I, na ogromnym przybliżeniu, ostatnia platforma, na którą mamy wejść (chcemy! marzymy o tym!
:D
Na brzegu bungalowy, restauracja, możemy nawet przechować bagaże. Szybko zostawiamy to, co zbędne i biegniemy w górę. Trasa widokowa składa się z czterech punktów, ostatni z nich jest na wysokości 500 m.n.p.m. Czyli generalnie nie tak dużo. Jednak szlak biegnie przez dżunglę, droga składa się z głazów, a upał jest nie do zniesienia.
Osiągamy pierwszą platformę. Turystów jest trochę, ale tłoku nie ma. Już na tym pierwszym punkcie niektórzy rezygnują z dalszej wspinaczki. My idziemy dalej. Kiedyś w Polsce byłam świadkiem dziwnego zjawiska. Na chodniku przy moim domu rosły sobie dwa drzewa. Przechodziłam koło nich i wtedy zauważyłam, że nad jednym z drzew pada deszcz. Drugie było suche. Takie dziwne zjawisko meteorologiczne, jakaś mała chmurka, która objęła tylko jedno drzewo. I wchodząc na punkt widokowy spotkało mnie to samo. Dżungla po bokach, dżungla nade mną i w jednym tylko miejscu pada mały deszczyk. Dziwne, prawda? I wiecie co?....tym razem to nie był deszczyk :/
:D
:D
:D
:D dobrze, że nie chciałam sobie zwilżyć spoconego czoła np.
:D
Zaliczamy po kolei kolejne platformy. Słowa tego nie oddadzą...
Najtrudniejsze jest podejście na czwarty, ostatni punkt. Opuszcza się wtedy dżunglę i trzeba wspiąć się po skałach, w pełnym słońcu.
Skały są dosyć ostre, a w niektórych miejscach niebezpiecznie wyślizgane.
Ale widok jest tego wart...
Wybaczcie, może trochę mnie tu poniosło ze zdjęciami, ale...no, słowa tego nie oddadzą
:)
Zbieramy się do zbiegania w dół. Godzina wolności kurczaków zbliża się ku końcowi - zaczęliśmy się poważnie bać, że nie zdążymy. Schodząc z odsłoniętych skał w dżunglę, spotkaliśmy naszą twardzielkę. Jednak przyszła (ba, przybiegła - tempo jej marszu było takie, że w przeciągu 5 minut można było stracić ją z oczu) sprawdzić, czy te cztery sztuki durnego ptactwa się nie zabiły przypadkiem. Przeżyłam szok, gdy zobaczyłam, że biegnie na boso. Po tych ostrych skałach. Na moje zaskoczenie odpowiedziała - no wiesz, ja mam buty z najlepszej skóry
:)
Podbudowani jej podejściem, również prawie (prawie robi wielką różnicę
:D zbiegliśmy w dół. Gdy dobiegliśmy do plaży, po prostu padłam na ławkę, nie mogąc się ruszyć. Kolega chciał jeszcze szybko się odświeżyć w morzu i przy okazji posnorkować (jak wyszedł, stwierdził, że współczuje tym, którzy zostali podglądać podwodne życie. Podobno woda była tak zamulona, że nic nie było widać). Gdy podchodził do moich zwłok na ławce, powiedział bardzo spokojnie : nie schodź z ławki. Za spokojnie. Reakcja na za spokojny tekst może być tylko jedna : zrobić coś dokładnie odwrotnego. I to z krzykiem
:D
10 cm. od ławki.
A potem poszedł do swojego drzewnego domku.
Momentalnie zbiegli się wszyscy turyści, zrobił się gwar, aparaty trzaskały i nagle przez ten hałas przebił się głos naszej twardzielki : Zostawcie go! My je tu chronimy! I powiem szczerze, zrobiło się jakoś tak ciepło na duszy
:)
Później okazało się, że gdy zbieraliśmy się do odpłynięcia, nasza twardzielka została. Najprawdopodobniej była pracownikiem Parku. I to takim prawdziwym, z powołaniem. Gdy schodziła z punktu widokowego, zebrała wszystkie śmieci pozostawione przez turystów (na szczęście - co mnie podbudowało - było ich naprawdę niewiele).
W drodze powrotnej miały miejsce jeszcze dodatkowe kurczakowe atrakcje.
Jednak zaczęło się powoli chmurzyć, aż doszło do takiego momentu, że zagoniono wszystkich z górnego pokładu do środka.
Ok. godz. 17.00 byliśmy na przystani promowej. I prawie dokładnie wtedy zaczęło padać. Dwa dni na Koh Samui, dwa dni piękna pogoda od rana, od 17.00 deszcz.
Przy wysiadaniu czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Okazało się, że zdjęcia robione przed wycieczką, nie były po to, żeby nas identyfikować
:D Posłużyły do wytworzenia przecudnej urody talerzyka pamiątkowego. Pośrodku każdego talerzyka - kurczak
:D Można było sobie ową pamiątkę zakupić, żeby na zawsze mieć w głowie obraz Ang Thong (dzięki napisowi pod kurczakiem
:D za 250 THB. No i jak myślicie? Oczywiście talerzyk stoi na honorowym miejscu u kolegi w domu
:D
:D
:D (zainteresowanym za drobną opłatą przesyłam zdjęcia talerzyka na priv
:D
Jeszcze tylko transfer do chatek, szybkie zakupy w 7 eleven i już możemy relaksować się na "naszej" plaży
:)
A w domku spokojnie czekał nasz trzeci lokator.
Podobno w Tajlandii jest taki przesąd, że w noc po zakończeniu budowy nowego domu, koniecznie musi się pojawić przynajmniej jeden gekon. Jeśli to się nie stanie, to trzeba bardzo uważać, bo to bardzo niepomyślna wróżba.
C.d.n.
krasnal napisał:
Obudziłabyś się we własnym łóżku. Z czerwoną zostałaś w matriksie.
W takim razie cieszę się, że zostałam przy czerwonej
:D Bardzo Wam dziękuję za doping. Aż się zarumieniłam
:) To daje niesamowitego kopa do dalszego pisania
:) Dziękuję.
Ponieważ nasza wycieczka z TIT dobiegała końca kolejnego dnia (jeszcze tylko podwózka do Krabi i dalej, kurczaku, radź sobie sam
:) , musieliśmy wziąć sprawy we własne ręce i zarezerwowaliśmy na booking.com dwa noclegi na Koh Lancie (cena za całość - 1000 THB). Transfer na przystań promową na Koh Samui mieliśmy o 6.30 rano :/ (naklejka nowa oczywiście była, ale jakaś taka mała i niepozorna
:) prom i autobus do Krabi. Na miejscu mieliśmy być ok. 12.30.
W autobusie jechał z nami pasażer na gapę - ewidentnie bez naklejki, chyba, że to na skrzydłach, to bilet permanentny
:D
12.30 to nienajgorszy czas, żeby się trochę rozejrzeć i znaleźć jakiś dojazd na Koh Lantę. Jeszcze w autobusie parokrotnie pytałam kierowców, czy jedziemy do centrum Krabi (nie wiem, jakoś sobie tak to wyobrażałam, że dojedziemy do olbrzymiego autobusowego dworca, nowoczesnego, z pięcioma informacjami turystycznymi itp
:D
Kierowcy oczywiście przytakiwali - tak, wysadzimy was w centrum
:)
Więc chyba nietrudno sobie wyobrazić, że troszkę się zdziwiłam
:D Oto główny dworzec autobusowy w Krabi. Centrum wszechświata. Stąd można pojechać wszędzie, poznać wszystkich, tu odbywają się wszelkie przesiadki.
I naprawdę nie można sądzić po pozorach - obsługa profesjonalna (jak to w Tajlandii), szybka i konkretna. Nie minęło 5 min, jak mieliśmy już bilety na prom na Koh Lantę (350 THB sztuka) (w postaci, tak, tak - naklejek
:D Z jednym tylko mieliśmy problem - nie mogliśmy się za nic dogadać, o której pojedziemy. Na każde pytanie dotyczące tematu, padała odpowiedź : Tu. Siedzieć. Czekać
:D A ponieważ byliśmy już odpowiednio przystosowani do posłuszeństwa (efekty odpowiedniego chowu drobiu
:D , to tak sobie siedzieliśmy i czekaliśmy. I było miło. Autobusy przyjeżdżały i odjeżdżały. Inni turyści odjeżdżali, bądź dołączali. I nawet był sklepik z drobnymi przekąskami. Aż w końcu podszedł do nas pan z obsługi i rozkazującym głosem oznajmił : Teraz
:D (swoją droga oni naprawdę mieli to niesamowicie ogarnięte. Doskonale się orientowali, kto, z wcale nie małej grupy turystów, jedzie w jakim kierunku, gdzie siedzi, kiedy trzeba po kogo podejść i podprowadzić go do jego środku transportu).
Kurczak wzorcowo oznakowany
:D Na ścianach ślady po zbuntowanych kurczakach (mam nadzieję, że nie po zawiezionych do rzeźni :/
:D
Jedziemy na przystań promową w Krabi. Na Koh Lantę można się dostać na dwa sposoby - albo drogą wodną (promem turystycznym), albo drogą lądową, gdzie trzeba dojechać do wąskiego wodnego przesmyku i tam pojazdy wjeżdżają na platformę promową. Nas podwieziono do przystani promowej i wskazano mieszczącą się po drugiej stronie agencję, gdzie mieliśmy wymienić aktualne naklejki na inne. W agencji pan zadał nam dosyć trudne pytanie - jak zamierzamy się dostać z Saladan (miasteczko na Koh Lancie, tam dopływa prom) do naszego noclegu (który znajdował się prawie po drugiej stronie wyspy). No i muszę powiedzieć, że to było pytanie z gatunku tych bardzo trudnych
:D Na szczęście pan, nie chcąc, żebyśmy się dłużej martwili (no oczywiście
:D , znalazł rozwiązanie tego problemu. Wystarczy wynająć u niego taksówkę, która nas zawiezie z przystani promowej pod sam ośrodek. 300 THB
:D Po załatwieniu wszystkich formalności (i muszę napomknąć, że tu naklejka była najdziwniejsza - zwykły biały prostokącik, taki, jaki w Polsce używany jest do naklejania cen. Na nim pan napisał nazwę naszego ośrodka. Długopisem
:D , postanowiliśmy się trochę rozejrzeć i coś zjeść (prom miał odpłynąć o 16.00, więc zostało nam jeszcze trochę czasu). Pad Thai - 90 THB, shake ananasowy - 40.
Na przystań wróciliśmy trochę przed czasem, żeby się przypadkiem nie spóźnić. Było cicho i spokojnie. Turystów żadnych. Pan z agencji po przeciwnej stronie ulicy machał do nas i uśmiechał się. Generalnie - wszystko pod kontrolą.
Sama przystań bardzo specyficzna - parę miejsc do siedzenia, wielki telewizor, i coś, co mnie mocno zaskoczyło - na jednym z siedzeń leżał sobie po prostu pilot do telewizora. Po chwili podszedł kręcący się tam Taj, zaczął przełączać programy (już sobie wyobrażam, jak długo leżałby taki pilot np. na dworcu w Polsce). Do Taja dołączyło dwóch kolegów, pewnie też czekali na prom, tak sobie miło siedzieliśmy i czekaliśmy, oglądając tajską wersję jakiegoś talent show.
Jak można tak wyglądać ?
:D
:D
I tak sobie sennie mijał czas, aż w końcu się zorientowaliśmy, że jest 16.30 :/ Poszłam do agencji zapytać się, dlaczego promu jeszcze nie ma, ale miły pan mnie uspokoił, że akurat dzisiaj prom się spóźni. Wróciłam i ponownie wpadłam w rytm przystani - sennie, talent show, Tajowie siedzący na przeciw się uśmiechają, my się uśmiechamy, w końcu skoro oni tez czekają, to wszystko jest ok. O 17.00, zachęcona tajskimi uśmiechami, podeszłam do nich i pytam, czy nie wiedzą, kiedy będzie prom. To ich wybiło z tego sennego nastroju, skonsultowali się ze sobą, atmosfera zrobiła się trochę nerwowa i w końcu, lekko zdenerwowani, mówią : dziś promu nie będzie (!!!) Nie no, straszne kłamstwo, przecież pan z agencji mówił, że będzie. Nie, oni wiedzą na pewno, promu dziś nie będzie. Nie ma turystów, nie ma sezonu - promu nie będzie! I już! Coś tam znowu ze sobą pokonsultowali i lekko stropieni zaoferowali pomoc - mogą nas podwieźć na skuterach do platformy promowej, bo platforma będzie. Za 100 THB
:D O nie - pomyślałam - tym razem to już nie dam się oszukać! Mamy bilety na prom, mamy naklejkę na taksówkę na Koh Lancie, wszystko już zapłacone. Tym razem się nie damy nabrać! W wojowniczym nastroju poszłam do agencji, żeby skonsultować z panem te kłamliwe informacje. Pan mnie uspokoił, że prom będzie, tylko spóźniony (tralalala, niech powie o ile
:D , a z tamtymi na przystani mamy nie rozmawiać. A jak coś, to w ogóle może lepiej będzie, jak na prom poczekamy u niego w agencji. Wróciłam na przystań, a oni dalej to samo : promu nie będzie, turystów nie ma, mogą nas podwieźć itp. itd. Po mojej zdecydowanej odpowiedzi i podparciu się słowami pana z agencji, trochę się jakby obrazili. W końcu jeden z nich podszedł i zdesperowany powiedział : ja wiem, że promu dziś nie będzie. Bo ja jestem kapitanem tego promu
:D
:D
:D po czym wszyscy się odwrócili i na skuterach odjechali w siną dal (a, i wcześniej zabrali ze sobą pilota do telewizora
:D
:D Po kolejnej godzinie pod agencję podjechał pół-busik, pan nas do niego zapakował i pojechaliśmy w stronę platformy promowej. Przy czym pan z agencji do końca utrzymywał, że prom dzisiaj będzie. Tylko spóźniony
:D
:D
Objechaliśmy chyba połowę Krabi, żeby zebrać kolejnych, czekających w różnych miejscach turystów (kolejny punkt za logistykę), aż w końcu dojechaliśmy do platformy.
Kolejka do platformy promowej.
Tu już trochę bliżej. Z dwóch stron ustawione były stragany i straganiki, bardzo dużo przekąsek wszelkiego rodzaju. Wśród sprzedających mnóstwo dzieci. Kupiliśmy od sympatycznego chłopca kawałki mango, elegancko pokrojone i zapakowane, do pakunku dołączona była jakaś mieszanka przypraw - słodka i pikantna zarazem (20 THB).
Sama kolejka szła dosyć szybko, platforma pływała w jedną stronę i zaraz wracała (z resztą, o ile się nie mylę, były dwie).
A to już Koh Lanta. Zupełnie inny klimat, niż w miejscach widzianych przez nas do tej pory. Ta część Tajlandii jest znacznie bardziej muzułmańska i z pewnością dużo mniej turystyczna (przynajmniej poza sezonem).
Nasz busik odwoził po kolei wszystkich turystów. Wszyscy (oprócz nas oczywiście
:D wysiadali w Saladan - w końcu zostaliśmy w busiku sami i zaczęliśmy się zastanawiać, czy to na pewno była dobra decyzja, że wynajęliśmy noclegi tak daleko. I wiecie co? To była najlepsza decyzja z możliwych
:) Pan kluczył jakimiś małymi uliczkami, skręcał, wjeżdżał, wyjeżdżał i w końcu podjechaliśmy miejsce, które sprawiło, że od momentu, gdy je zobaczyłam, modliłam się w duchu : Oby to było tu, oby to było tu
:) Widoki z usytuowanej na górce restauracji naszego ośrodka.
Krótkie wtrącenie praktyczne
:D To był nasz pierwszy wyjazd do Azji. Wiadomo – człowiek stara się wcześniej dowiedzieć, czego tylko się da, żeby czuć się jak najlepiej przygotowanym do podróży. Ale i tak najlepiej się uczyć na własnym doświadczeniu. Pewne rzeczy się nie sprawdziły, inne były idealnie trafione. Może komuś przydadzą się moje przemyślenia. Krótkie podsumowanie :1. Kupiliśmy przed wyjazdem własna moskitierę – nie zajmuje dużo miejsca, jest lekka i wygodna w pakowaniu. Zdecydowanie NIE – w każdym miejscu, w którym spaliśmy, były moskitiery. Nawet, jeśli są lekko rozdarte, można je zabezpieczyć gumką do włosów, albo spinaczem – czyli zamiast moskitiery, bierzemy spinacz. 2. Przed wyjazdem uszyliśmy sobie bardzo cieniutkie coś na kształt śpiwora. Nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać i jakie tam będą warunki higieniczne. To miało być nasze zabezpieczenie. Zdecydowanie NIE – ani razu nie zostało użyte zgodnie z przeznaczeniem (tzn. w moim plecaku pełniło funkcję skrytki na gotówkę i tyle. Wyjątkowo duży portfel
:D 3. Rzecz, którą warto zrobić, to spokojne spotkanie z zaufanym lekarzem. Moje trwało ok. godziny i zostały na nim omówione wszystkie potrzebne leki, biorąc pod uwagę oszczędność miejsca w bagażu (o szczepieniach nie wspominam, bo moim zdaniem to obowiązkowe). W apteczce znalazły się :- elektrolity (idealne w przypadku przemęczenia itp.);- probiotyki (ja wzięłam Linex Forte, ale mogą być jakiekolwiek inne, ważne, żeby nie trzeba było ich przechowywać w lodówce. Na początku bierzemy 2 tabletki dziennie, później zmniejszamy dawkę, aż do odstawienia. Chodzi o to, żeby bakterie nieagresywnie zastąpić innymi, obcymi dla nas. Zdało egzamin – 20 dni jedzenia na ulicy, picia napojów z lodem itp. I tylko jedna, bardzo łagodna niedyspozycja żołądkowa);- Nospa – dla kobiet w wiadomym celu
:) - mocniejsze środki przeciwbólowe na paracetamolu (koniecznie paracetamol, ibuprofen wzmaga objawy gorączki Dengi np. Ja wzięłam Solpadeinę);- witamina B – podnosi odporność;- Sudafed – na zatkany nos i zatoki;- Aspiryna – na wszelki wypadek
:D - Doxycyklina – antybiotyk o bardzo szerokim spectrum działania;- antyalergiczne krople do oczu;- tabletki antyalergiczne (np. Allertec);- krople do uszu (np. Oto Argent);- Clotrimazol – maść przeciwgrzybiczna;- tabletki na gardło;- Oxycort w sprayu;- węgiel – wiadomo
:D- wapno;- Malarone (różnie o nim mówią, ale czułam się bezpieczniej mając go przy sobie. Poza tym, niestety się przydał);- Octenisept – świetny środek do dezynfekcji, można stosować również na błonę śluzową;- środek na komary – min. 50% DEET;- standard : plastry, woda utleniona (koniecznie w żelu), opaska uciskowa, talk i termometr.Większość leków się nie przydała, jednak wydaje mi się, że lepiej poświęcić trochę miejsca w plecaku i czuć się dzięki temu bardziej bezpiecznie i niezależnie.
@pestycyda - świetnie napisane. Naprawdę czyta się z uśmiechem. Tym bardziej, ze każdy z nas przez coś takiego przechodził zanim zrozumiał, że jest kurczakiem
:)
Całe te opowieści o rządowych tuk-tukach to jedna wielka ściema - trzeba zdecxydowanie uważać na takich "uczynnych tajów". Tak na prawdę kierowca woził Was po jakichś mało znanych świątyniach, a cel był jeden - zachęcenie do zakupów - czy to ubrań czy pakietów w informacji turystycznej. Rada na przyszłość - jeżeli sami pochodzicie po agencjach to kupicie te same usługi o wiele taniej. Główne świątynie w Bangkoku to świątynia Leżącego Buddy, Świątynia Złotego Buddy i Wat Arun, ciekawa jest też Wat Saket - Złota Góra. Noclegów najlepiej szukać na miejscu albo za pośrednictwem booking.com - będzie o wiele taniej.Nigdy nie wierzcie w to że jakaś atrakcja jest zakmnięta ale zaraz można jechać do innej, w oficjalne rządowe agencje turystyczne czy też w oficjalne punkty wymiany waluty czy też wspaniałe okazje na zakup biżuterii i ubrań - w 99 % to ściema nastawiona na wyciągnięcie waszych pieniędzy.
Świetna relacja, fajnie czasami poczytać wrażenia "świeżaków", a nie tylko starych wyjadaczy. I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta
:) Sama też przed pierwszym wyjazdem do Azji naczytałam się o naciągaczach i na początku za każdym razem gdy ktoś się zbliżał to miałam mini-alarm w głowie. Jak się okazało, w wielu przypadkach zupełnie niepotrzebnie. No i nie ma co podchodzić śmiertelnie poważnie do tego, że dało się naciągnąć na kilka złotych - każdy uczy się na błędach
;) Czekam na dalszy ciąg!
ciri napisał: I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta
:) Hmmm...Wychowałam się na Kingu i Sapkowskim i nie przypuszczam, żeby moi mistrzowie byli zadowoleni:/ :/
:D A tak poważnie - bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i polubienia:) To jest naprawdę duże wsparcie i motywacja do dalszego pisania. Strasznie fajnie wiedzieć, że ktoś to czyta i daje to komuś jakąś radość
:) Relację na pewno dokończę, niestety do przyszłego tygodnia nie będę w stanie ruszyć z dalszą częścią (przepraszam @maciek, będziesz musiał popełniać błędy na własne konto
:PPozdrawiam i do następnego!
:)
Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata
:) Wylatujemy 20.11
dziękuję za ekspresową odpowiedź, muszę napisać tutaj ponieważ choć przeglądam fly4free od dawnaaaa, to zarejestrowałem się dopiero dzisiaj aby zadać to pytanie i chyba jeszcze nie mogę wysyłać PW... :/ a klimaty jakie przedstawiłaś na foto właśnie najbardziej mi się podobają. jeszcze raz thx
Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia
:cry:
Japonka76 napisał:Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia
:cry:Bogaci biali niespecjalnie się tym przejmują - wystarczy wejść na tripadvisor i wyszukać takie "atrakcje" żeby zobaczyć jak wielką ignorancją wykazuje się wielu turystów w komentarzach. Dla mnie to strasznie smutne, bo uwielbiam wszelkie zwierzaki ale jest wiele osób, którzy wolą żyć w błogiej nieświadomości albo ważniejsza jest dla nich fotka z przejażdżki na słoniu na fejsbuczka... Dla zainteresowanych, tutaj temat o miejscu w Tajlandii, w którym słonie traktowane są bardziej "po ludzku" - kilka-slow-o-sloniach-w-tajlandii-relacja-z-elephantsworld,216,43011
Wrzucam zdjęcie z relacji olus, może na karku/szyi nie może być więcej niż 100 kg, ale kto każe siadać na karku?Żeby było jasne nikogo nie namawiam do męczenia zwierząt
;)
Tak na szybko od Googla, to słoń może nosić na grzbiecie 150-300kg - różnie piszą, kilka przykładów:http://www.elephant.seHow much weight can an elephant lift?With their trunk, about 200-400 kgs, depending on size of the elephant. If a leather string is attached to a log, they can bite it between their molar teeth, and lift over 500 kgs, using their body weight, leaning backwards.http://www.elephantsforever.co.zaQ: How much weight can an elephant lift?A: If an adult elephant lifts a weight only using the strength of its mighty trunk, it can lift approximately 300kg. However, they have been shown to be able to carry about 500kg of logs. A leather cord is tied around the logs and the elephant bites on this cord with its molars. It then leans back, using the weight of its body as extra power. http://adoreanimals.comIf you want to ride an elephant, the best experience for the elephant, and I believe for you too, is to ride on its neck (behind the ears) not on a trekking chair which goes on the elephant’s back. A fully-grown elephant can carry up to 150 kilograms on its back, but when you consider the weight of two people, the chair (it’s called a Howdah or saddle and alone can weigh 100 kilograms or more) and the mahout (who rides on the neck) you can see how this starts to be a heavy burden on the elephant.
pestycyda napisał:wyprzedziłaś mnie, ale nic nie szkodzi - im więcej się o tym mówi, tym lepiej. Wybacz to wtrynienie się w relację
;) To wszystko przez to, że temat zwierzaków zawsze mnie porusza. Fajnie widzieć w Tobie bratnią duszę w tym zakresie ;D Zazdroszczę wizyty w Elephants World i czekam na dalszy ciąg relacji.
snapy01 napisał:Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata
:) Wylatujemy 20.11Człowieku - to jeden z najbardziej przyjaznych turystom krajów na świecie
:D Jak tak się obawiasz czy będziesz miał gdzie spać to skorzystaj z booking.com i gotoweA co do relacji to fajnie się czyta
:)
Czuję się wywołana do tablicy
:) Bardzo się cieszę, że byliście w ElephantsWorld i moja relacja się Wam przydała. Ja dzień tam spędzony wspominam jako jeden z najlepszych w Tajlandii. Swoją drogą jak ktoś zna jeszcze inne tego typu sprawdzone miejsca to niech się podzieli doświadczeniami. Ja znalazłam, że jest coś podobnego w Chiang Mai, ale bez żadnych konkretów. Co do mojego zdjęcia, które zostało przywołane, to mogę tylko zgodzić się z tym co już napisała @pestycyda. Na grzbiet słonia można było wejść tylko w rzece, w wodzie ciężar jest inaczej odczuwalny. Ale to nie sam ciężar jest tu problemem, tylko właśnie konstrukcje na jego grzbiecie. W tych wszystkich słoniowych przybytkach najpierw na grzbiet słonia kładzie się kocyk, a na to palankin. Jak wygląda skóra słonia pod kocykiem turysta nie widzi...A tak poza tym to relacja super, śledzę od początku
:) Przygody w Bangkoku niezłe, chociaż nie powiem, dobrze daliście się naciągnąć kilka razy
:)
Fajnie sie czyta, bardzo luzny styl pisania, usmialem sie wiele razy.Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi
:) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji
:P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda
:P
Washington napisał:Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi
:) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji
:P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda
:PA pomyśl, jak miło oni mnie będą wspominać
:D a moja relacja jest właściwie pełna praktycznych porad. I to prostych. Wystarczy robić dokładnie na odwrót i już
:D I chyba mnie przeceniasz - nie sądzę, żebym poradziła sobie z każdą kwotą, chociaż, gdybym tak miała np. milion...(rozmarzona
:D A poważnie - to coś w tym jest. Pogodziłam się z faktem, że jestem taka "oszukiwalna" i jakoś się na to godzę, a dzięki temu - nie mam z tym problemu
:)Pewnie dałoby się taniej, ale naprawdę nie żałuję ani jednego momentu, każdy dawał mi radość
:)Jeszcze coś, co nawet dla mnie jest zaskoczeniem - po podsumowaniu podróży, zazwyczaj okazuje się, że wcale nie wydałam niesamowitych kwot
:)Pozdrawiam
:)
Czekam na więcej, więcej, więcej..... Historia z deszczykiem bomba, a motyw czerwona i niebieska karteczka, miód, poczułem się jak w tajlandzkim Matrixie, dlaczego nie wybrałaś niebieskiej?
:D
Uwielbiam tę relację - pokazuje, że można podróżować nie oglądając każdego grosza z dwóch stron i robiąc g*oburzę z byle powodu. Quote: Przeżyłam chwilę grozy, bo moja się odkleiła i gdzieś upadła. Gdy zaczęłam jej szukać (z pomocą innych turystów), najpierw znaleźliśmy niebieską. I kwadratową
:D (do tej pory się zastanawiam, gdzie bym mogła wylądować, gdybym z niej skorzystała
:D Obudziłabyś się we własnym łóżku. Z czerwoną zostałaś w matriksie.https://www.youtube.com/watch?v=zE7PKRjrid4
Jeden naprawdę twardy kurczak, samemu pływając niezgorzej nie wiem czy byłbym skłonny wyskoczyć z łodzi na środku akwenu
:D A relacja i zdjęcia jak zwykle najwyższych lotów.
Wycieczka z przygodami, ale widzę tu jeden wielki plus. Mieliście zapewne rzadką okazję do zobaczenia Maya Beach nie zastawionej całkowicie łódkami. My robiliśmy podobną wycieczkę i postanowiliśmy popłynąć tam jak najwcześniej rano. Oczywiście umówiliśmy się na konkretną godzinę, ale jak to w Tajlandii, wypłynęliśmy prawie godzinę później. I tak mieliśmy szczęście bo połowa plaży nie była jeszcze zastawiona, chociaż turystów było już całkiem dużo.Jaskini też nie zwiedzaliśmy, chociaż była teoretycznie jednym z punktów wycieczki. Co ciekawe, w czasie kiedy tam byliśmy ta jaskinia była zamieszkana przez jakichś ludzi. Widać było, że się całkiem nieźle urządzili
:)Szkoda, że nie zdecydowaliście się na wycieczkę obejmującą też Bamboo Island. Dla mnie to chyba najfajniejsze miejsce z całego dnia. Mała wysepka, którą można obejść dookoła. Po jednej stronie tłumy ludzi i łódek, ale wystarczy odejść kawałek dalej a tam biały piasek, skałki, lazurowa woda i pusto, wszystko tylko dla nas
:)
Świetnie się czyta relację, szczególnie świeżo po powrocie z tych samych miejsc. Akurat my byliśmy na wyspach nastawienie bardziej na wypoczynek, więc to bardzo ciekawe zobaczyć co nas ominęło.
super relacja!
:D chyba najfajniejszą jaką czytałam z Tajlandii, ma coś takiego fajnego, naturalnego w sobie
:D no i oczywiście dużo dobrego humoru! miło sobie wiele sytuacji tajskiego życia przypomnieć, a do kilku kolejnych czuję się zmotywowana
;)
Fajna relacja. Jakos do tej pory Tajlandia mi nie robila, ale po przeczytaniu Twojej relacji zastanawiam sie czy nie pojechac tam z moim stadem. Musze tylko sie zastanowic, czy 5-latka da rade.
Wkręciłam się na maxa w tę relację
:) Nie znam Cię ale jakoś strasznie Cię polubiłam
:) Świetnie się to czyta i już nie mogę się doczekać fragmentu ze słonikami
:) A wątek z kapitanem i synkiem mega wzruszający. Tak jak generalnie podczas czytania całej relacji wciąż się uśmiecham... Baaa wręcz zacieszam tak, że najbliżsi zaczynają się o mnie martwić, tak przy tym fragmencie naprawdę zakręciła mi się łezka w oku.... Czekam na więcej
:)
Bardzo fajnie czyta się Twoją relację - z taką lekością napisane. I z poczuciem humoru. Taki pstryczek (malutki) - dlaczego piszesz dworzec pociągowy a nie kolejowy?Ja rownież dołączam się do grupy niecierpliwie oczekującej na kolejne odsłony Kurczaka
:)
Kurczak, jesteście mega pozytywni, wspaniale chwytasz otoczenie i zbierasz gwiazdki - w jedną i w drugą stronę.Jeździj jak najwięcej i pisz. Pięknie dziękuję.
Twoje relacja jest jak bardzo dobry serial - czekamy na kolejne odcinki z niecierpliwością
:D Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek...
:( Jak żyć??
:DKiedy następny sezon?
:D Wybierasz się znów gdzieś?
:D
Koleżanko Pestycydo! Lojalnie Cię uprzedzam że przez Ciebie staję sie bardziej nerwowa: ciągle wchodzę na forum i szukam, czy już jest ciąg dalszy relacji. Jak za chwilę będę musiała udac się do terapeuty z tym problemem, to Ci wyślę rachunek, bo to przez Ciebie będzie.Pisz Kobieto, bo cudnie to robisz
:D .
Łańcuch ma Johnny, bo jest w okresie dojrzewania, czyli bardzo niespokojny i zaczepny (o czym świadczy jego trąba). Jak mówili pracownicy, słucha tylko swojego mahouta, więc gdy ten od niego odchodzi, dla bezpieczeństwa wszystkich (ludzi, innych słoni i samego siebie) jest przypinany na łańcuchu (ale dosyć długim). Tylko on nosił łańcuch, żeby szybko mahout mógł go przypiąć, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Widziałam też słonia przypiętego łańcuchem przy placu zabaw (chyba jest nawet na zdjęciu), gdy mahout musiał gdzieś iść. Niektóre słonie śpią w czymś w rodzaju stajni - myślę, że na noc też są tam przypinane. Jak podkreślali pracownicy, to jednak duże, silne i dzikie zwierzęta. Każdy z nich ma inny charakter i przeszłość, co może wpływać na ich zachowanie i stopień oswojenia. olajaw napisał: Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek... I, jak w serialu, będą zwroty akcji
:D
No właśnie z niepokojem patrzę na te zmiany
:mrgreen:Ja się pytam gdzie się podział starszy kurnikowy? Gdzie są karteczki?.... Podejrzewam, że to długotrwały dostęp do 7eleven tak Was zmienił
;) Czekam, czekam, czekam....
Żal że ta relacja już się skończyła. Mam nadzieje, że wkrótce pojedziesz gdzieś na kolejną wyprawę i znowu uraczysz nas opisami potyczek kurczaka z hodowcami
:)
Jakimś cudem dopiero dziś przeczytałam tą relację, i od razu finał - choć z chęcią czytałabym dalej
:-))) Podziwiam Twoją lekkość pióra, poczucie humoru i wrażliwość w stosunku do zwierząt (oraz różnic kulturowych
;-) Mam nadzieję że jeszcze nieraz będzie możliwość przeczytania tutaj Twoich relacji z podróży.
Dzięki za poświęcony czas! To jest zdecydowanie moja najulubieńsza relacja na forum do tej pory
;) Życzę Ci jak najwięcej fajnych wypraw w przyszłości, nie tylko dlatego, że jesteś mega pozytywną osobą i sama relacja sprawia, że Cię lubię
:D ale także dlatego, że liczę na kolejne świetne opisy. Tak jak poprzednicy - chcę więcej!
Świetna relacja!
:D Masz lekkość w pisaniu, więc nie zmarnuj tego
:D (taka zachęta do dalszego podróżowania i pisania
:D )Pozostało nam czekać na kolejna Twoją wyprawę, czyli s02e01
:D
Na osobę, niestety
:) Ale też się pozytywnie zaskoczyłam
:) zawsze się boję tych podsumowań, bo wiadomo jak to wcześniej wygląda
:DNatomiast dotarło do mnie, o ile taniej można to zrobić
:) Ale niczego nie żałuję
:)
Dzięki za relację, aż szkoda, że to już koniec
:) Akurat tak się składa, że odwiedziliście większość miejsc, w których ja też byłam, więc mam do nich osobisty i emocjonalny stosunek. Tym fajniej mi się czytało i oglądało znajome rzeczy.
:D przez tą relacje dodałem do mojej Kwietniowej podróży Elephant World już sie doczekać nie umiem:) hmmm no ale też jestem ciekaw czy cenowo podobnie wyjdę na tym
:) ja mam jeszcze Kuala Lumpur i Singapur
:)
Niesamowita relacja! Trafiłam na nią przez przypadek, ale tak bardzo mnie zauroczyla, że aż musiałam się zarejestrować na forum, aby wyrazić swoj zachwyt:) a teraz pluje sobie w brodę, że nie zarejestrowalam się wcześniej i przez to nie mogę oddać głosu w konkursie:
Niesamowita relacja ! Na prawdę ciekawa i zabawna jednocześnie, cała przeczytałam z uśmiechem na twarzy. Planuje wycieczke do Tajlandii kiedyś w przyszłości, a dzięki tobie dowiedziałam sie duzo fajnych rzeczy ktore na pewno nie jednemu podroznikowi pomoga. Czekam na kolejną relacje z niecierpliwością !
:)
Bardzo dziękuję za miłe słowa
:)@karul - Lanta Coral Beach Resort. Bardzo polecam:) przynajmniej poza sezonem, nie wiem jak tam wygląda w sezonie. Sprawdzałam dziś na booking.com i jedno wiem, niestety - drożej :/ a skoro wybierasz się na Koh Lantę, to może odwiedzicie lasy namorzynowe?...@popcarol - już za 16 dni! Wracam do Maroka! Cieszę się strasznie
:)@pepcio666 - dziękuję za sygnał. Niestety, zbyt duża ilość odsłon i wyczerpał się limit przepustowości na darmowym koncie :/ przez dwa dni :/ w przyszłym miesiącu się zresetuje i zdjęcia wrócą. Na razie kombinuję coś innego i mam nadzieję, że się uda. Przepraszam, bo to żadna przyjemność czytać relację bez zdjęć
:(
Witam,Świetna relacja! Czytałem z zapartym tchem jak dobry thriller
:) szczególnie, że sam przygotowuję się właśnie do zjechania całej Tajlandii na rowerze i zamierzam jak najwięcej spać pod namiotem
:)I tutaj mam pytanie. Najbardziej boję się chyba jakiejś tropikalnej choroby. Na razie zaszczepiłem się na WZW A i B, meningococi, salmonellę i tężec. Dwa pytania:1. Czy polecacie jeszcze jakąś szczepionkę2. Czym okazała się ta wysoka temperatura u Marcina ???Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za super relację! Zacznij pisać bloga podróżniczego!
:)
Super pomysł z tym rowerem:) opisz potem koniecznie wszystko. Powodzenia!
:)Jak chodzi o szczepienia, to mieliśmy jeszcze polio i dur brzuszny. Do meningokoków nasza pani doktor nie była przekonana - uznała, że w Tajlandii aż takiego zagrożenia nie ma, natomiast zalecała je, gdybyśmy się wybierali do Afryki (oczywiście w niektóre rejony). Zastanawialiśmy się jeszcze wspólnie nad wścieklizną - stwierdziła jednak, że przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności,nie ma to sensu.Jeśli chodzi o Marcina, to do tej pory nie wiemy
:shock: Objawy były jak podręcznikowy przykład malarii. Po podaniu uderzeniowej dawki (2 tabletki naraz) Malarone, potem już standardowo (tabletka dziennie) dokończył opakowanie. I przeszło. Po powrocie do Polski byliśmy przekonani, że okaże się, że malarię jednak przechodził. Jednak badania tego nie wykazały (pierwsze badanie z krwi wykazuje tylko obecność przeciwciał - czyli że albo w tym momencie ma, albo miał. Potem dopiero robi się badanie szczegółowe, z którego wychodzi, czy malaria to przeszłość, czy teraźniejszość
:) w naszym przypadku nie było potrzeby robienia drugiego badania). Wiem tylko tyle, że on ma wybitnie odporny i szybko regenerujący się organizm (tfu, tfu
:D , więc może to jednak była malaria, tylko Malarone i umiejętności regeneracyjne się z nią do końca uporały? Nie umiem Ci odpowiedzieć na to pytanie :/ Lekarze też nie potrafili.Pozdrawiam:)
Pestycyda - gratulacje. Jedna z najlepszych relacji na forum. Na kolejny wyjazd proponuję Birmę
:). Sam próbuję się zebrać od dwóch lat, chętnie przeczytam Twoją relację zanim w końcu dotrę
:D
Bardzo miło się czytało - masz niewątpliwy talent (czytało się jak książkę Beaty Pawlikowskiej). Przywołałaś wspomnienia z miejsc które widziałem (Bangkok, Ayutthaya, Koh Samui, Ang Thong ... Z różnych względów podróżuje wysokobudżetowo i zazdroszczę Ci tego jak wspaniale można podróżować o wiele taniej i ... z przygodami.Życzę kolejnej wspaniałej wyprawy !P.S. To że nie wytargowaliście każdego THB - nic nie szkodzi - tego czego nie trawię w niektórych relacjach to walka o każdy grosz z miejscowymi jak o niepodległość. Was po prostu da się zwyczajnie lubić.
Hekarelacja super przeczytałam jednym tchemmam pytanie co do lasów namorzynowych, w którym dokładnie miejscu na wyspie jest przystańdziękuje za wskazówki
pestycyda napisał:(w przypadku kolegi + jeszcze 721 zł garnitur
:)Droga Pani Pestycydo!Czy mogę liczyć na jakiś namiar do fashionu, w którym ubierał się kolega i był zadowolony?
:)Można prosić o wiadomość tutaj albo na PW?
Pestycydo! Dziękuję bardzo za odpowiedź na PW. Niestety nie mogę odpisać na PW, nie wiem dlaczego, ale mogę śmiecić w tym wątku...
:DJeszcze raz dziękuję
:)
@ pestycyda wiem, że temat ma już chwilę ale jeśli jeszcze tu zaglądasz czy mogłabym prosić o kontakt do tego genialnego hostelu w Bangkoku na maila joapiw[at]gmail.com z góry dziękuję, niestety ponieważ jestem głownie biernym uczestnikiem forum nie mogę wysłać Ci wiadomości na priv
@uran, tak
:) powoli wgrywam zdjęcia do wszystkich relacji od nowa, ale to naprawdę strasznie mozolna robota :/ Idzie ślamazarnie, ale mam nadzieję, że w końcu pojawią się ponownie i już zostaną w nich "na zawsze"
:) Pozdrawiam:)
drogi kurczaczku już z wolnego wybiegu
:)oprócz ponownego załadowania zdjęć, na które bardzo, bardzo, czekam ciekawi mnie jeszcze chyba nieuwzględniona w kosztorysie dla całokształtu kwota biletu lotniczego? Biję się z myślami kupna biletów i cena wydaje mi się przeciętnie atrakcyjna, choć może to być skrzywienia po kupnie bezpośredniego przelotu WAW- Saigon za 750pln...(jakoś mam cichą nadzieję na ustrzelenie podobnej okazji mimo terminu okołomajówkowego przy czym kierunek niekoniecznie Tajlandia bo wtedy zależny od ceny). Termin dla nas idealny, plan wyjazdu po Twojej relacji już mam w miarę skrojony: 2 dni w Kachananburi, 1 Bangkok, 6 Koh Samui, 4 Koh phangan,1 Bangkok - zawsze jakoś tak przerażał mnie przylot do Bangkoku i później transport na wyspy dosyć długi ale widzę że do ogarnięcia, choć u nas z 2 przedszkolaków.Pisz więcej i życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!
@flower188, zdjęcia powoli wgrywam ponownie:/ ale naprawdę powoli :/
:D w paru pierwszych postach już są, w pozostałych pojawią się...no...pojawia się!
:D Za bilety płaciliśmy 1975 zł. (niestety, nie umiem wyszukiwać takich naprawdę tanich biletów:/ jak przeczytałam o Twoim Sajgonie, to ...ech, zazdroszczę
:) Lećcie koniecznie! Przejazd nocnym pociągiem w stronę wybrzeża nie jest taki straszny, spokojnie śpisz, a cały czas się przemieszczasz. Ale czy 6 dni na Koh Samui to nie za dużo? Przemyśl, czy nie lepiej skrócić pobyt tam i przemieścić się na drugą stronę - w kierunku Koh Lanty i Phi Phi? Tam też jest pięknie...
:) A dla przedszkolaków atrakcją będzie również Lop Buri, niedaleko Bangkoku. Powodzenia w polowaniu na bilety!P.S. Niby "wolny wybieg", ale cały czas jakoś podświadomie przyciągamy hodowców, a potem im ulegamy (w dodatku z radością). Jakiś taki charakter, niewolniczy :/
:D flower188 napisał: życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!Nie-dziękuję
;) :* Pozdrawiam!
dzięki za sugestie! to tylko ramowy plan, naogol rezerwujemy noclegi z opcja bezplatnego odwolania i bez przedplaty wiec zawsze pozniej jestemy jako tako elastyczni; jeszcze właśnie Ayuthaya i Lop Buri też wchodza w gre jezlei tylko uda się dzieciaki wyciagnac z basenu/plazy
;) oj jak w Wietnamie marudzily zawsze przed wyjazdem na zwiedzanie! a pozniej zachwycone
:)te bilety to chyba taki ślepy traf jednorazowy był i rozbestwiło nas to strasznie (w drobiowej konwencji: trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno
;) majac dostep do systemow rezerwacyjnych biur podrozy czartery moge sobie sama klepnac/przyblokowac bilety i mam szybkie info o takich hitach; ta Tajlandie wyszukalam za 1650 i ciagle sie waham bo wlasnie to bezposrednio u linii lotniczej wiec nie mam nad tym pelnej kontroli "slużbowo" tak jak nad czarterami...
I, na ogromnym przybliżeniu, ostatnia platforma, na którą mamy wejść (chcemy! marzymy o tym! :D
Na brzegu bungalowy, restauracja, możemy nawet przechować bagaże. Szybko zostawiamy to, co zbędne i biegniemy w górę. Trasa widokowa składa się z czterech punktów, ostatni z nich jest na wysokości 500 m.n.p.m. Czyli generalnie nie tak dużo. Jednak szlak biegnie przez dżunglę, droga składa się z głazów, a upał jest nie do zniesienia.
Osiągamy pierwszą platformę. Turystów jest trochę, ale tłoku nie ma. Już na tym pierwszym punkcie niektórzy rezygnują z dalszej wspinaczki.
My idziemy dalej.
Kiedyś w Polsce byłam świadkiem dziwnego zjawiska. Na chodniku przy moim domu rosły sobie dwa drzewa. Przechodziłam koło nich i wtedy zauważyłam, że nad jednym z drzew pada deszcz. Drugie było suche. Takie dziwne zjawisko meteorologiczne, jakaś mała chmurka, która objęła tylko jedno drzewo. I wchodząc na punkt widokowy spotkało mnie to samo. Dżungla po bokach, dżungla nade mną i w jednym tylko miejscu pada mały deszczyk. Dziwne, prawda? I wiecie co?....tym razem to nie był deszczyk :/ :D :D
:D :D dobrze, że nie chciałam sobie zwilżyć spoconego czoła np. :D
Zaliczamy po kolei kolejne platformy. Słowa tego nie oddadzą...
Najtrudniejsze jest podejście na czwarty, ostatni punkt. Opuszcza się wtedy dżunglę i trzeba wspiąć się po skałach, w pełnym słońcu.
Skały są dosyć ostre, a w niektórych miejscach niebezpiecznie wyślizgane.
Ale widok jest tego wart...
Wybaczcie, może trochę mnie tu poniosło ze zdjęciami, ale...no, słowa tego nie oddadzą :)
Zbieramy się do zbiegania w dół. Godzina wolności kurczaków zbliża się ku końcowi - zaczęliśmy się poważnie bać, że nie zdążymy. Schodząc z odsłoniętych skał w dżunglę, spotkaliśmy naszą twardzielkę. Jednak przyszła (ba, przybiegła - tempo jej marszu było takie, że w przeciągu 5 minut można było stracić ją z oczu) sprawdzić, czy te cztery sztuki durnego ptactwa się nie zabiły przypadkiem. Przeżyłam szok, gdy zobaczyłam, że biegnie na boso. Po tych ostrych skałach. Na moje zaskoczenie odpowiedziała - no wiesz, ja mam buty z najlepszej skóry :)
Podbudowani jej podejściem, również prawie (prawie robi wielką różnicę :D zbiegliśmy w dół. Gdy dobiegliśmy do plaży, po prostu padłam na ławkę, nie mogąc się ruszyć. Kolega chciał jeszcze szybko się odświeżyć w morzu i przy okazji posnorkować (jak wyszedł, stwierdził, że współczuje tym, którzy zostali podglądać podwodne życie. Podobno woda była tak zamulona, że nic nie było widać). Gdy podchodził do moich zwłok na ławce, powiedział bardzo spokojnie : nie schodź z ławki. Za spokojnie. Reakcja na za spokojny tekst może być tylko jedna : zrobić coś dokładnie odwrotnego. I to z krzykiem :D
10 cm. od ławki.
A potem poszedł do swojego drzewnego domku.
Momentalnie zbiegli się wszyscy turyści, zrobił się gwar, aparaty trzaskały i nagle przez ten hałas przebił się głos naszej twardzielki : Zostawcie go! My je tu chronimy! I powiem szczerze, zrobiło się jakoś tak ciepło na duszy :)
Później okazało się, że gdy zbieraliśmy się do odpłynięcia, nasza twardzielka została. Najprawdopodobniej była pracownikiem Parku. I to takim prawdziwym, z powołaniem. Gdy schodziła z punktu widokowego, zebrała wszystkie śmieci pozostawione przez turystów (na szczęście - co mnie podbudowało - było ich naprawdę niewiele).
W drodze powrotnej miały miejsce jeszcze dodatkowe kurczakowe atrakcje.
Jednak zaczęło się powoli chmurzyć, aż doszło do takiego momentu, że zagoniono wszystkich z górnego pokładu do środka.
Ok. godz. 17.00 byliśmy na przystani promowej. I prawie dokładnie wtedy zaczęło padać. Dwa dni na Koh Samui, dwa dni piękna pogoda od rana, od 17.00 deszcz.
Przy wysiadaniu czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Okazało się, że zdjęcia robione przed wycieczką, nie były po to, żeby nas identyfikować :D Posłużyły do wytworzenia przecudnej urody talerzyka pamiątkowego. Pośrodku każdego talerzyka - kurczak :D
Można było sobie ową pamiątkę zakupić, żeby na zawsze mieć w głowie obraz Ang Thong (dzięki napisowi pod kurczakiem :D za 250 THB.
No i jak myślicie? Oczywiście talerzyk stoi na honorowym miejscu u kolegi w domu :D :D :D
(zainteresowanym za drobną opłatą przesyłam zdjęcia talerzyka na priv :D
Jeszcze tylko transfer do chatek, szybkie zakupy w 7 eleven i już możemy relaksować się na "naszej" plaży :)
A w domku spokojnie czekał nasz trzeci lokator.
Podobno w Tajlandii jest taki przesąd, że w noc po zakończeniu budowy nowego domu, koniecznie musi się pojawić przynajmniej jeden gekon. Jeśli to się nie stanie, to trzeba bardzo uważać, bo to bardzo niepomyślna wróżba.
C.d.n.
W takim razie cieszę się, że zostałam przy czerwonej :D
Bardzo Wam dziękuję za doping. Aż się zarumieniłam :) To daje niesamowitego kopa do dalszego pisania :) Dziękuję.
Ponieważ nasza wycieczka z TIT dobiegała końca kolejnego dnia (jeszcze tylko podwózka do Krabi i dalej, kurczaku, radź sobie sam :) , musieliśmy wziąć sprawy we własne ręce i zarezerwowaliśmy na booking.com dwa noclegi na Koh Lancie (cena za całość - 1000 THB). Transfer na przystań promową na Koh Samui mieliśmy o 6.30 rano :/ (naklejka nowa oczywiście była, ale jakaś taka mała i niepozorna :) prom i autobus do Krabi. Na miejscu mieliśmy być ok. 12.30.
W autobusie jechał z nami pasażer na gapę - ewidentnie bez naklejki, chyba, że to na skrzydłach, to bilet permanentny :D
12.30 to nienajgorszy czas, żeby się trochę rozejrzeć i znaleźć jakiś dojazd na Koh Lantę. Jeszcze w autobusie parokrotnie pytałam kierowców, czy jedziemy do centrum Krabi (nie wiem, jakoś sobie tak to wyobrażałam, że dojedziemy do olbrzymiego autobusowego dworca, nowoczesnego, z pięcioma informacjami turystycznymi itp :D
Kierowcy oczywiście przytakiwali - tak, wysadzimy was w centrum :)
Więc chyba nietrudno sobie wyobrazić, że troszkę się zdziwiłam :D Oto główny dworzec autobusowy w Krabi. Centrum wszechświata. Stąd można pojechać wszędzie, poznać wszystkich, tu odbywają się wszelkie przesiadki.
I naprawdę nie można sądzić po pozorach - obsługa profesjonalna (jak to w Tajlandii), szybka i konkretna. Nie minęło 5 min, jak mieliśmy już bilety na prom na Koh Lantę (350 THB sztuka) (w postaci, tak, tak - naklejek :D
Z jednym tylko mieliśmy problem - nie mogliśmy się za nic dogadać, o której pojedziemy. Na każde pytanie dotyczące tematu, padała odpowiedź : Tu. Siedzieć. Czekać :D A ponieważ byliśmy już odpowiednio przystosowani do posłuszeństwa (efekty odpowiedniego chowu drobiu :D , to tak sobie siedzieliśmy i czekaliśmy. I było miło. Autobusy przyjeżdżały i odjeżdżały. Inni turyści odjeżdżali, bądź dołączali. I nawet był sklepik z drobnymi przekąskami. Aż w końcu podszedł do nas pan z obsługi i rozkazującym głosem oznajmił : Teraz :D
(swoją droga oni naprawdę mieli to niesamowicie ogarnięte. Doskonale się orientowali, kto, z wcale nie małej grupy turystów, jedzie w jakim kierunku, gdzie siedzi, kiedy trzeba po kogo podejść i podprowadzić go do jego środku transportu).
Kurczak wzorcowo oznakowany :D Na ścianach ślady po zbuntowanych kurczakach (mam nadzieję, że nie po zawiezionych do rzeźni :/ :D
Jedziemy na przystań promową w Krabi. Na Koh Lantę można się dostać na dwa sposoby - albo drogą wodną (promem turystycznym), albo drogą lądową, gdzie trzeba dojechać do wąskiego wodnego przesmyku i tam pojazdy wjeżdżają na platformę promową. Nas podwieziono do przystani promowej i wskazano mieszczącą się po drugiej stronie agencję, gdzie mieliśmy wymienić aktualne naklejki na inne. W agencji pan zadał nam dosyć trudne pytanie - jak zamierzamy się dostać z Saladan (miasteczko na Koh Lancie, tam dopływa prom) do naszego noclegu (który znajdował się prawie po drugiej stronie wyspy). No i muszę powiedzieć, że to było pytanie z gatunku tych bardzo trudnych :D Na szczęście pan, nie chcąc, żebyśmy się dłużej martwili (no oczywiście :D , znalazł rozwiązanie tego problemu. Wystarczy wynająć u niego taksówkę, która nas zawiezie z przystani promowej pod sam ośrodek. 300 THB :D Po załatwieniu wszystkich formalności (i muszę napomknąć, że tu naklejka była najdziwniejsza - zwykły biały prostokącik, taki, jaki w Polsce używany jest do naklejania cen. Na nim pan napisał nazwę naszego ośrodka. Długopisem :D , postanowiliśmy się trochę rozejrzeć i coś zjeść (prom miał odpłynąć o 16.00, więc zostało nam jeszcze trochę czasu).
Pad Thai - 90 THB, shake ananasowy - 40.
Na przystań wróciliśmy trochę przed czasem, żeby się przypadkiem nie spóźnić. Było cicho i spokojnie. Turystów żadnych. Pan z agencji po przeciwnej stronie ulicy machał do nas i uśmiechał się. Generalnie - wszystko pod kontrolą.
Sama przystań bardzo specyficzna - parę miejsc do siedzenia, wielki telewizor, i coś, co mnie mocno zaskoczyło - na jednym z siedzeń leżał sobie po prostu pilot do telewizora. Po chwili podszedł kręcący się tam Taj, zaczął przełączać programy (już sobie wyobrażam, jak długo leżałby taki pilot np. na dworcu w Polsce). Do Taja dołączyło dwóch kolegów, pewnie też czekali na prom, tak sobie miło siedzieliśmy i czekaliśmy, oglądając tajską wersję jakiegoś talent show.
Jak można tak wyglądać ? :D :D
I tak sobie sennie mijał czas, aż w końcu się zorientowaliśmy, że jest 16.30 :/ Poszłam do agencji zapytać się, dlaczego promu jeszcze nie ma, ale miły pan mnie uspokoił, że akurat dzisiaj prom się spóźni. Wróciłam i ponownie wpadłam w rytm przystani - sennie, talent show, Tajowie siedzący na przeciw się uśmiechają, my się uśmiechamy, w końcu skoro oni tez czekają, to wszystko jest ok. O 17.00, zachęcona tajskimi uśmiechami, podeszłam do nich i pytam, czy nie wiedzą, kiedy będzie prom. To ich wybiło z tego sennego nastroju, skonsultowali się ze sobą, atmosfera zrobiła się trochę nerwowa i w końcu, lekko zdenerwowani, mówią : dziś promu nie będzie (!!!) Nie no, straszne kłamstwo, przecież pan z agencji mówił, że będzie. Nie, oni wiedzą na pewno, promu dziś nie będzie. Nie ma turystów, nie ma sezonu - promu nie będzie! I już! Coś tam znowu ze sobą pokonsultowali i lekko stropieni zaoferowali pomoc - mogą nas podwieźć na skuterach do platformy promowej, bo platforma będzie. Za 100 THB :D O nie - pomyślałam - tym razem to już nie dam się oszukać! Mamy bilety na prom, mamy naklejkę na taksówkę na Koh Lancie, wszystko już zapłacone. Tym razem się nie damy nabrać! W wojowniczym nastroju poszłam do agencji, żeby skonsultować z panem te kłamliwe informacje. Pan mnie uspokoił, że prom będzie, tylko spóźniony (tralalala, niech powie o ile :D , a z tamtymi na przystani mamy nie rozmawiać. A jak coś, to w ogóle może lepiej będzie, jak na prom poczekamy u niego w agencji. Wróciłam na przystań, a oni dalej to samo : promu nie będzie, turystów nie ma, mogą nas podwieźć itp. itd. Po mojej zdecydowanej odpowiedzi i podparciu się słowami pana z agencji, trochę się jakby obrazili. W końcu jeden z nich podszedł i zdesperowany powiedział : ja wiem, że promu dziś nie będzie. Bo ja jestem kapitanem tego promu :D :D :D po czym wszyscy się odwrócili i na skuterach odjechali w siną dal (a, i wcześniej zabrali ze sobą pilota do telewizora :D :D
Po kolejnej godzinie pod agencję podjechał pół-busik, pan nas do niego zapakował i pojechaliśmy w stronę platformy promowej. Przy czym pan z agencji do końca utrzymywał, że prom dzisiaj będzie. Tylko spóźniony :D :D
Objechaliśmy chyba połowę Krabi, żeby zebrać kolejnych, czekających w różnych miejscach turystów (kolejny punkt za logistykę), aż w końcu dojechaliśmy do platformy.
Kolejka do platformy promowej.
Tu już trochę bliżej. Z dwóch stron ustawione były stragany i straganiki, bardzo dużo przekąsek wszelkiego rodzaju. Wśród sprzedających mnóstwo dzieci. Kupiliśmy od sympatycznego chłopca kawałki mango, elegancko pokrojone i zapakowane, do pakunku dołączona była jakaś mieszanka przypraw - słodka i pikantna zarazem (20 THB).
Sama kolejka szła dosyć szybko, platforma pływała w jedną stronę i zaraz wracała (z resztą, o ile się nie mylę, były dwie).
A to już Koh Lanta. Zupełnie inny klimat, niż w miejscach widzianych przez nas do tej pory. Ta część Tajlandii jest znacznie bardziej muzułmańska i z pewnością dużo mniej turystyczna (przynajmniej poza sezonem).
Nasz busik odwoził po kolei wszystkich turystów. Wszyscy (oprócz nas oczywiście :D wysiadali w Saladan - w końcu zostaliśmy w busiku sami i zaczęliśmy się zastanawiać, czy to na pewno była dobra decyzja, że wynajęliśmy noclegi tak daleko. I wiecie co? To była najlepsza decyzja z możliwych :)
Pan kluczył jakimiś małymi uliczkami, skręcał, wjeżdżał, wyjeżdżał i w końcu podjechaliśmy miejsce, które sprawiło, że od momentu, gdy je zobaczyłam, modliłam się w duchu : Oby to było tu, oby to było tu :)
Widoki z usytuowanej na górce restauracji naszego ośrodka.
Nasze domki.
Nasz bungalow.