Wprawdzie wiele stoisk było już opuszczonych, po sprzedawcach pozostały tylko fragmenty towaru, ale i tak można było zobaczyć mnóstwo ciekawych ryb.
Jednak największe wrażenie wywarł na mnie ten widok :
Manta. Na Malediwach każdy marzy o tym, żeby ją zobaczyć w naturalnym środowisku. Są takie dostojne, gdy płyną...Nie mogłam przestać o tym myśleć.
Dopóki nie przyjedzie ekipa sprzątająca, każdy zdąży się pożywić.
Jest jednak jeden towar, zbyt cenny, żeby sprzedawać go po prostu na rybnym targu. On nie ma trafić do garnków byle kogo, nie służy, żeby po prostu nasycić żołądki. Służy do delektowania się i ma podnosić poczucie własnej wartości spożywającego (i ma też chyba dodatkowe właściwości, związane z...hm...ze sferą męskości).
Nieopodal targu znajduje się miejsce suszenia płetw rekina. Dla mnie - straszny widok. Zakładając, że z jednego rekina wykorzystuje się jedną płetwę...Nie muszę chyba dodawać, kto jest głównym odbiorcą tego towaru.
Gdy wychodziliśmy z targu rybnego, okazało się, że mamy jeszcze do obiadu mnóstwo czasu. Lucky trochę się stropił - nie było tego czasu aż tak dużo, żeby pojechać gdzieś dalej, natomiast na obwożenie nas po typowych turystycznych atrakcjach, raczej honor by mu nie pozwolił. Na szczęście (ha!
:D znaleźliśmy doskonałe rozwiązanie tego problemu - otóż w pobliżu znajdował się Turtle Projekt Bentota
:)
Dodatkowo (to już pełnia szczęścia
:D , przed wejściem Lucky powiedział - Nie spieszcie się za bardzo. Boję się, że żona nie zdąży ugotować obiadu. Mówiłam, że doskonale się z Luckym rozumieliśmy
:D
Bilet wstępu kosztował 500 LKR i ten ośrodek był bardziej rozbudowany, niż centrum w Hikkaduwie. Bentota, oprócz żywych żółwi, miała też coś w rodzaju malutkiego muzeum. Były tam szkielety zwierząt i eksponaty w formalinie.
Był też dwa żółwie albinosy, które z powodu swojej wyjątkowo wrażliwej skorupy, skazane są na życie w ośrodku.
Były żółwie-łobuziaki, które (zwłaszcza jeden) cały czas podgryzały sobie płetwy (o ile dobrze zrozumiałam, miało to coś wspólnego z zalotami
:) Były okaleczone żółwie, które z ogromną determinacją ponownie uczyły się pływać.
I, niestety, była też największa awantura :/ Wielojęzyczna. I można powiedzieć, że wygraliśmy bitwę, ale nie wojnę...Otóż pewna, zakochana w swoim dość małym synku, mama, podała mu młodego żółwika i zaczęła robić słodkie zdjęcia. Synek z żółwikiem na rączce - to jeszcze mieściło się w granicach przyzwoitości - ale potem było : synek trzymający żółwika za nóżkę, za główkę (!!!), synek potrząsający żółwikiem i synek z prawie spadniętym żółwikiem...Było to tak rozkoszne, że mamie aż roztrzęsły się wszystkie złote naszyjniki ze śmiechu...W efekcie żółwik został uratowany, obrażona mama opuściła ośrodek ("Przecież wiem, że to nie zabawka!"), a my wdaliśmy się w szczegółową rozmowę z przewodnikiem po ośrodku. I dosyć szybko opuściła nas duma z powodu załatwienia sprawy, ponieważ pan, na pytanie dlaczego pozwalają na takie zachowania, odpowiedział ze smutkiem : Wiem, to niedopuszczalne... Ale oni zapłacili za bilet...."
Porada praktyczna dla rodziców : jeśli nie masz pewności, że twoje dziecko utrzyma żółwika na dłoni, nie pozwalaj mu go wziąć do rąk! Żółwika trzymamy nad basenem z wodą (nie nad betonem!), kładąc go na płaskiej dłoni! I chociaż twoje dziecko jest najwspanialsze na świecie, nie, ono naprawdę nie musi mieć kolejnej zabawki! (przepraszam. Musiałam. Nie bierzcie tego do siebie - na pewno jesteście uświadomionymi, wspaniałymi rodzicami. Ale wiecie, różni tu wchodzą przez SG
;)
A tak wygląda śpiący żółwik w wodzie. Zobaczcie, jak rozkosznie zakłada płetwy na skorupę
:)
Gdy zakończyliśmy oglądanie żółwi, pierwszy raz ktoś ucieszył się z długości naszego pobytu ze zwierzętami
:D No, idealnie - stwierdził Lucky. - Teraz to już na pewno możemy jechać na obiad
:) I pojechaliśmy do jego rodzinnej wioski, położonej blisko Kalutary. Po drodze zatrzymywaliśmy się co chwilę - Lucky rozmawiał z sąsiadami, podwoziliśmy dzieci, które wskakiwały na boczne koła, generalnie - droga była barwna i wesoła.
Rodzina Luckiego mieszka w niewielkiej wiosce, składającej się w większości z domków, różniących się od siebie tylko kolorami i rodzajami wywieszonego na sznurach prania. To wioska-dar, wioska-pomoc. Na terenie zniszczonej przez tsunami osady, Czerwony Krzyż odbudował domy dla mieszkańców. I znowu brakuje mi słów, na opisanie klimatu i życzliwości doznanej w tym miejscu...
Zostaliśmy przyjęci po królewsku. Lucky oprowadził nas po domku i okolicach. Szczególnie wzruszył mnie malutki ogródek za domkiem, w którym żona, pochodząca z terenu przy dżungli, próbowała odtworzyć swoje rodzinne miejsce...
Bawiliśmy się z dziećmi, śmialiśmy i, po prostu, byliśmy tam, razem z wszystkimi. Dobre, prawdziwie ciepłe miejsce...
Niestety, trzeba było wracać. Lucky podwiózł nas pod hotel i strasznie trudno było się nam pożegnać. Wcisnęliśmy mu jeszcze 3000 LKR (ale łatwo nie było). Natomiast, gdyby ktoś z Was potrzebował przewodnika po Sri Lance (Lucky jeździ też na dłuższe odległości, w razie potrzeby pożycza auto. Swojego nie ma.), przewodnika na Szczyt Adama i po nieoczywistych atrakcjach, życzliwego towarzysza i skarbnicę wiedzy o lankijskich zwyczajach - szczerze polecam.
Pozostałą część dnia spędziliśmy w wiadomy sposób
:D Marcin się niby trochę denerwował (Jak pan ze sklepiku ajurwedyjskiego zobaczy nas po raz szósty, to uzna, że zwariowałaś!
:D ), ale i tak stosunkowo gładko poszło
:) Z jednym zakupem mieliśmy tylko lekkie problemy. Otóż od samego początku pobytu na Sri Lance zafascynowała nas pewna rzecz. W większości sklepików leżały na ladzie małe pakuneczki z liści. Oglądaliśmy, przyglądaliśmy się, a gdy w końcu uznaliśmy, że to pewnie jakiś fikuśny deser i odważyliśmy się spróbować zakupić, pani odsunęła od nas koszyczek z pakunkami i ze śmiechem rzekła "To nie dla was". I to nas mocno zastanowiło...
:D Zrobiliśmy prywatne śledztwo (oparte głównie na obserwacji i Internecie), które zakończyło się sukcesem
:) Betel - używka, która składa się z zawiniętych w liście pieprzu orzechów betelu. Stwierdziliśmy zatem, że będzie to doskonała pamiątka przywieziona ze Sri Lanki
:) (jakoś na wypróbowanie jej na miejscu nie mieliśmy odwagi
:D
Zostawiliśmy zakup betelu na ostatni moment, żeby ten smakołyk (:D) doleciał do Polski w jak najlepszym stanie. Niestety, upatrzony przez nas sprzedawca, niezbyt rozumiał język angielski. Weszłam więc na wyżyny mowy gestów (po próbie kupna w ten sposób środka przeczyszczającego w Nepalu, naprawdę, nie mam już żadnych oporów
:D W końcu, po piętnastu minutach mojego zgrabnego pokazywania na usta, zęby (betel barwi zęby na czerwono) i plucia na ulicę (pluje się nim), twarz pana rozjaśniła się uśmiechem zrozumienia. Aaa- rzekł, podając mi ...szczoteczkę do zębów
:D
:D
:D Dopiero za jakiś czas zrozumiał, o co naprawdę nam chodziło
:) Spryskaliśmy pakuneczki wodą, schowaliśmy do pudełek na żywność i dowieźliśmy całe do Polski, choć nie mogę powiedzieć, żeby spotkały się z jakimś wielkim entuzjazmem obdarowanych nimi przyjaciół
:D Jedynie mój tato zachował się jak należy i przeżuł cały, a zaraz po tym strasznie mu ciśnienie skoczyło (Och....teraz dotarło....Czyżby propozycja spływu Oranje była...zemstą? :/
:D
:D
Końcówkę wieczoru spędziliśmy w hotelu na bardzo ważnych sprawach. Najpierw, przez dwie godziny, próbowaliśmy upchnąć wszystkie zakupy do plecaków, później, w ramach przerwy, postanowiłam szybko sprawdzić w basenie, czy przypadkiem w międzyczasie nie nauczyłam się pływać (nie), a Marcin się wykąpał (to też nie był najlepszy pomysł, bo gdy się cały namydlił, skończyła się woda :/), no. Takie tam, standardowe, życiowe sprawy
:D Za trzy noce w hotelu (+ napoje. Tak się jakoś złożyło, że ciągle musieliśmy dobierać
:D zapłaciliśmy 16 000 LKR. Za transport na lotnisko, zmówiony na godzinę 6.00 rano - 4500 LKR.
Wylot mieliśmy o godz. 10.00, przesiadka w Kijowie (tak, zdążyłam się jeszcze pokazać w każdym możliwym saloniku lotniskowym, wprawdzie do jednego musiałam biec, żeby zdążyć, ale sami rozumiecie - jedyna okazja w życiu
:)
Bardzo dziękuję czytającym, lajkującym i komentującym - to naprawdę duża motywacja do ponownego przeżywania i ubierania w słowa podróży
:) A przede wszystkim, jeszcze raz bardzo gorąco dziękuję za nagrodę :*
@bozenak,
:D Marcin, w ramach podziękowania za dbanie o jego dobre samopoczucie, zaproponował, że prześle Ci pozostałe zdjęcia z fortu. Wszystkie
:D Gratulacje, czeka Cię miły wieczór tydzień przed monitorem
:D
Jeszcze podsumowanie finansowe :
Transport : ok. 149,99 zł (
:D )
Noclegi :ok. 649,32 zł
Atrakcje :ok. 763,85 zł
Jedzenie :ok. 414,99 zł
Czyli w sumie ok. 1978,15 zł na osobę + 40 USD wiza + wydatki zakupowe (tutaj może nie będę się chwalić
:D Jednak okazało się, że nie jestem doskonała w kupowaniu i powinnam to poprawić. Muszę kupować WIĘCEJ
:D - nie wiem, jakim cudem, ale nie mam już w domu ani jednej herbaty :/
:D
@maginiak, jeszcze będziesz żałować, że to powiedziałaś
:D Wiesz, że mam wewnętrzny przymus opisywania wyjazdów - w dodatku długo i szczegółowo. Przed następnym wyjazdem nie zdążę opisać ostatniego, ale jak tylko wrócę...
Dziwię się, że telewizje (Al-Jazira, CNN itp...) oraz producenci filmowi (Warner Bros itp...) jeszcze nie walczą o prawa do Twoich scenariuszy z relacji...Czekam na ciąg dalszy relacji... [emoji106][emoji106][emoji106]
@tarman, zaskoczę Cię.........Nie :/
:D Myślałam o tym intensywnie, ale w końcu zapomniałam
:( zamierzam działać metodą prób i błędów, żeby dobrać proporcje. Jak mi się uda, to dam Ci znać. Z tym, że "zamierzam" już od sierpnia 2018 :/
:D@maginiak, wiem
:D
:D
:D ale te podsumowania finansowe, to jedyna rzecz, w których mogę być solidna i sumienna, więc się staram
:D I przeliczam z kursu dolara na dany dzień. Ale w internecie podają kursy ŚREDNIE
:D
:D
:D @bozenak, dałoby się taniej
:P gdyby płynąć promem publicznym, można oszczędzić 18 USD, a kurs na dzień zakupu USD (ale uwaga - ŚREDNI
:D
:D
:D to 3,64 ...itp.itd...:/
:D
:D
:DDziękuję, że czytacie :*
Fajna i pozytywnie napisana relacja, czekam na dalszą część ze Sri Lanką. Razi mnie tylko liczba emotek. Zdążyłem już jednak zauważyć, że taki masz styl, co nawet widać po profilowym. Nie jest to żaden atak, ani próba zmiany Twojego własnego, wypracowanego stylu, ale moje zdanie, które przelałem na "papier". No offence
:)
Świetnie się czyta. Nigdy nie ciągnęło mnie na Malediwy, ale to się zmienia, dzięki tej relacji.Jak napisał @wasil sporo tych emotek "Lady of emotiokon" Do tej pory 195 razy. A jak wiemy. Wszystko co oryginalne jest lepsze: dżinsy, dolary, kompakty - Ty też! Czekam na jeszcze.
"...a w kolejce pod prysznic stało się tylko niecałą godzinę, więc naprawdę nie było tak źle..."hahaha... no faktycznie dobry wynik
;-) Przez godzinę w kolejce to się jeszcze człowiek wytarza, dobrudzi.. i wtedy czujesz, że to mycie ma sens
;-)@pestycyda, masz talent! Świetna relacja. Brawo!
:-)
Nie przejmuj się. Co prawda weszlismy do wlasciwej swiatyni w skale, ale za to bezczelnie nie zaplacilismy. Probowalismy znalezc kase, nigdzie nie bylo - paszcze smoka ominelismy. Przed bramka wyladowalismy miedzy wycieczka Wlochow i niechcacy weszlismy z nimi. I tak w 4 osoby zubozylismy lankijski rzad :/Wysłane z mojego LLD-L31 przy użyciu Tapatalka
Niestety, w środku świątynia byla fajna, nie bede kłamać. Ale mam na koncie przeoczenie kilku ważnych zabytków, nadrobione po wielu latach, więc wszystko przed tobą [emoji1]Wysłane z mojego LLD-L31 przy użyciu Tapatalka
taka wymyślona na kolanie teoria dotycząca jaszczurki - ma krótki język, więc robaczki łapie nadziewając ogonem, niczym skorpion, i do pyszczka. Ale bardziej prawdopodobne, że to po prostu wybryk natury, jak jamnik - wyraźne cechy zwierzęcia obronnego (z punktu widzenia człowieka). Łapiemy za ogon, kręcimy nad głową i niech no ktoś podejdzie.. W przypadku jaszczurki to wręcz funkcje obronno-zaczepne - jak się ogon urwie to dystans rażenia znacznie się zwiększa. A ogon potem i tak odrośnie (chociaż to może były kończyny, hmm...)
I tak wam nieźle poszło. Ja co prawda widziałem lamparta w Afryce, ale w Yala to nawet nam przewodnik nie mówił, że jest.Najlepsze są bliskie spotkania ze słoniem.
@pestycyda - jak zwykle Twoja relacja niezwykle barwna.Śmiałam się kiedy czytałam o pogoni za lampartem. Tez nie mogliśmy się temu nadziwić
:)safari-z-dar,367,70314&p=560658&hilit=safari#p560779Gradacja naszego Josepha była taka: lampart, długo nic - lwy i hieny długo nic- nosorożec a potem tylko: "jesteście pewni że jeszcze chcecie zostać? stoimy tu już 15 minut, to tylko żyrafy, bawoły, zebry, słonie.... jest ich pełno a w CB mówią, że lampart mignął..."Kiedy mu powiedzieliśmy, że nie chcemy uganiać się za lampartem i ten ogon, który widzieliśmy na drzewie nam wystarczy był niepocieszony. Próbował nas przekonywać, że on wie lepiej bo jest super przewodnikiem. Ale my byliśmy twardzi
:):) Traf chciał, ze pod koniec dnia lampart ukazał nam się w całej okazałości jak na dłoni. Joseph o mało nie zemdlał z radości. Postał z nami przez 5 minut, pozwolił nacieszyć oczy lamparcim przedstawieniem po czym rzucił w eter krótkie "czui". Po kolejnych 5 minutach na horyzoncie ukazały się tumany kurzu
:D A odnośnie jaszczurki to ten ogon jest mechanizmem obronnym. W razie niebezpieczeństwa jaszczurka odrzuca ogon - ten się wije jeszcze jakiś czas i odciąga uwagę wroga a jaszczurka ucieka. Im dłuższy ogon tym lepiej udaje jaszczurkę i większe szanse ma ta właściwa już bezogoniasta zwiać drapieżcy. Ta z Twojego zdjęcia dożyje do późnej starości chyba
:)
@dolina_welny, tak. Hostel Amal właściwie znajdował się na plaży Dalawella. Do żółwi trzeba było przejść kawałeczek dalej, jakieś 50 m. I było ich naprawdę zatrzęsienie.Tak sobie myślę, że może to zależne od terminu wizyty? Kiedy byliście? Podczas naszego pobytu nie było też za wielu turystów, może kilkanaście osób w sumie, przez te dwa dni. Możliwe, że w sezonie, gdy ludzi jest więcej, żółwie się płoszą i tam nie podpływają?
@pestycyda Twoja relacja jak zwykle ze świetnym tekstem - i wzrusza, i śmieszy
:) W dodatku ze znajomych miejsc <3 ps. na pocieszenie, nie jesteście sami, nam też nie było dane zobaczyć lamparta w Yala
:P
Pestycydo!Okropnie mi się ta relacja nie podoba.
:? Bardzo Cię proszę, napisz, że na Malediwach i Sri Lance jest wyjątkowo brzydko...Albo jeszcze lepiej: że strasznie tam nudno i że turyści szkodzą naturze i że lepiej, aby pojechali na Mazury.Dało by się to zrobić?
:roll: Ledwo przeżyłem wyjazd dziecka do Iranu a ono wybiera się do Etiopii.I dlaczego?!Bo Pani Pestycyda tam była i zechciała to opisać...Wiem, wiem, sam sobie jestem winien, sam jej Twój tekst posunąłem
:cry:
:cry:
:cry: A w przyszłym roku Malediwy???NIE! NIE! NIE!
:roll:
Quote:Na pewno nie po okruchy nadziei prezentowane na spracowanej dłoni poszukiwacza, gdzieś na ulicy...okruchy nadziei, genialne. nie wiem co robisz na co dzien, ale rzuc to i zacznij robic lub pisac reportaze spoleczno-obyczajowe, albo podroznicze. serio.
Ja tam będę głosować na relację miesiąca
:D a mam nadzieję, ze też i roku
8-) a to wszystko tym razem za to , że pozwoliłąś spełnić wyjazdowe marzenie Marcina
8-)
:lol:
;)
:D
HejWybieramy się na Sri-Lankę w styczniu- czy jest możliwość podania kontaktu do Pana Luckiego z Kalutary w podsumowaniu?Chętnie skorzystalibyśmy z jego usług.Dzieki
@artom, mam kontakt z Luckim przez WhatsApp, prześlę Ci numer w prywatnej wiadomości. Mam nadzieję, że się Wam uda umówić, będziecie zadowoleni
:) I udanego pobytu na Sri Lance!@marcin.krakow, policzyłeś??? Poważnie???
:shock: @katka256, doceń proszę, że naprawdę się staram zmniejszyć ich liczbę, ale wiesz, nałogowcom jest trudniej
:) A, i Marcin prosił, nie wiem czemu, żeby Ci przekazać ogromne uszanowania. I że Cię bardzo lubi
:)
Relacja pierwsza klasa - szczegolnie smialam sie przy Malediwach. Niesamowite, ze udalo sie wam kabanosy przewiesc, bo zazwyczaj bardzo skrupulatnie szukaja swininy i alkoholu a bagazach na lotnisku w Male.Tak sobie mysle, czy by mojej relacji z Malediwow nie opisac, ale po co? Bo i tak nie bedzie az tak ekscytujaca jak Twoja
;-)
pestycyda napisał:Ciekawa jestem, czy ktoś w ogóle widział lamparta w Yala w takim razie
:Dudało się 3xmiśka 1xkrokodyle 0
:lol: zdjęcie z cyklu znajdź szczegół
@Fiki, piękny wynik! Niedźwiedzia zazdroszczę! Musisz się tylko poprawić z krokodyli
:DA zdjęcie...hmm, zaintrygowałeś mnie... Czy chodzi Ci o coś, co leży pod stołem? Ale lampart to raczej nie jest. Ze szczegółów, to widzę jeszcze fragment stopy
:D
WitajBardzo dobra relacja . Cieszę się że natknąłem się na ten tekst w internecie bo jest mi bardzo pomocny.W sierpniu planuję wyjazd na Srilankę w 5 osób Ja z żona i trójka naszych dzieci 20, 18 i 12 lat W związku z tym mam trochę pytań i byłoby mi bardzo miło gdybym mógł trochę uzyskać dodatkowych informacji od kogoś kto był na Srilance w sierpniu.Łatwiej by było pokorespondować na mailu dlatego podaję kontakt do siebiepolom11@wp.plpozdrawiam i mam nadzieję na kontakt do CiebieRoman i Asia
Z punktu widzenia potencjalnych wyjeżdżających na Sielankę, wszelkie pytania i odpowiedzi są mile widziane w tym temacie - ktoś może jeszcze skorzystać.
Jestem pod wrażeniem! Relacja bardzo mi się podoba! Za miesiąc lecę na Sri Lankę, będzie to już 2 raz :D Uwielbiam ten kraj, naprawdę z przeogromną przyjemnością tam wracam. Bardzo chętnie skorzystałabym z usług Lucky'iego, właśnie takiej osoby szukamy :) Byłabym wdzięczna za namiary :D
Jestem pod wrażeniem! Relacja bardzo mi się podoba! Za miesiąc lecę na Sri Lankę, będzie to już 2 raz
:D Uwielbiam ten kraj, naprawdę z przeogromną przyjemnością tam wracam. Bardzo chętnie skorzystałabym z usług Lucky'iego, właśnie takiej osoby szukamy
:) Byłabym wdzięczna za namiary
:D
Super relacja, fajnie obejrzeć miejsca widziane trzy lata temu
:) W Yala udało nam się zobaczyć ogon
:) hahahahaMasz dar! Też używam emotek, w końcu po to są!
:)
:)
:) pozdrawiam serdecznie!gdzie jedziecie teraz? już się nie mogę doczekać relacji, może pisz relacje zamiast jeździć?
;)
:Pa na serio powinnaś pisać, pisać, zatrudniłabym Cię!!! co robisz zawodowo i dlaczego nie piszesz przewodników czy czegoś takiego?
;)
Wprawdzie wiele stoisk było już opuszczonych, po sprzedawcach pozostały tylko fragmenty towaru, ale i tak można było zobaczyć mnóstwo ciekawych ryb.
Jednak największe wrażenie wywarł na mnie ten widok :
Manta. Na Malediwach każdy marzy o tym, żeby ją zobaczyć w naturalnym środowisku. Są takie dostojne, gdy płyną...Nie mogłam przestać o tym myśleć.
Dopóki nie przyjedzie ekipa sprzątająca, każdy zdąży się pożywić.
Jest jednak jeden towar, zbyt cenny, żeby sprzedawać go po prostu na rybnym targu. On nie ma trafić do garnków byle kogo, nie służy, żeby po prostu nasycić żołądki. Służy do delektowania się i ma podnosić poczucie własnej wartości spożywającego (i ma też chyba dodatkowe właściwości, związane z...hm...ze sferą męskości).
Nieopodal targu znajduje się miejsce suszenia płetw rekina. Dla mnie - straszny widok. Zakładając, że z jednego rekina wykorzystuje się jedną płetwę...Nie muszę chyba dodawać, kto jest głównym odbiorcą tego towaru.
Gdy wychodziliśmy z targu rybnego, okazało się, że mamy jeszcze do obiadu mnóstwo czasu. Lucky trochę się stropił - nie było tego czasu aż tak dużo, żeby pojechać gdzieś dalej, natomiast na obwożenie nas po typowych turystycznych atrakcjach, raczej honor by mu nie pozwolił. Na szczęście (ha! :D znaleźliśmy doskonałe rozwiązanie tego problemu - otóż w pobliżu znajdował się Turtle Projekt Bentota :)
Dodatkowo (to już pełnia szczęścia :D , przed wejściem Lucky powiedział - Nie spieszcie się za bardzo. Boję się, że żona nie zdąży ugotować obiadu. Mówiłam, że doskonale się z Luckym rozumieliśmy :D
Bilet wstępu kosztował 500 LKR i ten ośrodek był bardziej rozbudowany, niż centrum w Hikkaduwie. Bentota, oprócz żywych żółwi, miała też coś w rodzaju malutkiego muzeum. Były tam szkielety zwierząt i eksponaty w formalinie.
Był też dwa żółwie albinosy, które z powodu swojej wyjątkowo wrażliwej skorupy, skazane są na życie w ośrodku.
Były żółwie-łobuziaki, które (zwłaszcza jeden) cały czas podgryzały sobie płetwy (o ile dobrze zrozumiałam, miało to coś wspólnego z zalotami :) Były okaleczone żółwie, które z ogromną determinacją ponownie uczyły się pływać.
I, niestety, była też największa awantura :/ Wielojęzyczna. I można powiedzieć, że wygraliśmy bitwę, ale nie wojnę...Otóż pewna, zakochana w swoim dość małym synku, mama, podała mu młodego żółwika i zaczęła robić słodkie zdjęcia. Synek z żółwikiem na rączce - to jeszcze mieściło się w granicach przyzwoitości - ale potem było : synek trzymający żółwika za nóżkę, za główkę (!!!), synek potrząsający żółwikiem i synek z prawie spadniętym żółwikiem...Było to tak rozkoszne, że mamie aż roztrzęsły się wszystkie złote naszyjniki ze śmiechu...W efekcie żółwik został uratowany, obrażona mama opuściła ośrodek ("Przecież wiem, że to nie zabawka!"), a my wdaliśmy się w szczegółową rozmowę z przewodnikiem po ośrodku. I dosyć szybko opuściła nas duma z powodu załatwienia sprawy, ponieważ pan, na pytanie dlaczego pozwalają na takie zachowania, odpowiedział ze smutkiem : Wiem, to niedopuszczalne... Ale oni zapłacili za bilet...."
Porada praktyczna dla rodziców : jeśli nie masz pewności, że twoje dziecko utrzyma żółwika na dłoni, nie pozwalaj mu go wziąć do rąk! Żółwika trzymamy nad basenem z wodą (nie nad betonem!), kładąc go na płaskiej dłoni! I chociaż twoje dziecko jest najwspanialsze na świecie, nie, ono naprawdę nie musi mieć kolejnej zabawki! (przepraszam. Musiałam. Nie bierzcie tego do siebie - na pewno jesteście uświadomionymi, wspaniałymi rodzicami. Ale wiecie, różni tu wchodzą przez SG ;)
A tak wygląda śpiący żółwik w wodzie. Zobaczcie, jak rozkosznie zakłada płetwy na skorupę :)
Gdy zakończyliśmy oglądanie żółwi, pierwszy raz ktoś ucieszył się z długości naszego pobytu ze zwierzętami :D No, idealnie - stwierdził Lucky. - Teraz to już na pewno możemy jechać na obiad :) I pojechaliśmy do jego rodzinnej wioski, położonej blisko Kalutary. Po drodze zatrzymywaliśmy się co chwilę - Lucky rozmawiał z sąsiadami, podwoziliśmy dzieci, które wskakiwały na boczne koła, generalnie - droga była barwna i wesoła.
Rodzina Luckiego mieszka w niewielkiej wiosce, składającej się w większości z domków, różniących się od siebie tylko kolorami i rodzajami wywieszonego na sznurach prania. To wioska-dar, wioska-pomoc. Na terenie zniszczonej przez tsunami osady, Czerwony Krzyż odbudował domy dla mieszkańców. I znowu brakuje mi słów, na opisanie klimatu i życzliwości doznanej w tym miejscu...
Zostaliśmy przyjęci po królewsku. Lucky oprowadził nas po domku i okolicach. Szczególnie wzruszył mnie malutki ogródek za domkiem, w którym żona, pochodząca z terenu przy dżungli, próbowała odtworzyć swoje rodzinne miejsce...
Bawiliśmy się z dziećmi, śmialiśmy i, po prostu, byliśmy tam, razem z wszystkimi. Dobre, prawdziwie ciepłe miejsce...
Niestety, trzeba było wracać. Lucky podwiózł nas pod hotel i strasznie trudno było się nam pożegnać. Wcisnęliśmy mu jeszcze 3000 LKR (ale łatwo nie było). Natomiast, gdyby ktoś z Was potrzebował przewodnika po Sri Lance (Lucky jeździ też na dłuższe odległości, w razie potrzeby pożycza auto. Swojego nie ma.), przewodnika na Szczyt Adama i po nieoczywistych atrakcjach, życzliwego towarzysza i skarbnicę wiedzy o lankijskich zwyczajach - szczerze polecam.
Pozostałą część dnia spędziliśmy w wiadomy sposób :D Marcin się niby trochę denerwował (Jak pan ze sklepiku ajurwedyjskiego zobaczy nas po raz szósty, to uzna, że zwariowałaś! :D ), ale i tak stosunkowo gładko poszło :) Z jednym zakupem mieliśmy tylko lekkie problemy. Otóż od samego początku pobytu na Sri Lance zafascynowała nas pewna rzecz. W większości sklepików leżały na ladzie małe pakuneczki z liści. Oglądaliśmy, przyglądaliśmy się, a gdy w końcu uznaliśmy, że to pewnie jakiś fikuśny deser i odważyliśmy się spróbować zakupić, pani odsunęła od nas koszyczek z pakunkami i ze śmiechem rzekła "To nie dla was". I to nas mocno zastanowiło... :D Zrobiliśmy prywatne śledztwo (oparte głównie na obserwacji i Internecie), które zakończyło się sukcesem :) Betel - używka, która składa się z zawiniętych w liście pieprzu orzechów betelu. Stwierdziliśmy zatem, że będzie to doskonała pamiątka przywieziona ze Sri Lanki :) (jakoś na wypróbowanie jej na miejscu nie mieliśmy odwagi :D
Zostawiliśmy zakup betelu na ostatni moment, żeby ten smakołyk (:D) doleciał do Polski w jak najlepszym stanie. Niestety, upatrzony przez nas sprzedawca, niezbyt rozumiał język angielski. Weszłam więc na wyżyny mowy gestów (po próbie kupna w ten sposób środka przeczyszczającego w Nepalu, naprawdę, nie mam już żadnych oporów :D W końcu, po piętnastu minutach mojego zgrabnego pokazywania na usta, zęby (betel barwi zęby na czerwono) i plucia na ulicę (pluje się nim), twarz pana rozjaśniła się uśmiechem zrozumienia. Aaa- rzekł, podając mi ...szczoteczkę do zębów :D :D :D Dopiero za jakiś czas zrozumiał, o co naprawdę nam chodziło :) Spryskaliśmy pakuneczki wodą, schowaliśmy do pudełek na żywność i dowieźliśmy całe do Polski, choć nie mogę powiedzieć, żeby spotkały się z jakimś wielkim entuzjazmem obdarowanych nimi przyjaciół :D Jedynie mój tato zachował się jak należy i przeżuł cały, a zaraz po tym strasznie mu ciśnienie skoczyło (Och....teraz dotarło....Czyżby propozycja spływu Oranje była...zemstą? :/ :D :D
Końcówkę wieczoru spędziliśmy w hotelu na bardzo ważnych sprawach. Najpierw, przez dwie godziny, próbowaliśmy upchnąć wszystkie zakupy do plecaków, później, w ramach przerwy, postanowiłam szybko sprawdzić w basenie, czy przypadkiem w międzyczasie nie nauczyłam się pływać (nie), a Marcin się wykąpał (to też nie był najlepszy pomysł, bo gdy się cały namydlił, skończyła się woda :/), no. Takie tam, standardowe, życiowe sprawy :D Za trzy noce w hotelu (+ napoje. Tak się jakoś złożyło, że ciągle musieliśmy dobierać :D zapłaciliśmy 16 000 LKR. Za transport na lotnisko, zmówiony na godzinę 6.00 rano - 4500 LKR.
Wylot mieliśmy o godz. 10.00, przesiadka w Kijowie (tak, zdążyłam się jeszcze pokazać w każdym możliwym saloniku lotniskowym, wprawdzie do jednego musiałam biec, żeby zdążyć, ale sami rozumiecie - jedyna okazja w życiu :)
Bardzo dziękuję czytającym, lajkującym i komentującym - to naprawdę duża motywacja do ponownego przeżywania i ubierania w słowa podróży :)
A przede wszystkim, jeszcze raz bardzo gorąco dziękuję za nagrodę :*
wieczórtydzień przed monitorem :DJeszcze podsumowanie finansowe :
Transport : ok. 149,99 zł ( :D )
Noclegi :ok. 649,32 zł
Atrakcje :ok. 763,85 zł
Jedzenie :ok. 414,99 zł
Czyli w sumie ok. 1978,15 zł na osobę + 40 USD wiza + wydatki zakupowe (tutaj może nie będę się chwalić :D Jednak okazało się, że nie jestem doskonała w kupowaniu i powinnam to poprawić. Muszę kupować WIĘCEJ :D - nie wiem, jakim cudem, ale nie mam już w domu ani jednej herbaty :/ :D
Wiesz, że mam wewnętrzny przymus opisywania wyjazdów - w dodatku długo i szczegółowo. Przed następnym wyjazdem nie zdążę opisać ostatniego, ale jak tylko wrócę...