Plamy, widoczne pod brodą Buddy, nie są oznaką, że ktoś posąg zaniedbuje, albo coś. To gniazda dzikich pszczół.
Dopiero po przejściu nowoczesnego kompleksu wchodzi się na drogę właściwą, prowadzącą do położnej na szczycie góry (tym razem naturalnej
:) świątyni. Szło się wyjątkowo przyjemnie, tym bardziej, że wzorem miejscowych, zdjęliśmy buty już u podnóża góry. Od turystów się tego nie wymaga, ale naprawdę miłym doznaniem, w pewnym sensie mistycznym, było czuć ścieżkę pod gołymi stopami.
Po drodze jest parę miejsc, w których rządzą małpy. Dla mnie dodatkowa atrakcja i powód do zrobienia odpoczynku na obserwację
:) No ale cóż poradzę - lubię je, po prostu je lubię.
Natomiast, nie wiem dlaczego, szczególnie nieprzyjaźnie nastawieni są do nich lankijscy uczniowie, a zwłaszcza dziewczynki. Zawsze mnie to zastanawiało. Choć może "nieprzyjaźnie" to nie jest odpowiednie słowo. Bardziej właściwe byłoby : panicznie się boją małp. Gdy tylko zobaczą jakąś małpkę, nawet z daleka, natychmiast zaczynają piszczeć, krzyczeć i rzucać się sobie w ramiona :/ A jeśli muszą przejść zbyt blisko którejś, zbijają się w lękliwą grupkę i musi im towarzyszyć ktoś z dorosłych. Najlepiej z dużym kijem i donośnym głosem.
W końcu doszliśmy na szczyt góry.
I w tym miejscu, muszę się do czegoś przyznać, choć robię to z ogromnym wstydem :/ coś się nam stało w głowy, najwidoczniej - bo inaczej nie potrafię tego wyjaśnić. Otóż droga kończyła się bramką, za którą było widać jakieś zabudowania przy skale - ale niezbyt duże. I tak jakby sprawdzano przy bramce bilety. I jakoś tak pomyśleliśmy, że to właściwie już wszystko - a wyjątkowo wierni wyznawcy buddyzmu idą jeszcze obejrzeć jakiś dom mnichów, który w dodatku jest dosyć mały. Tego byliśmy pewni, bo doskonale widzieliśmy niewielki budynek przyklejony DO skały :/
To może teraz zacytuję przewodnik : "Właściwe świątynie znajdują się w naturalnej wielkości jaskini, która została podzielona na pięć części. Przypuszczalnie pieczara mogła służyć jako miejsce buddyjskiego kultu religijnego już w III i II w. p. n. e. "..........................................I dodatkowo jest wpisana na listę UNESCO.................A wchodzi się do nich właśnie przez ten mały budyneczek przyklejony do skały.........................
Jedyne, co mnie tłumaczy, to fakt, że tę stronę w przewodniku przeczytałam dopiero w hostelu, po powrocie z wycieczki., z której, do tego momentu, byłam niezmiernie zadowolona :/
:D Wcześniej za bardzo mi się spieszyło, żeby zobaczyć osławioną Złotą Świątynię :/ I tym sposobem, zamiast przepięknych malowideł skalnych i oryginalnych posągów (wiem to. Po powrocie oglądałam zdjęcia w sieci i w innych relacjach :/ ), mamy sto tysięcy ujęć figury słonia, wykonanego z jakiegoś pseudo plastiku, czy czegoś tam :/ Słoń z przodu, słoń z tyłu, słoń pod słońce...A, a bilety do świątyni sprzedawali właśnie w tej paszczy smoka, z której wyśmiewałam się szyderczo do połowy drogi na górę....:/
:D
Dobrze chociaż, że wracając, przemyślnie wstąpiliśmy do sklepu (cztery piwa Lion - 1080 LKR). To nam trochę (ale nie do końca. Zabrakło :/
:D ułatwiło przetrwanie wieczoru...
W hostelu AIO tak bardzo się nam spodobało, że kolejnego ranka, przy śniadaniu, zapytaliśmy o możliwość zostania na kolejną noc. Niestety, wszystkie pokoje były już zarezerwowane, ale właścicielka zaproponowała, że możemy się przenieść do jej siostry, o, tutaj, dosłownie za płotem. Spakowaliśmy się więc szybko, zapłaciliśmy za nocleg (2298 LKR + 300 za śniadanie), plecaki zostawiliśmy w AIO na recepcji i wyruszyliśmy na przystanek autobusowy.
Lotos. Niesamowita roślina. Tym razem zamierzaliśmy dostać się do Sigiriji (bilet autobusowy - 40 LKR), a cały poprzedni wieczór spędziłam czytając informacje w przewodniku (no dobrze, przy końcu już mi się trochę literki rozmazywały :/
:D Musiałam, po prostu MUSIAŁAM mieć pewność, że tym razem zwiedzimy to, co potrzeba
:D
Bilet wstępu - 30 USD. Uprawnia do wejścia na szczyt skały, na której znajdują się ruiny siedziby króla.
Król ów bardzo lubił kobiety. I do swojej posiadłości sprowadzał najpiękniejsze panie z całego świata. Dla swoich nałożnic rozkazał wybudować u podnóża góry cały kompleks basenów, ogrodów i łazienek, oraz specjalne miejsce, z którego mógł obserwować zażywające relaksu panie.
Idąc w kierunku jego siedziby, najpierw przechodzi się przez pozostałości po dawnych salonach piękności dla kobiet, a dopiero później podchodzi się pod skałę, która góruje nad całym terenem.
Wejście nie jest trudne - wszędzie są zabezpieczenia, schodki i barierki.
Dawniej natomiast z pewnością nie odważyłabym się na wejście na samą górę :/ W naszym przypadku jedynym utrudnieniem była....ilość zwiedzających :/
I, niestety, zdarzały się korki...
W tej sytuacji małpy były zdecydowanie na wygranej pozycji
:D Zresztą - cały ten teren był dla nich jak ogromny plac zabaw. Jednak najwspanialszą atrakcją byli przechodzący ludzie. I teraz nie wiem, czy to jakiś powód do dumy, ale jestem człowiekiem, który przechytrzył małpę
:D
Do torebki miałam przytroczony płaszcz przeciwdeszczowy w czerwonym pokrowcu. Gumkę od pokrowca zacisnęłam tak, żeby w żaden sposób nie mogła się rozwiązać. Płaszcz gibał się i kołysał w rytm moich kroków, aż zwrócił uwagę wyjątkowo rozgarniętego samca. Podbiegł błyskawicznie i z całej siły szarpnął za płaszcz. Gumka jednak nie puściła...Małpa odskoczyła o parę kroków z wyrazem totalnego zaskoczenia na pyszczku. Na tym się jednak nie skończyło - samiec śledził mnie do samego podnóża schodów, a mową ciała przekazywał niebagatelną informację - "No nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Świnia."
:D
:D
W pewnym momencie przechodzi się przez klatki schodowe przyczepione do ściany. Podobno dawniej znajdowały się w londyńskim metrze i zostały przetransportowane tutaj, aby chronić, żądnych widoku siedziby króla, turystów.
Trzeba przyznać, że nawet z połowy drogi na wierzchołek, król miał wyjątkowo dobry widok
:) Choć gdyby chciał dostrzec...hmmm, interesujące szczegóły kąpiących się pań, z pewnością musiałby skorzystać z lornetki
:)
Klatkami schodowymi wychodzi się na niewielki płaskowyż, leżący u podnóża skały "właściwej". Niestety, na tej skale znajdują się gniazda pszczół leśnych. A ponieważ jakiś czas temu głośno było o przypadku rozwścieczenia owych pszczół przez zbyt głośne zachowanie turystów - skończyło się to licznymi pokąsaniami i karetkami - teraz, przed wejściem na płaskowyż przechodzi się obok tabliczki ostrzegawczej. Bardzo ciekawej tabliczki
:D Informuje ona o ważnych sprawach - o konieczności zachowania ciszy i spokoju w pobliżu pszczół. A na samym jej dole jest najważniejsze ostrzeżenie - otóż, drogi turysto, dobrze, żebyś wiedział, że, w razie ataku pszczół.... nie zostaną ci wrócone pieniądze za bilet, nawet nie próbuj
:D Żadne tam miałkie pocieszenia - w razie ataku zrób to i to, a my zadzwonimy po karetkę. Nie. Od razu z grubej rury
:D
Na płaskowyżu staraliśmy się zatem zachowywać cicho (bo "szybko przechodzić obok gniazd", zgodnie z ostrzeżeniem tabliczki, jakoś niezbyt się dało :/
:D A wiecie kto się darł najbardziej? Oczywiście. Chińscy turyści :/
:D (ale to trochę nie dziwne. Z tego, co wiem, oni czasami wykorzystują jad pszczół jako lek
:D Uczciwie jednak przyznam, że na drugim miejscu były lankijskie wycieczki szkolne. Piszczały ze strachu przed pszczołami. Trochę to bez sensu :/
:D
Ja natomiast bałam się nawet przełykać ślinę w pobliżu, w obawie, że cichutki dźwięk rozwścieczy te wyjątkowo lubujące się w spokoju owady. A swoją drogą, to biorąc pod uwagę ich zamiłowanie, wyjątkowo głupio wybrały sobie miejsce do życia :/
:D
Gdy w końcu dostaliśmy (dopchaliśmy się :/ ) na sam szczyt, widoki zaparły nam dech w piersiach.
Na szczęście szczyt skały jest na tyle duży, że tłumy ludzi jakoś się na nim rozpierzchły i można było kontemplować krajobraz w ciszy i spokoju.
Chodziliśmy więc po całym terenie, zaglądając w różne jego zakątki. Poznaliśmy też pana windowego. Na szczycie prowadzone są prace naprawcze w ruinach, więc jakoś trzeba dostarczać elementy i robotników na samą górę. Robi się to taką oto windą, zsuwającą się powoli po boku skały.
Pan windowy pozwolił nam na nią wejść. Do tej pory nie wiedziałam, jak wiele odwagi wymaga praca konserwatora zabytków :/ Winda skrzypiała i chwiała się niebezpiecznie, a do stabilnego dołu było naprawdę daleko.
Niestety, nie mogliśmy zostać długo na samym szczycie. Na dziś zaplanowaliśmy jeszcze jedną atrakcję, więc musieliśmy szybko schodzić na dół, bo na parkingu byliśmy umówieni o 13.00 z pewnym panem
:)
Podczas zejścia na turystów czekały jeszcze dodatkowe atrakcje :/ Wiem, inna kultura, próbują zarobić, jak potrafią, ale nie jestem zwolenniczką drażnienia kobry i wciskania turystom, że tańczy w rytm wygrywanej przez nich lichej melodyjce na flecie.
Może i było na Sigiriji zbyt dużo turystów, może to i droga (jak na warunki lankijskie) atrakcja, ale uważam, że bardzo warto. Poza tym, wreszcie mogę polecić coś, co widziałam na własne oczy, a nie na zdjęciach w sieci :/
:D
CDN.@dolina_welny
:D Myślę, że zobowiązania wobec lankijskiego rządu na pewno wyrównaliście w jakimś innym miejscu
:) Załam mnie jeszcze bardziej i powiedz - pięknie tam było, prawda?
Dzień wcześniej, w hostelu AIO, zamówiliśmy safari po parku narodowym Kaudulla. Samochód tylko dla nas kosztował 12 000 LKR („ale oszczędziliśmy na dolocie”
:D ) – w tym była również cena biletu, a z panem umówiliśmy się o 13.00 na parkingu pod Sigiriją. Bardzo się cieszyłam na tę wycieczkę – to miało być nasze pierwsze safari w życiu
:) – więc od samego początku wszystko mi się niezmiernie podobało. I samochód, i to, że nie ma dachu
:D, i że jest tak safaryjnie ubłocony, i że to taka prawdziwa przygoda, a pan taki miły – po prostu, naprawdę, podobało mi się wszystko
:D Wprawdzie z tyłu głowy pojawiła się myśl, że bardzo miło byłoby zobaczyć słonia, ale jakoś za bardzo się nie nastawiałam – uda się, to się uda. Bo takie słonie, to wiadomo – za bardzo na nie liczyć nie można
:D
Gdy przejechaliśmy bramę parku, zaczęło mi się podobać jeszcze bardziej.. Podekscytowani, zaglądaliśmy za każdy krzaczek, oglądaliśmy ptaki, a pan pokazał nam nawet słoniowe odchody
:D Czyli – safari, jak się patrzy
:D
W pewnym momencie pan powiedział : „Za chwilę zobaczycie mnóstwo słoni”. „Tere fere”- pomyślałam. - „Pewnie to takie stałe pocieszanie turystów. Bo skąd akurat pan ma wiedzieć, że je za chwilę zobaczymy?”
Wiedział….
Przed nami otworzyła się ogromna, płaska przestrzeń, na środku której znajdowało się jezioro. A wokół jeziora….dziesiątki słoni….
Wcześniej zastanawialiśmy się, który park wybrać – Kaudulla, czy położony niedaleko Minneryia. Pani z AOI zdecydowanie doradziła właśnie Kaudulla – podobno podczas pory deszczowej słonie chętnie wychodzą z lasu i gromadzą się właśnie wokół jeziora. Jak się okazało – pani miała rację… Na całym terenie było ich ponad sto. Przechadzały się grupami, kąpały w wodzie i baraszkowały. Czasami tylko z lasu wychodził któryś z samców i czujnym okiem sprawdzał, czy na pewno mama i wszystkie ciocie dobrze zajmują się dziećmi.
Obserwacja słoni w naturalnym środowisku, to było coś….coś niesamowitego. Zwłaszcza, że większość samic akurat miała młode. Słoniki były cudowne, ale też (głównie według ich matek) nieznośne
:D Pewien maluch był wyjątkowo ruchliwy. Cały czas podskakiwał, zaczepiał inne słoniątka, biegał, potrącał wszystkich, a na koniec uciekł mamie, bardzo szybko przebierając nóżkami. Dobiegł do większej kałuży i buch, przewrócił się na plecy, cały wpadając w błoto
:D Tego już mama nie mogła wytrzymać – wyciągnęła go z kałuży i przetrzepała trąbą
:D Słonik zasmucił się na moment (było widać! Zwiesił markotnie trąbkę!) i karnie poszedł za mamą. Poprawa zachowania trwała jednak tylko chwilkę, bo dosłownie po trzech minutach odwrócił się szybciutko i ponownie pobiegł do kałuży
:D
To był chyba najmłodszy maluch na całym terenie. Dopiero uczył się chodzić – bardzo niepewnie stawiał chwiejne kroki. Pozostałe słonice wzięły go między siebie i asekurowały – podtrzymując nogami i trąbami. Na terenie było dosyć dużo turystów, jednak trzeba przyznać, że w żaden sposób nie ingerowali ani nie płoszyli słoni. Samochody usuwały się z drogi tych ogromnych zwierząt, a kierowcy pilnowali, żeby nie zbliżać się zbyt blisko.
Słonie indyjskie, w przeciwieństwie do afrykańskich, bardzo rzadko mają efektowne ciosy. Chociaż czytałam niedawno, że w Afryce zaczynają się również rodzić słoniki zupełnie bez ciosów – jako zabezpieczenie przed okrutnymi praktykami kłusowników. Przyroda jest niesamowita….
Cudownie było obserwować słonie na wolności, patrzeć na ich interakcje i zachwycać się tym, jak bardzo są rodzinne i inteligentne. Jak bardzo są stworzone do bycia wolnymi…Teraz tym bardziej nie wyobrażam sobie odwiedzania jakichś podejrzanych ochronek, w których organizowane są przejażdżki na słoniach, przykrytych trującym lukrem „pomocy i dobrego traktowania”. I jeszcze jedno – obserwując, jak słonie są ze sobą emocjonalnie związane, przeraziła mnie wizja brutalnego odrywania malucha od matki, co niestety często się dzieje w przypadku dochodowego, słoniowego „biznesu”…..
Do naszego hostelu wróciliśmy zmęczeni i tak szczęśliwi, że daliśmy panu dodatkowo napiwek (nie do końca z tego tylko powodu. Czytając o Sigiriji, niechcący przewróciła mi się kartka w przewodniku i przeczytałam, że na Sri Lance napiwki są właściwie obligatoryjne. I zrobiło się nam trochę przykro, że do tej pory tego nie robiliśmy). Nasze plecaki zostały już przeniesione do drugiego hostelu, który faktycznie był dosłownie za płotem.
Dream Village – kolejny opad szczęki. Hostel założony przez siostrę właścicielki AOI, dopiero rozpoczynający działalność.
Zamówiliśmy kolację – tylko trochę się nie popisaliśmy, jak chodzi o znajomość dań lankijskich
:D Tak, ten posiłek w pierwszym talerzyku od prawej, to kolacja Marcina. Cała reszta to jedno danie. Moje :/
:D Za nocleg ze śniadaniem zapłaciliśmy 2600 LKR, a za kolację (jaką kolację? To uczta była!) po 450 LKR (no dobrze, może dla Marcina było to jednak trochę niesprawiedliwe...
:D Pod hostelem było nawet oczko wodne. Pani właścicielka rozczuliła nas całkowicie, gdy wyjęła z krzaków okalających wodę małą jaszczurkę i powiedziała z westchnieniem "A wczoraj ją wynosiłam za płot...No nic, dziś muszę ją wynieść dalej".
Kolejnego dnia musieliśmy wstać o 4.00, bo o 4.30 mieliśmy umówionego pana, który miał nas zawieźć tuk-tukiem na Pidurangalę, bliźniaczą skałę Sigiriji, żeby podziwiać wschód słońca. Wejście - 500 LKR. Przy kasach można wypożyczyć chusty do okrycia.
Wdrapaliśmy się na wierzchołek i zaczęło się czekanie. Jednak jakiegoś spektakularnego wschodu słońca nie było. Po prostu nagle, znienacka, stało już wysoko
:D
Spektakularny za to był widok na Sigiriję.
Piękne miejsce i warto się tam wybrać. Podejście nie jest trudne, tylko czasami zdarzają się takie fragmenty :
W hostelu byliśmy o 7.30 - w sam raz na śniadanie (Marcin. Ja od wczoraj nie mogłam zjeść nic więcej
:D Za wycieczkę zapłaciliśmy 2000 LKR (+ oczywiście napiwek).
Posąg w drodze na Pidurangalę. Niesamowite wrażenie - ponieważ do góry wchodziliśmy w prawie całkowitej ciemności, wracając, mocno nas zaskoczyły miejsca, koło których przechodziliśmy
:)
CDN.@dolina_welny, czyli tak, jak podejrzewałam :/
:D Naprawdę, zawsze już będę wchodzić wszędzie :/
:D
O 9.00 mieliśmy autobus do Kandy (nr 45, bilet - 128 LKR).
Dziwię się, że telewizje (Al-Jazira, CNN itp...) oraz producenci filmowi (Warner Bros itp...) jeszcze nie walczą o prawa do Twoich scenariuszy z relacji...Czekam na ciąg dalszy relacji... [emoji106][emoji106][emoji106]
@tarman, zaskoczę Cię.........Nie :/
:D Myślałam o tym intensywnie, ale w końcu zapomniałam
:( zamierzam działać metodą prób i błędów, żeby dobrać proporcje. Jak mi się uda, to dam Ci znać. Z tym, że "zamierzam" już od sierpnia 2018 :/
:D@maginiak, wiem
:D
:D
:D ale te podsumowania finansowe, to jedyna rzecz, w których mogę być solidna i sumienna, więc się staram
:D I przeliczam z kursu dolara na dany dzień. Ale w internecie podają kursy ŚREDNIE
:D
:D
:D @bozenak, dałoby się taniej
:P gdyby płynąć promem publicznym, można oszczędzić 18 USD, a kurs na dzień zakupu USD (ale uwaga - ŚREDNI
:D
:D
:D to 3,64 ...itp.itd...:/
:D
:D
:DDziękuję, że czytacie :*
Fajna i pozytywnie napisana relacja, czekam na dalszą część ze Sri Lanką. Razi mnie tylko liczba emotek. Zdążyłem już jednak zauważyć, że taki masz styl, co nawet widać po profilowym. Nie jest to żaden atak, ani próba zmiany Twojego własnego, wypracowanego stylu, ale moje zdanie, które przelałem na "papier". No offence
:)
Świetnie się czyta. Nigdy nie ciągnęło mnie na Malediwy, ale to się zmienia, dzięki tej relacji.Jak napisał @wasil sporo tych emotek "Lady of emotiokon" Do tej pory 195 razy. A jak wiemy. Wszystko co oryginalne jest lepsze: dżinsy, dolary, kompakty - Ty też! Czekam na jeszcze.
"...a w kolejce pod prysznic stało się tylko niecałą godzinę, więc naprawdę nie było tak źle..."hahaha... no faktycznie dobry wynik
;-) Przez godzinę w kolejce to się jeszcze człowiek wytarza, dobrudzi.. i wtedy czujesz, że to mycie ma sens
;-)@pestycyda, masz talent! Świetna relacja. Brawo!
:-)
Nie przejmuj się. Co prawda weszlismy do wlasciwej swiatyni w skale, ale za to bezczelnie nie zaplacilismy. Probowalismy znalezc kase, nigdzie nie bylo - paszcze smoka ominelismy. Przed bramka wyladowalismy miedzy wycieczka Wlochow i niechcacy weszlismy z nimi. I tak w 4 osoby zubozylismy lankijski rzad :/Wysłane z mojego LLD-L31 przy użyciu Tapatalka
Niestety, w środku świątynia byla fajna, nie bede kłamać. Ale mam na koncie przeoczenie kilku ważnych zabytków, nadrobione po wielu latach, więc wszystko przed tobą [emoji1]Wysłane z mojego LLD-L31 przy użyciu Tapatalka
taka wymyślona na kolanie teoria dotycząca jaszczurki - ma krótki język, więc robaczki łapie nadziewając ogonem, niczym skorpion, i do pyszczka. Ale bardziej prawdopodobne, że to po prostu wybryk natury, jak jamnik - wyraźne cechy zwierzęcia obronnego (z punktu widzenia człowieka). Łapiemy za ogon, kręcimy nad głową i niech no ktoś podejdzie.. W przypadku jaszczurki to wręcz funkcje obronno-zaczepne - jak się ogon urwie to dystans rażenia znacznie się zwiększa. A ogon potem i tak odrośnie (chociaż to może były kończyny, hmm...)
I tak wam nieźle poszło. Ja co prawda widziałem lamparta w Afryce, ale w Yala to nawet nam przewodnik nie mówił, że jest.Najlepsze są bliskie spotkania ze słoniem.
@pestycyda - jak zwykle Twoja relacja niezwykle barwna.Śmiałam się kiedy czytałam o pogoni za lampartem. Tez nie mogliśmy się temu nadziwić
:)safari-z-dar,367,70314&p=560658&hilit=safari#p560779Gradacja naszego Josepha była taka: lampart, długo nic - lwy i hieny długo nic- nosorożec a potem tylko: "jesteście pewni że jeszcze chcecie zostać? stoimy tu już 15 minut, to tylko żyrafy, bawoły, zebry, słonie.... jest ich pełno a w CB mówią, że lampart mignął..."Kiedy mu powiedzieliśmy, że nie chcemy uganiać się za lampartem i ten ogon, który widzieliśmy na drzewie nam wystarczy był niepocieszony. Próbował nas przekonywać, że on wie lepiej bo jest super przewodnikiem. Ale my byliśmy twardzi
:):) Traf chciał, ze pod koniec dnia lampart ukazał nam się w całej okazałości jak na dłoni. Joseph o mało nie zemdlał z radości. Postał z nami przez 5 minut, pozwolił nacieszyć oczy lamparcim przedstawieniem po czym rzucił w eter krótkie "czui". Po kolejnych 5 minutach na horyzoncie ukazały się tumany kurzu
:D A odnośnie jaszczurki to ten ogon jest mechanizmem obronnym. W razie niebezpieczeństwa jaszczurka odrzuca ogon - ten się wije jeszcze jakiś czas i odciąga uwagę wroga a jaszczurka ucieka. Im dłuższy ogon tym lepiej udaje jaszczurkę i większe szanse ma ta właściwa już bezogoniasta zwiać drapieżcy. Ta z Twojego zdjęcia dożyje do późnej starości chyba
:)
@dolina_welny, tak. Hostel Amal właściwie znajdował się na plaży Dalawella. Do żółwi trzeba było przejść kawałeczek dalej, jakieś 50 m. I było ich naprawdę zatrzęsienie.Tak sobie myślę, że może to zależne od terminu wizyty? Kiedy byliście? Podczas naszego pobytu nie było też za wielu turystów, może kilkanaście osób w sumie, przez te dwa dni. Możliwe, że w sezonie, gdy ludzi jest więcej, żółwie się płoszą i tam nie podpływają?
@pestycyda Twoja relacja jak zwykle ze świetnym tekstem - i wzrusza, i śmieszy
:) W dodatku ze znajomych miejsc <3 ps. na pocieszenie, nie jesteście sami, nam też nie było dane zobaczyć lamparta w Yala
:P
Pestycydo!Okropnie mi się ta relacja nie podoba.
:? Bardzo Cię proszę, napisz, że na Malediwach i Sri Lance jest wyjątkowo brzydko...Albo jeszcze lepiej: że strasznie tam nudno i że turyści szkodzą naturze i że lepiej, aby pojechali na Mazury.Dało by się to zrobić?
:roll: Ledwo przeżyłem wyjazd dziecka do Iranu a ono wybiera się do Etiopii.I dlaczego?!Bo Pani Pestycyda tam była i zechciała to opisać...Wiem, wiem, sam sobie jestem winien, sam jej Twój tekst posunąłem
:cry:
:cry:
:cry: A w przyszłym roku Malediwy???NIE! NIE! NIE!
:roll:
Quote:Na pewno nie po okruchy nadziei prezentowane na spracowanej dłoni poszukiwacza, gdzieś na ulicy...okruchy nadziei, genialne. nie wiem co robisz na co dzien, ale rzuc to i zacznij robic lub pisac reportaze spoleczno-obyczajowe, albo podroznicze. serio.
Ja tam będę głosować na relację miesiąca
:D a mam nadzieję, ze też i roku
8-) a to wszystko tym razem za to , że pozwoliłąś spełnić wyjazdowe marzenie Marcina
8-)
:lol:
;)
:D
HejWybieramy się na Sri-Lankę w styczniu- czy jest możliwość podania kontaktu do Pana Luckiego z Kalutary w podsumowaniu?Chętnie skorzystalibyśmy z jego usług.Dzieki
@artom, mam kontakt z Luckim przez WhatsApp, prześlę Ci numer w prywatnej wiadomości. Mam nadzieję, że się Wam uda umówić, będziecie zadowoleni
:) I udanego pobytu na Sri Lance!@marcin.krakow, policzyłeś??? Poważnie???
:shock: @katka256, doceń proszę, że naprawdę się staram zmniejszyć ich liczbę, ale wiesz, nałogowcom jest trudniej
:) A, i Marcin prosił, nie wiem czemu, żeby Ci przekazać ogromne uszanowania. I że Cię bardzo lubi
:)
Relacja pierwsza klasa - szczegolnie smialam sie przy Malediwach. Niesamowite, ze udalo sie wam kabanosy przewiesc, bo zazwyczaj bardzo skrupulatnie szukaja swininy i alkoholu a bagazach na lotnisku w Male.Tak sobie mysle, czy by mojej relacji z Malediwow nie opisac, ale po co? Bo i tak nie bedzie az tak ekscytujaca jak Twoja
;-)
pestycyda napisał:Ciekawa jestem, czy ktoś w ogóle widział lamparta w Yala w takim razie
:Dudało się 3xmiśka 1xkrokodyle 0
:lol: zdjęcie z cyklu znajdź szczegół
@Fiki, piękny wynik! Niedźwiedzia zazdroszczę! Musisz się tylko poprawić z krokodyli
:DA zdjęcie...hmm, zaintrygowałeś mnie... Czy chodzi Ci o coś, co leży pod stołem? Ale lampart to raczej nie jest. Ze szczegółów, to widzę jeszcze fragment stopy
:D
WitajBardzo dobra relacja . Cieszę się że natknąłem się na ten tekst w internecie bo jest mi bardzo pomocny.W sierpniu planuję wyjazd na Srilankę w 5 osób Ja z żona i trójka naszych dzieci 20, 18 i 12 lat W związku z tym mam trochę pytań i byłoby mi bardzo miło gdybym mógł trochę uzyskać dodatkowych informacji od kogoś kto był na Srilance w sierpniu.Łatwiej by było pokorespondować na mailu dlatego podaję kontakt do siebiepolom11@wp.plpozdrawiam i mam nadzieję na kontakt do CiebieRoman i Asia
Z punktu widzenia potencjalnych wyjeżdżających na Sielankę, wszelkie pytania i odpowiedzi są mile widziane w tym temacie - ktoś może jeszcze skorzystać.
Jestem pod wrażeniem! Relacja bardzo mi się podoba! Za miesiąc lecę na Sri Lankę, będzie to już 2 raz :D Uwielbiam ten kraj, naprawdę z przeogromną przyjemnością tam wracam. Bardzo chętnie skorzystałabym z usług Lucky'iego, właśnie takiej osoby szukamy :) Byłabym wdzięczna za namiary :D
Jestem pod wrażeniem! Relacja bardzo mi się podoba! Za miesiąc lecę na Sri Lankę, będzie to już 2 raz
:D Uwielbiam ten kraj, naprawdę z przeogromną przyjemnością tam wracam. Bardzo chętnie skorzystałabym z usług Lucky'iego, właśnie takiej osoby szukamy
:) Byłabym wdzięczna za namiary
:D
Super relacja, fajnie obejrzeć miejsca widziane trzy lata temu
:) W Yala udało nam się zobaczyć ogon
:) hahahahaMasz dar! Też używam emotek, w końcu po to są!
:)
:)
:) pozdrawiam serdecznie!gdzie jedziecie teraz? już się nie mogę doczekać relacji, może pisz relacje zamiast jeździć?
;)
:Pa na serio powinnaś pisać, pisać, zatrudniłabym Cię!!! co robisz zawodowo i dlaczego nie piszesz przewodników czy czegoś takiego?
;)
Plamy, widoczne pod brodą Buddy, nie są oznaką, że ktoś posąg zaniedbuje, albo coś. To gniazda dzikich pszczół.
Dopiero po przejściu nowoczesnego kompleksu wchodzi się na drogę właściwą, prowadzącą do położnej na szczycie góry (tym razem naturalnej :) świątyni. Szło się wyjątkowo przyjemnie, tym bardziej, że wzorem miejscowych, zdjęliśmy buty już u podnóża góry. Od turystów się tego nie wymaga, ale naprawdę miłym doznaniem, w pewnym sensie mistycznym, było czuć ścieżkę pod gołymi stopami.
Po drodze jest parę miejsc, w których rządzą małpy. Dla mnie dodatkowa atrakcja i powód do zrobienia odpoczynku na obserwację :) No ale cóż poradzę - lubię je, po prostu je lubię.
Natomiast, nie wiem dlaczego, szczególnie nieprzyjaźnie nastawieni są do nich lankijscy uczniowie, a zwłaszcza dziewczynki. Zawsze mnie to zastanawiało. Choć może "nieprzyjaźnie" to nie jest odpowiednie słowo. Bardziej właściwe byłoby : panicznie się boją małp. Gdy tylko zobaczą jakąś małpkę, nawet z daleka, natychmiast zaczynają piszczeć, krzyczeć i rzucać się sobie w ramiona :/ A jeśli muszą przejść zbyt blisko którejś, zbijają się w lękliwą grupkę i musi im towarzyszyć ktoś z dorosłych. Najlepiej z dużym kijem i donośnym głosem.
W końcu doszliśmy na szczyt góry.
I w tym miejscu, muszę się do czegoś przyznać, choć robię to z ogromnym wstydem :/ coś się nam stało w głowy, najwidoczniej - bo inaczej nie potrafię tego wyjaśnić. Otóż droga kończyła się bramką, za którą było widać jakieś zabudowania przy skale - ale niezbyt duże. I tak jakby sprawdzano przy bramce bilety. I jakoś tak pomyśleliśmy, że to właściwie już wszystko - a wyjątkowo wierni wyznawcy buddyzmu idą jeszcze obejrzeć jakiś dom mnichów, który w dodatku jest dosyć mały. Tego byliśmy pewni, bo doskonale widzieliśmy niewielki budynek przyklejony DO skały :/
To może teraz zacytuję przewodnik : "Właściwe świątynie znajdują się w naturalnej wielkości jaskini, która została podzielona na pięć części. Przypuszczalnie pieczara mogła służyć jako miejsce buddyjskiego kultu religijnego już w III i II w. p. n. e. "..........................................I dodatkowo jest wpisana na listę UNESCO.................A wchodzi się do nich właśnie przez ten mały budyneczek przyklejony do skały.........................
Jedyne, co mnie tłumaczy, to fakt, że tę stronę w przewodniku przeczytałam dopiero w hostelu, po powrocie z wycieczki., z której, do tego momentu, byłam niezmiernie zadowolona :/ :D Wcześniej za bardzo mi się spieszyło, żeby zobaczyć osławioną Złotą Świątynię :/ I tym sposobem, zamiast przepięknych malowideł skalnych i oryginalnych posągów (wiem to. Po powrocie oglądałam zdjęcia w sieci i w innych relacjach :/ ), mamy sto tysięcy ujęć figury słonia, wykonanego z jakiegoś pseudo plastiku, czy czegoś tam :/ Słoń z przodu, słoń z tyłu, słoń pod słońce...A, a bilety do świątyni sprzedawali właśnie w tej paszczy smoka, z której wyśmiewałam się szyderczo do połowy drogi na górę....:/ :D
Dobrze chociaż, że wracając, przemyślnie wstąpiliśmy do sklepu (cztery piwa Lion - 1080 LKR). To nam trochę (ale nie do końca. Zabrakło :/ :D ułatwiło przetrwanie wieczoru...
W hostelu AIO tak bardzo się nam spodobało, że kolejnego ranka, przy śniadaniu, zapytaliśmy o możliwość zostania na kolejną noc. Niestety, wszystkie pokoje były już zarezerwowane, ale właścicielka zaproponowała, że możemy się przenieść do jej siostry, o, tutaj, dosłownie za płotem. Spakowaliśmy się więc szybko, zapłaciliśmy za nocleg (2298 LKR + 300 za śniadanie), plecaki zostawiliśmy w AIO na recepcji i wyruszyliśmy na przystanek autobusowy.
Lotos. Niesamowita roślina.
Tym razem zamierzaliśmy dostać się do Sigiriji (bilet autobusowy - 40 LKR), a cały poprzedni wieczór spędziłam czytając informacje w przewodniku (no dobrze, przy końcu już mi się trochę literki rozmazywały :/ :D Musiałam, po prostu MUSIAŁAM mieć pewność, że tym razem zwiedzimy to, co potrzeba :D
Bilet wstępu - 30 USD. Uprawnia do wejścia na szczyt skały, na której znajdują się ruiny siedziby króla.
Król ów bardzo lubił kobiety. I do swojej posiadłości sprowadzał najpiękniejsze panie z całego świata. Dla swoich nałożnic rozkazał wybudować u podnóża góry cały kompleks basenów, ogrodów i łazienek, oraz specjalne miejsce, z którego mógł obserwować zażywające relaksu panie.
Idąc w kierunku jego siedziby, najpierw przechodzi się przez pozostałości po dawnych salonach piękności dla kobiet, a dopiero później podchodzi się pod skałę, która góruje nad całym terenem.
Wejście nie jest trudne - wszędzie są zabezpieczenia, schodki i barierki.
Dawniej natomiast z pewnością nie odważyłabym się na wejście na samą górę :/ W naszym przypadku jedynym utrudnieniem była....ilość zwiedzających :/
I, niestety, zdarzały się korki...
W tej sytuacji małpy były zdecydowanie na wygranej pozycji :D Zresztą - cały ten teren był dla nich jak ogromny plac zabaw. Jednak najwspanialszą atrakcją byli przechodzący ludzie. I teraz nie wiem, czy to jakiś powód do dumy, ale jestem człowiekiem, który przechytrzył małpę :D
Do torebki miałam przytroczony płaszcz przeciwdeszczowy w czerwonym pokrowcu. Gumkę od pokrowca zacisnęłam tak, żeby w żaden sposób nie mogła się rozwiązać. Płaszcz gibał się i kołysał w rytm moich kroków, aż zwrócił uwagę wyjątkowo rozgarniętego samca. Podbiegł błyskawicznie i z całej siły szarpnął za płaszcz. Gumka jednak nie puściła...Małpa odskoczyła o parę kroków z wyrazem totalnego zaskoczenia na pyszczku. Na tym się jednak nie skończyło - samiec śledził mnie do samego podnóża schodów, a mową ciała przekazywał niebagatelną informację - "No nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Świnia." :D :D
W pewnym momencie przechodzi się przez klatki schodowe przyczepione do ściany. Podobno dawniej znajdowały się w londyńskim metrze i zostały przetransportowane tutaj, aby chronić, żądnych widoku siedziby króla, turystów.
Trzeba przyznać, że nawet z połowy drogi na wierzchołek, król miał wyjątkowo dobry widok :) Choć gdyby chciał dostrzec...hmmm, interesujące szczegóły kąpiących się pań, z pewnością musiałby skorzystać z lornetki :)
Klatkami schodowymi wychodzi się na niewielki płaskowyż, leżący u podnóża skały "właściwej". Niestety, na tej skale znajdują się gniazda pszczół leśnych. A ponieważ jakiś czas temu głośno było o przypadku rozwścieczenia owych pszczół przez zbyt głośne zachowanie turystów - skończyło się to licznymi pokąsaniami i karetkami - teraz, przed wejściem na płaskowyż przechodzi się obok tabliczki ostrzegawczej. Bardzo ciekawej tabliczki :D Informuje ona o ważnych sprawach - o konieczności zachowania ciszy i spokoju w pobliżu pszczół. A na samym jej dole jest najważniejsze ostrzeżenie - otóż, drogi turysto, dobrze, żebyś wiedział, że, w razie ataku pszczół.... nie zostaną ci wrócone pieniądze za bilet, nawet nie próbuj :D Żadne tam miałkie pocieszenia - w razie ataku zrób to i to, a my zadzwonimy po karetkę. Nie. Od razu z grubej rury :D
Na płaskowyżu staraliśmy się zatem zachowywać cicho (bo "szybko przechodzić obok gniazd", zgodnie z ostrzeżeniem tabliczki, jakoś niezbyt się dało :/ :D A wiecie kto się darł najbardziej? Oczywiście. Chińscy turyści :/ :D (ale to trochę nie dziwne. Z tego, co wiem, oni czasami wykorzystują jad pszczół jako lek :D Uczciwie jednak przyznam, że na drugim miejscu były lankijskie wycieczki szkolne. Piszczały ze strachu przed pszczołami. Trochę to bez sensu :/ :D
Ja natomiast bałam się nawet przełykać ślinę w pobliżu, w obawie, że cichutki dźwięk rozwścieczy te wyjątkowo lubujące się w spokoju owady. A swoją drogą, to biorąc pod uwagę ich zamiłowanie, wyjątkowo głupio wybrały sobie miejsce do życia :/ :D
Gdy w końcu dostaliśmy (dopchaliśmy się :/ ) na sam szczyt, widoki zaparły nam dech w piersiach.
Na szczęście szczyt skały jest na tyle duży, że tłumy ludzi jakoś się na nim rozpierzchły i można było kontemplować krajobraz w ciszy i spokoju.
Chodziliśmy więc po całym terenie, zaglądając w różne jego zakątki. Poznaliśmy też pana windowego. Na szczycie prowadzone są prace naprawcze w ruinach, więc jakoś trzeba dostarczać elementy i robotników na samą górę. Robi się to taką oto windą, zsuwającą się powoli po boku skały.
Pan windowy pozwolił nam na nią wejść. Do tej pory nie wiedziałam, jak wiele odwagi wymaga praca konserwatora zabytków :/ Winda skrzypiała i chwiała się niebezpiecznie, a do stabilnego dołu było naprawdę daleko.
Niestety, nie mogliśmy zostać długo na samym szczycie. Na dziś zaplanowaliśmy jeszcze jedną atrakcję, więc musieliśmy szybko schodzić na dół, bo na parkingu byliśmy umówieni o 13.00 z pewnym panem :)
Podczas zejścia na turystów czekały jeszcze dodatkowe atrakcje :/ Wiem, inna kultura, próbują zarobić, jak potrafią, ale nie jestem zwolenniczką drażnienia kobry i wciskania turystom, że tańczy w rytm wygrywanej przez nich lichej melodyjce na flecie.
Może i było na Sigiriji zbyt dużo turystów, może to i droga (jak na warunki lankijskie) atrakcja, ale uważam, że bardzo warto. Poza tym, wreszcie mogę polecić coś, co widziałam na własne oczy, a nie na zdjęciach w sieci :/ :D
CDN.@dolina_welny :D Myślę, że zobowiązania wobec lankijskiego rządu na pewno wyrównaliście w jakimś innym miejscu :) Załam mnie jeszcze bardziej i powiedz - pięknie tam było, prawda?
Dzień wcześniej, w hostelu AIO, zamówiliśmy safari po parku narodowym Kaudulla. Samochód tylko dla nas kosztował 12 000 LKR („ale oszczędziliśmy na dolocie” :D ) – w tym była również cena biletu, a z panem umówiliśmy się o 13.00 na parkingu pod Sigiriją.
Bardzo się cieszyłam na tę wycieczkę – to miało być nasze pierwsze safari w życiu :) – więc od samego początku wszystko mi się niezmiernie podobało. I samochód, i to, że nie ma dachu :D, i że jest tak safaryjnie ubłocony, i że to taka prawdziwa przygoda, a pan taki miły – po prostu, naprawdę, podobało mi się wszystko :D Wprawdzie z tyłu głowy pojawiła się myśl, że bardzo miło byłoby zobaczyć słonia, ale jakoś za bardzo się nie nastawiałam – uda się, to się uda. Bo takie słonie, to wiadomo – za bardzo na nie liczyć nie można :D
Gdy przejechaliśmy bramę parku, zaczęło mi się podobać jeszcze bardziej.. Podekscytowani, zaglądaliśmy za każdy krzaczek, oglądaliśmy ptaki, a pan pokazał nam nawet słoniowe odchody :D Czyli – safari, jak się patrzy :D
W pewnym momencie pan powiedział : „Za chwilę zobaczycie mnóstwo słoni”. „Tere fere”- pomyślałam. - „Pewnie to takie stałe pocieszanie turystów. Bo skąd akurat pan ma wiedzieć, że je za chwilę zobaczymy?”
Wiedział….
Przed nami otworzyła się ogromna, płaska przestrzeń, na środku której znajdowało się jezioro. A wokół jeziora….dziesiątki słoni….
Wcześniej zastanawialiśmy się, który park wybrać – Kaudulla, czy położony niedaleko Minneryia. Pani z AOI zdecydowanie doradziła właśnie Kaudulla – podobno podczas pory deszczowej słonie chętnie wychodzą z lasu i gromadzą się właśnie wokół jeziora. Jak się okazało – pani miała rację…
Na całym terenie było ich ponad sto. Przechadzały się grupami, kąpały w wodzie i baraszkowały. Czasami tylko z lasu wychodził któryś z samców i czujnym okiem sprawdzał, czy na pewno mama i wszystkie ciocie dobrze zajmują się dziećmi.
Obserwacja słoni w naturalnym środowisku, to było coś….coś niesamowitego. Zwłaszcza, że większość samic akurat miała młode. Słoniki były cudowne, ale też (głównie według ich matek) nieznośne :D Pewien maluch był wyjątkowo ruchliwy. Cały czas podskakiwał, zaczepiał inne słoniątka, biegał, potrącał wszystkich, a na koniec uciekł mamie, bardzo szybko przebierając nóżkami. Dobiegł do większej kałuży i buch, przewrócił się na plecy, cały wpadając w błoto :D Tego już mama nie mogła wytrzymać – wyciągnęła go z kałuży i przetrzepała trąbą :D Słonik zasmucił się na moment (było widać! Zwiesił markotnie trąbkę!) i karnie poszedł za mamą. Poprawa zachowania trwała jednak tylko chwilkę, bo dosłownie po trzech minutach odwrócił się szybciutko i ponownie pobiegł do kałuży :D
To był chyba najmłodszy maluch na całym terenie. Dopiero uczył się chodzić – bardzo niepewnie stawiał chwiejne kroki. Pozostałe słonice wzięły go między siebie i asekurowały – podtrzymując nogami i trąbami.
Na terenie było dosyć dużo turystów, jednak trzeba przyznać, że w żaden sposób nie ingerowali ani nie płoszyli słoni. Samochody usuwały się z drogi tych ogromnych zwierząt, a kierowcy pilnowali, żeby nie zbliżać się zbyt blisko.
Słonie indyjskie, w przeciwieństwie do afrykańskich, bardzo rzadko mają efektowne ciosy. Chociaż czytałam niedawno, że w Afryce zaczynają się również rodzić słoniki zupełnie bez ciosów – jako zabezpieczenie przed okrutnymi praktykami kłusowników. Przyroda jest niesamowita….
Cudownie było obserwować słonie na wolności, patrzeć na ich interakcje i zachwycać się tym, jak bardzo są rodzinne i inteligentne. Jak bardzo są stworzone do bycia wolnymi…Teraz tym bardziej nie wyobrażam sobie odwiedzania jakichś podejrzanych ochronek, w których organizowane są przejażdżki na słoniach, przykrytych trującym lukrem „pomocy i dobrego traktowania”. I jeszcze jedno – obserwując, jak słonie są ze sobą emocjonalnie związane, przeraziła mnie wizja brutalnego odrywania malucha od matki, co niestety często się dzieje w przypadku dochodowego, słoniowego „biznesu”…..
Do naszego hostelu wróciliśmy zmęczeni i tak szczęśliwi, że daliśmy panu dodatkowo napiwek (nie do końca z tego tylko powodu. Czytając o Sigiriji, niechcący przewróciła mi się kartka w przewodniku i przeczytałam, że na Sri Lance napiwki są właściwie obligatoryjne. I zrobiło się nam trochę przykro, że do tej pory tego nie robiliśmy). Nasze plecaki zostały już przeniesione do drugiego hostelu, który faktycznie był dosłownie za płotem.
Dream Village – kolejny opad szczęki. Hostel założony przez siostrę właścicielki AOI, dopiero rozpoczynający działalność.
Zamówiliśmy kolację – tylko trochę się nie popisaliśmy, jak chodzi o znajomość dań lankijskich :D Tak, ten posiłek w pierwszym talerzyku od prawej, to kolacja Marcina. Cała reszta to jedno danie. Moje :/ :D Za nocleg ze śniadaniem zapłaciliśmy 2600 LKR, a za kolację (jaką kolację? To uczta była!) po 450 LKR (no dobrze, może dla Marcina było to jednak trochę niesprawiedliwe... :D
Pod hostelem było nawet oczko wodne. Pani właścicielka rozczuliła nas całkowicie, gdy wyjęła z krzaków okalających wodę małą jaszczurkę i powiedziała z westchnieniem "A wczoraj ją wynosiłam za płot...No nic, dziś muszę ją wynieść dalej".
Kolejnego dnia musieliśmy wstać o 4.00, bo o 4.30 mieliśmy umówionego pana, który miał nas zawieźć tuk-tukiem na Pidurangalę, bliźniaczą skałę Sigiriji, żeby podziwiać wschód słońca. Wejście - 500 LKR. Przy kasach można wypożyczyć chusty do okrycia.
Wdrapaliśmy się na wierzchołek i zaczęło się czekanie. Jednak jakiegoś spektakularnego wschodu słońca nie było. Po prostu nagle, znienacka, stało już wysoko :D
Spektakularny za to był widok na Sigiriję.
Piękne miejsce i warto się tam wybrać. Podejście nie jest trudne, tylko czasami zdarzają się takie fragmenty :
W hostelu byliśmy o 7.30 - w sam raz na śniadanie (Marcin. Ja od wczoraj nie mogłam zjeść nic więcej :D Za wycieczkę zapłaciliśmy 2000 LKR (+ oczywiście napiwek).
Posąg w drodze na Pidurangalę. Niesamowite wrażenie - ponieważ do góry wchodziliśmy w prawie całkowitej ciemności, wracając, mocno nas zaskoczyły miejsca, koło których przechodziliśmy :)
CDN.@dolina_welny, czyli tak, jak podejrzewałam :/ :D Naprawdę, zawsze już będę wchodzić wszędzie :/ :D
O 9.00 mieliśmy autobus do Kandy (nr 45, bilet - 128 LKR).