśmy się na Poon Hill, trasę, którą według informacji znalezionych w internecie, można pokonać w 3-4 dni. Żeby rozpocząć wycieczkę, trzeba z Pokhary dojechać autobusem do Nayapul - internet radził też, aby wyjechać jak najwcześniej rano, najlepiej o 6.00, bo dojazd zajmuje ok. 2 godzin.
Na dworcu autobusowym znaleźliśmy się przed 10.00 rano (PP nie słucha żadnych rad. PP tworzy własne :/ :D ) , w dodatku dojechaliśmy do niego taksówką (300 NPR) (oczywiście tylko dlatego, żeby być szybciej na szlaku. Przecież nie z wygody...:/ :D Okazało się jednak, że mamy znakomite wyczucie czasu, bo miejscowy autobus odjeżdżał punktualnie o 10.00. Bilet - 100 NPR.
Miejscowy autobus trochę różnił się od tego, którym dojechaliśmy do Pokhary. Było w nim po prostu dużo ciaśniej - za sprawą mniejszych rozmiarów oraz ogromnej ilości współpasażerów. Właściwie większą część drogi spędziliśmy unikając (a przynajmniej : starając się unikać :D ) na zmianę, a to łokcia któregoś ze stojących w przejściu panów, a to tobołka, który z maniackim uporem spadał nam co chwilę na głowy z półki na bagaże... :) Jednak nie było to zupełnie ważne. Wreszcie jechaliśmy w Himalaje!!!
Obrazy za oknem stawały się coraz bardziej surowe, dzikie.
Droga wznosiła się coraz wyżej, a my byliśmy coraz bardziej podekscytowani.
W końcu, ok. 12.00, znaleźliśmy się w Nayapul. To malutka wioska z której rozpoczyna się trekking. Znajduje się w niej też punkt kontrolny ACAP (Annapurna Conservation Area Project), w którym należy pokazać obydwa zezwolenia.