+3
pestycyda 6 listopada 2016 21:11
Image
A to coś, co mnie bardzo wzruszyło. Nie pamiętam już który gatunek małp nie potrafi pływać i panicznie boi się wody (zresztą czuję się z nimi mocno związana :D i dlatego nie mogą przemieszczać się na drugi brzeg rzeki (chyba slilver leaf - przepraszam, nie znam nazwy po polsku). Rangerzy zbudowali więc im taki wiszący most łączący dwa brzegi...

Image
Piękny widok, prawda? Niestety, ten makak miał dużo gorszy obraz przed sobą...

Image
Tak, niestety tak to wyglądało :/ Więc nic dziwnego, że w końcu nasz przewodnik miał dosyć robienia za zwiad dla pozostałych turystów i zabrał się do pokazywania nam krokodyli na poważnie. Łódź wpłynęła w mniejszą odnogę, potem gdzieś skręciła i dosyć szybko zgubiliśmy pozostałych wielbicieli zwierząt.

Image

Image

W końcu znaleźliśmy się w miejscu, które wyglądało lekko bagiennie - zwisające konary drzew przy brzegach tworzyły coś w rodzaju małych ciemnych zatoczek, do których można było zejść po łagodnych zboczach. Woda stała się bardziej żółta i zupełnie nieprzejrzysta (hmmm, tak jakby wcześniej była :/ :D No po prostu gdybym była krokodylem, to byłoby moje wymarzone mieszkanie :D

Image
Krótko mówiąc - pan wlał nadzieję w nasze serca, że może jednak chociaż krokodyla uda się nam zobaczyć.

Image
Kluczyliśmy łodzią, wpływaliśmy pod zwisające gałęzie, podskakiwaliśmy do góry na widok każdej pływającej po wodzie gałęzi...Wszystko na nic. Przewodnik opowiadał, że w tym miejscu jest wyjątkowo dużo krokodyli, niestety, akurat jest dosyć wysoki poziom wody. Niezbyt mogliśmy zrozumieć związek między tymi dwiema rzeczami. Wszystko się wyjaśniło, gdy z drzew zaczęły dobiegać głośne dźwięki.

Image
Okazało się, że tę odnogę Kinabatangan szczególnie upodobały sobie nosacze. Te małpy nie boją się wody, natomiast przepływać na drugi brzeg wolą wtedy, gdy poziom wody jest jak najniższy. Niestety, tak się składa, że nosacze są jednym z ulubionych przysmaków krokodyli. Czyli, podsumowując -przy niskim poziomie wody kręci się tu całe mnóstwo amatorów małpiego mięsa. Gdy woda wysoka - krokodyle czekają na lepszy moment, poukrywane gdzieś w zaroślach.

Image
Chciałabym zobaczyć krokodyla, jednak nie za taką cenę. Więc może dobrze się stało.

Image

Image

Pora wracać, zwłaszcza, że zaczęło się robić ciemno, a po tych opowieściach - dosyć strasznie.

Image
Silver leaf korzystające ze swojego mostu. Słodkie :)

Image
Tak małpy układają się do snu. Muszę jednak szczerze przyznać, że do samego końca nie straciliśmy nadziei na spotkanie krokodyla. Byliśmy już niedaleko naszej przystani, aż tu nagle...

Image
...Żartowałam :D Kolejny płynący pieniek, którego zdjęcie wykonywaliśmy na szybko i trzęsącymi się z emocji rękoma :) Ale sami przyznajcie - wygląda podobnie :)

Niestety, to był nasz ostatni rejs po Kinabatangan, więc teraz już wiedzieliśmy na 100%, że ani krokodyli, ani słoni karłowatych nie uda się już nam spotkać. Na szczęście po kolacji zamierzaliśmy się jeszcze raz wybrać na nocny spacer po dżungli. To dawało nadzieję na spotkanie jeszcze jakichś zwierząt. Jednak, jak to w małej społeczności, wieści szybko się roznoszą i chyba wszyscy obecni w ośrodku turyści dowiedzieli się o naszej wczorajszej przygodzie i spotkaniu węża, więc na miejscu zbiórki tym razem pojawiło się ich przynajmniej trzy razy więcej, niż ostatnio. A wiadomo - więcej ludzi nocą w dżungli = dużo większy hałas = mniejsza szansa na spotkanie kogokolwiek :/ I albo to był powód, albo rangerzy mocno się przejęli wczorajszą wpadką i dużo dokładniej oczyścili ze zwierząt teren do zwiedzania :D Tak, czy siak, ten spacer nie obfitował w jakieś szczególne zdobycze.

Image
Było trochę słodkich ptako-kulek. Choć dziwię się, że się nie obudziły, przy takiej ilości osób dmuchających im w piórka z podziwem.

Image
Były żabki.

Image
I to właściwie na tyle. Jak na pożegnanie z dżunglą, byliśmy trochę zawiedzeni. Jedynym pozytywnym aspektem wycieczki był fakt, że poznaliśmy przemiłą turystkę z Nowej Zelandii, która razem z nami szła przez dżunglę na samym końcu tej (głośnej. O wiele za głośnej) procesji i wspólnie ustykiwaliśmy nad ilością ludzi i hałasem. W końcu z tych nerwów postanowiliśmy razem zakończyć wieczór w barze nad rzeką :D Przy drugim piwie (10 MYR puszka, ale to dla miejscowych, więc w sumie dobry uczynek :D czuliśmy się w swoim towarzystwie jak starzy, dobrzy znajomi. Wprawdzie nowa koleżanka mnie nieco zdenerwowała, gdy opowiedziała o swoim wcześniejszym dniu (spała w innym ośrodku nad Kinabatangan i tak bardzo chciała zobaczyć słonie karłowate, że wynajęła sobie prywatną łódź i przewodnika. Pływała po rzece cały dzień - z tym, że popłynęli w zupełnie innym kierunku niż my, w górę rzeki - aż w końcu natknęli się na całe stado! Słonie kąpały się w rzece i nawet były z nimi młode. Gdy pokazała zdjęcia, to już zupełnie oszalałam. No powiedzcie sami, czy taką osobę można w ogóle lubić? :D Generalnie było bardzo miło - piwo w barze na rzece, wyśmienite towarzystwo, czego chcieć więcej? Jednak wszystko, co dobre, musi się skończyć. I tutaj jeszcze muszę Wam wytłumaczyć pewną rzecz - pobyt w tym ośrodku był bardzo wygodny. Wszystkie posiłki mieliśmy w cenie wycieczki, natomiast dodatkowe wydatki (piwo w barze, nocne wycieczki po dżungli) można było zapłacić później ("potem zapłacicie, przed wyjazdem"). Niestety, teraz właśnie nadeszło to "później". Gdy kończyłam ostatnie piwo, a Marcin poszedł do naszego pokoju po pieniądze, żeby uregulować sprawy w barze, nic jeszcze nie zapowiadało, że za chwilę świat się nam zatrzęsie w posadach. Nic też jeszcze na to nie wskazywało, gdy nieco blady Marcin wrócił i zapytał mnie "hmmm...czy mieliśmy tak mało pieniędzy, czy gdzieś je może przekładałaś?...." Ponieważ akurat ja kontrolowałam nasze wydatki, przeprosiłam nową koleżankę i pobiegłam do pokoju. Gdy wkładałam klucz do zamka, to, przyznaję, trochę trzęsły mi się ręce...Natomiast gdy zajrzałam do wspólnego portfela, tym razem zbladłam ja. I to mocno...

C.D.N.We wspólnym portfelu mieliśmy (przynajmniej do tej pory) przeróżne waluty - malezyjskie ringgity, dolary i nawet złotówki (żeby zapłacić za powrót w Polsce). Mieliśmy tego dosyć dużo - powiem więcej, mieliśmy tam gotówkę na prawie cały pobyt :/ I właśnie kluczowym wyrazem w tym opisie jest "mieliśmy" :/ :D W tym momencie portfel zdecydowanie schudł - zostało 20 złotych, trochę ringgitów i znikoma ilość dolarów.... I świadomość, że wokół jest dżungla, więc żadnych bankomatów raczej tu nie znajdziemy.
Chcąc-niechcąc musieliśmy więc zepsuć przemiły wieczór naszemu przewodnikowi, który doskonale się bawił w barze na rzece. Muszę przyznać, że i on tej nocy stracił trochę pieniędzy, bo gdy poprosiliśmy go o rozmowę na osobności, efekty napojów polepszających nastrój momentalnie z niego wyparowały. Podobnie zresztą jak i z nas :/ :D Przewodnik obejrzał pokój, sprawdził zamek w drzwiach, kazał poprzynosić klucze od wszystkich pomieszczeń znajdujących się w domku - żaden nie pasował do naszych drzwi. Choć naprawdę się starał - nie za wiele mógł w nocy poradzić. Zaproponował więc, żebyśmy poszli spać i spotkali się z nim kolejnego dnia o 7.00 rano.

Image
Nasz domek.

Próby zaśnięcia w takiej sytuacji były z góry skazane na niepowodzenie :) wykonaliśmy więc solidną, detektywistyczną robotę i ustaliliśmy, co następuje :

1. Jesteśmy nieuleczalnymi naiwniakami/frajerami/ludźmi z przerośniętym zaufaniem do świata/głupkami (podkreśl właściwe :D, skoro potrafiliśmy zostawić WSZYSTKIE nasze pieniądze w pokoju i wyjść(no, na szczęście nie wszystkie. Każdy z nas miał osobny portfel z niewielkim "kieszonkowym" na osobne wydatki. Inna sprawa, że te portfele też zostawiliśmy w pokoju :D Tym punktem jednak nie zawracaliśmy sobie za długo głowy - ktoś mi kiedyś napisał, że nie można się denerwować na coś, czego nie można zmienić :D

2. Wychodząc na 1000 % drzwi zamknęliśmy na klucz. Gdy wróciliśmy drzwi też były zamknięte. Przez okno nikt nie mógł wejść do naszego pokoju, bo drogę zastawiała bardzo skomplikowana pułapka (zastawiona zupełnie niechcący :D z linki, na której suszyliśmy ubrania. I same ubrania. A było ich tysiące :D (ok, poza tym okna miały kraty :D

3. Niestety, dokładnie jesteśmy w stanie policzyć, ile pieniędzy nam ukradziono. Podczas podróży zawsze notuję wszystkie wydatki, więc po pięciu minutach dowiedzieliśmy się ile wynosiła cała stracona kwota. I nie była to wiedza przyjemna...:/

4. I teraz najgorsze - ktoś był w naszym pokoju DWA razy. Okradł nas też dwa razy :/ Z dużą pewnością jestem w stanie stwierdzić, że było to podczas naszych nocnych trekkingów po dżungli. Skąd to wiem? Głupio się przyznać. No głupio jak cholera :/ Zawsze w portfelu noszę medalik. I gdy wróciliśmy z pierwszej nocnej wycieczki, medalik zamiast spokojnie spoczywać w portfelu, leżał sobie na moim łóżku :/ natomiast ja, okazując całą swoją błyskotliwość, zamiast sprawdzić pieniądze (nie wpadłam na to. Poważnie. Geniusz po prostu :D uznałam, że widocznie wymachiwałam portfelem zbyt ekspresyjnie i medalik zwyczajnie wypadł (wiem, trudno w to uwierzyć. Ale gdybyście zobaczyli mój pokój, nie dziwilibyście się tak bardzo :D Wróć - możecie zobaczyć parę postów wcześniej. Wprawdzie to inne miejsce, ale duch pokoju został zachowany :D Więc to był pierwszy raz. O drugim razie wiem stąd, że przed kolejnym nocnym wyjściem do dżungli postanowiłam od razu zapłacić rangerom za ich pracę. Wprawdzie wyjmując pieniądze nie zwróciłam uwagi na to, jak gruby jest portfel, natomiast dokładnie widziałam, że był znacznie grubszy, niż teraz.

A teraz, dla rozluźnienia atmosfery, taki oto piękny motyl :)
Image

O 7.00 rano przewodnik przekazał nam, że za chwilę będzie tu manager i przejmie tę sprawę. Rzeczywiście, po chwili pojawił się manager, który przyjechał z Sepilok. I zaczęło się od początku - tłumaczenie, pokazywanie, fotografowanie pokoju itp. Głupie, przykre uczucie - mówić, że straciliśmy pieniądze, których nikt, oprócz nas, nie widział. Manager był bardzo przyjazny i zmartwiony. Zapewniał nas, że taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy. Jednak trochę mi się nogi ugięły, gdy na pytanie, czy jest do tego pokoju jeszcze jeden klucz, odpowiedział - Tak. I mam go ja...
W końcu zapytał, co zamierzamy teraz zrobić. I nie był zbyt zadowolony, gdy usłyszał, że zamierzamy jechać na policję. Za bardzo nie mieliśmy wyjścia - policja była jedynym pomysłem, jaki przyszedł nam do głowy. Wiadomo, reprezentującemu ośrodek managerowi nie było to zbytnio na rękę, ale był naprawdę pomocny i próbował rozwiązać sytuację w jakiś inny sposób. Dla nas natomiast jego propozycja była totalnie nie do zaakceptowania. W ośrodku pracowało 14 osób z pobliskiej wioski - zaproponował, żeby każda z nich oddała nam pewną kwotę i tym sposobem zwróciliby nam przynajmniej stracone ringgity. Mieszkańcy nie byli zbyt bogaci i zupełnie nie przemawiało do nas, że ktoś będzie musiał oddać dosyć sporą sumę, ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy, tylko dlatego, że jedna osoba (i zupełnie nie wiadomo która) była nieuczciwa.

Image
Tak wyglądało wejście do naszego domku za dnia. Właściwie, to mógł do niego wejść każdy, kto potrafił dorobić klucz (a nie był zbyt skomplikowany. Powiem raczej, że chyba gdybym się postarała, to nawet ja bym mogła go dorobić :D lub skorzystać z tajemnej wiedzy otwierania drzwi przy pomocy drutu wsadzanego do zamka - obsługa, wszyscy mieszkańcy pobliskiej wioski itp. Poza podejrzeniami byli tylko inni turyści (bo przecież wtedy dmuchali w piórka ptaszkom w dżungli :) , przewodnicy (bo po ostatnim rejsie wracali do siebie) i manager (bo razem ze swoim dodatkowym kluczem relaksował się wtedy w swoim mieszkanku w Sepilok).

Po paru dosyć długich rozmowach telefonicznych z, jak go nazywał "big bossem", manager oznajmił, że dobrze, w takim razie, dostaniemy kierowcę, który zamiast odwieść do hotelu, zawiezie nas na policję i pomoże w załatwianiu formalności. Cała sytuacja była dosyć trudna i nieprzyjemna. Pobyt w dżungli był naprawdę przyjemny, a cała obsługa bardzo miła. I nagle ta świadomość, że być może...być może to ten miły chłopak, który tak pięknie śpiewał wczoraj wieczorem...Głupie, wstrętne uczucie. Obsługa natomiast patrząc na nas, pewnie myślała : "to ci problemowi turyści. To przez nich będzie tu policja i pewnie big boss też i wszyscy będziemy mieli nieprzyjemności..." W dodatku świadomość, że nawet nie byliśmy w stanie udowodnić, że realnie, namacalnie te pieniądze posiadaliśmy...Tylko słowo przeciwko słowu...Ech......

Image

Nastroju nie poprawił nam fakt, że pierwsze słowa kierowcy, młodego, sympatycznego chłopaka, brzmiały : "Jak wczoraj big boss do mnie zadzwonił i powiedział, że może będę dziś jechał na policję, to całą noc nie mogłem spać z nerwów" :/ I tak, wtedy do nas dotarło - więzienie malezyjskie jest jednym z najgorszych na świecie...I każdy, ale to każdy Malezyjczyk, jeśli tylko może unika kontaktu z policją - ze strachu... Właściwie byliśmy bliscy wycofania się ze złożenia doniesienia, ale, po pierwsze, wyglądałoby to, jakbyśmy całą sytuację zmyślili, a po drugie (naprawdę. Zupełnie szczerze. Interesujące, co umysł człowieka wyprawia w sytuacjach stresu :D pomyślałam "Ciekawe, co by zrobił @‌Washington‌." I nie musiałam się nad tym długo zastanawiać. Nie odpuściłby. (dziękuję za motywację :)
Czekała nas więc dwugodzinna jazda do Sepilok, na komisariat. Było dziwnie. I trudno. Kierowca uśmiechał się uprzejmie, ale bladł z każdym przejechanym kilometrem. Czuliśmy się jak potwory, wyprane z ludzkich uczuć...

Image
To nie jest ilustracja do powyższego tekstu :D To tylko kolejna "przerwa na reklamy" :)
Komisariat w Sepilok. Absolutny zakaz fotografowania. Wokół chodzą ludzie w mundurach i przypatrują się interesantom niezbyt życzliwie. Człowiek czuje się, jakby sam był przestępcą, nie poszkodowanym. I momentalnie przypomina sobie wszystkie książki i filmy, których akcja działa się w malezyjskim więzieniu :/ :D Trzeba było jednak być dzielnym i trzymać fason. Dla naszego kierowcy, który wyglądał już (i pewnie też się czuł) jak kupka nieszczęścia. Najpierw spędziliśmy dosyć długi czas w poczekalni, w otoczeniu innych wystraszonych ludzi, którym, dla rozrywki puszczono film (na szczęście nie o tematyce więziennej :D (ale jakoś nie widziałam, żeby byli specjalnie rozerwani :) Dowiedzieliśmy się też, ile w Malezji kosztują legalne papierosy z akcyzą (15 MYR, zdzierstwo! :D - pod komisariatem był tylko legalny sklep, poza tym, trochę głupio byłoby się w takim miejscu afiszować niejakim..ignorowaniem prawa:)
I w końcu, po jakichś dwóch godzinach (trudno. Musieliśmy się już pogodzić z tym, że właśnie zapoczątkowaliśmy autorski program Azja Express - po kupnie papierosów został nam właśnie jakiś dolar na głowę :D Dużo gorszym był fakt, że cały, pieczołowicie budowany i zazębiony plan podróży właśnie się rozsypał, jak domek z kart :/ :D wszystkie głowy odwróciły się w naszym kierunku, a wystraszony kierowca powiedział, że nasza kolej na przesłuchanie.

Image
Poszło szybko. Pani była bardzo miła, spisała całe zeznanie i już-już myślałam, że może jednak się uda, zaraz ten koszmar się skończy i pojedziemy do hotelu i pan kierowca pojedzie do domu i nikogo już nie będziemy wciągać w nasze brudne porachunki, ale niestety...:/ Pani oznajmiła, że ona jest takim jakby przed-wstępem i teraz musimy czekać na inspektora...:/ :D
Po kolejnych dwóch godzinach i paru niemiłych, faktycznie nieprzyjemnych doznaniach np. wybiegająca z pokoju, zanosząca się płaczem kobieta...zaprowadzono nas w głąb komisariatu. Tam było jeszcze nieprzyjemniej - kraty w oknach, małe klaustrofobiczne pokoiki. Jedyną pociechą był fakt, że kierowca mógł zostać w "przyjaźniejszej" części budynku. W jednym z pomieszczeń czekała na nas pani inspektor. I, szczerze mówiąc, tu mogłam poczuć namiastkę tego, jak się czują w takim miejscu Malezyjczycy. Pani inspektor przerywała moje wypowiedzi, traktowała mnie bardzo protekcjonalnie i wręcz niegrzecznie. Widać było, że jest przyzwyczajona do takiego traktowania, a przestraszeni miejscowi nawet nie próbują oponować. A przypuszczam, że jako turystka, i tak byłam potraktowana lepiej, niż inni. Inna sprawa, że od samego początku chyba nie przypadłam jej do gustu - pani inspektor była praktykującą muzułmanką, nie sądzę, żeby moje odsłonięte włosy i wakacyjne ubrania, z uporczywie opadającym dekoltem wzbudziły jej szacunek. Tak, czy siak - pani inspektor była jedyną osobą, która zasugerowała, że może mijamy się z prawdą i, że właściwie to moja wina, bo zostawiłam pieniądze (o ile w ogóle jakieś istniały :/ )w pokoju. Na szczęście czasami w takich sytuacjach budzi się we mnie lew :D (@‌Washington‌ , mam nadzieję, że choć raz Ci zaimponuję :D i...no...po prostu powiedziałam jej, że to nieprawda :D Tzn. to, co o mnie myśli :D
Ale zaraz spotkała mnie za to kara, bo okazało się, że teraz musimy poczekać na oficera :/ :D I w dodatku pojawiła się plotka, że być może będziemy musieli razem z oficerem wrócić nad Kinabatangan (...kolejne dwie godziny drogi....:/ ) na wizję lokalną.
Po kolejnych paru godzinach przyjechał oficer. Był naprawdę profesjonalny - jako jedyny zaproponował nam wodę. Niestety, zabił nas pierwszym pytaniem, które brzmiało "Dlaczego przyjechaliście do Sepilok?" Po naszych niezdarnych próbach wytłumaczenia, że nas po prostu tu przywieziono, kazał poprosić, niestety, kierowcę. Blady chłopak po minucie podał oficerowi numer telefonu do managera. Oficer zamienił parę słów przez telefon i zaczął nas.... przepraszać. Okazało się, że ośrodek, w którym doszło do kradzieży, podlega policyjnemu okręgowi Kinabatangan. I nie ma znaczenia, że cała, duża firma, która jest właścicielem i tego ośrodka, i hotelu w Sepilok, ma swoje biuro właśnie tu. Kradzież zdarzyła się na terenie tamtego rejonu, a on nie może wchodzić w kompetencje policji Kinabatangan, niestety. Więc musimy wrócić nad Kinabatangan i przejść tam całą procedurę jeszcze raz....:/ :/ :/ Natomiast trzeba przyznać, że był bardzo uprzejmy i profesjonalny - upewniał się parę razy, czy na pewno rozumiemy, dlaczego on nie może zająć się tą sprawą (strasznie szkoda...budził taki szacunek i respekt, że gdybyśmy pojechali akurat z nim na wizję lokalną, to jestem prawie pewna, że wszystkie pieniądze znalazłyby się w sekundę :), zadzwonił do Kinabatangan, naświetlił sprawę, przesłał wszystkie dotychczasowe zeznania i oznajmił nam, że możemy ruszać, bo już tam wszystko wiedzą i czekają na nas :/ Nie mogłam się zmusić, żeby spojrzeć w oczy kierowcy...:/

C.D.N.Oj. @‌Washington‌, dopiero teraz do mnie dotarło, jak to zabrzmiało :/ :/ :D Miałam na myśli fakt, że nasze style podróżowania leżą na dwóch przeciwległych biegunach. Ty - opanowany i zawsze wiesz, co należy zrobić i co Ci się należy. I potrafisz o to zadbać. Ja - zawsze przepłacająca, zgadzająca się na wszystko, oszukiwana na własne życzenie itp., itd. :D (niezła reklama :D hotelarze wszystkich krajów - macie mnie teraz, jak na tacy :D I nie mówię, że mi z tym bardzo źle, ale czasem chciałoby się (albo po prostu trzeba) spróbować czegoś innego :) A ponieważ jest to dla mnie bardzo trudne, to zostałeś mi w głowie niejako w formie pewnej "idei podróżowania". Łatwiej mi wtedy postępować niezgodnie z moją "nienegocjowalną" naturą :D
@‌Japonka76‌, najgorsze jest to, że wcale nie próbuję budować napięcia :/ po prostu zaczynam pisać, planuję, że napiszę dużo więcej, a nagle zaczynam sobie wspominać i w połowie moich grafomańskich wynurzeń nadchodzi noc :/ :D
Pozdrawiam:)Wyszliśmy z komisariatu w Sepilok z ogromnym uczuciem ulgi - miło było pożegnać tę duszną, mroczną atmosferę - i równocześnie dużej niepewności. Niezbyt wiedzieliśmy, co teraz możemy zrobić. Powinniśmy pojechać do komisariatu nad Kinabatangan - ale jak i czym? I, co najważniejsze, za co? Nie wiedzieliśmy zupełnie w jakiej części miasta jesteśmy, czy i gdzie są tu jakieś bankomaty (coś by się jeszcze może z karty płatniczej wyskrobało, bo kredytowa dawno pusta :/ :D Potrzebne nam informacje byłyby bardzo trudne do zdobycia, a miejscowi niezbyt chętnie wdawali się w rozmowy z osobami wychodzącymi z komisariatu - po prostu przechodzili na drugą stronę ulicy obdarzając nas spojrzeniami mówiącymi : na wszelki wypadek nie mam i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Bandyto :/ :D Jednym słowem - było ciężko.
Na szczęście okazało się, że nasz kierowca przeprowadził rozmowę telefoniczną z tajemniczym "big bossem" (w ogóle mam wrażenie, że "big boss" przydzielił go nam nie tylko po to, żeby nas woził. Miał mu też dokładnie zdawać relacje z każdego naszego kroku - bo po każdym kolejnym przesłuchaniu, kierowca wyciągał telefon i do niego dzwonił. Jasna sprawa - "big boss" lubił trzymać rękę na pulsie i mieć najświeższe informacje :) I chyba dlatego (albo z dobroci serca. Ponieważ nieuleczalnie wierzę w ludzi, skłaniam się bardziej do tego powodu:) zarządził, że kierowca ma nas teraz zawieźć do Bilit (miasteczko w którym był komisariat nad rzeką Kinabatangan).
Kierowca zaproponował, że najpierw podjedziemy na miejsce naszego noclegu w Sepilok (niestety - do ośrodka, który nie podlegał "big bossowi". "U niego" mieliśmy spędzić dopiero kolejną noc)(tym większa dobroć jego serca. Tego dnia nie byliśmy chwilowo jego klientami, więc mógł się po prostu na nas wypiąć), zameldujemy się, zostawimy bagaże i dopiero wtedy pojedziemy do Bilit.
Ruszyliśmy więc do naszego ośrodka.

Image

Na tę noc zarezerwowaliśmy z Polski nocleg w B&B Sepilok i, na szczęście, zapłaciliśmy za niego przelewem (125 MYR). Zameldowanie poszło więc bardzo szybko i mogliśmy ruszyć do Bilit (po raz trzeci tego dnia, ta sama, dwugodzinna droga do przejechania...)
Na prośbę kierowcy wstąpiliśmy jeszcze do jego domu, gdzie śliczna żona wyniosła mu trochę zupy w termosie na drogę, a dwójka przemiłych maluchów uśmiechnęła się radośnie na jego widok...On sam natomiast nawet nie wyszedł z auta, bo, jak powiedział "obiecałem, że wstąpimy tylko na minutkę". Tu przeżyliśmy drugi moment załamania i było nam tak zwyczajnie, po ludzku głupio za samych siebie. Nie wiem, czy wierzył, że mówimy prawdę o kradzieży. Natomiast ciągnięcie ze sobą przestraszonego człowieka i odrywanie go od rodziny (dawno już powinien wrócić z pracy) dla jakichś tam pieniędzy, jest po prostu świństwem...

Podzieliliśmy się z nim tymi przemyśleniami (ocenzurowanymi. Oczywiście nie śmialibyśmy dyskutować na temat jego przestrachu), on natomiast, chcąc nas uspokoić, opowiedział nam trochę o sobie. Otóż u "big bossa" pracuje od piątku (a była środa :/ :/ - naprawdę, wspaniały początek pracy :/ :D i jest bardzo, bardzo zadowolony. Przeniósł się tu z innej firmy, gdzie pracował przez pół roku i do tej pory nie zobaczył wypłaty. A "big boss" płaci. Więc skoro szef powiedział "jechać", to on pojedzie z radością, bo to duże szczęście pracować dla takiego człowieka....Czułam się jak ostatni podlec.

Image

Pojechaliśmy więc. Ponownie wąskimi, piaszczystymi drogami, gdzie na każdym zakręcie wzbijał się tuman kurzu. Z rzadka mijaliśmy małe gospodarstwa, dużo częściej jechaliśmy wzdłuż długich odcinków dżungli. W końcu kierowca zatrzymał się na prawie pustym placyku i oznajmił z dumą "jesteśmy". Komisariat w Bilit trochę różnił się od swojego odpowiednika w Sepilok(...hmmmm...trochę. Coś w rodzaju jak dzień od nocy :D Przede wszystkim już z samego wyglądu był dużo bardziej przyjazny. Na piaszczystym placyku stały dwa auta - w tym jedno policyjne - i budynek w stylu : barak. A wokół dżungla. Żadnych strażników, wysokich murów, uczucia niepokoju i strachu. Jak dla mnie - trochę klimat Dzikiego Zachodu. Poważnie, to miejsce miało niesamowitą atmosferę. I dobrą energię :)
Przed budynkiem stał uśmiechnięty oficer, gestem zapraszając nas do środka. A ja poczułam się jakbym dotarła do celu...Nie umiem wyjaśnić - poczułam się jak (przynajmniej tak to sobie wyobrażam :D mieszkaniec miasteczka na Dzikim Zachodzie, nieustannie najeżdżanego przez bandytów, który w końcu, zrozpaczony, wyruszył po pomoc. I znalazł ostatniego sprawiedliwego, najbardziej uczciwego i najdzielniejszego szeryfa. I poczuł, że teraz już będzie dobrze :) To miejsce i człowiek przed komisariatem budzili zaufanie.

Image

Komisariat w Bilit składał się z jednego pomieszczenia, w którym było wszystko - komputery, kubki po i z kawą, akta spraw leżące w większości na zdezelowanych krzesłach, bo przecież szafa jest tylko jedna i wszystkiego nie pomieści. No. Ale to zupełnie nie było ważne, bo całą atmosferę komisariatu robił oficer. Wróć - on po prostu był atmosferą. Nie będę Was zanudzać dokładnym opisywaniem, jak wyglądało przesłuchanie. Wspomnę tylko o tym, że było zdecydowanie za krótkie. W towarzystwie tego człowieka z przyjemnością spędziłabym kolejne dwa dni. Był życzliwy. Był profesjonalny. A co najważniejsze - był dumny i bardzo honorowy. Mocno zabolał go fakt, że na "jego terenie" zdarzyła się taka kradzież.
Na przywitanie położył na stole kryształową, lekko obitą popielniczkę i poczęstował nas papierosami (Indonezyjskimi! Z przemytu! :D i poprosił o szczegółowe przedstawienie sprawy. Później nadszedł czas na spisanie "statementu". Na jego prośbę ("niezbyt dobrze piszę po angielsku, czy mogłabyś ty to zrobić?") zasiadłam za komputerem i uwierzcie, w tym momencie już ani trochę nie żałowałam, że nas okradli. Klimat - nierealny, niesamowity. Siedzisz za komputerem na komisariacie, gdzieś daleko od głównego szlaku na Borneo, za plecami masz policyjnego oficera, który tłumaczy pytania z języka malezyjskiego, spisujesz własne zeznania, a na klawiaturę spada popiół z twojego papierosa....Niesamowite....Wspólnie (w wielu momentach policjant podpowiadał mi, co dokładnie napisać, żeby było "jak trzeba", w innych - dyskutowaliśmy do momentu uzyskania akceptowalnej przez naszą dwójkę formy) spisaliśmy zeznanie. Jedno z pytań sprawiło mi dużą trudność, a gdy wreszcie zrozumiałam, o co chodzi - rozśmieszyło i załamało zarazem. Znajdowało się w pierwszej części przesłuchania, niejako "zapoznawczej" i dotyczyło...mojego ojca :/ :D Po wielu oporach z mojej strony, udało się wreszcie sklecić wypowiedź, która zadowoliła oficera, a brzmiała mniej więcej tak : " jako pierwsza córka mojego ojca, który z zawodu jest....i pracuje w ...., ożenił się z .... i wyraził zgodę na moją tu podróż i coś tam, coś tam " :D To był jedyny moment, kiedy pan, a właściwie system, dali mi znać, jakie jest moje miejsce w świecie, jako samotnej kobiety :/ :D
Oficer obiecał, że zaraz rano pojedzie do ośrodka i będzie zbierał dowody. I że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby rozwiązać tę sprawę, ale szanse są bardzo nikłe. Jedyną nadzieję dawał fakt, że wśród ukradzionych pieniędzy znajdowało się też polskie 100 zł i to mogłoby stanowić duży dowód. Cóż, naprawdę pogodziliśmy się już z faktem, że pieniędzy nie odzyskamy, natomiast zdobyliśmy poczucie, że zrobiliśmy to, co trzeba. Że nie odpuściliśmy, mimo wahań i wyrzutów sumienia. Zachowanie się oficera dało nam dużą pewność, że zgłaszając kradzież postąpiliśmy dobrze (chociaż, szczerze mówiąc, gdyby złapano osobę, która nas okradła i, no dobrze, gdyby nas przeprosiła :D nie złożylibyśmy sprawy dalej. Może to głupie, ale chyba żadne pieniądze nie są warte tego, żeby umieszczać kogoś w malezyjskim więzieniu...) I poznaliśmy wspaniałego człowieka, zupełnie innego wyznania, który potrafił powiedzieć ze łzami w oczach : "Teraz musicie zawierzyć swojemu Bogu...". Takich momentów nie da się kupić za żadną kwotę....

Image
Wracając (kolejne dwie godziny, po raz czwarty) kierowca zatrzymał się w przydrożnym barze i zapytał, czy nam odpowiada. "Big boss" zarządził, że ma nas zaprosić na obiad (miły gest - w końcu nikt z nas nie jadł od samego rana, a dawno już było po zachodzie słońca). Bar był cudowny, a jedzenie przepyszne. Niestety, w barze nie wystawiali rachunków, więc zmieszany kierowca poprosił nas o zapozowanie do zdjęcia nad talerzami z jedzeniem - to miał być dowód dla szefa, że zjedliśmy i jesteśmy zadowoleni (albo służyć do zrobienia plakatów i wywieszenia we wszystkich jego ośrodkach z adnotacją - tych klientów nie obsługujemy, bo same problemy z nimi, ciągają po policjach i innych takich :D.

Image
Nagle kierowca powiedział : "Moja babcia zmarła". W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. Jednak, gdy dodał : "I dziś był jej pogrzeb. Przejeżdżaliśmy koło tego miejsca", zbladłam i zaczęło do mnie docierać, do czego, tak naprawdę doprowadziliśmy...Okazało się, że Moses (przestał już być "kierowcą") nie powiedział o tym nikomu - ani szefowi, ani kumplom z pracy. A mówi to nam dlatego, że jest katolikiem, tak jak i my, a katolicy trzymają się razem... Należy do małego, katolickiego zgromadzenia, a nasze wspólne zdjęcie wysłał już też do swoich braci i sióstr w wierze. Gdy trzymając w zbielałych rękach telefon oglądałam zdjęcia z pogrzebu babci Mosesa (jego krewni przesłali mu parę zdjęć z uroczystości) odważyłam się wreszcie zadać pytanie : "Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałeś?...Nie musieliśmy jechać do Bilit. Mogliśmy się zatrzymać i poszedłbyś pożegnać się z babcią...", usłyszałam odpowiedź, która zwaliła mnie z nóg. "Okradli was. Byliście w potrzebie. Musiałem wam pomóc" - powiedział po prostu Moses.......Chyba nigdy nie dostałam takiego pstryczka w nos od życia. I takiej lekcji pokory.

Image
To był jeden z najtrudniejszych dla mnie emocjonalnie dni. Jeden z najtrudniejszych w życiu. Straciliśmy pieniądze, ale zyskaliśmy dużo więcej...

I dlatego tak bardzo mnie do tej pory cieszy komplement, który usłyszeliśmy od Mosesa na pożegnanie. Powiedział : "Jesteście twardzi. Bo straciliście wszystkie pieniądze, a potraficie się uśmiechać. To jest ważne. Nie narzekacie, nie macie złego humoru i nie obwiniacie wszystkich wokół". To piękny komplement i zarazem bardzo ważna lekcja, którą otrzymaliśmy od tego wspaniałego człowieka.

Pod naszym ośrodkiem trudno było się nam pożegnać. Chcieliśmy mu jakoś podziękować za wszystko, co dla nas zrobił. Obdarowaliśmy go mnóstwem drobiazgów dla dzieci, żony i dla niego, ale cały czas mamy wrażenie, że to wszystko za mało.

W B&B Sepilok byliśmy około 21.00. Pierwsze kroki skierowaliśmy do naszego domku i, żeby zrównoważyć trochę moją aktualnie bardzo niestabilną sytuację emocjonalną, szybko urządziłam sobie w pokoju bardzo przytulny, wyciszający moją psychikę kącik :D

Image
Tak, płacąc za pokój dwuosobowy, dostaliśmy taki domek cały dla siebie. Miłe :) Ponieważ znam jeszcze lepsze sposoby na uspokojenie psychiki, a w kieszeniach plecaków i spodni znaleźliśmy parę ringgitów, kolejne kroki skierowaliśmy do baru (piwo - 6 MYR :D Ale byliśmy tam krótko :/ :D Pani stojąca za barem przestrzegła nas, żebyśmy przypadkiem nie zapominali o zamykaniu drzwi od domku, bo w na terenie ośrodka mieszkają kobry plujące, które lubią przebywać pod dachami :/ (momentalnie przypomniałam sobie o moim swojskim bałaganie - ile on daje takiej kobrze możliwości :/ :D I właśnie przed chwilą jedną taka kobrę zlokalizowali inni turyści. I trzeba było wezwać na pomoc specjalną ekipę oczyszczającą teren.

Image
Najważniejszy element stroju - okulary chroniące oczy.

Image
Kobra w łazience - kolejna nauka płynąca z tego dnia. Nauczyłam się brać prysznic w 15 sekund :D

Image

Image
Kobra została wypuszczona daleko poza terenem ośrodka.

Tak więc, zamiast spędzać miły wieczór w barze, musieliśmy wrócić do domku, z duszą na ramieniu posprzątać (łącznie z wytrzepywaniem plecaków), przejrzeć cały domek (teraz jego wielkość nie była już zaletą :D pozaklejać i pozatykać wszystkie podejrzane dziury, opanować sztukę bezpiecznego wychodzenia z pomieszczenia (jedna osoba przekracza próg, druga, maksymalnie skoncentrowana, przypatruje się szparze powstałej przez otwarcie drzwi :D i potem ponownie nabałaganić (no bo jak można żyć w takiej sterylności? :D (a pomyśleć, że to miał być jeden ze spokojniejszych wieczorów - naprawdę, ale to naprawdę nie musieliśmy się już obawiać kradzieży :D
Mimo tych przeżyć noc była spokojna. Szybkie śniadanie (w cenie noclegu - na szczęście:), pakowanie ("czekaj, jeszcze raz wyjmę wszystkie rzeczy z plecaka, bo się zagapiłam i przez sekundę nie patrzyłam. Mogła wejść do środka" :D i można się było przenosić do drugiego ośrodka - po raz kolejny pod opiekuńcze (przynajmniej taką mieliśmy nadzieję) skrzydła "big bossa".

Image
(ciekawe, jak te kobry opanowały sztukę wchodzenia po schodach? Choć z drugiej strony bardzo się cieszę, że nie dane było mi się dowiedzieć :D

C.D.N.Nasz drugi nocleg, Sepilok Jungle Resort, oddalony był od B@B Sepilok o jakieś pół godziny drogi na piechotę. Blisko. W tej części Sepilok wszędzie było blisko, zupełnie nie-miejscowo (same hotele, hostele i ośrodki, ale dyskretnie otoczone zielenią) i każdy, my też, chciał tu mieszkać. Powód - bliskość do wszystkich miejsc, dla których przyjeżdża się do Sepilok. Wszystkie miejsca noclegowe zostały zbudowane w okolicy trzech największych atrakcji - Sun Bear Conversation Centre, Rainforest Discovery Centre, oraz, chyba najważniejszego - Orangutan Rehabilitation Centre. Pierwotny plan zakładał, że odwiedzimy wszystkie te trzy miejsca i dodatkowo Labuk Bay Proboscis Monkey Sanctuary (przecież nie odpuścilibyśmy możliwości zobaczenia nosaczy :) Niestety, przez nasze uparte podróżowanie do Bilit i z powrotem, które zajęło nam cały dzień, doskonale zazębiony plan zupełnie się rozsypał i trzeba było go przerobić (pamiętając cały czas o Cieniu Góry i magicznej dacie 8 sierpnia...). Nie potrafiliśmy jednak zrezygnować z żadnej, założonej wcześniej atrakcji.

Image

W recepcji Sepilok Jungle Resort zapytaliśmy więc o możliwość dokupienia drugiego noclegu (upewniwszy się wcześniej, że można zapłacić kartą, bo nawet gdybym przeszukała wszystkie ubrania, łącznie ze strojem kąpielowym, nie sądzę, że udałoby mi się znaleźć jeszcze jakieś ringgity :) Okazało się, że i owszem - z tym, że w innym (uwaga, uwaga! - tańszym pokoju. Czyli w sam raz coś dla osób w naszej sytuacji :) Za dwuosobowy pokój zarezerwowany z Polski przez booking.com zapłaciliśmy 165 MYR, natomiast za pokój domówiony na miejscu - 124. Kamień spadł nam z serca - mamy gdzie mieszkać, dało się załatwić płatność bezgotówkowo, zaraz odwiedzimy wszystkie ośrodki dla zwierząt, żyć nie umierać :) Ale w tym momencie po raz kolejny odezwała się kobieca intuicja Marcina i kazała mu zapytać panią w recepcji, czy kupując bilety wstępu do wszystkich tych miejsc można zapłacić kartą. Odpowiedź, którą otrzymaliśmy, była krótka i lakoniczna. I odebrała nam całą nadzieję. "Nie. Tylko gotówka". Żeby dokładnie pojąć grozę sytuacji, trzeba sobie uświadomić fakt, że miejsce, w którym się znajdowaliśmy, było czymś w rodzaju ogromnego turystycznego parku. Żadnych banków, żadnych bankomatów - tylko hotele, restauracje i ośrodki związane z ochroną przyrody...Na naprawdę olbrzymim terenie...

Image
Ale trzeba przyznać, że pięknym terenie. Szkoda tylko, że przy braku gotówki większość jego atrakcji pozostaje niedostępna :/ Łudząc się, że może jednak o czymś nie wiemy, zapytaliśmy panią w recepcji, gdzie jest najbliższy bankomat. Nie. Wiedzieliśmy o wszystkim (naprawdę solidnie przygotowaliśmy się do wyjazdu :D - do bankomatu jest godzina drogi. Samochodem :/ :/
Kwestię pieniędzy pewnie można by jakoś starać się załatwić ("Panie, błagam, podwieź mnie pan do bankomatu, a zapłacę jak wybiorę pieniądze"), ale dodatkowo dochodził kolejny stracony czas (a jeżeli chcieliśmy zdążyć odwiedzić wszystkie miejsca, to naprawdę liczyła się już każda minuta). Nie było jednak wyjścia - bardzo delikatnie zaczęliśmy naprowadzać panią recepcjonistkę na temat załatwienia nam kierowcy "na kredyt", ale jakoś, od słowa do słowa, no dobra, wiadomo - dziewczyny są gadatliwe :D - wymsknął mi się powód, dla którego nie mamy gotówki. Pani, usłyszawszy o kradzieży, bardzo się przejęła (ośrodek w Bilit to ta sama firma) (w dodatku okazało się, że to właśnie ona poleciła nam tę wycieczkę nad Kinabatangan w mailu i teraz miała straszne wyrzuty sumienia) i zaproponowała, że w takim razie załatwi nam kierowcę za darmo. Długo nie daliśmy się przekonywać :D A ponieważ do Sepilok Jungle Resort przybyliśmy dwie godziny przed czasem zameldowania, mieliśmy na kierowcę poczekać w recepcji, a bagaże schować za jej ladę. Naprawdę miła to była pani. A ponieważ nie mieliśmy jeszcze swojego pokoju, pozwoliła nam nawet wywiesić mokre ubrania na barierkach otaczających ten elegancki ośrodek :D (który od tej pory trochę stracił na swojej elegancji :D (tak, bieliznę też miałam mokrą :D

Image

Faktycznie, po chwili przyjechał kierowca i pojechaliśmy, patrząc cały czas nerwowo na zegarek. Po ponad godzinie dojechaliśmy do banku. Teraz miał wreszcie nastąpić "happy end". Od tego momentu mieliśmy wreszcie wrócić do gry i realizować nasz plan wakacyjnego zwiedzania, starając się jakoś nadrobić stracony czas. Jednak (naprawdę nie rozumiem dlaczego akurat nas to zawsze spotyka :/ :D Jakoś jak czytam inne relacje z podróży, to autorom się zazwyczaj wszystko udaje :/ :D żaden, ale to żaden bankomat nie zadziałał :/ Poważnie - sprawdzaliśmy różne karty, różne bankomaty - nic. Nawet panie w okienkach banku nie potrafiły nam pomóc - nie miały pojęcia, o co chodzi :/ Dodatkowo zupełnie nie mogliśmy odreagować stresu, bo papierosy nam się kończyły i musieliśmy wprowadzić ostrą reglamentację tego dobra :/ :D Dodatkowo kierowca poinformował nas, że w tej okolicy są tylko trzy banki, a pozostałe - "baaaaardzo daleko" (tym słowom towarzyszyło znaczące machnięcie ręką i zniechęcony wyraz twarzy - widocznie inny bank był rzeczywiście poza granicami dostępności). Czyli, tak jak w każdej dobrej opowieści, mieliśmy tylko trzy próby. Pierwszą już spaliliśmy...:/ :D Więc drugi bank. Nie uwierzycie - dokładnie to samo :/ Łącznie z zaskoczonymi wyrazami twarzy pań z okienek i słowami "Nigdy czegoś takiego nie widziałyśmy" :D Nie było wyjścia, trzeba było wykonać telefon do Polski, do banku (jakbyśmy jeszcze mało pieniędzy stracili :/ :D - może zablokowali karty, może jest coś, o czym nie wiemy? Hm, no nawet jeśli było coś takiego, to pan z banku też o tym nie wiedział :D Karty były aktywne, powinniśmy pieniądze wybrać bez problemu. Nic innego, tylko wielki Kinabalu wściekł się, że zamiast od razu jechać do niego, zwiedzamy jakieś mało istotne atrakcje i postanowił nam pokazać, na co go stać. Innego rozwiązanie nie widzę :D Ostatnia szansa, ostatni bank. Przed wejściem ostatni papieros wypalony "na spółę". Zagraliśmy "va banque" :D Nie muszę Wam chyba tłumaczyć, jak bardzo trzęsły nam się ręce podczas wkładania karty do bankomatu? :D I....(typowe zagranie w bajkach, typowe :D ....Udało się!!!! Wybraliśmy maksymalną kwotę i poczułam się jak potentat finansowy! Rany, jakie to jest cudowne uczucie - możesz sobie kupić papierosy i piwo też możesz, gdybyś chciał :D Wszystko możesz :) Kosztowało nas to cztery godziny "w plecy", ale wreszcie mogliśmy zacząć starać się nadganiać plan zwiedzania.
Dodatkowo po powrocie do ośrodka dowiedzieliśmy się, że do recepcji zadzwonił "big boss" (niesamowite uczucie, anie razu nie udało się nam go zobaczyć, ani nawet z nim porozmawiać. Czuwał tylko nad nami "z daleka" :D i zarządził, że podczas pobytu w jego ośrodku mamy dostawać całe wyżywienie za darmo. W ramach rekompensaty za kradzież. Naprawdę miły gest. Szkoda tylko, że przez moje gapiostwo (przysięgam. Nie wiem, jak to się stało :D pani recepcjonistka trochę zmieniła zdanie na nasz temat. Po ponownych przeprosinach za kradzież i zapewnieniach, że nigdy coś takiego się nie zdarzyło, a my na pewno jesteśmy godnymi zaufania i dbającymi o swój dobytek turystami, bardzo delikatnie zapytała, czy ten mały plecak zostawiony na samym środku holu przypadkiem nie był nasz, bo ona, obawiając się kradzieży, schowała go do recepcji....:/ :D :D No tak. Brawo. Zapewniam cały komisariat policyjny, że NA PEWNO zamknęłam drzwi od pokoju i NA PEWNO pilnowałam swoich pieniędzy, po czym zupełnie beztrosko zrzucam swój podręczny plecaczek na środku holu ogromnego ośrodka i wyjeżdżam na cztery godziny :D Brawo ja :D (wydaje mi się, że od tej pory pani recepcjonistka przestała ufać we wszystko, co mówimy i całkiem możliwe, że mnóstwo jej znajomych wyjechało do Bilit w poszukiwaniu pieniędzy, które, według kłamliwej mnie zostały skradzione, a w rzeczywistości leżą gdzieś pewnie pod łóżkiem np. :D

Image
Mam nadzieję, że nie powiedziała o tej wpadce "big bossowi". Ale chyba nie, bo nie padł rozkaz wycofania dokarmiania ofiar kradzieży i przez cały pobyt mogliśmy się cieszyć np. takimi daniami.

Na takich atrakcjach (i zbieraniu bielizny porozrzucanej po połowie ośrodka. Oczywiście dalej wilgotnej :D minęło nam pół dnia. Po przeanalizowaniu dostępnych możliwości (z uwzględnieniem czasu otwarcia poszczególnych atrakcji) uznaliśmy, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest zwiedzenie dziś Rainforest Centre, orangutanów i nosaczy jutro, a z niedźwiedziami to się jeszcze zobaczy.
Do centrum szło się około pół godziny, a bilety kosztowały 15 MYR od osoby (jaki to luksus móc zapytać : ile? a potem wyjąć gotówkę z kieszeni :) Całe centrum zajmuje dosyć duży teren i zbudowane jest na zasadzie ogrodu (choć to określenie znacznie mu umniejsza, uwierzcie. To raczej dżungla) przyrodniczego.

Image
Przez jego teren przebiegają różnorodne, dobrze oznaczone ścieżki turystyczne - każdy spaceruje według własnego uznania i własnym tempem, podziwiając niezliczone gatunki roślin charakterystycznych dla lasów tropikalnych i podziwiając poszczególne piętra dżungli. Co jakiś czas można zatrzymać się przy tabliczkach, na których dokładnie opisano to, co właśnie oglądamy. Jest też jeziorko i śliczne mostki. Naprawdę fajne miejsce. W niektóre dni tygodnia można też wybrać się na nocny spacer w poszukiwaniu zwierząt - jest dodatkowo płatny, a na teren parku wchodzi się wtedy z przewodnikiem.

My zaczęliśmy zwiedzanie od czegoś w rodzaju muzeum przyrodniczego (w cenie biletu). W niewielkim pomieszczeniu umieszczono przeróżne gatunki zwierząt i roślin z dokładnymi opisami. Samo miejsce może i nie jest duże, ale bardzo (przynajmniej dla mnie) ciekawe.

Image
Pozwala też na przypomnienie, że dżungla w Rainforest Center może i jest trochę bardziej oswojona i "ugładzona", ale prawdziwa dżungla jest naprawdę niebezpieczna, i , mimo wszystko, nadal nie do końca zbadana.

Jeśli natomiast miałabym poradzić coś pracownikom muzeum przyrodniczego, to raczej zachęcałabym ich do skoncentrowania się na poszukiwaniu kolejnych eksponatów na wystawę, a nie rozpraszaniu się na działalność artystyczną :D Bo trochę im to nie wychodzi :D Całą jedną ścianę pomieszczenia zajmuje bowiem malunek dżungli przecudnej urody :D

Image
:D (przepraszam, Marcin, musiałam :D No cóż, rośliny im jeszcze jako-tako wychodzą :D

Zaraz za muzeum znajduje się ogród botaniczny, w którym przedstawione są gatunki roślin charakterystyczne dla różnych krajów i już można wchodzić do dżungli.

Image
To jest bardzo stare drzewo. Takie naprawdę bardzo-bardzo stare :D (no dobrze, trochę leję wodę, bo zapomniałam i nazwy drzewa i jego wieku, a nie chcę kłamać - wystarczy, że pani z recepcji już ma o mnie złe zdanie :D ale tak jakby trochę mi się przypomina, że ma ono około 2000 lat. Jest to możliwe?

Image
Centrum jest dobrą opcją, zwłaszcza dla osób, które doceniają trochę wygody. Spaceruje się po dżungli na drewnianych podestach - i bezpieczniej, i łatwiej się chodzi. A potem czyściej się wygląda :D

Image
Przyroda potrafi się doskonale bronić.

I w końcu główna, przynajmniej według mnie, atrakcja tego miejsca - metalowe mosty i wieżyczki obserwacyjne na różnych wysokościach, czyli "canopy walk". Pozwalają na obserwowanie życia zwierząt i samej dżungli z zupełnie innej perspektywy. A uwierzcie, dżungla widziana z góry zupełnie inaczej wygląda.

Image

Image
Z wysokości parteru człowiek w ogóle nie ma pojęcia np. o takich cudach.

Image
Mostków i wieżyczek jest kilka. Każdy z nich znajduje się w innym rejonie parku, więc naprawdę można dużo zobaczyć.

Image
Mogłabym tam spędzić prawie nieograniczoną ilość czasu. Ogromna przyjemność. Stoisz i patrzysz na koronę jakiegoś drzewa. Niby nic - liście, jak liście. Dopiero po chwili zauważasz coś ciemniejszego i lekki ruch. Gdy wpatrzysz się jeszcze bardziej - zarys ciała. Tak, to małpa. Po chwili to bezkrwawe polowanie na zwierzęta tak bardzo cię wciąga, że stajesz przy każdym możliwym drzewie i jesteś strasznie zawiedziony, gdy na którymś z nich nie zauważysz nic. Poza tym uświadamiasz sobie, że w dżungli bardzo bogate życie toczy się w koronach drzew. Z dołu tego nie widać.

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (58)

metia 6 listopada 2016 22:05 Odpowiedz
Oooo, pestycyda znowu nadaje! Nastawiam odbiornik i czekam na ciąg dalszy :)
marcino123 6 listopada 2016 22:09 Odpowiedz
no i się doczekaliśmy :) ale tym razem nie złamię się, dopóki nie zobaczę, że zakończona :P
igore 6 listopada 2016 22:16 Odpowiedz
Nareszcie! Długo kazałać nam czekać :)
criss88 7 listopada 2016 13:14 Odpowiedz
Super zdjęcia! Nie mogę się doczekać relacji z Borneo :)
criss88 7 listopada 2016 13:14 Odpowiedz
Super zdjęcia! Nie mogę się doczekać relacji z Borneo :)
mareckipl 7 listopada 2016 13:26 Odpowiedz
pestycyda + Borneo = gwarantowana arcyciekawa relacja. Czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki :)
adamek 8 listopada 2016 16:56 Odpowiedz
Borneo jest cudne, na Kinabalu nie wszedłem, żałowałem, ale teraz po prostu czekam na kolejną wizytę :)
adamek 8 listopada 2016 16:56 Odpowiedz
Borneo jest cudne, na Kinabalu nie wszedłem, żałowałem, ale teraz po prostu czekam na kolejną wizytę :)
japonka76 11 listopada 2016 11:37 Odpowiedz
Jak zwykle wrzucasz zachętę, a potem każesz czekać ma więcej :)A swoją drogą palisz fajki przed wspinaczką na górę ??? Przecież Cię zaraz tu zlinczują za to :P
asiasz 11 listopada 2016 16:18 Odpowiedz
No ale wiesz: dziś było wolne wiec ładnie wykorzystałaś czas i nam tutaj napisałaś. Jutro i pojutrze też jest wolne...wiesz co robić... :-)
k-marek-trusz 14 listopada 2016 19:49 Odpowiedz
Uff !!!No to w końcu udało mi się doczekać tej relacji. Pozdrawiam i czekam na więcej.Łoś.
olajaw 17 listopada 2016 11:16 Odpowiedz
Na to czekałam :D I już od pierwszych zdjęć i pierwszy słów mi się mega podoba :) - jak zawsze zresztą ;) Pisz pisz dalej kochana, nie dawaj nam za długo czekać :D
k-marek-trusz 22 listopada 2016 14:52 Odpowiedz
Uśmiechnięte dzieci i bańki mydlane stały się Twoim znakiem rozpoznawczym.ŁośPs. Głupio mi spytać, ale jestem w niektórych tematach trochę ciemny - co to jest "snoorkowanie"?
japonka76 24 listopada 2016 17:49 Odpowiedz
pestycyda napisał:Ale przyznam się szczerze, że bardzo sprytnie najpierw oznajmiłam sprzedającej go pani, że muszę się wcześniej zapytać męża :D - to spotkało się z jej dużą aprobatą. Gratuluje zamążpójścia ;) Niesamowite to jest, dzieci na całym świecie są takie same, tak samo płaczą, tak samo się bawią, są tak samo ciekawe świata bez względu na długość czy szerokość geograficzną. A potem wyrastają tacy ekstremiści, wojownicy o tę czy inną religię czy światopogląd. :cry: Dziękuję Ci za zdjęcie wakacyjnego pokoju, nawet nie wiesz jak mnie uradowałaś :lol:
bozenak 24 listopada 2016 19:51 Odpowiedz
No nie - dopiero dziś zobaczyła Twoją relację. Jak zwykle wspaniała :D ;) :D ;) :D ;) :D
sim 24 listopada 2016 20:40 Odpowiedz
o mamo. a mnie zachwycaja te zdjecia z shanghaju. boje sie tylko ze to @pestycyda kwestia Twojego talentu fotograficznego i wcale to tak pieknie nie wyglada ;-) przyznaj sie!chiny nie sa na liscie na przyszly rok. jest nowa zeladia na marzec ( Fly4free & Thai airways! dzieki ;-) ) i czatuje na chile i argentyne na jesien. ale.. kto wie.. ;-)
madziaro 24 listopada 2016 22:39 Odpowiedz
Świetna relacja i zarazem dla mnie super pomocna: w grudniu Szanghaj, Borneo w marcu 8-)
bozenak 1 grudnia 2016 18:10 Odpowiedz
No, no byłaś moją ulubioną "pisarką" :D ;) :D ;) literatury kobiecej a tu proszę....kryminał :shock: Pisz dziewczyno. 8-)
washington 6 grudnia 2016 08:38 Odpowiedz
No i teraz wszyscy myslą co za potwór z tego Washington'a ;)A ja z zapartym tchem czekam na dalszy ciąg!(preferowanie z happy endem - w stylu zapomnieliście ze dla bezpieczeństwa schowaliscie gdzieś pieniądze - tak jak kolega który wracał się 100km na Sri Lance do poprzedniego miejsca noclegowego - z sukcesem)Wysłane z mojego JY-G4S przy użyciu Tapatalka
lapka88 6 grudnia 2016 12:03 Odpowiedz
Co tam się u was działo :o Toż to istny serial kryminalny :(
japonka76 6 grudnia 2016 17:45 Odpowiedz
No @‌pestycyda‌ ależ potęgujesz napięcie. Miało być pięknie i egzotycznie, ale malezyjski komisariat to już egzotyka wyższego rzędu. Pisz dziewczyno pisz, co dalej. @‌Washington‌ gratuluje autorytetu przy okazji ;)
pestycyda 6 grudnia 2016 19:40 Odpowiedz
Oj. @‌Washington‌, dopiero teraz do mnie dotarło, jak to zabrzmiało :/ :/ :D Miałam na myśli fakt, że nasze style podróżowania leżą na dwóch przeciwległych biegunach. Ty - opanowany i zawsze wiesz, co należy zrobić i co Ci się należy. I potrafisz o to zadbać. Ja - zawsze przepłacająca, zgadzająca się na wszystko, oszukiwana na własne życzenie itp., itd. :D (niezła reklama :D hotelarze wszystkich krajów - macie mnie teraz, jak na tacy :D I nie mówię, że mi z tym bardzo źle, ale czasem chciałoby się (albo po prostu trzeba) spróbować czegoś innego :) A ponieważ jest to dla mnie bardzo trudne, to zostałeś mi w głowie niejako w formie pewnej "idei podróżowania". Łatwiej mi wtedy postępować niezgodnie z moją "nienegocjowalną" naturą :D @‌Japonka76‌, najgorsze jest to, że wcale nie próbuję budować napięcia :/ po prostu zaczynam pisać, planuję, że napiszę dużo więcej, a nagle zaczynam sobie wspominać i w połowie moich grafomańskich wynurzeń nadchodzi noc :/ :DPozdrawiam:)
lapka88 12 grudnia 2016 22:16 Odpowiedz
Prawdziwa przygoda :) Moses to prawdziwy twardziel. Szacunek dla człowieka :)
k-marek-trusz 19 grudnia 2016 01:57 Odpowiedz
No tak, wróciłem do Twojej opowieści z przyjemnością tym większą, że przez dobre dwa tygodnie zaglądania tutaj żyłem w przekonaniu, że zrobiłaś dłuższą przerwę w pisaniu - dopiero dzisiaj odkryłem (hm!), że wystarczyło przejść na kolejną stronę żeby czytać dalej. A tak przy okazji sytuacji na komisariacie, zastanawiam się, czy rzeczywiście Twój ojciec pozwala Ci na takie wyprawy?
bozenak 19 grudnia 2016 17:07 Odpowiedz
Ja to po każdej relacji Pestycydy to chciałam się z nią wybrać na wakacje :D ;) ;) 8-) ale po tych wizytach na komisariatach w Borneo.... 8-) 8-) :lol: I ta kobra... :o :o Pozostanę na czytaniu z wielką przyjemnością relacji 8-) 8-) :lol: :oops: :P ;) ;) ;) ;)
igore 19 grudnia 2016 23:30 Odpowiedz
Dzięki @‌pestycyda‌! Widok nosacza zawsze poprawia mi nastrój :D
spty13 20 grudnia 2016 13:01 Odpowiedz
fantastyczne zdjęcia @pestycyda! nie mogłam się napatrzeć i nadziwić ,jak u każdego nosacza inna końcowka tego nochala. :shock: Jakie to bardzo ludzkie :)
bozenak 20 grudnia 2016 19:28 Odpowiedz
ale mają nochale :shock: :shock:
maxi1982 23 grudnia 2016 08:58 Odpowiedz
Żona mnie uświadomiła, że piszesz relację :D i oczywiście jak zawsze z zapartym tchem czytałem linijka po linijce, jakby pominąć ten jeden przykry incydent to po prostu bajka!!! Nie piecz pierników, nie lep uszek :P karpia tez nie musi być, wole małpy :D karm nas dalsza częścią opowieści ;-) Pozdrawiam serdecznie Max
olus 23 grudnia 2016 22:49 Odpowiedz
No Kinabalu rzeczywiście robi wrażenie, zwłaszcza w chmurach wygląda groźnie. Stopniujesz napięcie, ale mam nadzieję, że udało się bez przeszkód zdobyć szczyt.
sranda 26 grudnia 2016 10:59 Odpowiedz
Z ciekawości spytam - chodziłaś wcześniej po górach? Np. choćby po Tatrach? Miałaś jakieś przygotowanie kondycyjne?Chodzi mi o to, czy poszłaś z marszu na Kinabalu, czy też rzeczywiście ta góra jest aż tak wymagająca + wilgotność, co powoduje te problemy wydolnościowe.
zuzanna-89 26 grudnia 2016 13:01 Odpowiedz
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia :)
zuzanna-89 26 grudnia 2016 13:01 Odpowiedz
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia :)
olus 26 grudnia 2016 13:56 Odpowiedz
O nie! Czuję się jakbym wykrakała, że się nie uda :( Straszna szkoda, ale też myślę, że to była racjonalna decyzja.
don-bartoss 26 grudnia 2016 14:33 Odpowiedz
Nie przejmuj się @‌pestycyda‌ tym rzyganiem w górach na przyszłość. Kiedyś na kacu zrobiłem trasę z Doliny Kir na Kasprowy Wierch. Dopadło mnie to samo :)
japonka76 26 grudnia 2016 16:22 Odpowiedz
O jejku jak mi przykro. Ale .... masz po co tam wrócić.
dj3500 26 grudnia 2016 17:49 Odpowiedz
Oj szkoda... Ale przynajmniej w relacji znalazły się zdjęcia ze szczytu więc nie jest aż tak źle :)Na pocieszenie (i w ramach podziękowania za wszystkie świetne relacje - przy czym ta najlepsza) zrobiłem Ci avatar, bo nie masz :D
maxima0909 26 grudnia 2016 19:37 Odpowiedz
szacunek, że podjęłaś taką decyzję! wbrew pozorom podjęcie jej wymagało pewnie większej siły niż decyzja o kontynuowaniu trekkingu :( ale przyłączam się do wcześniejszych opinii - nie warto ryzykować! znasz to powiedzenie.. "co ma wisieć, nie utonie :)"? boję się tylko o jedno.. :) jak ty moja Droga do każdego z krajów, w których byłaś będziesz musiała jeszcze z jakiegoś powodu wrócić..... to obawiam się, że może Ci życia zabraknąć!! :D hehe
bozenak 26 grudnia 2016 19:45 Odpowiedz
szkoda........... :( :(
kalispell 26 grudnia 2016 21:59 Odpowiedz
@pestycyda Jebal Tubkal czeka - Myślę, że to będzie godny rywal Kinbalu. Świetnie czyta i ogląda się Twoją relację. Wysłane z mojego SM-G935F przy użyciu Tapatalka
pestycyda 27 grudnia 2016 00:05 Odpowiedz
Kochani, wiedziałam, że można na Was liczyć. Dziękuję :* Wbrew pozorom, to dla mnie bardzo emocjonalny wpis i długo biłam się z myślami, jak to zrobić. I czy mogę się tu aż tak odsłonić. Dziękuję za to, że mogłam....@‌sranda‌, trudno mi odpowiedzieć na pytanie. Nie jestem typem sportowca, ale przed wyjazdem zrobiłam, co mogłam. Na Kinabalu nie wchodziłam "z marszu". Chodzę po górach, po Tatrach też. Przed wyjazdem biegałam, robiłam treningi wytrzymałościowe, starałam się lepiej odżywiać i, wbrew pozorom, faktycznie ograniczyłam palenie. Spałam na 3500 m n.p.m. i nie było żadnych problemów. Po prostu myślę, że jednak każdy organizm reaguje inaczej. Ale czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam. Pewnie mogłam się lepiej przygotować - zawsze można "lepiej" i "więcej"... @‌zuzanna_89‌, @‌olus‌, @‌bozenak‌, @‌Japonka76‌ - dzięki za słowa wsparcia. Byłam i w jakiś sposób nadal jestem tym, hmmm, "załamana" to może nie jest odpowiednie słowo. Bardziej - siedzi gdzieś to we mnie w środku, znacie to uczucie, prawda? Chciałam tam wejść bardziej, niż wielu innych rzeczy w życiu. Jednak pocieszam się jednym - po powrocie, ktoś mądry (dziękuję :* ) powiedział tak : jeśli jeden członek wyprawy wszedł na szczyt, to wyprawa jest udana...@‌Don_Bartoss‌ - :D :D :D "you made my day" :D :D Dziękuję :D Delikatnie chcę Ci jednak przypomnieć, że nie tylko samo rzyganie było moim problemem :D @‌dj3500‌ - jesteś cudowny :D ten avatar to cała ja, poważnie :D Prześlij mi go na priv, proszę - z chęcią skorzystam :D@‌Maxima0909‌ - dziękuję... Masz rację, to było mega trudne. Miło mi rozmawiać z kimś, kto to rozumie...@‌Kalispell‌ - dziękuję. Po prostu bardzo miło poczuć wsparcie...
brunoj 27 grudnia 2016 14:08 Odpowiedz
@pestycydaNa szczyt zawsze jeszcze można spróbować się kiedyś wybrać. A nieostrożni bohaterowie w górach potrafią kończyć na pierwszej stronie newsów. Jest dobrze. Byłaś tam, zaszłaś tak wysoko jak się dało. I potrafiłaś poprawnie ocenić swoje siły. Na dodatek potrafisz o tym otwarcie napisać, co - myślę - jest bardzo cenną informacją dla innych, którzy może planują podobne wyprawy. Brawo!
brunoj 29 grudnia 2016 13:15 Odpowiedz
Podoba mi się ta relacja, w szczególności jej główny wątek - JEDZENIE !!! :-)
gollum 29 grudnia 2016 15:26 Odpowiedz
No superhiper! Początek i koniec Freya Stark, a w środku Agatha Christie...
grzegorz40 29 grudnia 2016 15:57 Odpowiedz
Musisz skończyć do soboty, bo to będzie relacja 2016 r. ;-)
bozenak 29 grudnia 2016 16:43 Odpowiedz
Zła :evil: jestem , ze już się kończy twoja relacja . Miło jest zaglądać na fly4free i szukać - dodała Pestycyda następną część 8-) . Kończ w 2016 - będę głosowąć na Ciebie :P :P . Macie już jakieś plany gdzie następny wypad??
kalispell 31 grudnia 2016 15:37 Odpowiedz
Świetna relacja! Kwestia kradzieży jest jeszcze w toku, czy sprawa umorzona? Może będą Was wzywać na ewentualne rozprawy sądowe;)
pestycyda 1 stycznia 2017 18:20 Odpowiedz
@‌Kalispell‌, dziękuję za miłe słowa :)Co do sprawy z kradzieżą - trudno powiedzieć. Policja miała przeprowadzić śledztwo, a później, z tego co udało się nam zorientować, mieli 3 miesiące na to, żeby nas poinformować o efektach. Cała dokumentacja miała przyjść do nas pocztą. Dalej czekamy :) Sama jestem ciekawa, co tam będzie napisane. Hm, rozprawa sądowa w Malezji? Brzmi ciekawie :) zwłaszcza, że podobno pracodawca musi wtedy dać pełnopłatny urlop :)
olus 2 stycznia 2017 00:00 Odpowiedz
Zawsze mi szkoda, jak się Twoje relacje kończą. Co ja będę wieczorami czytać? :)
k-marek-trusz 3 stycznia 2017 01:38 Odpowiedz
Tak ogólnie, Pestycydo, nie pozostaje nic innego, jak podziękować Ci z wspaniałą relację. I pozostaje tylko nadzieja, że pozwolisz nam odbyć z Tobą następną podróż w Himalaje. Łoś
maginiak 3 stycznia 2017 09:32 Odpowiedz
Co z tego że nie udało się zdobyć tej głupiej góry (ups, mam nadzieję że nie usłyszy z tak daleka) I tak wspaniała relacja i wspaniała wyprawa, cudne zdjęcia! Gratuluję i zazdroszczę, to trochę taka sytuacja: też bym tak chciała ale się boję ;)
marcino123 3 stycznia 2017 21:53 Odpowiedz
i zgodnie z "obietnicą" po pierwszym wpisie tej relacji, wstrzymałem się z jej czytaniem do zakończenia i...ślicznie dziękuje za miły wieczór jaki mogłem dziś z Wami spędzić na Borneo :)
gosiagosia 3 stycznia 2017 23:45 Odpowiedz
Co ja się będę wysilać - skopiuję po prostu mój komentarz z innej Twojej relacji bo nic dodać nic ujać:gosiagosia napisał:Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię" :lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.@‌olus‌ - możesz sobie poczytać o podróży kajakiem na Palau - polecam - jestem pod jej absolutnym wrażeniem :D
pestycyda 4 stycznia 2017 15:14 Odpowiedz
olus napisał:Co ja będę wieczorami czytać? :) Ty, moja droga, masz wieczorami PISAĆ :DK Marek Trusz napisał:odbyć z Tobą następną podróż w Himalaje Znając moje grafomańskie zapędy, pewnie tego nie unikniesz :Dmaginiak napisał: tej głupiej góry (ups, mam nadzieję że nie usłyszy z tak daleka) :D :D :D dziękuję - najlepsze pocieszenie w życiu :D@‌marcino123‌, zastanawiałam się, czy dotrzymasz obietnicy :) mi jeszcze nigdy się nie udało tak przetrzymać czyjejś relacji, choć próbowałam - jestem za bardzo niecierpliwa. I jak? Lepiej się czyta całą naraz? (bo nie wiem, czy mi się opłaca powstrzymywać ciekawość :)@‌gosiagosia‌ - mogę Ci odpowiedzieć tylko dokładnie tym samym, co ostatnio - bardzo dużo nas to nauczyło (wiem, frazes, ale to prawda). Owszem, takie doświadczenia nie są super przyjemne, ale można z nich naprawdę wiele wynieść.Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam :)
qba85 18 stycznia 2017 01:35 Odpowiedz
Przeczytałem po zapoznaniu się z wynikami głosowania na relację miesiąca i mam pytanie - czy akceptowalne jest słowo "zajebisty"? Bo tylko takie mi pasuje :D
wilku17 2 sierpnia 2017 22:57 Odpowiedz
@pestycydaOdświeżam sobie tę relację po raz drugi, bo się stęskniłem. Mam jednak pytanie - jest szansa na przywrócenie wyświetlania obrazków? U mnie PhotoBucket twierdzi, że ich nie pokaże :/ :D
pestycyda 17 sierpnia 2017 13:38 Odpowiedz
@wilku17, oficjalnie stwierdzam, że kończę współpracę z photobucket. I każdemu to radzę :/ Szczerze mówiąc, to płakać mi się chce, jak pomyślę o ponownym wgrywaniu zdjęć do wszystkich relacji. W jednej już to przechodziłam i to chyba gorsza robota, niż napisanie relacji od nowa:/ Pewnie się w końcu za to zabiorę pomalutku, ale już naprawdę nie mam pomysłu, gdzie można umieszczać zdjęcia, żeby były bezpieczne (w sensie : nie zniknęły znowu). Może ktoś z Was ma jakąś radę, sprawdzony portal, nie wiem...? Z góry dziękuję za wszelkie sugestie.Pozdrawiam:)
olus 17 sierpnia 2017 14:03 Odpowiedz
@pestycyda Ja umieszczam zdjęcia na f4f na społeczności. Jedyny problem jest taki, że zdjęcia trzeba tam dodać pojedynczo, to znaczy w każde oddzielnie kliknąc przy dodawaniu, nie da się zaznaczyć wszystkich naraz i wgrać. Przez to jest to dość czasochłonne, ale potem ze zdjęciami w relacji nic sie już nie dzieje.