0
pestycyda 1 listopada 2014 19:31
Image

Image

Image

Image

Chcieliśmy jeszcze wykąpać się w oceanie, więc podjechaliśmy na plażę. Nietrudno ją znaleźć, wystarczy skręcić w jakąkolwiek uliczkę odchodzącą od głównej drogi :) Na Koh Lancie jedna plaża przechodzi w drugą. My celowaliśmy w Long Beach (podobno jedną z najładniejszych), ale czy to się nam udało, tego nie wiemy :D
Image

Plaża, faktycznie, piękna.

Image

Image

Prawie pusta, prawie cała dla nas. Wzdłuż niej poustawiane bary, restauracje, restauracyjki... I właśnie to zrobiło na mnie największe wrażenie. To jest nie do uwierzenia, ale na okres pozasezonowy życie w nich zamiera w bardzo specyficzny sposób. Zamiast kolorowych, gwarnych miejsc, wszędzie stały puste, wyszczerbione "półbudynki". Właściwie tylko wylewki pod knajpki, czasem z jedną - dwiema ścianami. Gdzieniegdzie przekrzywiony szyld, trochę śmieci i wiatr, który hulał po tym jakby zapomnianym miasteczku. Dziwnie, trochę strasznie, ale klimat niesamowity. Jakby człowiek znalazł się na planie horroru o upadku ludzkości.

Image

Image
Miejscowi wykorzystywali budynki w trochę inny sposób, niż zamierzał właściciel, ale to nikomu właściwie nie przeszkadzało. Swoją drogą, to naprawdę niesamowity pomysł - po sezonie składa się rzeczy, które mogą ulec zniszczeniu, a zostawia tylko to, co spokojnie przetrwa okres stagnacji. Potem do takiej wylewki dodaje się lampiony, ozdoby, leżaczki i poduszki (koniecznie poduszki - wszystkie knajpki miały dojście do oceanu i kawałeczek plaży - co więcej potrzeba?) i knajpa gotowa. I to nie byle jaka knajpa - z mega klimatem.

Image
Przypuszczam, że właścicielami większości są obcokrajowcy, którzy "nie-sezon" przeczekują w Europie np. I jakoś tak w głowie zalęgła mi się pewna myśl... :D (no co? Wiecie przecież, że mam zwiększoną potrzebę dochodów :D ). Ewentualnych inwestorów oczekuję na privie :D

W każdym razie klimat był, ech, nie do opisania. Wiem, że każdy ma inne potrzeby i wyobrażenia co do sposobu i miejsca spędzania wakacji, ale jak dla mnie - te miejsca są cudowne właśnie nie w sezonie turystycznym.

Image
Podest, który najprawdopodobniej za parę miesięcy stanie się knajpką, w której zdobycie miejsca będzie graniczyło z cudem :) cały dla mnie :D
Na plaży większość miejscowych, udało się też nam obejrzeć "fire show". Bez ognia :D Na piasku ćwiczyła grupa miejscowych tancerzy ognia (wiemy, co będzie modne w tym sezonie :D Z ogniem jednak pewnie wygląda to efektowniej :D
Jeśli chodzi o kąpiel w oceanie, to, cóż, mogę powiedzieć tak - 50 % naszej wycieczki z niej skorzystało :D Przemyślnie ukryłam mój strój kąpielowy w schowku na kaski naszego skutera i jak po niego poszłam, okazało się, że się zaciął :/ :D Był jednak duży plus tej sytuacji - gdy w drodze powrotnej zatrzymywaliśmy się pod każdym sklepem (bo może akurat teraz się uda), wszyscy chcieli nam pomagać. No niestety - nie zawsze "chcieć, to móc" :D Z duszą na ramieniu wracaliśmy do naszego ośrodka. Naczytałam się wcześniej o sytuacjach, gdy za uszkodzenia skuterów turyści byli naciągani na duże kwoty. Jadąc, szukaliśmy nawet jakiegoś zakładu naprawczego, bo może akurat tam byłoby taniej, ale żadnego nie widzieliśmy. Okazało się, że jednak nasz pan nie zrobił z tego żadnego problemu. Wziął skuter i powiedział, że go zaraz naprawi, musimy tylko chwilę poczekać. Jednak problem zrobiliśmy sobie sami... :D Żeby przypadkiem nie zgubić ( :D ) ukryłam kluczyk do naszego domku w najlepszym, jak mi się wydawało, miejscu - w skuterowym schowku :D
Myślę, że pan pojechał jednak do jakiegoś mechanika, bo trochę to długo trwało. Efekt - 400 THB w ośrodkowej restauracji :D Za napoje :D

Image

Image
Przepraszam - muszę...Przepiękne zachody słońca.

Image

Image
Niebo zmieniało się z minuty na minutę.

Image
Zdjęcia mogą być, hmm, trochę rozmazane... :D

Na szczęście w odpowiednim momencie pan przyniósł nam klucze i strój kąpielowy. I nie kazał nic płacić :)

C.d.n.Poprzedniego dnia zapłaciliśmy panu za 2 bilety na prom Koh Lanta - Koh Phi Phi (350 THB każdy) i za taksówkę na przystań (100 THB w sumie). Zarezerwowaliśmy też nocleg na Koh Phi Phi przez booking.com (600 THB - dwuosobowy pokój w hostelu). Wyjazd spod naszego ośrodka był o 7.00 (w myślach przeklinałam wczorajszy wieczór :D
Po dojechaniu na przystań, załatwieniu formalności (tym razem chyba nawet nie było naklejek), wsadzono nas na prom.

Image
Prom był wyjątkowo mały, ale, po raz kolejny, zachwyciła mnie organizacja i sprawność działania - plecaki na lewo, walizki na prawo.

Image
Podróż nie należała do końca do przyjemnych. Ocean był dosyć wzburzony, a prom - nieduży. Zostałam na pokładzie i namiętnie wpatrywałam się w punkt na widnokręgu (podobno skuteczny sposób, aby pozbyć się mdłości, a właściwie - nie dopuścić do ich wydostania się :D I chyba był to dobry sposób, bo w pewnym momencie ze środka promu wypadł inny turysta, zielony na twarzy i przez resztę podróży, jak to się mówi? Oddawał daninę Neptunowi :) Nawet nie mogłam mu mocno współczuć, bo byłam skoncentrowana na widnokręgu. I kurczowym trzymaniu się barierki :D

Image
Na szczęście brzeg zaczął zbliżać się dość szybko.

Image

Na przystani Koh Phi Phi trzeba zapłacić podatek za sprzątanie wyspy. Niestety, nie pamiętam dokładnie ile, ale wydaje mi się, że było to ok. 100 THB od osoby.
Nasz hostel mieścił się bardzo blisko przystani - właściwie, jak o główną część Koh Phi Phi chodzi, to wszystko jest bardzo blisko :D

Image
Malutkie, bardzo urokliwe uliczki. Turystów wprawdzie dużo więcej, niż w widzianych wcześniej przez nas miejscach, jednak nie była to aż taka ilość, jakiej się obawialiśmy.

Image

Image
A to nasz hostel - jakieś 5 minut drogi od przystani. I w dodatku z elementem luksusu - pierwsza klimatyzacja podczas naszej podróży. Nie powiem - przydała się :)

Image
Wygląda, jakby się miał zaraz rozsypać :D
Szybki prysznic i ruszyliśmy poszukać tego, po co przyjechaliśmy - czyli wycieczki na Maya Bay. Nie było to trudne. W każdym miejscu usytuowane były agencje i agencyjki, które oferowały przeróżne wycieczki (oczywiście z przeróżnymi cenami). Wybraliśmy najtańszą - 400 THB od osoby + 100 THB za wejście na Maya Beach (która mieści się na terenie parku). Dodatkowo w cenie wycieczki miało być snorkowanie, wizyta w Jaskini Wikingów, wizyta na Monkey Beach, oglądanie zachodu słońca, posiłek i owoce na pokładzie. Wyglądało to dosyć dobrze (he, he :D . Wycieczka miała rozpocząć się o 14.00 i o tej godzinie mieliśmy się stawić pod naszą agencją.

Image
Była tylko jedna, malutka niedogodność. Ale przecież to zupełny drobiazg, nie zniechęci to tak wytrawnych podróżników, jak my :D Pani poinformowała nas, że ponieważ dziś są wyjątkowe fale (potwierdzam :D , żadna łódź nie wpłynie do zatoki, w której mieści się osławiona plaża. Przycumuje z drugiej strony i trzeba będzie do plaży przejść przez dżunglę na nogach, ale to bardzo blisko - ok. 10 min. Więc właściwie, to żaden problem :D
O umówionej godzinie stawiliśmy się pod agencją. Otrzymaliśmy zgrabne naklejeczki i pani, jakimiś małymi, bocznymi uliczkami, doprowadziła nas do wybrzeża. Ale, ku naszemu zdziwieniu, nie była to przystań, tylko jakby "oceaniczne pobocze" :D Pani usadziła nas na ławeczce pomiędzy siedzącymi tam miejscowymi. I sobie poszła, obdarzając nas wcześniej dobra radą na pożegnanie : "Siedzieć tu" :D Nie powiem, było miło, Tajowie się uśmiechali, my się uśmiechaliśmy...(skąd to znam? :D...Po jakimś czasie dołączyło do nas małżeństwo Szwajcarów z malutkim synkiem (na oko - trochę ponad rok), którzy również wybierali się na tę wycieczkę. I siedzieliśmy sobie razem, napawając się widokami.

Image
Na przystani przycumowane były promy wycieczkowe i w którymś momencie przez megafon odezwał się głos, nawołujący spóźnionych turystów do natychmiastowego pojawienia się przy jednym z nich, bo właśnie zaczyna się wycieczka. Szwajcarzy momentalnie się poderwali i pobiegli na przystań (a był tam jednak kawałek :D Ja, no cóż, uległam psychologii tłumu i poleciałam za nimi (kolega został, w razie gdyby jednak ktoś po nas przyszedł w miejsce, w którym mieliśmy siedzieć). I źle zrobiłam, bo spotkała mnie tam ogromna przykrość :D Po raz pierwszy dowiedziałam się, że mam złą naklejkę :D Hodowcy odgonili nas, dbając tylko o kurczaki oznakowane swoim symbolem. I uważam, że to jest ogromne świństwo :D Potraktowali nas, jak byśmy byli dzikim ptactwem, a przecież my też hodowlani... :D
Wróciliśmy więc na naszą grzędę i po chwili do brzegu zbliżył się wypełniony turystami longtail. Okazało się, że według tego pana nasze naklejki były OK. Nastąpiła wymiana turystów - oni wysiedli, my wsiedliśmy (dziwiło mnie tylko to, czemu oni są cali mokrzy :D Ale nieważne, ważne, że wreszcie ruszyliśmy.

Image
Nasza wycieczka składała się z ok. 10 osób. I wszyscy dosyć szybko staliśmy się tak samo mokrzy, jak nasi poprzednicy. Nie mogę powiedzieć, że spod dziobu longtaila i wzdłuż burt pryskało, bo to byłoby kłamstwo :D Woda się po prostu lała, jak podczas największej ulewy (Szwajcarzy osłaniali synka kamizelką ratunkową - nie wydaje mi się, żeby zbytnio skorzystał z widoków :D Poza tym, duże fale też robiły swoje.

Image
Pierwszy przystanek - Monkey Beach. Podpłynęliśmy tam w czasie przypływu - plaży właściwie nie było. Trzeba było wysiąść z longtaila i brodzić po uda w wodzie. Nikomu to jednak nie zrobiło różnicy :D

Image

Image
"Nasz" kapitan z Koh Lanty miał rację. To spotkanie z małpami zrobiło na nas dość smutne wrażenie. O ile się nie mylę, to w tle zdjęcia butelka po piwie, a małpka siedzi na kartonowym pudełku.

Image
Płyniemy dalej, aż nadszedł czas na "owoce na pokładzie" :D Pan wyjął ananasa, obrał go i pokroił, a obierki wrzucił do wody. Na początku mnie to trochę oburzyło, ale przestało, gdy zobaczyłam, jak szybko zniknęły, wciągane pod wodę przez kolorowe rybki.

Image
Kolejny przystanek - Jaskinia Wikingów. Wydaje mi się, że trochę się rozminęliśmy w rozumieniu zwrotu "zwiedzanie jaskini" :D No nic - z daleka wyglądała na dosyć interesującą :D

Image
Duża szansa, że oni mieli prawdziwe zwiedzanie jaskini.

Wpłynęliśmy do jakiejś zatoczki, tam nasz pan zatrzymał łódź na trochę dłuższy postój. Niektórzy snorkowali (podobno było cudownie), inni robili zdjęcia. Wokół nas mnóstwo podobnych łodzi - pewnie nie był to taki tłok, jak w sezonie turystycznym, ale w tym miejscu naprawdę widać było turystów.
Image

Image
Płyniemy dalej.
Image
Całkiem możliwe, że to Maya Bay. Niestety, nie wiem tego na pewno, bo pan nam nie powiedział :D Pan w ogóle jakoś mało do nas mówił (właściwie to może ze trzy słowa : szybciej, wracamy na łódź i nie ma czasu :/ :D

W pewnym momencie łódź zatrzymała się na środku oceanu (no wiem, trochę naciągnęłam, że był to środek, ale staram się podciągnąć dramaturgię opowieści :D Lekko się zdziwiliśmy, bo właściwie nie było tu nic szczególnego, żadnych łodzi, kawał do brzegu, który zresztą świecił ostrymi skałami...I wtedy pan się rozgadał :/ Kto chce płynąć (sic!) na Maya Beach, ma godzinę, kto chce zostać, zostaje. Ci, co płyną, płacą 100 THB, za wejście do parku. A on bliżej nie zamierza podpłynąć...:/ :D Bo są za duże fale :/ :D
I teraz pora odkryć wszystkie karty :D Uwierzcie mi, robię to z ogromną niechęcią i gdyby nie to, że ta informacja jest istotna dla pełnego przedstawienia tej sytuacji, nigdy bym się na to nie zdobyła :D Wolałabym Was utrzymywać w przekonaniu, że jednak mam jakąś zaletę :D A tak, niestety, czar pryśnie do końca :D Otóż...NIE UMIEM PŁYWAĆ :D Uff, już, nawet bardzo nie bolało :D
Spróbujcie się wczuć w moje nastawienie : nie zależało mi na zwiedzaniu Koh Phi Phi, wcale nas tu nie ciągnęło. Przypłynęliśmy tu tylko dlatego, żeby zobaczyć Maya Beach. A teraz mam do wyboru - albo płynąć nie umiejąc pływać, albo do końca życia kojarzyć Koh Phi Phi z Jaskinią Wikingów widzianą z odległości :D Owszem, na łodzi były kamizelki ratunkowe, ale dla kogoś, kto nie potrafi pływać, świadomość, że ma wejść do wody o 3 metrach głębokości, jest chyba podobnym stresem, jak dla arachnofoba całowanie się z pająkiem :D
Więc zrobiłam jedyną rzecz, jaką mogłam w tym momencie zrobić. Wściekłam się :D (nie wiem, jak u Was, ale dla mnie prawdziwa wściekłość jest najlepszą siłą napędową. Kilka razy w życiu już się o tym przekonałam :D Gdy ubierałam kamizelkę ratunkową, w głowie układałam wszystkie wyzwiska, które miała usłyszeć pracownica agencji po naszym powrocie. Bo co jak co, ale "10-minutowy spacer po dżungli" potrafię odróżnić od "z narażeniem życia wskoczyć do wody" :D
Za pierwszym razem trochę mi się nie udało. Kolega poinstruował mnie, że jak się położę na plecach w wodzie, to będzie mi łatwiej. Skończyło się to na rzuconym ze wściekłością : "Przewróć mnie na brzuch, bo na plecach mi nie idzie" :D :D :D Niestety, nie był w stanie mi pomóc, bo miał własny powód do wściekłości :D Planował na plaży porobić parę zdjęć, ale miał problem z zabraniem do wody aparatu fotograficznego. Skorzystał z pudełka od maski do snorkowania, ale nie miał pewności, czy na pewno jest wodoodporna, więc na wszelki wypadek trzymał ja w ręce wyciągniętej nad wodą. Drugą ręką machał, żeby utrzymać się na wodzie, więc nie miał mnie czym przewrócić :D Na szczęście, moja wściekłość jest wyjątkowo silna. Dopłynęłam do brzegu szybciej, niż on :D (zaczynam rozważać zapisanie się na basen. Oczywiście zakupiwszy wcześniej kamizelkę ratunkową :D

Image
Dopłynięcie nie równało się zakończeniu kłopotów. Trzeba było jeszcze złapać się siatki, umiejscowionej na ostrych skałach i wspiąć się do góry, na drewnianą platformę wysuniętą nad wodę. Nie było to łatwe - skały faktycznie ostre, a fale rzucały nas raz na skały, raz ponownie w głąb.

Image
Chyba nigdy się tak nie ucieszyłam na widok stałego lądu :)

Image
Droga na plażę.

Image

Image
Coraz bliżej...
I wreszcie
Image

Jedno trzeba przyznać - przypłynęliśmy tu o odpowiedniej porze. Obawiałam się, że ilość turystów utrudni podziwianie plaży, ale ludzi było naprawdę niewiele.
Image

Image

Image
Widoki, które uratowały panią z agencji :D Miejsce było tak piękne, że postanowiłam jej wybaczyć :D

Image
Niestety, czas mijał za szybko i trzeba było wracać. I dopłynąć. Kusząca perspektywa :D
Tym razem było jeszcze trudniej. Gdy weszliśmy na podest, zobaczyliśmy, że ocean jest usiany longtailami (to pewnie te wycieczki, które zwiedzały Jaskinię Wikingów :D Dzięki temu mieliśmy godzinę przewagi i prawie pustą plażę). Po skonsultowaniu się ze współwycieczkowiczami, okazało się, że nikt nie wie, który jest nasz :D

Image

Image
Kolejni zwiedzający mieli gorzej. Sami to odczuliśmy, wracając. Zaczął się odpływ i nad powierzchnię wody wyszły bardzo ostre szczyty skał, które wcześniej aż tak bardzo nie utrudniały dotarcia. Szczerze mówiąc, zbyt bezpieczne to nie było. Dzięki pomocy Szwajcara wszyscy dotarliśmy (naprawdę, wielki szacunek. Chłopak podpływał z ludźmi do longtaila i wracał po kolejnych. Fale i warunki były niezbyt dobre, nawet dla doświadczonych pływaków). Trochę krwi się jednak polało - parę kolan i łokci miało bliskie spotkanie ze skałami. Myślę, że bez Szwajcara mogło być gorzej. Tym bardziej mi przykro, że jego żona z synkiem została na łodzi, a przecież na tę wycieczkę popłynęła w takim samym celu, jak my wszyscy - żeby stanąć na Maya Beach, najbardziej osławionej plaży...

Image
Nasz zadowolony z siebie pan. I jeszcze się bezczelnie pytał, czy nam się podobało :D
Po powrocie z plaży, zgodnie postanowiliśmy, że teraz to my wszyscy się będziemy do niego nie
odzywać :D Pan się tym nie przejął, wydał posiłek (ryż z czymśtam, w termoaktywnych pudełeczkach) i popłynęliśmy na miejsce, z którego mieliśmy oglądać zachód słońca. I wtedy już przesadził :D Powiedział, że jesteśmy godzinę za wcześnie (kłania się Jaskinia, drogi panie :D , więc będziemy siedzieć w tym miejscu przez godzinę i czekać. Oburzona wycieczka stwierdziła, że w takim razie ma nas na tę godzinę zawieźć ponownie na Monkey Beach (teraz pewnie była tam już plaża). Gdy odmówił, wszyscy zgodnie straciliśmy do niego cierpliwość (solidarnie zjednoczyliśmy się ze Szwajcarką. Myślę, że konieczność czekania kolejnej godziny na łodzi, nie wpłynęła dobrze na jej ocenę wycieczki :/ ), więc odmówiliśmy czekania. Pan się z tego powodu bardzo ucieszył i szybciutko odwiózł nas w miejsce spotkania. I to już był koniec. Nie wiem, myślę, że on nie był prawdziwym Tajem :D

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (117)

mashacra 1 listopada 2014 21:52 Odpowiedz
Czekam na więcej, szczególnie na koniec kurczaka :D może będzie jednak szczęśliwy.
refiko 1 listopada 2014 21:58 Odpowiedz
Czekam na więcej... zwłaszcza praktycznych wskazówek.Pozdrawiam!
pestycyda 2 listopada 2014 02:46 Odpowiedz
Krótkie wtrącenie praktyczne :D To był nasz pierwszy wyjazd do Azji. Wiadomo – człowiek stara się wcześniej dowiedzieć, czego tylko się da, żeby czuć się jak najlepiej przygotowanym do podróży. Ale i tak najlepiej się uczyć na własnym doświadczeniu. Pewne rzeczy się nie sprawdziły, inne były idealnie trafione. Może komuś przydadzą się moje przemyślenia. Krótkie podsumowanie :1. Kupiliśmy przed wyjazdem własna moskitierę – nie zajmuje dużo miejsca, jest lekka i wygodna w pakowaniu. Zdecydowanie NIE – w każdym miejscu, w którym spaliśmy, były moskitiery. Nawet, jeśli są lekko rozdarte, można je zabezpieczyć gumką do włosów, albo spinaczem – czyli zamiast moskitiery, bierzemy spinacz. 2. Przed wyjazdem uszyliśmy sobie bardzo cieniutkie coś na kształt śpiwora. Nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać i jakie tam będą warunki higieniczne. To miało być nasze zabezpieczenie. Zdecydowanie NIE – ani razu nie zostało użyte zgodnie z przeznaczeniem (tzn. w moim plecaku pełniło funkcję skrytki na gotówkę i tyle. Wyjątkowo duży portfel :D 3. Rzecz, którą warto zrobić, to spokojne spotkanie z zaufanym lekarzem. Moje trwało ok. godziny i zostały na nim omówione wszystkie potrzebne leki, biorąc pod uwagę oszczędność miejsca w bagażu (o szczepieniach nie wspominam, bo moim zdaniem to obowiązkowe). W apteczce znalazły się :- elektrolity (idealne w przypadku przemęczenia itp.);- probiotyki (ja wzięłam Linex Forte, ale mogą być jakiekolwiek inne, ważne, żeby nie trzeba było ich przechowywać w lodówce. Na początku bierzemy 2 tabletki dziennie, później zmniejszamy dawkę, aż do odstawienia. Chodzi o to, żeby bakterie nieagresywnie zastąpić innymi, obcymi dla nas. Zdało egzamin – 20 dni jedzenia na ulicy, picia napojów z lodem itp. I tylko jedna, bardzo łagodna niedyspozycja żołądkowa);- Nospa – dla kobiet w wiadomym celu :) - mocniejsze środki przeciwbólowe na paracetamolu (koniecznie paracetamol, ibuprofen wzmaga objawy gorączki Dengi np. Ja wzięłam Solpadeinę);- witamina B – podnosi odporność;- Sudafed – na zatkany nos i zatoki;- Aspiryna – na wszelki wypadek :D - Doxycyklina – antybiotyk o bardzo szerokim spectrum działania;- antyalergiczne krople do oczu;- tabletki antyalergiczne (np. Allertec);- krople do uszu (np. Oto Argent);- Clotrimazol – maść przeciwgrzybiczna;- tabletki na gardło;- Oxycort w sprayu;- węgiel – wiadomo :D- wapno;- Malarone (różnie o nim mówią, ale czułam się bezpieczniej mając go przy sobie. Poza tym, niestety się przydał);- Octenisept – świetny środek do dezynfekcji, można stosować również na błonę śluzową;- środek na komary – min. 50% DEET;- standard : plastry, woda utleniona (koniecznie w żelu), opaska uciskowa, talk i termometr.Większość leków się nie przydała, jednak wydaje mi się, że lepiej poświęcić trochę miejsca w plecaku i czuć się dzięki temu bardziej bezpiecznie i niezależnie.
gosiagosia 2 listopada 2014 18:17 Odpowiedz
@pestycyda - świetnie napisane. Naprawdę czyta się z uśmiechem. Tym bardziej, ze każdy z nas przez coś takiego przechodził zanim zrozumiał, że jest kurczakiem :)
bartolko 2 listopada 2014 18:32 Odpowiedz
Całe te opowieści o rządowych tuk-tukach to jedna wielka ściema - trzeba zdecxydowanie uważać na takich "uczynnych tajów". Tak na prawdę kierowca woził Was po jakichś mało znanych świątyniach, a cel był jeden - zachęcenie do zakupów - czy to ubrań czy pakietów w informacji turystycznej. Rada na przyszłość - jeżeli sami pochodzicie po agencjach to kupicie te same usługi o wiele taniej. Główne świątynie w Bangkoku to świątynia Leżącego Buddy, Świątynia Złotego Buddy i Wat Arun, ciekawa jest też Wat Saket - Złota Góra. Noclegów najlepiej szukać na miejscu albo za pośrednictwem booking.com - będzie o wiele taniej.Nigdy nie wierzcie w to że jakaś atrakcja jest zakmnięta ale zaraz można jechać do innej, w oficjalne rządowe agencje turystyczne czy też w oficjalne punkty wymiany waluty czy też wspaniałe okazje na zakup biżuterii i ubrań - w 99 % to ściema nastawiona na wyciągnięcie waszych pieniędzy.
juliaka 2 listopada 2014 19:35 Odpowiedz
Pestycyda, widze ze naprawde sie straraliscie, zeby nie stracic zadnej gwiazdki;)A tak serio to swietne relacje - zabawne i ciekawe. Super!by Tapatalk
ciri 3 listopada 2014 09:18 Odpowiedz
Świetna relacja, fajnie czasami poczytać wrażenia "świeżaków", a nie tylko starych wyjadaczy. I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta :) Sama też przed pierwszym wyjazdem do Azji naczytałam się o naciągaczach i na początku za każdym razem gdy ktoś się zbliżał to miałam mini-alarm w głowie. Jak się okazało, w wielu przypadkach zupełnie niepotrzebnie. No i nie ma co podchodzić śmiertelnie poważnie do tego, że dało się naciągnąć na kilka złotych - każdy uczy się na błędach ;) Czekam na dalszy ciąg!
popcarol 3 listopada 2014 09:28 Odpowiedz
Czytam z uśmiechem na ustach:) Proszę o ciąg dalszy:) pozdrawiam!!
maciek 3 listopada 2014 09:30 Odpowiedz
W piątek też ruszam do Tajlandii i dobrze przed wyjazdem poczytać poradnik "Jak nie podróżować po Tajlandii - najczęstsze błędy" ;)
shakal 3 listopada 2014 10:03 Odpowiedz
Relacja z jajem :)Thx
mareckipl 3 listopada 2014 11:16 Odpowiedz
Zdecydowanie masz talent do pisania, fantastycznie się to czyta :) Keep going!
michal24 6 listopada 2014 09:02 Odpowiedz
Poprosimy nowy pościk z wyprawy... czekam i czekam :)
popcarol 6 listopada 2014 09:27 Odpowiedz
Też czekam:)
pestycyda 6 listopada 2014 17:47 Odpowiedz
ciri napisał: I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta :) Hmmm...Wychowałam się na Kingu i Sapkowskim i nie przypuszczam, żeby moi mistrzowie byli zadowoleni:/ :/ :D A tak poważnie - bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i polubienia:) To jest naprawdę duże wsparcie i motywacja do dalszego pisania. Strasznie fajnie wiedzieć, że ktoś to czyta i daje to komuś jakąś radość :) Relację na pewno dokończę, niestety do przyszłego tygodnia nie będę w stanie ruszyć z dalszą częścią (przepraszam @maciek, będziesz musiał popełniać błędy na własne konto :PPozdrawiam i do następnego! :)
jobi 6 listopada 2014 18:09 Odpowiedz
Cudowne z Was kurczaki, dawno czegoś równie barwnego nie chłonąłem, mam nadzieję, że będziesz pisała więcej i więcej.
snapy01 11 listopada 2014 21:37 Odpowiedz
Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata :) Wylatujemy 20.11
snapy01 11 listopada 2014 22:23 Odpowiedz
dziękuję za ekspresową odpowiedź, muszę napisać tutaj ponieważ choć przeglądam fly4free od dawnaaaa, to zarejestrowałem się dopiero dzisiaj aby zadać to pytanie i chyba jeszcze nie mogę wysyłać PW... :/ a klimaty jakie przedstawiłaś na foto właśnie najbardziej mi się podobają. jeszcze raz thx
refiko 11 listopada 2014 22:31 Odpowiedz
Naprawdę fajnie się Ciebie czyta. W miarę możliwości pisz jak najwięcej!Pozdrawiam
jacekwoj16 11 listopada 2014 22:42 Odpowiedz
Odżywają wspomnienia, też tak w zeszłym roku jeździliśmy po Ko Phangan. :D
monus 11 listopada 2014 22:55 Odpowiedz
bardzo fajnie się czyta, właśnie jestem w drodze do kurnika ;) oczywiście nie mogę doczekać się dalszej relacji
japonka76 12 listopada 2014 08:58 Odpowiedz
Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia :cry:
ciri 12 listopada 2014 11:34 Odpowiedz
Japonka76 napisał:Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia :cry:Bogaci biali niespecjalnie się tym przejmują - wystarczy wejść na tripadvisor i wyszukać takie "atrakcje" żeby zobaczyć jak wielką ignorancją wykazuje się wielu turystów w komentarzach. Dla mnie to strasznie smutne, bo uwielbiam wszelkie zwierzaki ale jest wiele osób, którzy wolą żyć w błogiej nieświadomości albo ważniejsza jest dla nich fotka z przejażdżki na słoniu na fejsbuczka... Dla zainteresowanych, tutaj temat o miejscu w Tajlandii, w którym słonie traktowane są bardziej "po ludzku" - kilka-slow-o-sloniach-w-tajlandii-relacja-z-elephantsworld,216,43011
mashacra 12 listopada 2014 17:46 Odpowiedz
Wrzucam zdjęcie z relacji olus, może na karku/szyi nie może być więcej niż 100 kg, ale kto każe siadać na karku?Żeby było jasne nikogo nie namawiam do męczenia zwierząt ;)
jobi 12 listopada 2014 17:55 Odpowiedz
Tak na szybko od Googla, to słoń może nosić na grzbiecie 150-300kg - różnie piszą, kilka przykładów:http://www.elephant.seHow much weight can an elephant lift?With their trunk, about 200-400 kgs, depending on size of the elephant. If a leather string is attached to a log, they can bite it between their molar teeth, and lift over 500 kgs, using their body weight, leaning backwards.http://www.elephantsforever.co.zaQ: How much weight can an elephant lift?A: If an adult elephant lifts a weight only using the strength of its mighty trunk, it can lift approximately 300kg. However, they have been shown to be able to carry about 500kg of logs. A leather cord is tied around the logs and the elephant bites on this cord with its molars. It then leans back, using the weight of its body as extra power. http://adoreanimals.comIf you want to ride an elephant, the best experience for the elephant, and I believe for you too, is to ride on its neck (behind the ears) not on a trekking chair which goes on the elephant’s back. A fully-grown elephant can carry up to 150 kilograms on its back, but when you consider the weight of two people, the chair (it’s called a Howdah or saddle and alone can weigh 100 kilograms or more) and the mahout (who rides on the neck) you can see how this starts to be a heavy burden on the elephant.
ciri 12 listopada 2014 18:05 Odpowiedz
pestycyda napisał:wyprzedziłaś mnie, ale nic nie szkodzi - im więcej się o tym mówi, tym lepiej. Wybacz to wtrynienie się w relację ;) To wszystko przez to, że temat zwierzaków zawsze mnie porusza. Fajnie widzieć w Tobie bratnią duszę w tym zakresie ;D Zazdroszczę wizyty w Elephants World i czekam na dalszy ciąg relacji.
mixer 12 listopada 2014 19:12 Odpowiedz
snapy01 napisał:Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata :) Wylatujemy 20.11Człowieku - to jeden z najbardziej przyjaznych turystom krajów na świecie :D Jak tak się obawiasz czy będziesz miał gdzie spać to skorzystaj z booking.com i gotoweA co do relacji to fajnie się czyta :)
olus 12 listopada 2014 23:08 Odpowiedz
Czuję się wywołana do tablicy :) Bardzo się cieszę, że byliście w ElephantsWorld i moja relacja się Wam przydała. Ja dzień tam spędzony wspominam jako jeden z najlepszych w Tajlandii. Swoją drogą jak ktoś zna jeszcze inne tego typu sprawdzone miejsca to niech się podzieli doświadczeniami. Ja znalazłam, że jest coś podobnego w Chiang Mai, ale bez żadnych konkretów. Co do mojego zdjęcia, które zostało przywołane, to mogę tylko zgodzić się z tym co już napisała @pestycyda. Na grzbiet słonia można było wejść tylko w rzece, w wodzie ciężar jest inaczej odczuwalny. Ale to nie sam ciężar jest tu problemem, tylko właśnie konstrukcje na jego grzbiecie. W tych wszystkich słoniowych przybytkach najpierw na grzbiet słonia kładzie się kocyk, a na to palankin. Jak wygląda skóra słonia pod kocykiem turysta nie widzi...A tak poza tym to relacja super, śledzę od początku :) Przygody w Bangkoku niezłe, chociaż nie powiem, dobrze daliście się naciągnąć kilka razy :)
washington 13 listopada 2014 12:17 Odpowiedz
Fajnie sie czyta, bardzo luzny styl pisania, usmialem sie wiele razy.Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi :) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji :P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda :P
pestycyda 13 listopada 2014 20:28 Odpowiedz
Washington napisał:Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi :) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji :P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda :PA pomyśl, jak miło oni mnie będą wspominać :D a moja relacja jest właściwie pełna praktycznych porad. I to prostych. Wystarczy robić dokładnie na odwrót i już :D I chyba mnie przeceniasz - nie sądzę, żebym poradziła sobie z każdą kwotą, chociaż, gdybym tak miała np. milion...(rozmarzona :D A poważnie - to coś w tym jest. Pogodziłam się z faktem, że jestem taka "oszukiwalna" i jakoś się na to godzę, a dzięki temu - nie mam z tym problemu :)Pewnie dałoby się taniej, ale naprawdę nie żałuję ani jednego momentu, każdy dawał mi radość :)Jeszcze coś, co nawet dla mnie jest zaskoczeniem - po podsumowaniu podróży, zazwyczaj okazuje się, że wcale nie wydałam niesamowitych kwot :)Pozdrawiam :)
mashacra 14 listopada 2014 21:28 Odpowiedz
Czekam na więcej, więcej, więcej..... Historia z deszczykiem bomba, a motyw czerwona i niebieska karteczka, miód, poczułem się jak w tajlandzkim Matrixie, dlaczego nie wybrałaś niebieskiej? :D
jobi 14 listopada 2014 21:51 Odpowiedz
Dla kurczaka przydałby się specjalny przycisk "uwielbiam".Fajna byłaby z tego materiału książka.
fiki 14 listopada 2014 21:53 Odpowiedz
Ta relacja wymiata :D
krasnal 14 listopada 2014 22:31 Odpowiedz
Uwielbiam tę relację - pokazuje, że można podróżować nie oglądając każdego grosza z dwóch stron i robiąc g*oburzę z byle powodu. Quote: Przeżyłam chwilę grozy, bo moja się odkleiła i gdzieś upadła. Gdy zaczęłam jej szukać (z pomocą innych turystów), najpierw znaleźliśmy niebieską. I kwadratową :D (do tej pory się zastanawiam, gdzie bym mogła wylądować, gdybym z niej skorzystała :D Obudziłabyś się we własnym łóżku. Z czerwoną zostałaś w matriksie.https://www.youtube.com/watch?v=zE7PKRjrid4
gosiagosia 14 listopada 2014 22:41 Odpowiedz
Przeglądałam posty i zobaczyłam ten. "Ale głupi tytuł" mruknęłam pod nosem. Głupio mruknęłam :lol: Celujesz w plecak :)
olir1987 19 listopada 2014 20:55 Odpowiedz
fajne te kurczaki;)
bakerlady 21 listopada 2014 18:21 Odpowiedz
pisz , pisz dalej, nie moge sie doczekać czy na końcu kurczak skonczy na rożnie ! :mrgreen:
mashacra 21 listopada 2014 21:55 Odpowiedz
Myślę, że spokojnie można tu umieścić namiary na "kapitana". Chyba, że chcesz specjalnie ograniczyć krąg odbiorców ;)
japonka76 23 listopada 2014 10:43 Odpowiedz
Kurczak, nie kurczak, ale jesteś szalona :D
natalia 23 listopada 2014 14:21 Odpowiedz
Fantastyczna relacja!!
lukste9 23 listopada 2014 18:29 Odpowiedz
Bardzo mi sie podoba twoja relacje.Chce sie wiecej:D
serror 23 listopada 2014 18:42 Odpowiedz
Świetna relacja, wspaniale się czyta i ogląda zdjęcia :D Gratuluję wyprawy!
marcino123 24 listopada 2014 20:47 Odpowiedz
Nie chcę marudzić, ale...całe forum odświeża Twoją relację w oczekiwaniu na ciąg dalszy ;)
mashacra 24 listopada 2014 23:44 Odpowiedz
Nie ma co marudzić tylko trzeba czekać na mail z powiadomieniem o odpowiedzi w subskrybowanym temacie ;)
mareckipl 25 listopada 2014 22:46 Odpowiedz
Jeden naprawdę twardy kurczak, samemu pływając niezgorzej nie wiem czy byłbym skłonny wyskoczyć z łodzi na środku akwenu :D A relacja i zdjęcia jak zwykle najwyższych lotów.
olus 25 listopada 2014 23:41 Odpowiedz
Wycieczka z przygodami, ale widzę tu jeden wielki plus. Mieliście zapewne rzadką okazję do zobaczenia Maya Beach nie zastawionej całkowicie łódkami. My robiliśmy podobną wycieczkę i postanowiliśmy popłynąć tam jak najwcześniej rano. Oczywiście umówiliśmy się na konkretną godzinę, ale jak to w Tajlandii, wypłynęliśmy prawie godzinę później. I tak mieliśmy szczęście bo połowa plaży nie była jeszcze zastawiona, chociaż turystów było już całkiem dużo.Jaskini też nie zwiedzaliśmy, chociaż była teoretycznie jednym z punktów wycieczki. Co ciekawe, w czasie kiedy tam byliśmy ta jaskinia była zamieszkana przez jakichś ludzi. Widać było, że się całkiem nieźle urządzili :)Szkoda, że nie zdecydowaliście się na wycieczkę obejmującą też Bamboo Island. Dla mnie to chyba najfajniejsze miejsce z całego dnia. Mała wysepka, którą można obejść dookoła. Po jednej stronie tłumy ludzi i łódek, ale wystarczy odejść kawałek dalej a tam biały piasek, skałki, lazurowa woda i pusto, wszystko tylko dla nas :)
lukkaas 26 listopada 2014 00:04 Odpowiedz
Jeszcze, jeszcze, jeszcze :)))))Relacja mistrzowska!!!!
pitrazzz 26 listopada 2014 00:32 Odpowiedz
Wspaniała relacja! Piękne zdjęcia i w szczególności opisy:)
hamada 30 listopada 2014 13:06 Odpowiedz
Nie będę oryginalna jeśli powiem, że relacja była mega! Dziękuję, dawno się tak nie uśmiałam!
snieguu 1 grudnia 2014 00:54 Odpowiedz
kurczak kurczakiem ale z tego co czytam, póki co, nie daliście się namówić na "łooonneee masaaaażżż?" :D :)
olir1987 2 grudnia 2014 07:41 Odpowiedz
teraz z jeszcze większą niecierpliwością czekam na kolejną część i info o słoniach;)
sebciu88 2 grudnia 2014 10:01 Odpowiedz
Geniusz pisarstwa drobiowego!! :)
popcarol 2 grudnia 2014 10:16 Odpowiedz
Super relacja, z niecierpliwoscia czekam na kolejne odcinki!!! :)
maciek 2 grudnia 2014 10:21 Odpowiedz
Świetnie się czyta relację, szczególnie świeżo po powrocie z tych samych miejsc. Akurat my byliśmy na wyspach nastawienie bardziej na wypoczynek, więc to bardzo ciekawe zobaczyć co nas ominęło.
jasiub 2 grudnia 2014 11:20 Odpowiedz
Dopiero teraz przeczytałem relację. Zdecydowanie dołączam do grona fanów Twojej twórczości :)
wojtkow 2 grudnia 2014 15:18 Odpowiedz
Super relacja, też chcę być kurczakiem!Na razie dodałem relację do grzędy obserwowanych :)
djadkjgu 2 grudnia 2014 15:56 Odpowiedz
super relacja! :D chyba najfajniejszą jaką czytałam z Tajlandii, ma coś takiego fajnego, naturalnego w sobie :D no i oczywiście dużo dobrego humoru! miło sobie wiele sytuacji tajskiego życia przypomnieć, a do kilku kolejnych czuję się zmotywowana ;)
poochaty 4 grudnia 2014 15:00 Odpowiedz
Fajna relacja. Jakos do tej pory Tajlandia mi nie robila, ale po przeczytaniu Twojej relacji zastanawiam sie czy nie pojechac tam z moim stadem. Musze tylko sie zastanowic, czy 5-latka da rade.
shiro503 5 grudnia 2014 00:21 Odpowiedz
Urocze jak dobra powieść.... miałem w planach poczytać wieczorem Dostojewskiego, ale ostatecznie, skończyłem na Być jak kurczak:)
waldek99 5 grudnia 2014 01:33 Odpowiedz
Kobieto prosimy o Wiecej. Jak sobie poczytam do poduszki to Potem pol nocy kombonuje jak tam pojechac
pytusia84 5 grudnia 2014 15:48 Odpowiedz
Wkręciłam się na maxa w tę relację :) Nie znam Cię ale jakoś strasznie Cię polubiłam :) Świetnie się to czyta i już nie mogę się doczekać fragmentu ze słonikami :) A wątek z kapitanem i synkiem mega wzruszający. Tak jak generalnie podczas czytania całej relacji wciąż się uśmiecham... Baaa wręcz zacieszam tak, że najbliżsi zaczynają się o mnie martwić, tak przy tym fragmencie naprawdę zakręciła mi się łezka w oku.... Czekam na więcej :)
peterjab 6 grudnia 2014 11:16 Odpowiedz
Bardzo fajnie czyta się Twoją relację - z taką lekością napisane. I z poczuciem humoru. Taki pstryczek (malutki) - dlaczego piszesz dworzec pociągowy a nie kolejowy?Ja rownież dołączam się do grupy niecierpliwie oczekującej na kolejne odsłony Kurczaka :)
mashacra 6 grudnia 2014 11:30 Odpowiedz
:lol: Kurczę :lol: czekam, aż kurczakowi w końcu łeb urwą i stanie się niezależnym indykiem :D
poochaty 7 grudnia 2014 12:37 Odpowiedz
Małe pytanko: czy w tych mniej turystycznych rejonach, w autobusach, pociągu... spotykałaś turystów z dzieciakami?
jobi 7 grudnia 2014 19:50 Odpowiedz
Kurczak, jesteście mega pozytywni, wspaniale chwytasz otoczenie i zbierasz gwiazdki - w jedną i w drugą stronę.Jeździj jak najwięcej i pisz. Pięknie dziękuję.
jekaterina 7 grudnia 2014 23:27 Odpowiedz
fantastyczna relacja! pomyśleć, że do tej pory nie ciągnęło mnie do tajlandii. powinnaś dostawać od hodowców darmowe bilety za robienie dobrego pr-u;)
olir1987 8 grudnia 2014 08:31 Odpowiedz
tego mi brakowało takiego megaaaaa opisu elephant world. twierdzisz że nie oddasz tego słowami a właśnie to zrobiłaś!!! brawo!
popcarol 8 grudnia 2014 08:39 Odpowiedz
Super! Byłam na nie i nie pojechalismy tam, teraz żałuję.. następnym razem na pewno nadrobimy:)pozdrawiam!!!
kspr 9 grudnia 2014 11:07 Odpowiedz
Odnośnie wątku słoniowego, mogę również śmiało polecić Elephant Nature Park w okolicach Chiang Mai. http://www.elephantnaturepark.org/Naszą relację z rezerwatu możecie znaleźć pod https://gdziesakasperki.wordpress.com/2014/11/24/z-wizyta-u-sloni/ . Zapraszam!
poochaty 9 grudnia 2014 21:28 Odpowiedz
Genialna relacja.. tylko trochę wkurza oczekiwanie na ciąg dalszy ;)
olajaw 12 grudnia 2014 13:23 Odpowiedz
Twoje relacja jest jak bardzo dobry serial - czekamy na kolejne odcinki z niecierpliwością :D Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek... :( Jak żyć?? :DKiedy następny sezon? :D Wybierasz się znów gdzieś? :D
asiasz 12 grudnia 2014 14:15 Odpowiedz
Koleżanko Pestycydo! Lojalnie Cię uprzedzam że przez Ciebie staję sie bardziej nerwowa: ciągle wchodzę na forum i szukam, czy już jest ciąg dalszy relacji. Jak za chwilę będę musiała udac się do terapeuty z tym problemem, to Ci wyślę rachunek, bo to przez Ciebie będzie.Pisz Kobieto, bo cudnie to robisz :D .
matmax3 12 grudnia 2014 14:39 Odpowiedz
Więcej!!!!:D Relacja Bomba :) aż chyba wybiorę się tam by zobaczyć te słonie;) :D
olir1987 15 grudnia 2014 08:34 Odpowiedz
a zadam pytanko, dlaczego niektóre słonie maja łańcuchy?
pestycyda 15 grudnia 2014 09:36 Odpowiedz
Łańcuch ma Johnny, bo jest w okresie dojrzewania, czyli bardzo niespokojny i zaczepny (o czym świadczy jego trąba). Jak mówili pracownicy, słucha tylko swojego mahouta, więc gdy ten od niego odchodzi, dla bezpieczeństwa wszystkich (ludzi, innych słoni i samego siebie) jest przypinany na łańcuchu (ale dosyć długim). Tylko on nosił łańcuch, żeby szybko mahout mógł go przypiąć, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Widziałam też słonia przypiętego łańcuchem przy placu zabaw (chyba jest nawet na zdjęciu), gdy mahout musiał gdzieś iść. Niektóre słonie śpią w czymś w rodzaju stajni - myślę, że na noc też są tam przypinane. Jak podkreślali pracownicy, to jednak duże, silne i dzikie zwierzęta. Każdy z nich ma inny charakter i przeszłość, co może wpływać na ich zachowanie i stopień oswojenia. olajaw napisał: Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek... I, jak w serialu, będą zwroty akcji :D
mashacra 16 grudnia 2014 00:26 Odpowiedz
No właśnie z niepokojem patrzę na te zmiany :mrgreen:Ja się pytam gdzie się podział starszy kurnikowy? Gdzie są karteczki?.... Podejrzewam, że to długotrwały dostęp do 7eleven tak Was zmienił ;) Czekam, czekam, czekam....
wojtkow 27 grudnia 2014 17:50 Odpowiedz
Żal że ta relacja już się skończyła. Mam nadzieje, że wkrótce pojedziesz gdzieś na kolejną wyprawę i znowu uraczysz nas opisami potyczek kurczaka z hodowcami :)
ladyage 27 grudnia 2014 18:14 Odpowiedz
Jakimś cudem dopiero dziś przeczytałam tą relację, i od razu finał - choć z chęcią czytałabym dalej :-))) Podziwiam Twoją lekkość pióra, poczucie humoru i wrażliwość w stosunku do zwierząt (oraz różnic kulturowych ;-) Mam nadzieję że jeszcze nieraz będzie możliwość przeczytania tutaj Twoich relacji z podróży.
natalia 27 grudnia 2014 18:35 Odpowiedz
Kiedy następna relacja?:)
mareckipl 27 grudnia 2014 18:44 Odpowiedz
Dzięki za włożony wysiłek, jeszcze raz powtórzę - fantastyczna relacja, z niecierpliwością będę czekał na kolejną w Twoim wykonaniu ;)
ciri 27 grudnia 2014 19:18 Odpowiedz
Dzięki za poświęcony czas! To jest zdecydowanie moja najulubieńsza relacja na forum do tej pory ;) Życzę Ci jak najwięcej fajnych wypraw w przyszłości, nie tylko dlatego, że jesteś mega pozytywną osobą i sama relacja sprawia, że Cię lubię :D ale także dlatego, że liczę na kolejne świetne opisy. Tak jak poprzednicy - chcę więcej!
olajaw 28 grudnia 2014 01:07 Odpowiedz
Świetna relacja! :D Masz lekkość w pisaniu, więc nie zmarnuj tego :D (taka zachęta do dalszego podróżowania i pisania :D )Pozostało nam czekać na kolejna Twoją wyprawę, czyli s02e01 :D
jobi 28 grudnia 2014 16:22 Odpowiedz
A to na osobę czy na dwójkę? Tak czy siak niewiele, Wasza kariera jako kurczaki dobiega chyba końca, indyki jesteście i basta :lol:
pestycyda 28 grudnia 2014 16:29 Odpowiedz
Na osobę, niestety :) Ale też się pozytywnie zaskoczyłam :) zawsze się boję tych podsumowań, bo wiadomo jak to wcześniej wygląda :DNatomiast dotarło do mnie, o ile taniej można to zrobić :) Ale niczego nie żałuję :)
olus 28 grudnia 2014 19:45 Odpowiedz
Dzięki za relację, aż szkoda, że to już koniec :) Akurat tak się składa, że odwiedziliście większość miejsc, w których ja też byłam, więc mam do nich osobisty i emocjonalny stosunek. Tym fajniej mi się czytało i oglądało znajome rzeczy.
letadeko 28 grudnia 2014 20:18 Odpowiedz
Jestem pozytywnie porażony tą relacją:-) Po jej przeczytaniu chcę tam jechać koniecznie poza sezonem....
ipkol 28 grudnia 2014 20:49 Odpowiedz
No cóż, wszystko co dobre szybko się kończy. To teraz tylko obiecaj nam, że w 2015 naskrobiesz coś jeszcze : )
cappricio 30 grudnia 2014 15:03 Odpowiedz
naprawdę fantastyczna!teraz zaczynam czytać od nowa, czerpiąc informacje praktyczne :]
matmax3 4 stycznia 2015 14:35 Odpowiedz
:D przez tą relacje dodałem do mojej Kwietniowej podróży Elephant World już sie doczekać nie umiem:) hmmm no ale też jestem ciekaw czy cenowo podobnie wyjdę na tym :) ja mam jeszcze Kuala Lumpur i Singapur :)
pestycyda 5 stycznia 2015 12:49 Odpowiedz
Bardzo się cieszę, że się jednak zdecydowałeś :) udanej wyprawy! I koniecznie opisz po powrocie swoje wrażenia :) i wydatki :D
kami-7 26 stycznia 2015 10:56 Odpowiedz
Niesamowita relacja! Trafiłam na nią przez przypadek, ale tak bardzo mnie zauroczyla, że aż musiałam się zarejestrować na forum, aby wyrazić swoj zachwyt:) a teraz pluje sobie w brodę, że nie zarejestrowalam się wcześniej i przez to nie mogę oddać głosu w konkursie:
itsaga 1 lutego 2015 22:23 Odpowiedz
Niesamowita relacja ! Na prawdę ciekawa i zabawna jednocześnie, cała przeczytałam z uśmiechem na twarzy. Planuje wycieczke do Tajlandii kiedyś w przyszłości, a dzięki tobie dowiedziałam sie duzo fajnych rzeczy ktore na pewno nie jednemu podroznikowi pomoga. Czekam na kolejną relacje z niecierpliwością ! :)
karul 2 lutego 2015 15:07 Odpowiedz
Hej,W którym ośrodku nocowaliście na Koh Lanta? Też tam chcę pojechać:) Niestety nie mogę znaleźć tego w Twoich postach:(
popcarol 2 lutego 2015 15:15 Odpowiedz
Pestycyda, gdzie wybierasz sie teraz? Czekam na kolejna superowa relacje:)
pepcio666 2 lutego 2015 18:34 Odpowiedz
Relacja świetna! Jednak pod koniec 3 strony niestety przestają działać zdjęcia.... Ktoś wie co może być powodem/jak to naprawić?
pestycyda 2 lutego 2015 19:26 Odpowiedz
Bardzo dziękuję za miłe słowa :)@karul - Lanta Coral Beach Resort. Bardzo polecam:) przynajmniej poza sezonem, nie wiem jak tam wygląda w sezonie. Sprawdzałam dziś na booking.com i jedno wiem, niestety - drożej :/ a skoro wybierasz się na Koh Lantę, to może odwiedzicie lasy namorzynowe?...@popcarol - już za 16 dni! Wracam do Maroka! Cieszę się strasznie :)@pepcio666 - dziękuję za sygnał. Niestety, zbyt duża ilość odsłon i wyczerpał się limit przepustowości na darmowym koncie :/ przez dwa dni :/ w przyszłym miesiącu się zresetuje i zdjęcia wrócą. Na razie kombinuję coś innego i mam nadzieję, że się uda. Przepraszam, bo to żadna przyjemność czytać relację bez zdjęć :(
karul 2 lutego 2015 22:36 Odpowiedz
@pestycyda Dzięki:) pewnie odwiedzimy też i lasy namorzynowe, będziemy mieć trochę czasu. Powodzenia w Maroku inszallah;)
thetimeisnow 6 lutego 2015 02:07 Odpowiedz
Witam,Świetna relacja! Czytałem z zapartym tchem jak dobry thriller :) szczególnie, że sam przygotowuję się właśnie do zjechania całej Tajlandii na rowerze i zamierzam jak najwięcej spać pod namiotem :)I tutaj mam pytanie. Najbardziej boję się chyba jakiejś tropikalnej choroby. Na razie zaszczepiłem się na WZW A i B, meningococi, salmonellę i tężec. Dwa pytania:1. Czy polecacie jeszcze jakąś szczepionkę2. Czym okazała się ta wysoka temperatura u Marcina ???Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za super relację! Zacznij pisać bloga podróżniczego! :)
pestycyda 6 lutego 2015 17:36 Odpowiedz
Super pomysł z tym rowerem:) opisz potem koniecznie wszystko. Powodzenia! :)Jak chodzi o szczepienia, to mieliśmy jeszcze polio i dur brzuszny. Do meningokoków nasza pani doktor nie była przekonana - uznała, że w Tajlandii aż takiego zagrożenia nie ma, natomiast zalecała je, gdybyśmy się wybierali do Afryki (oczywiście w niektóre rejony). Zastanawialiśmy się jeszcze wspólnie nad wścieklizną - stwierdziła jednak, że przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności,nie ma to sensu.Jeśli chodzi o Marcina, to do tej pory nie wiemy :shock: Objawy były jak podręcznikowy przykład malarii. Po podaniu uderzeniowej dawki (2 tabletki naraz) Malarone, potem już standardowo (tabletka dziennie) dokończył opakowanie. I przeszło. Po powrocie do Polski byliśmy przekonani, że okaże się, że malarię jednak przechodził. Jednak badania tego nie wykazały (pierwsze badanie z krwi wykazuje tylko obecność przeciwciał - czyli że albo w tym momencie ma, albo miał. Potem dopiero robi się badanie szczegółowe, z którego wychodzi, czy malaria to przeszłość, czy teraźniejszość :) w naszym przypadku nie było potrzeby robienia drugiego badania). Wiem tylko tyle, że on ma wybitnie odporny i szybko regenerujący się organizm (tfu, tfu :D , więc może to jednak była malaria, tylko Malarone i umiejętności regeneracyjne się z nią do końca uporały? Nie umiem Ci odpowiedzieć na to pytanie :/ Lekarze też nie potrafili.Pozdrawiam:)
pawe-p 8 lutego 2015 12:17 Odpowiedz
Pestycyda - gratulacje. Jedna z najlepszych relacji na forum. Na kolejny wyjazd proponuję Birmę :). Sam próbuję się zebrać od dwóch lat, chętnie przeczytam Twoją relację zanim w końcu dotrę :D
adamp54 8 lutego 2015 19:25 Odpowiedz
Bardzo miło się czytało - masz niewątpliwy talent (czytało się jak książkę Beaty Pawlikowskiej). Przywołałaś wspomnienia z miejsc które widziałem (Bangkok, Ayutthaya, Koh Samui, Ang Thong ... Z różnych względów podróżuje wysokobudżetowo i zazdroszczę Ci tego jak wspaniale można podróżować o wiele taniej i ... z przygodami.Życzę kolejnej wspaniałej wyprawy !P.S. To że nie wytargowaliście każdego THB - nic nie szkodzi - tego czego nie trawię w niektórych relacjach to walka o każdy grosz z miejscowymi jak o niepodległość. Was po prostu da się zwyczajnie lubić.
marcin_gwe 8 lutego 2015 19:48 Odpowiedz
Zdecydowanie najlepsza "relacja" jaką czytałem. Gratuluję i pozdrawiam...
serniczek 8 lutego 2015 21:47 Odpowiedz
Rewelacyjna relacja :D Życzę kolejnych udanych wyjazdów i relacji :)
zannetta11 10 marca 2015 02:07 Odpowiedz
Hekarelacja super przeczytałam jednym tchemmam pytanie co do lasów namorzynowych, w którym dokładnie miejscu na wyspie jest przystańdziękuje za wskazówki
marcant 10 marca 2015 18:24 Odpowiedz
Na zdjęciu zaznaczyłem miejsce przystani. Mam nadzieje, że trafisz. Warto ;)
igarybka 5 czerwca 2015 18:22 Odpowiedz
Świetna relacja!
grzesiu-pierdulka 8 października 2015 19:57 Odpowiedz
pestycyda napisał:(w przypadku kolegi + jeszcze 721 zł garnitur :)Droga Pani Pestycydo!Czy mogę liczyć na jakiś namiar do fashionu, w którym ubierał się kolega i był zadowolony? :)Można prosić o wiadomość tutaj albo na PW?
grzesiu-pierdulka 10 października 2015 13:22 Odpowiedz
Pestycydo! Dziękuję bardzo za odpowiedź na PW. Niestety nie mogę odpisać na PW, nie wiem dlaczego, ale mogę śmiecić w tym wątku... :DJeszcze raz dziękuję :)
vivere 10 października 2015 19:41 Odpowiedz
@grzesiu_pierdułkajeszcze jeden post i dostąpisz zaszczytuPrzepraszam za OT ale chciałem uświadomić nowego z ciekawym nickiem ;)
joapiw 25 listopada 2015 12:00 Odpowiedz
@ pestycyda wiem, że temat ma już chwilę ale jeśli jeszcze tu zaglądasz czy mogłabym prosić o kontakt do tego genialnego hostelu w Bangkoku na maila joapiw[at]gmail.com z góry dziękuję, niestety ponieważ jestem głownie biernym uczestnikiem forum nie mogę wysłać Ci wiadomości na priv
uran 10 grudnia 2017 09:58 Odpowiedz
@pestycyda czy jest szansa na ponowny upload zdjęć? :)
pestycyda 11 grudnia 2017 19:57 Odpowiedz
@uran, tak :) powoli wgrywam zdjęcia do wszystkich relacji od nowa, ale to naprawdę strasznie mozolna robota :/ Idzie ślamazarnie, ale mam nadzieję, że w końcu pojawią się ponownie i już zostaną w nich "na zawsze" :) Pozdrawiam:)
uran 12 grudnia 2017 23:55 Odpowiedz
Dziękuję :)
katkra 11 stycznia 2018 14:45 Odpowiedz
Super się czytało,czekam na zdjęcia:)
flower188 24 stycznia 2018 14:14 Odpowiedz
drogi kurczaczku już z wolnego wybiegu :)oprócz ponownego załadowania zdjęć, na które bardzo, bardzo, czekam ciekawi mnie jeszcze chyba nieuwzględniona w kosztorysie dla całokształtu kwota biletu lotniczego? Biję się z myślami kupna biletów i cena wydaje mi się przeciętnie atrakcyjna, choć może to być skrzywienia po kupnie bezpośredniego przelotu WAW- Saigon za 750pln...(jakoś mam cichą nadzieję na ustrzelenie podobnej okazji mimo terminu okołomajówkowego przy czym kierunek niekoniecznie Tajlandia bo wtedy zależny od ceny). Termin dla nas idealny, plan wyjazdu po Twojej relacji już mam w miarę skrojony: 2 dni w Kachananburi, 1 Bangkok, 6 Koh Samui, 4 Koh phangan,1 Bangkok - zawsze jakoś tak przerażał mnie przylot do Bangkoku i później transport na wyspy dosyć długi ale widzę że do ogarnięcia, choć u nas z 2 przedszkolaków.Pisz więcej i życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!
pestycyda 25 stycznia 2018 09:12 Odpowiedz
@flower188, zdjęcia powoli wgrywam ponownie:/ ale naprawdę powoli :/ :D w paru pierwszych postach już są, w pozostałych pojawią się...no...pojawia się! :D Za bilety płaciliśmy 1975 zł. (niestety, nie umiem wyszukiwać takich naprawdę tanich biletów:/ jak przeczytałam o Twoim Sajgonie, to ...ech, zazdroszczę :) Lećcie koniecznie! Przejazd nocnym pociągiem w stronę wybrzeża nie jest taki straszny, spokojnie śpisz, a cały czas się przemieszczasz. Ale czy 6 dni na Koh Samui to nie za dużo? Przemyśl, czy nie lepiej skrócić pobyt tam i przemieścić się na drugą stronę - w kierunku Koh Lanty i Phi Phi? Tam też jest pięknie... :) A dla przedszkolaków atrakcją będzie również Lop Buri, niedaleko Bangkoku. Powodzenia w polowaniu na bilety!P.S. Niby "wolny wybieg", ale cały czas jakoś podświadomie przyciągamy hodowców, a potem im ulegamy (w dodatku z radością). Jakiś taki charakter, niewolniczy :/ :D flower188 napisał: życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!Nie-dziękuję ;) :* Pozdrawiam!
flower188 25 stycznia 2018 09:51 Odpowiedz
dzięki za sugestie! to tylko ramowy plan, naogol rezerwujemy noclegi z opcja bezplatnego odwolania i bez przedplaty wiec zawsze pozniej jestemy jako tako elastyczni; jeszcze właśnie Ayuthaya i Lop Buri też wchodza w gre jezlei tylko uda się dzieciaki wyciagnac z basenu/plazy ;) oj jak w Wietnamie marudzily zawsze przed wyjazdem na zwiedzanie! a pozniej zachwycone :)te bilety to chyba taki ślepy traf jednorazowy był i rozbestwiło nas to strasznie (w drobiowej konwencji: trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno ;) majac dostep do systemow rezerwacyjnych biur podrozy czartery moge sobie sama klepnac/przyblokowac bilety i mam szybkie info o takich hitach; ta Tajlandie wyszukalam za 1650 i ciagle sie waham bo wlasnie to bezposrednio u linii lotniczej wiec nie mam nad tym pelnej kontroli "slużbowo" tak jak nad czarterami...
buby 27 lutego 2018 17:41 Odpowiedz
Proszę proszę proszę o zdjęciachce być kurczakiem chociaż przed monitorem :)