nie wiem czy byłbym skłonny wyskoczyć z łodzi na środku akwenu
:D
Byłbyś. Gdybyś się wściekł
:D @olus, sama żałuję, trudno ogarnąć wszystkie miejsca, niestety
:( a z Maya Beach masz w 100% rację, więc warto było się przełamać
:) Bardzo wszystkim dziękuję za miłe słowa
:)
Po powrocie z wycieczki (i przebraniu ubrań na suche
:D powłóczyliśmy się trochę po miasteczku.
Nie widziałam ani jednego samochodu, natomiast rowerów - całkiem sporo
:)
W agencji kupiliśmy bilety do Bangkoku na jutro (prom na Krabi + autobus do Bangkoku) - 800 THB (stargowane z 850, było ciężko
:) W ramach oszczędności postanowiliśmy nie spędzać wieczoru w żadnej knajpie - zakupiliśmy dwa piwa w 7 eleven (55 THB sztuka) i poszliśmy na plażę znajdującą się po drugiej stronie miasteczka. A'propos oszczędności - to był wieczór, podczas którego zapoznałam się bliżej z cudownym wynalazkiem, jakim jest "bucket" (wiaderko, do którego barman wlewa alkohol i np. colę. Pije się to przez słomkę) i imprezowaniem w knajpach Koh Phi Phi
:D I to tyle, jeśli chodzi o trzymanie się męskich decyzji
:D Ale zrobiliśmy to tylko dlatego, że w knajpach na plaży właśnie rozpoczęły się "Fire shows", przysięgam
:D I chcieliśmy widzieć to z bliska. Niestety, dla bezpieczeństwa zostawiliśmy aparat fotograficzny w hostelu, więc będziecie musieli uwierzyć mi na słowo - było niesamowicie...... Tajowie są najbardziej sprawnymi i efektownymi tancerzami ognia, jakich widziałam w życiu. Sztuki, jakie wyczyniali, dosłownie powodowały opad szczęki. Do niektórych układów zapraszali widzów - jedną z efektowniejszych rzeczy było odpalanie papierosa siedzącemu na krzesełku turyście, przy pomocy bardzo szybko kręcącej się płonącej pojki - nie zawsze się to udawało, czasem turyści tchórzyli. Tajowie - nigdy. Każda knajpka miała własną grupę tancerzy, którzy prześcigali się w wielkościach ognia i wybuchach, żeby zwabić do siebie największą liczbę klientów. Niestety - wśród tańczących było wielu chłopców na oko 10-11 lat, uczniów. Jedynym pocieszeniem był fakt, że starsi, bardziej doświadczeni tancerze, dbali o bezpieczeństwo młodszych. Cały czas ich obserwowali, gotowi wkroczyć w niebezpiecznym momencie i pozwalali im na wykonywanie tylko łatwiejszych układów. Im dłużej w noc, tym atmosfera zaczęła się robić gorętsza. Widzowie zaczęli dołączać do tancerzy, próbowali swoich sił w kręceniu pojkami, raczej z marnym skutkiem
:) W powietrzu buzowała adrenalina, testosteron i opary alkoholu, co, niestety, dobre nie było, bo ta mieszanka mocno znieczulała. Myślę, że kolejnego dnia niektórzy panowie mocno żałowali swoich wieczornych występów, gdy dotarło do nich, jak mocno bolą oparzenia. Plażę opuściliśmy późno w nocy. Chyba
:D
Ponieważ prom do Krabi mieliśmy o 15.30, zostało nam jeszcze pół dnia na zwiedzanie. Bagaże zostawiliśmy bez problemu w hostelu i ruszyliśmy w miasto.
W niektórych knajpkach mieli bardzo ciekawy pomysł, żeby zachęcić klientów do zakupienia konkretnego dania. Gdy usiedliśmy przy stoliku, pan podał nam plik kartek, na których wypisane były zachwyty odnośnie robionego przez niego Pad Thai. Każdy zachwyt napisany po angielsku przez innego turystę. I każdy podpisany. Nie powiem, zachęciło nas to
:) Danie faktycznie dobre, ale o opinię nas nie poproszono
:)
I kolejny dowód na genialną logistykę. Kilka godzin temu w tym miejscu stało kilkaset plastikowych krzesełek i bawił się ogromny tłum. Rano, gdy przychodzi przypływ, piaszczyste tarasy knajp zamieniają się w plażę. Krzesełka zastępowane są leżakami aż do wieczora, kiedy to ponownie plaża zmienia się w wielką imprezownię.
Bliskość plaży można rozpoznać po coraz bardziej piaszczystych chodnikach miasteczka
:D
Karmienie ryb niedaleko przystani. To jest nie do uwierzenia, ale wystawiały łebki nad wodę i dosłownie jadły z rąk
:D
Spacerując wzdłuż brzegu przy którym była przystań promowa, odkryliśmy ciekawe miejsce. Dwie ogromne hale, bez ścian, sam dach. W środku mnóstwo ludzi. I wszyscy jedzą. Najpierw, żeby wybadać, co to jest, nieśmiało obeszliśmy budynki wokół. Ze cztery razy
:D W końcu odważyliśmy się wejść i zapytać - okazało się, że to ogromna jadłodajnia, z której korzystają głównie uczestnicy wycieczek zorganizowanych np. z Krabi. W porze obiadowej podpływa łódź i kurczaki mają odpoczynek i jedzenie. I toaletę za darmo (to akurat ważne - w pobliżu opłata za wejście do takiego przybytku kształtowała się pomiędzy 20 a 50 THB). Miła pani powiedziała nam też, że indywidualny klient również może skorzystać - cena to 180 THB za osobę. Warto - zwłaszcza, jeśli jest się dużym i głodnym mężczyzną
:D
Samoobsługowy bufet - zupy, mięsa, makarony, warzywa, owoce, no wszystko
:) i kawa, herbata, woda. I można siedzieć, ile się chce
:) Dla zainteresowanych - żeby tam trafić, trzeba ustawić się twarzą do przystani promów. I skręcić w prawo.
Dostawa lodu do knajpek.
Pożegnanie z Koh Phi Phi. Nie była to wyspa, w której się zakochałam na śmierć i życie, ale na pewno nie żałuję, że tu byliśmy. W porównaniu do tego, co o niej wcześniej czytałam - miło mnie zaskoczyła. Nie było strasznego tłumu turystów (no ale przecież nie sezon), nie było strasznego naciągania i oszukiwania (nie licząc wycieczki na Maya Beach, która stanowiła 75% naszego pobytu na wyspie
:D , ale plaża była tak piękna, że postanowiłam nie liczyć im tego na minus
:D Na pewno warto tam być.
Hm, to zdjęcie być może przeczy mojemu stwierdzeniu "nie było turystów". Ale przypominam, że mówiłam, że nie było ich "aż tylu"
:D
A tak się kieruje promem
:)
Na przystani w Krabi czekał na nas busik, potem przesiadka do autobusu. Niesamowicie rozśmieszyła mnie jedna ze współtowarzyszek podróży, która wsiadając do takiego busika, z przerażeniem w oczach spytała "Ale chyba tym nie będziemy jechać do Bangkoku?"
:D Ewidentnie nie doceniała hodowców i ich logistycznych umiejętności
:D Autobusem dojechaliśmy do głównego dworca autobusowego w Krabi. Był nam już znany, więc wiedzieliśmy czego się możemy spodziewać. Inni - nie
:D Więc gdy autobus się zatrzymał i z głośnika popłynął bardzo beznamiętny głos, mówiący : "All. Get. Out.", w autobusie zapadła przerażona cisza
:D Zwłaszcza, gdy podróżni wyjrzeli przez okno
:D Gdy przetrawili, że może niekoniecznie kierowca chce nas wszystkich wyrzucić gdzieś w polach, okraść i może nawet zabić, autobus zatrząsł się od śmiechu. Ale przez parę pierwszych sekund naprawdę czuć było w powietrzu grozę
:)
"Szeroko rozbudowana strefa rozrywki". W wersji - autobus
:) W Bangkoku mieliśmy być o 5.30. Podczas podróży zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze. I okazało się, że przez te parę dni pobytu na wyspach, staliśmy się trochę zbyt niezależnymi kurczakami. Ale szybko przypomniano nam, jakie są zasady
:D Kierowca zarządził, że teraz wszyscy idziemy jeść. Trochę to zignorowaliśmy, bo nie byliśmy głodni. Kierowca, niezadowolony, podszedł do nas i podprowadził do baru, mówiąc z naciskiem"teraz macie jeść. Więcej przystanków nie będzie, więc tu jecie"
:D Co mieliśmy zrobić? Szybciutko wróciliśmy do jedynej pasującej do nas roli i ustawiliśmy się karnie w kolejce do bufetu
:D Pani sprzedająca jedzenie również postanowiła się nami zaopiekować i w rezultacie odmówiła mi sprzedaży wybranego i pokazanego palcem posiłku, tłumacząc, że tego nie zjem. I dobrze zrobiła (tak, hodowcy ZAWSZE mają rację
:D , bo potrawa, którą mi zaproponowała zastępczo, była tak ostra, że nie byłam w stanie jej dokończyć. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak ostry zatem musiał być mój pierwszy wybór :/
:D
W nocy jeszcze jedna przesiadka, prawie przez sen i wreszcie dojechaliśmy do Bangkoku. Wysiadających momentalnie otoczył tłum taksówkarzy i wtedy, doznając jakiegoś olśnienia, powiedziałam : "Widzieliśmy już Black Buddhę, i Happy Buddhę, i nawet Old Buddhę widzieliśmy, a w Bangkoku jesteśmy trzeci raz"
:D I wiecie co? Przestali się nami interesować
:D Taksówką, złapaną jakieś 300 metrów dalej, dojechaliśmy na dworzec pociągowy Thon Buri (150 THB - taksówkarze czekający na wysiadających chcieli ze tę odległość 500). Tam okazało się, że wszystko się dobrze składa, bo pociąg do Kanchanaburi mamy już o 7.50.
Bilety kupione w dworcowej kasie, bez żadnych problemów (100 THB).
Targ przy dworcu Thon Buri.
C.d.n.
Snieguu napisał:
kurczak kurczakiem ale z tego co czytam, póki co, nie daliście się namówić na "łooonneee masaaaażżż?"
:D
:)
No właśnie nie
:D ale to nie był nasz jakiś wyjątkowy sukces - po prostu za bardzo nas nikt nie namawiał. Nie wiem, czemu
:D
Pociąg do Kanchanaburi z Bangkoku jedzie trochę ponad 2,5 godz.
W kolejnym wagonie jechała dość duża, kolorowa grupka tajskiej młodzieży. Bardzo wesoła, śmiali się, śpiewali z gitarą - robili bardzo pozytywne wrażenie. W pewnym momencie grupa podzieliła się na mniejsze podgrupki i rozpierzchli się po całym pociągu, podchodząc do turystów (w pociągu było ich dość dużo) i nawiązując rozmowę. Po angielsku. Taki typowy standard : gdzie jedziecie? gdzie byliście? czy podoba się wam Tajlandia?itp. Większość pytań mieli napisanych na karteczkach, do których dyskretnie zerkali. Nam trafili się wyjątkowo oryginalni, bo rozmowę zaczęli niestandardowo
:D Oni : Co sądzicie o tajskich studentach? My (konsternacja) : No...yyyyyy....właściwie to nie znamy żadnych tajskich studentów.... Oni (lekko oburzeni) : To przecież my!
:D My : Yyyy...aha....no to uważamy, że są bardzo sympatyczni
:D Wyglądali na dosyć zadowolonych z odpowiedzi
:D
Okazało się, że była to wycieczka z uczelni. Wykładowca grupy kazał im chodzić po pociągu i ćwiczyć angielski (fajny pomysł, swoją drogą). No i bardzo fajni są ci tajscy studenci
:)
Studenci dziękują pasażerom za lekcje angielskiego
:)
W którymś momencie poszłam zapalić. Pewnym krokiem, bo miałam już doświadczenie w łamaniu zakazów z innego pociągu, podeszłam do drzwi, otworzyłam je i stojąc na schodkach zaciągnęłam się papierosem. Nagle poczułam uderzenie w twarz, tak mocne, że wyrwało mi papierosa z ust - poleciał gdzieś na tory. Dostałam w twarz "z liścia"
:D I to tak dosłownie, że bardziej już się nie da
:D W Tajlandii nie ma zwyczaju wycinania gałęzi drzew rosnących wzdłuż torów. Są one tak obfite, że po prostu ciągle obijają się o pociąg
:D Od tej pory mieliśmy to na uwadze, gdy tylko chcieliśmy siedzieć przy otwartym oknie
:D
I wreszcie Kanchanaburi.
Jeszcze na Koh Phi Phi zarezerwowaliśmy przez booking.com dwa noclegi (cena za całość - 1200 THB) i sprawdziliśmy gdzie mniej-więcej mieści się nasz hostel. Trafić nie było trudno - jakieś 15 minut na piechotę od dworca.
Nasz domek.
A tak się do niego dochodziło. Nie powiem - robiło to wrażenie. Do domków szło się metalowym mostkiem - siatką, zbudowanym nad, hm, nie wiem, jak nazwać, rozlewiskiem? Wprawdzie teraz wody tam było bardzo mało (wiadomo - pora deszczowa
:D , ale wydaje mi się, że w przypadku większych opadów, domki stoją po prostu na wodzie. Po mostkach biegały stada gekonów, jakieś małe zwierzątka skakały nam spod nóg. Był też nawet wąż. Zielony, o ile się nie mylę, bo bardzo szybko uciekł
:D
Widok z naszego balkonu.
Po kąpieli (ciepła woda! I wanna!
:D wybraliśmy się na zwiedzanie. Najpierw trafiliśmy do nowszej, zupełnie nieturystycznej części miasteczka (celowaliśmy oczywiście w most na rzece Kwai
:D I znaleźliśmy olbrzymi sklep z domkami dla duchów.
Na terenie przed sklepem prezentowane były przeróżne modele - i takie tradycyjne, i takie bardziej nowoczesne.
A to już raczej domki dla duchów nie są. Wygląda mi to bardziej na coś w rodzaju grobowca (?)
Po godzinie plątania się i szukania drogi, w końcu trafiliśmy.
Most na rzece Kwai.
Ponieważ ciągle jest czynny, dla bezpieczeństwa ma pobudowane małe pobocza - niewielkie wnęki, do których można wejść, żeby ukryć się przed jadącym pociągiem. W innych momentach wnęki są wykorzystywane przez różnorodnych artystów.
Mieliśmy szczęście, bo gdy byliśmy na moście, usłyszeliśmy gwizd pociągu. Wprawdzie nie zrobiliśmy sobie najbardziej pożądanej przez turystów, zwłaszcza japońskich, fotki (stawanie na torach przed jadącym pociągiem i rozdziawianie ust w udawanym przerażeniu
:D , ale na szczęście mamy te :
Krótkie wtrącenie praktyczne
:D To był nasz pierwszy wyjazd do Azji. Wiadomo – człowiek stara się wcześniej dowiedzieć, czego tylko się da, żeby czuć się jak najlepiej przygotowanym do podróży. Ale i tak najlepiej się uczyć na własnym doświadczeniu. Pewne rzeczy się nie sprawdziły, inne były idealnie trafione. Może komuś przydadzą się moje przemyślenia. Krótkie podsumowanie :1. Kupiliśmy przed wyjazdem własna moskitierę – nie zajmuje dużo miejsca, jest lekka i wygodna w pakowaniu. Zdecydowanie NIE – w każdym miejscu, w którym spaliśmy, były moskitiery. Nawet, jeśli są lekko rozdarte, można je zabezpieczyć gumką do włosów, albo spinaczem – czyli zamiast moskitiery, bierzemy spinacz. 2. Przed wyjazdem uszyliśmy sobie bardzo cieniutkie coś na kształt śpiwora. Nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać i jakie tam będą warunki higieniczne. To miało być nasze zabezpieczenie. Zdecydowanie NIE – ani razu nie zostało użyte zgodnie z przeznaczeniem (tzn. w moim plecaku pełniło funkcję skrytki na gotówkę i tyle. Wyjątkowo duży portfel
:D 3. Rzecz, którą warto zrobić, to spokojne spotkanie z zaufanym lekarzem. Moje trwało ok. godziny i zostały na nim omówione wszystkie potrzebne leki, biorąc pod uwagę oszczędność miejsca w bagażu (o szczepieniach nie wspominam, bo moim zdaniem to obowiązkowe). W apteczce znalazły się :- elektrolity (idealne w przypadku przemęczenia itp.);- probiotyki (ja wzięłam Linex Forte, ale mogą być jakiekolwiek inne, ważne, żeby nie trzeba było ich przechowywać w lodówce. Na początku bierzemy 2 tabletki dziennie, później zmniejszamy dawkę, aż do odstawienia. Chodzi o to, żeby bakterie nieagresywnie zastąpić innymi, obcymi dla nas. Zdało egzamin – 20 dni jedzenia na ulicy, picia napojów z lodem itp. I tylko jedna, bardzo łagodna niedyspozycja żołądkowa);- Nospa – dla kobiet w wiadomym celu
:) - mocniejsze środki przeciwbólowe na paracetamolu (koniecznie paracetamol, ibuprofen wzmaga objawy gorączki Dengi np. Ja wzięłam Solpadeinę);- witamina B – podnosi odporność;- Sudafed – na zatkany nos i zatoki;- Aspiryna – na wszelki wypadek
:D - Doxycyklina – antybiotyk o bardzo szerokim spectrum działania;- antyalergiczne krople do oczu;- tabletki antyalergiczne (np. Allertec);- krople do uszu (np. Oto Argent);- Clotrimazol – maść przeciwgrzybiczna;- tabletki na gardło;- Oxycort w sprayu;- węgiel – wiadomo
:D- wapno;- Malarone (różnie o nim mówią, ale czułam się bezpieczniej mając go przy sobie. Poza tym, niestety się przydał);- Octenisept – świetny środek do dezynfekcji, można stosować również na błonę śluzową;- środek na komary – min. 50% DEET;- standard : plastry, woda utleniona (koniecznie w żelu), opaska uciskowa, talk i termometr.Większość leków się nie przydała, jednak wydaje mi się, że lepiej poświęcić trochę miejsca w plecaku i czuć się dzięki temu bardziej bezpiecznie i niezależnie.
@pestycyda - świetnie napisane. Naprawdę czyta się z uśmiechem. Tym bardziej, ze każdy z nas przez coś takiego przechodził zanim zrozumiał, że jest kurczakiem
:)
Całe te opowieści o rządowych tuk-tukach to jedna wielka ściema - trzeba zdecxydowanie uważać na takich "uczynnych tajów". Tak na prawdę kierowca woził Was po jakichś mało znanych świątyniach, a cel był jeden - zachęcenie do zakupów - czy to ubrań czy pakietów w informacji turystycznej. Rada na przyszłość - jeżeli sami pochodzicie po agencjach to kupicie te same usługi o wiele taniej. Główne świątynie w Bangkoku to świątynia Leżącego Buddy, Świątynia Złotego Buddy i Wat Arun, ciekawa jest też Wat Saket - Złota Góra. Noclegów najlepiej szukać na miejscu albo za pośrednictwem booking.com - będzie o wiele taniej.Nigdy nie wierzcie w to że jakaś atrakcja jest zakmnięta ale zaraz można jechać do innej, w oficjalne rządowe agencje turystyczne czy też w oficjalne punkty wymiany waluty czy też wspaniałe okazje na zakup biżuterii i ubrań - w 99 % to ściema nastawiona na wyciągnięcie waszych pieniędzy.
Świetna relacja, fajnie czasami poczytać wrażenia "świeżaków", a nie tylko starych wyjadaczy. I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta
:) Sama też przed pierwszym wyjazdem do Azji naczytałam się o naciągaczach i na początku za każdym razem gdy ktoś się zbliżał to miałam mini-alarm w głowie. Jak się okazało, w wielu przypadkach zupełnie niepotrzebnie. No i nie ma co podchodzić śmiertelnie poważnie do tego, że dało się naciągnąć na kilka złotych - każdy uczy się na błędach
;) Czekam na dalszy ciąg!
ciri napisał: I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta
:) Hmmm...Wychowałam się na Kingu i Sapkowskim i nie przypuszczam, żeby moi mistrzowie byli zadowoleni:/ :/
:D A tak poważnie - bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i polubienia:) To jest naprawdę duże wsparcie i motywacja do dalszego pisania. Strasznie fajnie wiedzieć, że ktoś to czyta i daje to komuś jakąś radość
:) Relację na pewno dokończę, niestety do przyszłego tygodnia nie będę w stanie ruszyć z dalszą częścią (przepraszam @maciek, będziesz musiał popełniać błędy na własne konto
:PPozdrawiam i do następnego!
:)
Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata
:) Wylatujemy 20.11
dziękuję za ekspresową odpowiedź, muszę napisać tutaj ponieważ choć przeglądam fly4free od dawnaaaa, to zarejestrowałem się dopiero dzisiaj aby zadać to pytanie i chyba jeszcze nie mogę wysyłać PW... :/ a klimaty jakie przedstawiłaś na foto właśnie najbardziej mi się podobają. jeszcze raz thx
Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia
:cry:
Japonka76 napisał:Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia
:cry:Bogaci biali niespecjalnie się tym przejmują - wystarczy wejść na tripadvisor i wyszukać takie "atrakcje" żeby zobaczyć jak wielką ignorancją wykazuje się wielu turystów w komentarzach. Dla mnie to strasznie smutne, bo uwielbiam wszelkie zwierzaki ale jest wiele osób, którzy wolą żyć w błogiej nieświadomości albo ważniejsza jest dla nich fotka z przejażdżki na słoniu na fejsbuczka... Dla zainteresowanych, tutaj temat o miejscu w Tajlandii, w którym słonie traktowane są bardziej "po ludzku" - kilka-slow-o-sloniach-w-tajlandii-relacja-z-elephantsworld,216,43011
Wrzucam zdjęcie z relacji olus, może na karku/szyi nie może być więcej niż 100 kg, ale kto każe siadać na karku?Żeby było jasne nikogo nie namawiam do męczenia zwierząt
;)
Tak na szybko od Googla, to słoń może nosić na grzbiecie 150-300kg - różnie piszą, kilka przykładów:http://www.elephant.seHow much weight can an elephant lift?With their trunk, about 200-400 kgs, depending on size of the elephant. If a leather string is attached to a log, they can bite it between their molar teeth, and lift over 500 kgs, using their body weight, leaning backwards.http://www.elephantsforever.co.zaQ: How much weight can an elephant lift?A: If an adult elephant lifts a weight only using the strength of its mighty trunk, it can lift approximately 300kg. However, they have been shown to be able to carry about 500kg of logs. A leather cord is tied around the logs and the elephant bites on this cord with its molars. It then leans back, using the weight of its body as extra power. http://adoreanimals.comIf you want to ride an elephant, the best experience for the elephant, and I believe for you too, is to ride on its neck (behind the ears) not on a trekking chair which goes on the elephant’s back. A fully-grown elephant can carry up to 150 kilograms on its back, but when you consider the weight of two people, the chair (it’s called a Howdah or saddle and alone can weigh 100 kilograms or more) and the mahout (who rides on the neck) you can see how this starts to be a heavy burden on the elephant.
pestycyda napisał:wyprzedziłaś mnie, ale nic nie szkodzi - im więcej się o tym mówi, tym lepiej. Wybacz to wtrynienie się w relację
;) To wszystko przez to, że temat zwierzaków zawsze mnie porusza. Fajnie widzieć w Tobie bratnią duszę w tym zakresie ;D Zazdroszczę wizyty w Elephants World i czekam na dalszy ciąg relacji.
snapy01 napisał:Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata
:) Wylatujemy 20.11Człowieku - to jeden z najbardziej przyjaznych turystom krajów na świecie
:D Jak tak się obawiasz czy będziesz miał gdzie spać to skorzystaj z booking.com i gotoweA co do relacji to fajnie się czyta
:)
Czuję się wywołana do tablicy
:) Bardzo się cieszę, że byliście w ElephantsWorld i moja relacja się Wam przydała. Ja dzień tam spędzony wspominam jako jeden z najlepszych w Tajlandii. Swoją drogą jak ktoś zna jeszcze inne tego typu sprawdzone miejsca to niech się podzieli doświadczeniami. Ja znalazłam, że jest coś podobnego w Chiang Mai, ale bez żadnych konkretów. Co do mojego zdjęcia, które zostało przywołane, to mogę tylko zgodzić się z tym co już napisała @pestycyda. Na grzbiet słonia można było wejść tylko w rzece, w wodzie ciężar jest inaczej odczuwalny. Ale to nie sam ciężar jest tu problemem, tylko właśnie konstrukcje na jego grzbiecie. W tych wszystkich słoniowych przybytkach najpierw na grzbiet słonia kładzie się kocyk, a na to palankin. Jak wygląda skóra słonia pod kocykiem turysta nie widzi...A tak poza tym to relacja super, śledzę od początku
:) Przygody w Bangkoku niezłe, chociaż nie powiem, dobrze daliście się naciągnąć kilka razy
:)
Fajnie sie czyta, bardzo luzny styl pisania, usmialem sie wiele razy.Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi
:) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji
:P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda
:P
Washington napisał:Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi
:) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji
:P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda
:PA pomyśl, jak miło oni mnie będą wspominać
:D a moja relacja jest właściwie pełna praktycznych porad. I to prostych. Wystarczy robić dokładnie na odwrót i już
:D I chyba mnie przeceniasz - nie sądzę, żebym poradziła sobie z każdą kwotą, chociaż, gdybym tak miała np. milion...(rozmarzona
:D A poważnie - to coś w tym jest. Pogodziłam się z faktem, że jestem taka "oszukiwalna" i jakoś się na to godzę, a dzięki temu - nie mam z tym problemu
:)Pewnie dałoby się taniej, ale naprawdę nie żałuję ani jednego momentu, każdy dawał mi radość
:)Jeszcze coś, co nawet dla mnie jest zaskoczeniem - po podsumowaniu podróży, zazwyczaj okazuje się, że wcale nie wydałam niesamowitych kwot
:)Pozdrawiam
:)
Czekam na więcej, więcej, więcej..... Historia z deszczykiem bomba, a motyw czerwona i niebieska karteczka, miód, poczułem się jak w tajlandzkim Matrixie, dlaczego nie wybrałaś niebieskiej?
:D
Uwielbiam tę relację - pokazuje, że można podróżować nie oglądając każdego grosza z dwóch stron i robiąc g*oburzę z byle powodu. Quote: Przeżyłam chwilę grozy, bo moja się odkleiła i gdzieś upadła. Gdy zaczęłam jej szukać (z pomocą innych turystów), najpierw znaleźliśmy niebieską. I kwadratową
:D (do tej pory się zastanawiam, gdzie bym mogła wylądować, gdybym z niej skorzystała
:D Obudziłabyś się we własnym łóżku. Z czerwoną zostałaś w matriksie.https://www.youtube.com/watch?v=zE7PKRjrid4
Jeden naprawdę twardy kurczak, samemu pływając niezgorzej nie wiem czy byłbym skłonny wyskoczyć z łodzi na środku akwenu
:D A relacja i zdjęcia jak zwykle najwyższych lotów.
Wycieczka z przygodami, ale widzę tu jeden wielki plus. Mieliście zapewne rzadką okazję do zobaczenia Maya Beach nie zastawionej całkowicie łódkami. My robiliśmy podobną wycieczkę i postanowiliśmy popłynąć tam jak najwcześniej rano. Oczywiście umówiliśmy się na konkretną godzinę, ale jak to w Tajlandii, wypłynęliśmy prawie godzinę później. I tak mieliśmy szczęście bo połowa plaży nie była jeszcze zastawiona, chociaż turystów było już całkiem dużo.Jaskini też nie zwiedzaliśmy, chociaż była teoretycznie jednym z punktów wycieczki. Co ciekawe, w czasie kiedy tam byliśmy ta jaskinia była zamieszkana przez jakichś ludzi. Widać było, że się całkiem nieźle urządzili
:)Szkoda, że nie zdecydowaliście się na wycieczkę obejmującą też Bamboo Island. Dla mnie to chyba najfajniejsze miejsce z całego dnia. Mała wysepka, którą można obejść dookoła. Po jednej stronie tłumy ludzi i łódek, ale wystarczy odejść kawałek dalej a tam biały piasek, skałki, lazurowa woda i pusto, wszystko tylko dla nas
:)
Świetnie się czyta relację, szczególnie świeżo po powrocie z tych samych miejsc. Akurat my byliśmy na wyspach nastawienie bardziej na wypoczynek, więc to bardzo ciekawe zobaczyć co nas ominęło.
super relacja!
:D chyba najfajniejszą jaką czytałam z Tajlandii, ma coś takiego fajnego, naturalnego w sobie
:D no i oczywiście dużo dobrego humoru! miło sobie wiele sytuacji tajskiego życia przypomnieć, a do kilku kolejnych czuję się zmotywowana
;)
Fajna relacja. Jakos do tej pory Tajlandia mi nie robila, ale po przeczytaniu Twojej relacji zastanawiam sie czy nie pojechac tam z moim stadem. Musze tylko sie zastanowic, czy 5-latka da rade.
Wkręciłam się na maxa w tę relację
:) Nie znam Cię ale jakoś strasznie Cię polubiłam
:) Świetnie się to czyta i już nie mogę się doczekać fragmentu ze słonikami
:) A wątek z kapitanem i synkiem mega wzruszający. Tak jak generalnie podczas czytania całej relacji wciąż się uśmiecham... Baaa wręcz zacieszam tak, że najbliżsi zaczynają się o mnie martwić, tak przy tym fragmencie naprawdę zakręciła mi się łezka w oku.... Czekam na więcej
:)
Bardzo fajnie czyta się Twoją relację - z taką lekością napisane. I z poczuciem humoru. Taki pstryczek (malutki) - dlaczego piszesz dworzec pociągowy a nie kolejowy?Ja rownież dołączam się do grupy niecierpliwie oczekującej na kolejne odsłony Kurczaka
:)
Kurczak, jesteście mega pozytywni, wspaniale chwytasz otoczenie i zbierasz gwiazdki - w jedną i w drugą stronę.Jeździj jak najwięcej i pisz. Pięknie dziękuję.
Twoje relacja jest jak bardzo dobry serial - czekamy na kolejne odcinki z niecierpliwością
:D Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek...
:( Jak żyć??
:DKiedy następny sezon?
:D Wybierasz się znów gdzieś?
:D
Koleżanko Pestycydo! Lojalnie Cię uprzedzam że przez Ciebie staję sie bardziej nerwowa: ciągle wchodzę na forum i szukam, czy już jest ciąg dalszy relacji. Jak za chwilę będę musiała udac się do terapeuty z tym problemem, to Ci wyślę rachunek, bo to przez Ciebie będzie.Pisz Kobieto, bo cudnie to robisz
:D .
Łańcuch ma Johnny, bo jest w okresie dojrzewania, czyli bardzo niespokojny i zaczepny (o czym świadczy jego trąba). Jak mówili pracownicy, słucha tylko swojego mahouta, więc gdy ten od niego odchodzi, dla bezpieczeństwa wszystkich (ludzi, innych słoni i samego siebie) jest przypinany na łańcuchu (ale dosyć długim). Tylko on nosił łańcuch, żeby szybko mahout mógł go przypiąć, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Widziałam też słonia przypiętego łańcuchem przy placu zabaw (chyba jest nawet na zdjęciu), gdy mahout musiał gdzieś iść. Niektóre słonie śpią w czymś w rodzaju stajni - myślę, że na noc też są tam przypinane. Jak podkreślali pracownicy, to jednak duże, silne i dzikie zwierzęta. Każdy z nich ma inny charakter i przeszłość, co może wpływać na ich zachowanie i stopień oswojenia. olajaw napisał: Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek... I, jak w serialu, będą zwroty akcji
:D
No właśnie z niepokojem patrzę na te zmiany
:mrgreen:Ja się pytam gdzie się podział starszy kurnikowy? Gdzie są karteczki?.... Podejrzewam, że to długotrwały dostęp do 7eleven tak Was zmienił
;) Czekam, czekam, czekam....
Żal że ta relacja już się skończyła. Mam nadzieje, że wkrótce pojedziesz gdzieś na kolejną wyprawę i znowu uraczysz nas opisami potyczek kurczaka z hodowcami
:)
Jakimś cudem dopiero dziś przeczytałam tą relację, i od razu finał - choć z chęcią czytałabym dalej
:-))) Podziwiam Twoją lekkość pióra, poczucie humoru i wrażliwość w stosunku do zwierząt (oraz różnic kulturowych
;-) Mam nadzieję że jeszcze nieraz będzie możliwość przeczytania tutaj Twoich relacji z podróży.
Dzięki za poświęcony czas! To jest zdecydowanie moja najulubieńsza relacja na forum do tej pory
;) Życzę Ci jak najwięcej fajnych wypraw w przyszłości, nie tylko dlatego, że jesteś mega pozytywną osobą i sama relacja sprawia, że Cię lubię
:D ale także dlatego, że liczę na kolejne świetne opisy. Tak jak poprzednicy - chcę więcej!
Świetna relacja!
:D Masz lekkość w pisaniu, więc nie zmarnuj tego
:D (taka zachęta do dalszego podróżowania i pisania
:D )Pozostało nam czekać na kolejna Twoją wyprawę, czyli s02e01
:D
Na osobę, niestety
:) Ale też się pozytywnie zaskoczyłam
:) zawsze się boję tych podsumowań, bo wiadomo jak to wcześniej wygląda
:DNatomiast dotarło do mnie, o ile taniej można to zrobić
:) Ale niczego nie żałuję
:)
Dzięki za relację, aż szkoda, że to już koniec
:) Akurat tak się składa, że odwiedziliście większość miejsc, w których ja też byłam, więc mam do nich osobisty i emocjonalny stosunek. Tym fajniej mi się czytało i oglądało znajome rzeczy.
:D przez tą relacje dodałem do mojej Kwietniowej podróży Elephant World już sie doczekać nie umiem:) hmmm no ale też jestem ciekaw czy cenowo podobnie wyjdę na tym
:) ja mam jeszcze Kuala Lumpur i Singapur
:)
Niesamowita relacja! Trafiłam na nią przez przypadek, ale tak bardzo mnie zauroczyla, że aż musiałam się zarejestrować na forum, aby wyrazić swoj zachwyt:) a teraz pluje sobie w brodę, że nie zarejestrowalam się wcześniej i przez to nie mogę oddać głosu w konkursie:
Niesamowita relacja ! Na prawdę ciekawa i zabawna jednocześnie, cała przeczytałam z uśmiechem na twarzy. Planuje wycieczke do Tajlandii kiedyś w przyszłości, a dzięki tobie dowiedziałam sie duzo fajnych rzeczy ktore na pewno nie jednemu podroznikowi pomoga. Czekam na kolejną relacje z niecierpliwością !
:)
Bardzo dziękuję za miłe słowa
:)@karul - Lanta Coral Beach Resort. Bardzo polecam:) przynajmniej poza sezonem, nie wiem jak tam wygląda w sezonie. Sprawdzałam dziś na booking.com i jedno wiem, niestety - drożej :/ a skoro wybierasz się na Koh Lantę, to może odwiedzicie lasy namorzynowe?...@popcarol - już za 16 dni! Wracam do Maroka! Cieszę się strasznie
:)@pepcio666 - dziękuję za sygnał. Niestety, zbyt duża ilość odsłon i wyczerpał się limit przepustowości na darmowym koncie :/ przez dwa dni :/ w przyszłym miesiącu się zresetuje i zdjęcia wrócą. Na razie kombinuję coś innego i mam nadzieję, że się uda. Przepraszam, bo to żadna przyjemność czytać relację bez zdjęć
:(
Witam,Świetna relacja! Czytałem z zapartym tchem jak dobry thriller
:) szczególnie, że sam przygotowuję się właśnie do zjechania całej Tajlandii na rowerze i zamierzam jak najwięcej spać pod namiotem
:)I tutaj mam pytanie. Najbardziej boję się chyba jakiejś tropikalnej choroby. Na razie zaszczepiłem się na WZW A i B, meningococi, salmonellę i tężec. Dwa pytania:1. Czy polecacie jeszcze jakąś szczepionkę2. Czym okazała się ta wysoka temperatura u Marcina ???Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za super relację! Zacznij pisać bloga podróżniczego!
:)
Super pomysł z tym rowerem:) opisz potem koniecznie wszystko. Powodzenia!
:)Jak chodzi o szczepienia, to mieliśmy jeszcze polio i dur brzuszny. Do meningokoków nasza pani doktor nie była przekonana - uznała, że w Tajlandii aż takiego zagrożenia nie ma, natomiast zalecała je, gdybyśmy się wybierali do Afryki (oczywiście w niektóre rejony). Zastanawialiśmy się jeszcze wspólnie nad wścieklizną - stwierdziła jednak, że przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności,nie ma to sensu.Jeśli chodzi o Marcina, to do tej pory nie wiemy
:shock: Objawy były jak podręcznikowy przykład malarii. Po podaniu uderzeniowej dawki (2 tabletki naraz) Malarone, potem już standardowo (tabletka dziennie) dokończył opakowanie. I przeszło. Po powrocie do Polski byliśmy przekonani, że okaże się, że malarię jednak przechodził. Jednak badania tego nie wykazały (pierwsze badanie z krwi wykazuje tylko obecność przeciwciał - czyli że albo w tym momencie ma, albo miał. Potem dopiero robi się badanie szczegółowe, z którego wychodzi, czy malaria to przeszłość, czy teraźniejszość
:) w naszym przypadku nie było potrzeby robienia drugiego badania). Wiem tylko tyle, że on ma wybitnie odporny i szybko regenerujący się organizm (tfu, tfu
:D , więc może to jednak była malaria, tylko Malarone i umiejętności regeneracyjne się z nią do końca uporały? Nie umiem Ci odpowiedzieć na to pytanie :/ Lekarze też nie potrafili.Pozdrawiam:)
Pestycyda - gratulacje. Jedna z najlepszych relacji na forum. Na kolejny wyjazd proponuję Birmę
:). Sam próbuję się zebrać od dwóch lat, chętnie przeczytam Twoją relację zanim w końcu dotrę
:D
Bardzo miło się czytało - masz niewątpliwy talent (czytało się jak książkę Beaty Pawlikowskiej). Przywołałaś wspomnienia z miejsc które widziałem (Bangkok, Ayutthaya, Koh Samui, Ang Thong ... Z różnych względów podróżuje wysokobudżetowo i zazdroszczę Ci tego jak wspaniale można podróżować o wiele taniej i ... z przygodami.Życzę kolejnej wspaniałej wyprawy !P.S. To że nie wytargowaliście każdego THB - nic nie szkodzi - tego czego nie trawię w niektórych relacjach to walka o każdy grosz z miejscowymi jak o niepodległość. Was po prostu da się zwyczajnie lubić.
Hekarelacja super przeczytałam jednym tchemmam pytanie co do lasów namorzynowych, w którym dokładnie miejscu na wyspie jest przystańdziękuje za wskazówki
pestycyda napisał:(w przypadku kolegi + jeszcze 721 zł garnitur
:)Droga Pani Pestycydo!Czy mogę liczyć na jakiś namiar do fashionu, w którym ubierał się kolega i był zadowolony?
:)Można prosić o wiadomość tutaj albo na PW?
Pestycydo! Dziękuję bardzo za odpowiedź na PW. Niestety nie mogę odpisać na PW, nie wiem dlaczego, ale mogę śmiecić w tym wątku...
:DJeszcze raz dziękuję
:)
@ pestycyda wiem, że temat ma już chwilę ale jeśli jeszcze tu zaglądasz czy mogłabym prosić o kontakt do tego genialnego hostelu w Bangkoku na maila joapiw[at]gmail.com z góry dziękuję, niestety ponieważ jestem głownie biernym uczestnikiem forum nie mogę wysłać Ci wiadomości na priv
@uran, tak
:) powoli wgrywam zdjęcia do wszystkich relacji od nowa, ale to naprawdę strasznie mozolna robota :/ Idzie ślamazarnie, ale mam nadzieję, że w końcu pojawią się ponownie i już zostaną w nich "na zawsze"
:) Pozdrawiam:)
drogi kurczaczku już z wolnego wybiegu
:)oprócz ponownego załadowania zdjęć, na które bardzo, bardzo, czekam ciekawi mnie jeszcze chyba nieuwzględniona w kosztorysie dla całokształtu kwota biletu lotniczego? Biję się z myślami kupna biletów i cena wydaje mi się przeciętnie atrakcyjna, choć może to być skrzywienia po kupnie bezpośredniego przelotu WAW- Saigon za 750pln...(jakoś mam cichą nadzieję na ustrzelenie podobnej okazji mimo terminu okołomajówkowego przy czym kierunek niekoniecznie Tajlandia bo wtedy zależny od ceny). Termin dla nas idealny, plan wyjazdu po Twojej relacji już mam w miarę skrojony: 2 dni w Kachananburi, 1 Bangkok, 6 Koh Samui, 4 Koh phangan,1 Bangkok - zawsze jakoś tak przerażał mnie przylot do Bangkoku i później transport na wyspy dosyć długi ale widzę że do ogarnięcia, choć u nas z 2 przedszkolaków.Pisz więcej i życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!
@flower188, zdjęcia powoli wgrywam ponownie:/ ale naprawdę powoli :/
:D w paru pierwszych postach już są, w pozostałych pojawią się...no...pojawia się!
:D Za bilety płaciliśmy 1975 zł. (niestety, nie umiem wyszukiwać takich naprawdę tanich biletów:/ jak przeczytałam o Twoim Sajgonie, to ...ech, zazdroszczę
:) Lećcie koniecznie! Przejazd nocnym pociągiem w stronę wybrzeża nie jest taki straszny, spokojnie śpisz, a cały czas się przemieszczasz. Ale czy 6 dni na Koh Samui to nie za dużo? Przemyśl, czy nie lepiej skrócić pobyt tam i przemieścić się na drugą stronę - w kierunku Koh Lanty i Phi Phi? Tam też jest pięknie...
:) A dla przedszkolaków atrakcją będzie również Lop Buri, niedaleko Bangkoku. Powodzenia w polowaniu na bilety!P.S. Niby "wolny wybieg", ale cały czas jakoś podświadomie przyciągamy hodowców, a potem im ulegamy (w dodatku z radością). Jakiś taki charakter, niewolniczy :/
:D flower188 napisał: życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!Nie-dziękuję
;) :* Pozdrawiam!
dzięki za sugestie! to tylko ramowy plan, naogol rezerwujemy noclegi z opcja bezplatnego odwolania i bez przedplaty wiec zawsze pozniej jestemy jako tako elastyczni; jeszcze właśnie Ayuthaya i Lop Buri też wchodza w gre jezlei tylko uda się dzieciaki wyciagnac z basenu/plazy
;) oj jak w Wietnamie marudzily zawsze przed wyjazdem na zwiedzanie! a pozniej zachwycone
:)te bilety to chyba taki ślepy traf jednorazowy był i rozbestwiło nas to strasznie (w drobiowej konwencji: trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno
;) majac dostep do systemow rezerwacyjnych biur podrozy czartery moge sobie sama klepnac/przyblokowac bilety i mam szybkie info o takich hitach; ta Tajlandie wyszukalam za 1650 i ciagle sie waham bo wlasnie to bezposrednio u linii lotniczej wiec nie mam nad tym pelnej kontroli "slużbowo" tak jak nad czarterami...
C.d.n.
Byłbyś. Gdybyś się wściekł :D
@olus, sama żałuję, trudno ogarnąć wszystkie miejsca, niestety :( a z Maya Beach masz w 100% rację, więc warto było się przełamać :)
Bardzo wszystkim dziękuję za miłe słowa :)
Po powrocie z wycieczki (i przebraniu ubrań na suche :D powłóczyliśmy się trochę po miasteczku.
Nie widziałam ani jednego samochodu, natomiast rowerów - całkiem sporo :)
W agencji kupiliśmy bilety do Bangkoku na jutro (prom na Krabi + autobus do Bangkoku) - 800 THB (stargowane z 850, było ciężko :)
W ramach oszczędności postanowiliśmy nie spędzać wieczoru w żadnej knajpie - zakupiliśmy dwa piwa w 7 eleven (55 THB sztuka) i poszliśmy na plażę znajdującą się po drugiej stronie miasteczka. A'propos oszczędności - to był wieczór, podczas którego zapoznałam się bliżej z cudownym wynalazkiem, jakim jest "bucket" (wiaderko, do którego barman wlewa alkohol i np. colę. Pije się to przez słomkę) i imprezowaniem w knajpach Koh Phi Phi :D I to tyle, jeśli chodzi o trzymanie się męskich decyzji :D Ale zrobiliśmy to tylko dlatego, że w knajpach na plaży właśnie rozpoczęły się "Fire shows", przysięgam :D I chcieliśmy widzieć to z bliska. Niestety, dla bezpieczeństwa zostawiliśmy aparat fotograficzny w hostelu, więc będziecie musieli uwierzyć mi na słowo - było niesamowicie......
Tajowie są najbardziej sprawnymi i efektownymi tancerzami ognia, jakich widziałam w życiu. Sztuki, jakie wyczyniali, dosłownie powodowały opad szczęki. Do niektórych układów zapraszali widzów - jedną z efektowniejszych rzeczy było odpalanie papierosa siedzącemu na krzesełku turyście, przy pomocy bardzo szybko kręcącej się płonącej pojki - nie zawsze się to udawało, czasem turyści tchórzyli. Tajowie - nigdy.
Każda knajpka miała własną grupę tancerzy, którzy prześcigali się w wielkościach ognia i wybuchach, żeby zwabić do siebie największą liczbę klientów. Niestety - wśród tańczących było wielu chłopców na oko 10-11 lat, uczniów. Jedynym pocieszeniem był fakt, że starsi, bardziej doświadczeni tancerze, dbali o bezpieczeństwo młodszych. Cały czas ich obserwowali, gotowi wkroczyć w niebezpiecznym momencie i pozwalali im na wykonywanie tylko łatwiejszych układów. Im dłużej w noc, tym atmosfera zaczęła się robić gorętsza. Widzowie zaczęli dołączać do tancerzy, próbowali swoich sił w kręceniu pojkami, raczej z marnym skutkiem :) W powietrzu buzowała adrenalina, testosteron i opary alkoholu, co, niestety, dobre nie było, bo ta mieszanka mocno znieczulała. Myślę, że kolejnego dnia niektórzy panowie mocno żałowali swoich wieczornych występów, gdy dotarło do nich, jak mocno bolą oparzenia.
Plażę opuściliśmy późno w nocy. Chyba :D
Ponieważ prom do Krabi mieliśmy o 15.30, zostało nam jeszcze pół dnia na zwiedzanie. Bagaże zostawiliśmy bez problemu w hostelu i ruszyliśmy w miasto.
W niektórych knajpkach mieli bardzo ciekawy pomysł, żeby zachęcić klientów do zakupienia konkretnego dania. Gdy usiedliśmy przy stoliku, pan podał nam plik kartek, na których wypisane były zachwyty odnośnie robionego przez niego Pad Thai. Każdy zachwyt napisany po angielsku przez innego turystę. I każdy podpisany. Nie powiem, zachęciło nas to :) Danie faktycznie dobre, ale o opinię nas nie poproszono :)
I kolejny dowód na genialną logistykę. Kilka godzin temu w tym miejscu stało kilkaset plastikowych krzesełek i bawił się ogromny tłum. Rano, gdy przychodzi przypływ, piaszczyste tarasy knajp zamieniają się w plażę. Krzesełka zastępowane są leżakami aż do wieczora, kiedy to ponownie plaża zmienia się w wielką imprezownię.
Bliskość plaży można rozpoznać po coraz bardziej piaszczystych chodnikach miasteczka :D
Karmienie ryb niedaleko przystani. To jest nie do uwierzenia, ale wystawiały łebki nad wodę i dosłownie jadły z rąk :D
Spacerując wzdłuż brzegu przy którym była przystań promowa, odkryliśmy ciekawe miejsce. Dwie ogromne hale, bez ścian, sam dach. W środku mnóstwo ludzi. I wszyscy jedzą. Najpierw, żeby wybadać, co to jest, nieśmiało obeszliśmy budynki wokół. Ze cztery razy :D W końcu odważyliśmy się wejść i zapytać - okazało się, że to ogromna jadłodajnia, z której korzystają głównie uczestnicy wycieczek zorganizowanych np. z Krabi. W porze obiadowej podpływa łódź i kurczaki mają odpoczynek i jedzenie. I toaletę za darmo (to akurat ważne - w pobliżu opłata za wejście do takiego przybytku kształtowała się pomiędzy 20 a 50 THB). Miła pani powiedziała nam też, że indywidualny klient również może skorzystać - cena to 180 THB za osobę. Warto - zwłaszcza, jeśli jest się dużym i głodnym mężczyzną :D
Samoobsługowy bufet - zupy, mięsa, makarony, warzywa, owoce, no wszystko :) i kawa, herbata, woda. I można siedzieć, ile się chce :)
Dla zainteresowanych - żeby tam trafić, trzeba ustawić się twarzą do przystani promów. I skręcić w prawo.
Dostawa lodu do knajpek.
Pożegnanie z Koh Phi Phi. Nie była to wyspa, w której się zakochałam na śmierć i życie, ale na pewno nie żałuję, że tu byliśmy. W porównaniu do tego, co o niej wcześniej czytałam - miło mnie zaskoczyła. Nie było strasznego tłumu turystów (no ale przecież nie sezon), nie było strasznego naciągania i oszukiwania (nie licząc wycieczki na Maya Beach, która stanowiła 75% naszego pobytu na wyspie :D , ale plaża była tak piękna, że postanowiłam nie liczyć im tego na minus :D Na pewno warto tam być.
Hm, to zdjęcie być może przeczy mojemu stwierdzeniu "nie było turystów". Ale przypominam, że mówiłam, że nie było ich "aż tylu" :D
A tak się kieruje promem :)
Na przystani w Krabi czekał na nas busik, potem przesiadka do autobusu.
Niesamowicie rozśmieszyła mnie jedna ze współtowarzyszek podróży, która wsiadając do takiego busika, z przerażeniem w oczach spytała "Ale chyba tym nie będziemy jechać do Bangkoku?" :D Ewidentnie nie doceniała hodowców i ich logistycznych umiejętności :D
Autobusem dojechaliśmy do głównego dworca autobusowego w Krabi. Był nam już znany, więc wiedzieliśmy czego się możemy spodziewać. Inni - nie :D Więc gdy autobus się zatrzymał i z głośnika popłynął bardzo beznamiętny głos, mówiący : "All. Get. Out.", w autobusie zapadła przerażona cisza :D Zwłaszcza, gdy podróżni wyjrzeli przez okno :D Gdy przetrawili, że może niekoniecznie kierowca chce nas wszystkich wyrzucić gdzieś w polach, okraść i może nawet zabić, autobus zatrząsł się od śmiechu. Ale przez parę pierwszych sekund naprawdę czuć było w powietrzu grozę :)
"Szeroko rozbudowana strefa rozrywki". W wersji - autobus :)
W Bangkoku mieliśmy być o 5.30. Podczas podróży zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze. I okazało się, że przez te parę dni pobytu na wyspach, staliśmy się trochę zbyt niezależnymi kurczakami. Ale szybko przypomniano nam, jakie są zasady :D Kierowca zarządził, że teraz wszyscy idziemy jeść. Trochę to zignorowaliśmy, bo nie byliśmy głodni. Kierowca, niezadowolony, podszedł do nas i podprowadził do baru, mówiąc z naciskiem"teraz macie jeść. Więcej przystanków nie będzie, więc tu jecie" :D Co mieliśmy zrobić? Szybciutko wróciliśmy do jedynej pasującej do nas roli i ustawiliśmy się karnie w kolejce do bufetu :D
Pani sprzedająca jedzenie również postanowiła się nami zaopiekować i w rezultacie odmówiła mi sprzedaży wybranego i pokazanego palcem posiłku, tłumacząc, że tego nie zjem. I dobrze zrobiła (tak, hodowcy ZAWSZE mają rację :D , bo potrawa, którą mi zaproponowała zastępczo, była tak ostra, że nie byłam w stanie jej dokończyć. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak ostry zatem musiał być mój pierwszy wybór :/ :D
W nocy jeszcze jedna przesiadka, prawie przez sen i wreszcie dojechaliśmy do Bangkoku. Wysiadających momentalnie otoczył tłum taksówkarzy i wtedy, doznając jakiegoś olśnienia, powiedziałam : "Widzieliśmy już Black Buddhę, i Happy Buddhę, i nawet Old Buddhę widzieliśmy, a w Bangkoku jesteśmy trzeci raz" :D I wiecie co? Przestali się nami interesować :D
Taksówką, złapaną jakieś 300 metrów dalej, dojechaliśmy na dworzec pociągowy Thon Buri (150 THB - taksówkarze czekający na wysiadających chcieli ze tę odległość 500). Tam okazało się, że wszystko się dobrze składa, bo pociąg do Kanchanaburi mamy już o 7.50.
Bilety kupione w dworcowej kasie, bez żadnych problemów (100 THB).
Targ przy dworcu Thon Buri.
C.d.n.
No właśnie nie :D ale to nie był nasz jakiś wyjątkowy sukces - po prostu za bardzo nas nikt nie namawiał. Nie wiem, czemu :D
Pociąg do Kanchanaburi z Bangkoku jedzie trochę ponad 2,5 godz.
W kolejnym wagonie jechała dość duża, kolorowa grupka tajskiej młodzieży. Bardzo wesoła, śmiali się, śpiewali z gitarą - robili bardzo pozytywne wrażenie. W pewnym momencie grupa podzieliła się na mniejsze podgrupki i rozpierzchli się po całym pociągu, podchodząc do turystów (w pociągu było ich dość dużo) i nawiązując rozmowę. Po angielsku. Taki typowy standard : gdzie jedziecie? gdzie byliście? czy podoba się wam Tajlandia?itp. Większość pytań mieli napisanych na karteczkach, do których dyskretnie zerkali. Nam trafili się wyjątkowo oryginalni, bo rozmowę zaczęli niestandardowo :D
Oni : Co sądzicie o tajskich studentach?
My (konsternacja) : No...yyyyyy....właściwie to nie znamy żadnych tajskich studentów....
Oni (lekko oburzeni) : To przecież my! :D
My : Yyyy...aha....no to uważamy, że są bardzo sympatyczni :D
Wyglądali na dosyć zadowolonych z odpowiedzi :D
Okazało się, że była to wycieczka z uczelni. Wykładowca grupy kazał im chodzić po pociągu i ćwiczyć angielski (fajny pomysł, swoją drogą). No i bardzo fajni są ci tajscy studenci :)
Studenci dziękują pasażerom za lekcje angielskiego :)
W którymś momencie poszłam zapalić. Pewnym krokiem, bo miałam już doświadczenie w łamaniu zakazów z innego pociągu, podeszłam do drzwi, otworzyłam je i stojąc na schodkach zaciągnęłam się papierosem. Nagle poczułam uderzenie w twarz, tak mocne, że wyrwało mi papierosa z ust - poleciał gdzieś na tory. Dostałam w twarz "z liścia" :D I to tak dosłownie, że bardziej już się nie da :D W Tajlandii nie ma zwyczaju wycinania gałęzi drzew rosnących wzdłuż torów. Są one tak obfite, że po prostu ciągle obijają się o pociąg :D Od tej pory mieliśmy to na uwadze, gdy tylko chcieliśmy siedzieć przy otwartym oknie :D
I wreszcie Kanchanaburi.
Jeszcze na Koh Phi Phi zarezerwowaliśmy przez booking.com dwa noclegi (cena za całość - 1200 THB) i sprawdziliśmy gdzie mniej-więcej mieści się nasz hostel. Trafić nie było trudno - jakieś 15 minut na piechotę od dworca.
Nasz domek.
A tak się do niego dochodziło. Nie powiem - robiło to wrażenie. Do domków szło się metalowym mostkiem - siatką, zbudowanym nad, hm, nie wiem, jak nazwać, rozlewiskiem? Wprawdzie teraz wody tam było bardzo mało (wiadomo - pora deszczowa :D , ale wydaje mi się, że w przypadku większych opadów, domki stoją po prostu na wodzie. Po mostkach biegały stada gekonów, jakieś małe zwierzątka skakały nam spod nóg. Był też nawet wąż. Zielony, o ile się nie mylę, bo bardzo szybko uciekł :D
Widok z naszego balkonu.
Po kąpieli (ciepła woda! I wanna! :D wybraliśmy się na zwiedzanie. Najpierw trafiliśmy do nowszej, zupełnie nieturystycznej części miasteczka (celowaliśmy oczywiście w most na rzece Kwai :D I znaleźliśmy olbrzymi sklep z domkami dla duchów.
Na terenie przed sklepem prezentowane były przeróżne modele - i takie tradycyjne, i takie bardziej nowoczesne.
A to już raczej domki dla duchów nie są. Wygląda mi to bardziej na coś w rodzaju grobowca (?)
Po godzinie plątania się i szukania drogi, w końcu trafiliśmy.
Most na rzece Kwai.
Ponieważ ciągle jest czynny, dla bezpieczeństwa ma pobudowane małe pobocza - niewielkie wnęki, do których można wejść, żeby ukryć się przed jadącym pociągiem. W innych momentach wnęki są wykorzystywane przez różnorodnych artystów.
Mieliśmy szczęście, bo gdy byliśmy na moście, usłyszeliśmy gwizd pociągu. Wprawdzie nie zrobiliśmy sobie najbardziej pożądanej przez turystów, zwłaszcza japońskich, fotki (stawanie na torach przed jadącym pociągiem i rozdziawianie ust w udawanym przerażeniu :D , ale na szczęście mamy te :