A w restauracji takie żyjątka
:) Pierwsze zetknięcie z dżunglowymi gigantami
:)
W końcu ruszyliśmy dalej. Dręczyła nas tylko jedna myśl - całe plecaki, wszystkie ubrania mieliśmy mokre, po porannej, bardzo romantycznej wyprawie łódką
:D a niezbyt była szansa, żeby w tej wilgoci coś wysuszyć. Owszem, skorzystaliśmy z rad doświadczonych podróżników, którzy przestrzegali, żeby do dżungli nie zabierać żadnej bawełny, nic z tych rzeczy. Same sztuczne, szybkoschnące materiały. Tylko nikt nie pouczył nas co zrobić w sytuacji, gdy wjeżdżasz do dżungli już cały przemoczony :/
:D
Wilgoć...Taaak, to słowo znakomicie opisuje sytuację...Od tej pory każdy pokój, w którym mieszkaliśmy wyglądał jak środek pajęczyny - oplątany sznurkami z wiszącymi ubraniami, które nigdy nie schły...A Marcin znalazł znakomity tytuł do relacji z wyjazdu - "Wiesz, myślę, że najlepiej oddawać klimat wycieczki będą "Mokre majtki"
:D (jakkolwiek by to nie brzmiało
:D
Nad Kinabatangan jechało się ok. 2 godziny (ekhmmm...naprawdę nie wiem, jak chcieliśmy znaleźć tego rybaka na spacerze :/
:D Po tym czasie wysiedliśmy z klimatyzowanego auta i momentalnie zrobiliśmy się mokrzy, nie, wróć, mokrzy już byliśmy
:D Samochód zatrzymał się przy malutkiej przystani, gdzie czekało parę łódek.
Jeszcze tylko przeprawa przez rzekę i znaleźliśmy się w Bilit Adventure Lodge, miejscu, które na kolejne dwa dni miało się stać naszym domem. Ośrodek, cały z drewna, znajdował się na skraju dżungli. Tu po całym terenie też chodziło się po drewnianych mostkach. Oprócz rozmieszczonych na dosyć dużej przestrzeni domków, znajdowała się tu również spora jadalnia, pomost i mała przystań. A jakieś 100 metrów w głąb dżungli - niewielka wioska miejscowych (około 100 osób). Ośrodek promuje ekoturystykę. Zaledwie niewielka część pracowników to przyjezdni - głównie przewodnicy. Cała reszta - rangerzy, bez których nie wejdziesz do dżungli w nocy, mały sklepik na terenie ośrodka, pralnia...- to wszystko zajęcie dla mieszkających obok ludzi. I muszę powiedzieć, że bardzo mi się to podobało. Miejscowi nie byli zatrudnieni przez ośrodek - wszystko, co zarobili, łącznie z całkowitym utargiem sklepiku, było tylko dla nich.
Dokładnie na końcu tego pomostu było wejście do naszego domku. Zajmowaliśmy w nim jeden pokój, resztę zajmowali pracownicy i pomieszczenia gospodarskie.
Szybkie przywitanie, herbata, przekąski i wreszcie pierwszy rejs po Kinabatangan.
Wzdłuż rzeki umiejscowione są różne ośrodki o zróżnicowanym standardzie. Godziny rejsów są stałe - rejsy poranne i popołudniowe - dlatego rzeką płynie równocześnie wiele łódek. Niektóre małe, niektóre prawie jak statki wycieczkowe. Każda łódź ma swojego, znającego się na rzeczy rangera, który wypatruje zwierząt na brzegach rzeki (są naprawdę niesamowici...Potrafią wypatrzeć małego węża na drzewie rosnącym po drugiej stronie. Podczas gdy ja ledwie widziałam drzewo :/
:D i przewodnika, który o nich opowiada. Dawniej była jeszcze trzecia pora rejsów - nocna. Jednak, po paru niemiłych przypadkach (w rolach głównych ludzie, ale krótko i krokodyle), zostały one zawieszone.
Z łodzi nie wolno się wychylać, wystawiać łokci, ani żadnych, zachęcających części ciała, ze względu na krokodyle właśnie. Płynący piętrowymi statkami klienci droższych ośrodków, raczej nie musieli sobie zawracać głowy tą przestrogą. My, na naszej chybotliwej łódeczce, pół metra od tafli wody, uczyniliśmy z niej swoją mantrę
:D
I pierwszy nosacz widziany na wolności (samica). Nie wierzyłam, że uda nam się je zobaczyć...
Nie będę się mądrzyć, bo nie wiem. Ale może makak?
"Z ptaków" to w ogóle jestem cienka
:D
Fasola - olbrzymka. Jedno ziarno wielkości ludzkiej głowy...
Przepiękna rzeka, pełna tajemnic i magii. Im robiło się później, tym więcej dźwięków zaczynało dobiegać ze ściany dżungli. Samo wyszukiwanie zwierząt w takim otoczeniu to niesamowita atrakcja. Czujesz się jak odkrywca i nie ma znaczenia, że na twoje wskazanie palcem jakiegoś dziwnie wyglądającego konaru (z nadzieją, że to wąż
:), reagują jeszcze dwie inne łódki, które masz za plecami. To nie ma najmniejszego znaczenia, bo czujesz się, jakbyś zupełnie sam odkrywał nowe lądy...Magia...
Trzeba przyznać, że nasz przewodnik powiedział uczciwie, że jest bardzo mała szansa zobaczenia słoni karłowatych (
:( Robił, co mógł, ale prawdopodobnie powędrowały gdzieś w górę rzeki. Więc gdy w końcu późna pora przegnała nas w stronę ośrodka, mogliśmy się tylko pocieszać nadzieją, że może wrócą przez noc, bo kolejnego dnia czekały nas jeszcze dwa takie rejsy.
Po kolacji (szwedzki stół) w takiej oto przepięknie położonej jadalni, czekała nas jeszcze jedna atrakcja. Nie była wliczona w cenę wycieczki, ale warto było zapłacić 10 MYR rangerom z wioski, żeby iść z nimi na nocny spacer po dżungli. Nim wyruszyliśmy z latarkami w grupie ok. 7 osób, zostaliśmy poinformowani o bezwzględnym nakazie posłuszeństwa naszym przewodnikom. Bo tak - w dżungli nie można nigdzie siadać (momentalnie obsiądą cię mrówki), prawie co drugiej (jak się okazało) rośliny nie wolno dotykać (ale to poważnie było trochę przerażające - ta z dużym liściem cię otruje, a ta z tym małym, czerwonym, tylko poparzy:/ Człowiek czuje się jak totalny ignorant - głupie, obezwładniające uczucie - możesz sobie mieć skończonych nie wiadomo ile fakultetów i doktorat nawet, a i tak nic nie wiesz o życiu. O prawdziwym życiu :/
A ono wygląda tak :
Albo tak: Niesamowite... Jako entomolog-amator (albo raczej : entomofil
:D czułam się tam jak w raju.
A to cyweta. Dała nam nawet podejść do siebie dosyć blisko.
Mówiłam, że nie jestem zbyt dobra "z ptaków"? I nie robię też zdjęć. Więc gdy cała grupa stała nad tym (chyba) zimorodkiem i zachwycała się, fotografując i podziwiając...
z nudów (przepraszam, rozumiem, że są osoby, które pasjonują się ptakami. Ja jednak do nich nie należę) odsunęłam się trochę do tyłu i gdy zyskałam pełny obraz sytuacji, zobaczyłam coś, co mnie niesamowicie zaskoczyło...
Wąż mangrowy podczas podejścia do kolacji. Tu już trochę został zdekoncentrowany i zaczął poruszać się w stronę światła latarek. Rangerzy byli chyba jeszcze bardziej zaskoczeni, niż ja i stąd moje podejrzenia, że, być może przed wyjściem na nocny spacer, oczyszczają ten niewielki teren dżungli z groźnych zwierząt (dla bezpieczeństwa turystów). W każdym razie wąż był dla nich ogromną niespodzianką
:D Miło komuś zrobić taką przyjemność
:D
Groźny-nie groźny, ale zobaczcie, jakie ma ustka
:D Na kolacje już jednak ochoty nie miał i ptaszek został uratowany
:)
Może i jakoś nie znam się szczególnie na ptakach, ale trzeba przyznać, że nocą w dżungli niesamowicie mnie rozczulały
:D Śpią sobie takie kulki na gałązce, wyglądają jak kłębki waty nabite na patyk i można do nich bardzo blisko podchodzić, a one nic
:) Strasznie słodkie
:D
Spacer po dżungli trwał godzinę, a my cieszyliśmy się jak dzieci, że pomimo zmęczenia, zdecydowaliśmy się na dzisiejsze wyjście. Tak bardzo się nam podobało, że postanowiliśmy powtórzyć to kolejnego dnia
:D
C.D.N.Kolejnego dnia czekały nas jeszcze dwa rejsy - poranny (o 6.00 rano :/ ) i popołudniowy (o 16.00). Miejscowi mówią, że każdej porze dnia rzeka Kinabatangan inaczej wygląda i ma zupełnie inny klimat. Fakt, podczas porannego rejsu miała klimat wyjątkowy - cały czas padało :/ (no tak, jeszcze za mało wilgoci
:D Nie zraziło nas to jednak zupełnie (naprawdę, nie da się być "bardziej mokrym"
:D Zwierzęta się wprawdzie pochowały (z wyjątkiem pewnej czapli, która stała bardzo dostojnie i zupełnie bez ruchu za każdym zakrętem rzeki. Mamy nawet podejrzenia, że była to jedna i ta sama czapla - możliwe, że pełniła "dyżur zwierzęcy", żeby jednak wycieczkowicze nie czuli się za bardzo zawiedzeni
:D - natomiast sam klimat Kinabatangan w deszczu i mgle był rzeczywiście niesamowity. Po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy na dzienny trekking po dżungli - oczywiście z przewodnikiem i rangerem. Celem było jezioro, powstałe z zarośniętej odnogi rzeki.
Tu chowają się dusze. Podobno dla miejscowych to święte drzewo. Święte do tego stopnia, że gdy wycinano dżunglę pod uprawy palm kokosowych, takie drzewa się zostawiało i do dziś można je spotkać rosnące między równymi rządkami plantacji.
Dżungla w nocy i dżungla w dzień, to dwa różne miejsca. Wbrew pozorom w nocy widać więcej zwierząt - być może dlatego, że człowiek skupia się na wyszukiwaniu oczu odbijających się od wąskiego pasma latarki. W dzień dużo bardziej przyciąga wzrok wybujała zieleń. I zieleń...i zieleń... Natomiast jedna rzecz pozostaje identyczna, niezależnie od godziny. Wilgoć...
Niestety, jedyny dowód na to, że gdzieś w dżungli znajdują się słonie karłowate. I stosunkowo niedawno przechodziło tędy całe stado (Fakty mówiły za siebie - dowód był ...hmmm...dosyć świeży
:D trudno się było pomylić
:D Przy okazji dowiedzieliśmy się co nieco o zwyczajach słoni karłowatych. Podobno co jakiś czas przechodzą przez ośrodek, w którym mieszkaliśmy (tu aż westchnęłam z podniecenia
:D. Jednak równie szybko emocje mi opadły, gdyż przewodnik dodał, że wtedy cały ośrodek jest zamykany na parę dni, a turyści wywalani do czasu, aż stado raczy przejść dalej. Te środki ostrożności podejmuje się dla bezpieczeństwa słoni. Rozsądnie, chociaż trzeba przyznać, że słonie karłowate też jakoś szczególnie pokojowo do ludzi, którzy pałętają się po ich terenie, nastawione nie są. A że za "swój teren" uważają całą dżunglę (też rozsądnie. To mogę stwierdzić z całkowitą pewnością - dżungla nie jest miejscem człowieka), zdarzały się niemiłe przypadki. Chyba najgłośniejszy był tragiczny wypadek pewnej kobiety, która tak bardzo chciała zobaczyć słonie w naturalnym środowisku (...naprawdę ją rozumiem...
:( , że, nie zwracając uwagi na ostrzeżenia przewodników, w tajemnicy i samotnie weszła do dżungli nad Kinabatangan. Znalazła całe, żerujące stado. Niestety, jej obecność tak zdenerwowała słonie, że po prostu ją zadeptały. Natomiast jej włączona kamera pracowała do samego końca....
Każdy krok w takiej gęstwinie kosztuje i jest walką. O oddech, o to, by nie ulec słabości i jednak nie usiąść na przyjaźnie wyglądającym konarze (niestety, tu jak w życiu, a może nawet bardziej, trzeba uważać, żeby nie polegać tylko na wyglądzie
:D Tu trzeba mieć po prostu olbrzymią wiedzę - i taka wiedzę posiadał nasz przewodnik. Więc powoli, krok za krokiem, uważając na to, żeby stawiać nogi dokładnie tam gdzie on, parliśmy (bardziej adekwatne byłoby : pełzliśmy
:D do przodu.
I wreszcie jezioro, które było kiedyś częścią rzeki. Ukryte w środku dżungli, miejsce spotkań grup turystów z różnych ośrodków.
A na środku taka oto turystyczna atrakcja. Ten mostek nie jest złamany - jest ruchomy. Żeby dojść do usadowionej na pływakach platformy, trzeba było zamoczyć się prawie do pasa. Jeśli wpatrzycie się w zdjęcie, to uzyskacie odpowiedź na pytanie o moją osobistą opinię na temat tej atrakcji
:D
Mieszkańcy jeziora. Trzeba przyznać, że chleb (pod aprobującym spojrzeniem rangerów) jadły bardzo chętnie.
Piękne zwierzęta...
Trudno zrobić zdjęcie dżungli tak, żeby było ją widać w pełnej krasie. Zaryzykuję raczej stwierdzenie, że po prostu się nie da. Tak, jak nie da się sfotografować całego giganta - można pokazywać tylko jego ciało po fragmentach.
Wilgoć i specyficzny zapach - mieszanka zbutwiałego drewna, liści i niezidentyfikowanych woni. A gdy człowiek podniesie głowę do góry, nie widzi prawie nic, oprócz oplatających konary drzew lian i dziwnych roślin.
A gdy trafi się taki prześwit, to masz uczucie, jakbyś wreszcie mógł odetchnąć pełną piersią.
Tak się chodzi po dżungli.
A tak się z dżungli wraca. Widać, kto pchał się w niedozwolone rejony
:D Dowód na propagowanie ekoturystyki - wszystkie gumiaki należą do ludzi z wioski. Można je wypożyczać za, o ile pamiętam, 5 MYR. Przydały się bardzo. Można też u nich wypożyczyć stuptuty (ta sama cena) w celu ochrony przed pijawkami. Jednak, pomimo obaw Marcina (ha! wreszcie nie tylko ja na coś marudzę
:D , nie widzieliśmy ani jednej.
Po lunchu zarządzono czas wolny. Mieliśmy jakieś 3 godziny na odpoczynek we własnym zakresie. Można było ten czas wykorzystać na jakieś konstruktywne rzeczy - np. drzemkę, pranie i takie tam, wedle zainteresowań (słowa przewodnika). A ponieważ bardzo poważnie podchodzimy do rozkazów i staramy się spełniać pokładane w nas nadzieje, wykorzystaliśmy ten czas według zainteresowań. Naszych
:D Czyli po cichutku i potajemnie wybraliśmy się sami do dżungli (w dodatku w japonkach :/ uznaliśmy, że próba ponownego wypożyczenia gumiaków mogłaby wzbudzić czujność rangerów
:D I powiem tak - pomimo, że nie schodziliśmy (a przynajmniej staraliśmy się) z wydeptanej ścieżynki, pomimo, że prawie cały czas słyszeliśmy dźwięki z leżącej nieopodal wioski (opisuję tak dokładnie, żeby dać Wam obraz jak GŁĘBOKO weszliśmy
:D, a w samej dżungli spędziliśmy może pół godziny, to była jedna z najbardziej emocjonujących dla mnie wypraw. Poważnie. I nie chodzi tu o fakt, że musieliśmy się ukrywać przed naszymi opiekunami i było to trochę jak ucieczka przed wychowawcą na kolonii
:D Po prostu dżungla jest...nie wiem, jak określić. Jest naprawdę dzika. I inna. I budzi lęk i szacunek. Momentalnie zapomnieliśmy, czego nie wolno nam dotykać, więc na wszelki wypadek nie dotykaliśmy niczego
:D Ale spróbujcie nie dotykać niczego, gdy cała ścieżka jest zarośnięta :/ Natomiast wrażenie gdy wchodzisz w zarośla i okazuje się, że przez przypadek wkroczyłeś w ogromne stado małp - bezcenne. Najpierw słyszysz różne dźwięki, pogwizdywania, pohukiwania. Później zaczynasz dostrzegać pomiędzy zielenią poszczególne małpy...I nie wiesz, czy to co robisz, jest bezpieczne i czy przypadkiem nie wszedłeś na ich teren, którego zaraz zaczną bronić...Z wrażenia zapomniałam zupełnie, czy wycofując się należy patrzeć zdenerwowanym zwierzętom w oczy, czy wręcz przeciwnie, więc obawiam się, że zaserwowałam małpom widok wywracających się oczu szaleńca :/
:D Dżungla nie jest miejscem dla człowieka...A przynajmniej dla człowieka o tak małej wiedzy, jak ja. Ale jest naprawdę fascynująca....
A na terenie ośrodka też były małpy
:) I można je było oglądać z drewnianych mostków i z bezpiecznej odległości
:)
Taki sposób suszenia podejrzeliśmy u pani z pralni. Trzeba było tylko pilnować momentów, kiedy prosto na barierki padało słońce (a były one krótkie...
:D Dawało to szansę na przynajmniej lekkie przeschnięcie ubrań.
W końcu nadszedł czas na ostatni, pożegnalny rejs po Kinabatangan. Chyba już wewnętrznie pogodziliśmy się z faktem, że słoni karłowatych nie zobaczymy, ale gdy nasz nowy przewodnik zapytał, co w takim razie chcielibyśmy zobaczyć (po wcześniejszych twierdzących odpowiedziach na pytania : czy widzieliśmy już czaplę
:D - tu akurat odpowiedź nie miała znaczenia, bo wiadomo było, że i tak ją zobaczymy, i to dokładnie w tych samych miejscach, co zawsze
:D - czy widzieliśmy nosacze itp), wyartykułowaliśmy nasze kolejne marzenie : krokodyle. Przewodnik obiecał więc, że zrobi co w jego mocy, żeby choć to marzenie spełnić.
I trzeba przyznać, że robił naprawdę wszystko. Przewodnicy na rejsach dzielą się na dwie grupy i wszystko zależy od tego, kto ci się trafi. Jedna grupa to ci, którzy bardziej koncentrują się na śledzeniu pozostałych łodzi - płyną za innymi i korzystają z ich "znalezisk". Druga grupa, to przewodnicy kreatywni - nie płyną utartym szlakiem, sami wypatrują zwierząt i wpływają we wszystkie, malutkie odnogi, wychodząc z założenia, że gdzie mniej ludzi (czyli ciszej), tam więcej zwierząt.
Nasz ostatni przewodnik zdecydowanie należał do tej drugiej grupy. Spróbujcie wypatrzeć takiego warana z odległości 50 metrów...
Jak zwykle wrzucasz zachętę, a potem każesz czekać ma więcej
:)A swoją drogą palisz fajki przed wspinaczką na górę ??? Przecież Cię zaraz tu zlinczują za to
:P
Na to czekałam
:D I już od pierwszych zdjęć i pierwszy słów mi się mega podoba
:) - jak zawsze zresztą
;) Pisz pisz dalej kochana, nie dawaj nam za długo czekać
:D
Uśmiechnięte dzieci i bańki mydlane stały się Twoim znakiem rozpoznawczym.ŁośPs. Głupio mi spytać, ale jestem w niektórych tematach trochę ciemny - co to jest "snoorkowanie"?
pestycyda napisał:Ale przyznam się szczerze, że bardzo sprytnie najpierw oznajmiłam sprzedającej go pani, że muszę się wcześniej zapytać męża
:D - to spotkało się z jej dużą aprobatą. Gratuluje zamążpójścia
;) Niesamowite to jest, dzieci na całym świecie są takie same, tak samo płaczą, tak samo się bawią, są tak samo ciekawe świata bez względu na długość czy szerokość geograficzną. A potem wyrastają tacy ekstremiści, wojownicy o tę czy inną religię czy światopogląd.
:cry: Dziękuję Ci za zdjęcie wakacyjnego pokoju, nawet nie wiesz jak mnie uradowałaś
:lol:
o mamo. a mnie zachwycaja te zdjecia z shanghaju. boje sie tylko ze to @pestycyda kwestia Twojego talentu fotograficznego i wcale to tak pieknie nie wyglada
;-) przyznaj sie!chiny nie sa na liscie na przyszly rok. jest nowa zeladia na marzec ( Fly4free & Thai airways! dzieki
;-) ) i czatuje na chile i argentyne na jesien. ale.. kto wie..
;-)
No i teraz wszyscy myslą co za potwór z tego Washington'a
;)A ja z zapartym tchem czekam na dalszy ciąg!(preferowanie z happy endem - w stylu zapomnieliście ze dla bezpieczeństwa schowaliscie gdzieś pieniądze - tak jak kolega który wracał się 100km na Sri Lance do poprzedniego miejsca noclegowego - z sukcesem)Wysłane z mojego JY-G4S przy użyciu Tapatalka
No @pestycyda ależ potęgujesz napięcie. Miało być pięknie i egzotycznie, ale malezyjski komisariat to już egzotyka wyższego rzędu. Pisz dziewczyno pisz, co dalej. @Washington gratuluje autorytetu przy okazji
;)
Oj. @Washington, dopiero teraz do mnie dotarło, jak to zabrzmiało :/ :/
:D Miałam na myśli fakt, że nasze style podróżowania leżą na dwóch przeciwległych biegunach. Ty - opanowany i zawsze wiesz, co należy zrobić i co Ci się należy. I potrafisz o to zadbać. Ja - zawsze przepłacająca, zgadzająca się na wszystko, oszukiwana na własne życzenie itp., itd.
:D (niezła reklama
:D hotelarze wszystkich krajów - macie mnie teraz, jak na tacy
:D I nie mówię, że mi z tym bardzo źle, ale czasem chciałoby się (albo po prostu trzeba) spróbować czegoś innego
:) A ponieważ jest to dla mnie bardzo trudne, to zostałeś mi w głowie niejako w formie pewnej "idei podróżowania". Łatwiej mi wtedy postępować niezgodnie z moją "nienegocjowalną" naturą
:D @Japonka76, najgorsze jest to, że wcale nie próbuję budować napięcia :/ po prostu zaczynam pisać, planuję, że napiszę dużo więcej, a nagle zaczynam sobie wspominać i w połowie moich grafomańskich wynurzeń nadchodzi noc :/
:DPozdrawiam:)
No tak, wróciłem do Twojej opowieści z przyjemnością tym większą, że przez dobre dwa tygodnie zaglądania tutaj żyłem w przekonaniu, że zrobiłaś dłuższą przerwę w pisaniu - dopiero dzisiaj odkryłem (hm!), że wystarczyło przejść na kolejną stronę żeby czytać dalej. A tak przy okazji sytuacji na komisariacie, zastanawiam się, czy rzeczywiście Twój ojciec pozwala Ci na takie wyprawy?
Ja to po każdej relacji Pestycydy to chciałam się z nią wybrać na wakacje
:D
;)
;)
8-) ale po tych wizytach na komisariatach w Borneo....
8-)
8-)
:lol: I ta kobra...
:o
:o Pozostanę na czytaniu z wielką przyjemnością relacji
8-)
8-)
:lol:
:oops:
:P
;)
;)
;)
;)
fantastyczne zdjęcia @pestycyda! nie mogłam się napatrzeć i nadziwić ,jak u każdego nosacza inna końcowka tego nochala.
:shock: Jakie to bardzo ludzkie
:)
Żona mnie uświadomiła, że piszesz relację
:D i oczywiście jak zawsze z zapartym tchem czytałem linijka po linijce, jakby pominąć ten jeden przykry incydent to po prostu bajka!!! Nie piecz pierników, nie lep uszek
:P karpia tez nie musi być, wole małpy
:D karm nas dalsza częścią opowieści
;-) Pozdrawiam serdecznie Max
No Kinabalu rzeczywiście robi wrażenie, zwłaszcza w chmurach wygląda groźnie. Stopniujesz napięcie, ale mam nadzieję, że udało się bez przeszkód zdobyć szczyt.
Z ciekawości spytam - chodziłaś wcześniej po górach? Np. choćby po Tatrach? Miałaś jakieś przygotowanie kondycyjne?Chodzi mi o to, czy poszłaś z marszu na Kinabalu, czy też rzeczywiście ta góra jest aż tak wymagająca + wilgotność, co powoduje te problemy wydolnościowe.
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia :)
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia
:)
Nie przejmuj się @pestycyda tym rzyganiem w górach na przyszłość. Kiedyś na kacu zrobiłem trasę z Doliny Kir na Kasprowy Wierch. Dopadło mnie to samo
:)
Oj szkoda... Ale przynajmniej w relacji znalazły się zdjęcia ze szczytu więc nie jest aż tak źle
:)Na pocieszenie (i w ramach podziękowania za wszystkie świetne relacje - przy czym ta najlepsza) zrobiłem Ci avatar, bo nie masz
:D
szacunek, że podjęłaś taką decyzję! wbrew pozorom podjęcie jej wymagało pewnie większej siły niż decyzja o kontynuowaniu trekkingu
:( ale przyłączam się do wcześniejszych opinii - nie warto ryzykować! znasz to powiedzenie.. "co ma wisieć, nie utonie
:)"? boję się tylko o jedno..
:) jak ty moja Droga do każdego z krajów, w których byłaś będziesz musiała jeszcze z jakiegoś powodu wrócić..... to obawiam się, że może Ci życia zabraknąć!!
:D hehe
@pestycyda Jebal Tubkal czeka - Myślę, że to będzie godny rywal Kinbalu. Świetnie czyta i ogląda się Twoją relację. Wysłane z mojego SM-G935F przy użyciu Tapatalka
Kochani, wiedziałam, że można na Was liczyć. Dziękuję :* Wbrew pozorom, to dla mnie bardzo emocjonalny wpis i długo biłam się z myślami, jak to zrobić. I czy mogę się tu aż tak odsłonić. Dziękuję za to, że mogłam....@sranda, trudno mi odpowiedzieć na pytanie. Nie jestem typem sportowca, ale przed wyjazdem zrobiłam, co mogłam. Na Kinabalu nie wchodziłam "z marszu". Chodzę po górach, po Tatrach też. Przed wyjazdem biegałam, robiłam treningi wytrzymałościowe, starałam się lepiej odżywiać i, wbrew pozorom, faktycznie ograniczyłam palenie. Spałam na 3500 m n.p.m. i nie było żadnych problemów. Po prostu myślę, że jednak każdy organizm reaguje inaczej. Ale czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam. Pewnie mogłam się lepiej przygotować - zawsze można "lepiej" i "więcej"... @zuzanna_89, @olus, @bozenak, @Japonka76 - dzięki za słowa wsparcia. Byłam i w jakiś sposób nadal jestem tym, hmmm, "załamana" to może nie jest odpowiednie słowo. Bardziej - siedzi gdzieś to we mnie w środku, znacie to uczucie, prawda? Chciałam tam wejść bardziej, niż wielu innych rzeczy w życiu. Jednak pocieszam się jednym - po powrocie, ktoś mądry (dziękuję :* ) powiedział tak : jeśli jeden członek wyprawy wszedł na szczyt, to wyprawa jest udana...@Don_Bartoss -
:D
:D
:D "you made my day"
:D
:D Dziękuję
:D Delikatnie chcę Ci jednak przypomnieć, że nie tylko samo rzyganie było moim problemem
:D @dj3500 - jesteś cudowny
:D ten avatar to cała ja, poważnie
:D Prześlij mi go na priv, proszę - z chęcią skorzystam
:D@Maxima0909 - dziękuję... Masz rację, to było mega trudne. Miło mi rozmawiać z kimś, kto to rozumie...@Kalispell - dziękuję. Po prostu bardzo miło poczuć wsparcie...
@pestycydaNa szczyt zawsze jeszcze można spróbować się kiedyś wybrać. A nieostrożni bohaterowie w górach potrafią kończyć na pierwszej stronie newsów. Jest dobrze. Byłaś tam, zaszłaś tak wysoko jak się dało. I potrafiłaś poprawnie ocenić swoje siły. Na dodatek potrafisz o tym otwarcie napisać, co - myślę - jest bardzo cenną informacją dla innych, którzy może planują podobne wyprawy. Brawo!
Zła
:evil: jestem , ze już się kończy twoja relacja . Miło jest zaglądać na fly4free i szukać - dodała Pestycyda następną część
8-) . Kończ w 2016 - będę głosowąć na Ciebie
:P
:P . Macie już jakieś plany gdzie następny wypad??
@Kalispell, dziękuję za miłe słowa
:)Co do sprawy z kradzieżą - trudno powiedzieć. Policja miała przeprowadzić śledztwo, a później, z tego co udało się nam zorientować, mieli 3 miesiące na to, żeby nas poinformować o efektach. Cała dokumentacja miała przyjść do nas pocztą. Dalej czekamy
:) Sama jestem ciekawa, co tam będzie napisane. Hm, rozprawa sądowa w Malezji? Brzmi ciekawie
:) zwłaszcza, że podobno pracodawca musi wtedy dać pełnopłatny urlop
:)
Tak ogólnie, Pestycydo, nie pozostaje nic innego, jak podziękować Ci z wspaniałą relację. I pozostaje tylko nadzieja, że pozwolisz nam odbyć z Tobą następną podróż w Himalaje. Łoś
Co z tego że nie udało się zdobyć tej głupiej góry (ups, mam nadzieję że nie usłyszy z tak daleka) I tak wspaniała relacja i wspaniała wyprawa, cudne zdjęcia! Gratuluję i zazdroszczę, to trochę taka sytuacja: też bym tak chciała ale się boję
;)
i zgodnie z "obietnicą" po pierwszym wpisie tej relacji, wstrzymałem się z jej czytaniem do zakończenia i...ślicznie dziękuje za miły wieczór jaki mogłem dziś z Wami spędzić na Borneo
:)
Co ja się będę wysilać - skopiuję po prostu mój komentarz z innej Twojej relacji bo nic dodać nic ujać:gosiagosia napisał:Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię"
:lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.@olus - możesz sobie poczytać o podróży kajakiem na Palau - polecam - jestem pod jej absolutnym wrażeniem
:D
olus napisał:Co ja będę wieczorami czytać?
:) Ty, moja droga, masz wieczorami PISAĆ
:DK Marek Trusz napisał:odbyć z Tobą następną podróż w Himalaje Znając moje grafomańskie zapędy, pewnie tego nie unikniesz
:Dmaginiak napisał: tej głupiej góry (ups, mam nadzieję że nie usłyszy z tak daleka)
:D
:D
:D dziękuję - najlepsze pocieszenie w życiu
:D@marcino123, zastanawiałam się, czy dotrzymasz obietnicy
:) mi jeszcze nigdy się nie udało tak przetrzymać czyjejś relacji, choć próbowałam - jestem za bardzo niecierpliwa. I jak? Lepiej się czyta całą naraz? (bo nie wiem, czy mi się opłaca powstrzymywać ciekawość
:)@gosiagosia - mogę Ci odpowiedzieć tylko dokładnie tym samym, co ostatnio - bardzo dużo nas to nauczyło (wiem, frazes, ale to prawda). Owszem, takie doświadczenia nie są super przyjemne, ale można z nich naprawdę wiele wynieść.Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam
:)
Przeczytałem po zapoznaniu się z wynikami głosowania na relację miesiąca i mam pytanie - czy akceptowalne jest słowo "zajebisty"? Bo tylko takie mi pasuje
:D
@pestycydaOdświeżam sobie tę relację po raz drugi, bo się stęskniłem. Mam jednak pytanie - jest szansa na przywrócenie wyświetlania obrazków? U mnie PhotoBucket twierdzi, że ich nie pokaże :/
:D
@wilku17, oficjalnie stwierdzam, że kończę współpracę z photobucket. I każdemu to radzę :/ Szczerze mówiąc, to płakać mi się chce, jak pomyślę o ponownym wgrywaniu zdjęć do wszystkich relacji. W jednej już to przechodziłam i to chyba gorsza robota, niż napisanie relacji od nowa:/ Pewnie się w końcu za to zabiorę pomalutku, ale już naprawdę nie mam pomysłu, gdzie można umieszczać zdjęcia, żeby były bezpieczne (w sensie : nie zniknęły znowu). Może ktoś z Was ma jakąś radę, sprawdzony portal, nie wiem...? Z góry dziękuję za wszelkie sugestie.Pozdrawiam:)
@pestycyda Ja umieszczam zdjęcia na f4f na społeczności. Jedyny problem jest taki, że zdjęcia trzeba tam dodać pojedynczo, to znaczy w każde oddzielnie kliknąc przy dodawaniu, nie da się zaznaczyć wszystkich naraz i wgrać. Przez to jest to dość czasochłonne, ale potem ze zdjęciami w relacji nic sie już nie dzieje.
A w restauracji takie żyjątka :) Pierwsze zetknięcie z dżunglowymi gigantami :)
W końcu ruszyliśmy dalej. Dręczyła nas tylko jedna myśl - całe plecaki, wszystkie ubrania mieliśmy mokre, po porannej, bardzo romantycznej wyprawie łódką :D a niezbyt była szansa, żeby w tej wilgoci coś wysuszyć. Owszem, skorzystaliśmy z rad doświadczonych podróżników, którzy przestrzegali, żeby do dżungli nie zabierać żadnej bawełny, nic z tych rzeczy. Same sztuczne, szybkoschnące materiały. Tylko nikt nie pouczył nas co zrobić w sytuacji, gdy wjeżdżasz do dżungli już cały przemoczony :/ :D
Wilgoć...Taaak, to słowo znakomicie opisuje sytuację...Od tej pory każdy pokój, w którym mieszkaliśmy wyglądał jak środek pajęczyny - oplątany sznurkami z wiszącymi ubraniami, które nigdy nie schły...A Marcin znalazł znakomity tytuł do relacji z wyjazdu - "Wiesz, myślę, że najlepiej oddawać klimat wycieczki będą "Mokre majtki" :D (jakkolwiek by to nie brzmiało :D
Nad Kinabatangan jechało się ok. 2 godziny (ekhmmm...naprawdę nie wiem, jak chcieliśmy znaleźć tego rybaka na spacerze :/ :D Po tym czasie wysiedliśmy z klimatyzowanego auta i momentalnie zrobiliśmy się mokrzy, nie, wróć, mokrzy już byliśmy :D Samochód zatrzymał się przy malutkiej przystani, gdzie czekało parę łódek.
Jeszcze tylko przeprawa przez rzekę i znaleźliśmy się w Bilit Adventure Lodge, miejscu, które na kolejne dwa dni miało się stać naszym domem.
Ośrodek, cały z drewna, znajdował się na skraju dżungli. Tu po całym terenie też chodziło się po drewnianych mostkach. Oprócz rozmieszczonych na dosyć dużej przestrzeni domków, znajdowała się tu również spora jadalnia, pomost i mała przystań. A jakieś 100 metrów w głąb dżungli - niewielka wioska miejscowych (około 100 osób). Ośrodek promuje ekoturystykę. Zaledwie niewielka część pracowników to przyjezdni - głównie przewodnicy. Cała reszta - rangerzy, bez których nie wejdziesz do dżungli w nocy, mały sklepik na terenie ośrodka, pralnia...- to wszystko zajęcie dla mieszkających obok ludzi. I muszę powiedzieć, że bardzo mi się to podobało. Miejscowi nie byli zatrudnieni przez ośrodek - wszystko, co zarobili, łącznie z całkowitym utargiem sklepiku, było tylko dla nich.
Dokładnie na końcu tego pomostu było wejście do naszego domku. Zajmowaliśmy w nim jeden pokój, resztę zajmowali pracownicy i pomieszczenia gospodarskie.
Szybkie przywitanie, herbata, przekąski i wreszcie pierwszy rejs po Kinabatangan.
Wzdłuż rzeki umiejscowione są różne ośrodki o zróżnicowanym standardzie. Godziny rejsów są stałe - rejsy poranne i popołudniowe - dlatego rzeką płynie równocześnie wiele łódek. Niektóre małe, niektóre prawie jak statki wycieczkowe. Każda łódź ma swojego, znającego się na rzeczy rangera, który wypatruje zwierząt na brzegach rzeki (są naprawdę niesamowici...Potrafią wypatrzeć małego węża na drzewie rosnącym po drugiej stronie. Podczas gdy ja ledwie widziałam drzewo :/ :D i przewodnika, który o nich opowiada. Dawniej była jeszcze trzecia pora rejsów - nocna. Jednak, po paru niemiłych przypadkach (w rolach głównych ludzie, ale krótko i krokodyle), zostały one zawieszone.
Z łodzi nie wolno się wychylać, wystawiać łokci, ani żadnych, zachęcających części ciała, ze względu na krokodyle właśnie. Płynący piętrowymi statkami klienci droższych ośrodków, raczej nie musieli sobie zawracać głowy tą przestrogą. My, na naszej chybotliwej łódeczce, pół metra od tafli wody, uczyniliśmy z niej swoją mantrę :D
I pierwszy nosacz widziany na wolności (samica). Nie wierzyłam, że uda nam się je zobaczyć...
Nie będę się mądrzyć, bo nie wiem. Ale może makak?
"Z ptaków" to w ogóle jestem cienka :D
Fasola - olbrzymka. Jedno ziarno wielkości ludzkiej głowy...
Przepiękna rzeka, pełna tajemnic i magii. Im robiło się później, tym więcej dźwięków zaczynało dobiegać ze ściany dżungli. Samo wyszukiwanie zwierząt w takim otoczeniu to niesamowita atrakcja. Czujesz się jak odkrywca i nie ma znaczenia, że na twoje wskazanie palcem jakiegoś dziwnie wyglądającego konaru (z nadzieją, że to wąż :), reagują jeszcze dwie inne łódki, które masz za plecami. To nie ma najmniejszego znaczenia, bo czujesz się, jakbyś zupełnie sam odkrywał nowe lądy...Magia...
Trzeba przyznać, że nasz przewodnik powiedział uczciwie, że jest bardzo mała szansa zobaczenia słoni karłowatych ( :( Robił, co mógł, ale prawdopodobnie powędrowały gdzieś w górę rzeki. Więc gdy w końcu późna pora przegnała nas w stronę ośrodka, mogliśmy się tylko pocieszać nadzieją, że może wrócą przez noc, bo kolejnego dnia czekały nas jeszcze dwa takie rejsy.
Po kolacji (szwedzki stół) w takiej oto przepięknie położonej jadalni, czekała nas jeszcze jedna atrakcja. Nie była wliczona w cenę wycieczki, ale warto było zapłacić 10 MYR rangerom z wioski, żeby iść z nimi na nocny spacer po dżungli. Nim wyruszyliśmy z latarkami w grupie ok. 7 osób, zostaliśmy poinformowani o bezwzględnym nakazie posłuszeństwa naszym przewodnikom. Bo tak - w dżungli nie można nigdzie siadać (momentalnie obsiądą cię mrówki), prawie co drugiej (jak się okazało) rośliny nie wolno dotykać (ale to poważnie było trochę przerażające - ta z dużym liściem cię otruje, a ta z tym małym, czerwonym, tylko poparzy:/ Człowiek czuje się jak totalny ignorant - głupie, obezwładniające uczucie - możesz sobie mieć skończonych nie wiadomo ile fakultetów i doktorat nawet, a i tak nic nie wiesz o życiu. O prawdziwym życiu :/
A ono wygląda tak :
Albo tak:
Niesamowite... Jako entomolog-amator (albo raczej : entomofil :D czułam się tam jak w raju.
A to cyweta. Dała nam nawet podejść do siebie dosyć blisko.
Mówiłam, że nie jestem zbyt dobra "z ptaków"? I nie robię też zdjęć. Więc gdy cała grupa stała nad tym (chyba) zimorodkiem i zachwycała się, fotografując i podziwiając...
z nudów (przepraszam, rozumiem, że są osoby, które pasjonują się ptakami. Ja jednak do nich nie należę) odsunęłam się trochę do tyłu i gdy zyskałam pełny obraz sytuacji, zobaczyłam coś, co mnie niesamowicie zaskoczyło...
Wąż mangrowy podczas podejścia do kolacji. Tu już trochę został zdekoncentrowany i zaczął poruszać się w stronę światła latarek. Rangerzy byli chyba jeszcze bardziej zaskoczeni, niż ja i stąd moje podejrzenia, że, być może przed wyjściem na nocny spacer, oczyszczają ten niewielki teren dżungli z groźnych zwierząt (dla bezpieczeństwa turystów). W każdym razie wąż był dla nich ogromną niespodzianką :D Miło komuś zrobić taką przyjemność :D
Groźny-nie groźny, ale zobaczcie, jakie ma ustka :D Na kolacje już jednak ochoty nie miał i ptaszek został uratowany :)
Może i jakoś nie znam się szczególnie na ptakach, ale trzeba przyznać, że nocą w dżungli niesamowicie mnie rozczulały :D Śpią sobie takie kulki na gałązce, wyglądają jak kłębki waty nabite na patyk i można do nich bardzo blisko podchodzić, a one nic :) Strasznie słodkie :D
Spacer po dżungli trwał godzinę, a my cieszyliśmy się jak dzieci, że pomimo zmęczenia, zdecydowaliśmy się na dzisiejsze wyjście. Tak bardzo się nam podobało, że postanowiliśmy powtórzyć to kolejnego dnia :D
C.D.N.Kolejnego dnia czekały nas jeszcze dwa rejsy - poranny (o 6.00 rano :/ ) i popołudniowy (o 16.00). Miejscowi mówią, że każdej porze dnia rzeka Kinabatangan inaczej wygląda i ma zupełnie inny klimat. Fakt, podczas porannego rejsu miała klimat wyjątkowy - cały czas padało :/ (no tak, jeszcze za mało wilgoci :D Nie zraziło nas to jednak zupełnie (naprawdę, nie da się być "bardziej mokrym" :D Zwierzęta się wprawdzie pochowały (z wyjątkiem pewnej czapli, która stała bardzo dostojnie i zupełnie bez ruchu za każdym zakrętem rzeki. Mamy nawet podejrzenia, że była to jedna i ta sama czapla - możliwe, że pełniła "dyżur zwierzęcy", żeby jednak wycieczkowicze nie czuli się za bardzo zawiedzeni :D - natomiast sam klimat Kinabatangan w deszczu i mgle był rzeczywiście niesamowity.
Po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy na dzienny trekking po dżungli - oczywiście z przewodnikiem i rangerem. Celem było jezioro, powstałe z zarośniętej odnogi rzeki.
Tu chowają się dusze. Podobno dla miejscowych to święte drzewo. Święte do tego stopnia, że gdy wycinano dżunglę pod uprawy palm kokosowych, takie drzewa się zostawiało i do dziś można je spotkać rosnące między równymi rządkami plantacji.
Dżungla w nocy i dżungla w dzień, to dwa różne miejsca. Wbrew pozorom w nocy widać więcej zwierząt - być może dlatego, że człowiek skupia się na wyszukiwaniu oczu odbijających się od wąskiego pasma latarki. W dzień dużo bardziej przyciąga wzrok wybujała zieleń. I zieleń...i zieleń... Natomiast jedna rzecz pozostaje identyczna, niezależnie od godziny. Wilgoć...
Niestety, jedyny dowód na to, że gdzieś w dżungli znajdują się słonie karłowate. I stosunkowo niedawno przechodziło tędy całe stado (Fakty mówiły za siebie - dowód był ...hmmm...dosyć świeży :D trudno się było pomylić :D Przy okazji dowiedzieliśmy się co nieco o zwyczajach słoni karłowatych. Podobno co jakiś czas przechodzą przez ośrodek, w którym mieszkaliśmy (tu aż westchnęłam z podniecenia :D. Jednak równie szybko emocje mi opadły, gdyż przewodnik dodał, że wtedy cały ośrodek jest zamykany na parę dni, a turyści wywalani do czasu, aż stado raczy przejść dalej. Te środki ostrożności podejmuje się dla bezpieczeństwa słoni. Rozsądnie, chociaż trzeba przyznać, że słonie karłowate też jakoś szczególnie pokojowo do ludzi, którzy pałętają się po ich terenie, nastawione nie są. A że za "swój teren" uważają całą dżunglę (też rozsądnie. To mogę stwierdzić z całkowitą pewnością - dżungla nie jest miejscem człowieka), zdarzały się niemiłe przypadki. Chyba najgłośniejszy był tragiczny wypadek pewnej kobiety, która tak bardzo chciała zobaczyć słonie w naturalnym środowisku (...naprawdę ją rozumiem... :( , że, nie zwracając uwagi na ostrzeżenia przewodników, w tajemnicy i samotnie weszła do dżungli nad Kinabatangan. Znalazła całe, żerujące stado. Niestety, jej obecność tak zdenerwowała słonie, że po prostu ją zadeptały. Natomiast jej włączona kamera pracowała do samego końca....
Każdy krok w takiej gęstwinie kosztuje i jest walką. O oddech, o to, by nie ulec słabości i jednak nie usiąść na przyjaźnie wyglądającym konarze (niestety, tu jak w życiu, a może nawet bardziej, trzeba uważać, żeby nie polegać tylko na wyglądzie :D Tu trzeba mieć po prostu olbrzymią wiedzę - i taka wiedzę posiadał nasz przewodnik. Więc powoli, krok za krokiem, uważając na to, żeby stawiać nogi dokładnie tam gdzie on, parliśmy (bardziej adekwatne byłoby : pełzliśmy :D do przodu.
I wreszcie jezioro, które było kiedyś częścią rzeki. Ukryte w środku dżungli, miejsce spotkań grup turystów z różnych ośrodków.
A na środku taka oto turystyczna atrakcja. Ten mostek nie jest złamany - jest ruchomy. Żeby dojść do usadowionej na pływakach platformy, trzeba było zamoczyć się prawie do pasa. Jeśli wpatrzycie się w zdjęcie, to uzyskacie odpowiedź na pytanie o moją osobistą opinię na temat tej atrakcji :D
Mieszkańcy jeziora. Trzeba przyznać, że chleb (pod aprobującym spojrzeniem rangerów) jadły bardzo chętnie.
Piękne zwierzęta...
Trudno zrobić zdjęcie dżungli tak, żeby było ją widać w pełnej krasie. Zaryzykuję raczej stwierdzenie, że po prostu się nie da. Tak, jak nie da się sfotografować całego giganta - można pokazywać tylko jego ciało po fragmentach.
Wilgoć i specyficzny zapach - mieszanka zbutwiałego drewna, liści i niezidentyfikowanych woni. A gdy człowiek podniesie głowę do góry, nie widzi prawie nic, oprócz oplatających konary drzew lian i dziwnych roślin.
A gdy trafi się taki prześwit, to masz uczucie, jakbyś wreszcie mógł odetchnąć pełną piersią.
Tak się chodzi po dżungli.
A tak się z dżungli wraca. Widać, kto pchał się w niedozwolone rejony :D Dowód na propagowanie ekoturystyki - wszystkie gumiaki należą do ludzi z wioski. Można je wypożyczać za, o ile pamiętam, 5 MYR. Przydały się bardzo. Można też u nich wypożyczyć stuptuty (ta sama cena) w celu ochrony przed pijawkami. Jednak, pomimo obaw Marcina (ha! wreszcie nie tylko ja na coś marudzę :D , nie widzieliśmy ani jednej.
Po lunchu zarządzono czas wolny. Mieliśmy jakieś 3 godziny na odpoczynek we własnym zakresie. Można było ten czas wykorzystać na jakieś konstruktywne rzeczy - np. drzemkę, pranie i takie tam, wedle zainteresowań (słowa przewodnika). A ponieważ bardzo poważnie podchodzimy do rozkazów i staramy się spełniać pokładane w nas nadzieje, wykorzystaliśmy ten czas według zainteresowań. Naszych :D Czyli po cichutku i potajemnie wybraliśmy się sami do dżungli (w dodatku w japonkach :/ uznaliśmy, że próba ponownego wypożyczenia gumiaków mogłaby wzbudzić czujność rangerów :D
I powiem tak - pomimo, że nie schodziliśmy (a przynajmniej staraliśmy się) z wydeptanej ścieżynki, pomimo, że prawie cały czas słyszeliśmy dźwięki z leżącej nieopodal wioski (opisuję tak dokładnie, żeby dać Wam obraz jak GŁĘBOKO weszliśmy :D, a w samej dżungli spędziliśmy może pół godziny, to była jedna z najbardziej emocjonujących dla mnie wypraw. Poważnie. I nie chodzi tu o fakt, że musieliśmy się ukrywać przed naszymi opiekunami i było to trochę jak ucieczka przed wychowawcą na kolonii :D Po prostu dżungla jest...nie wiem, jak określić. Jest naprawdę dzika. I inna. I budzi lęk i szacunek. Momentalnie zapomnieliśmy, czego nie wolno nam dotykać, więc na wszelki wypadek nie dotykaliśmy niczego :D Ale spróbujcie nie dotykać niczego, gdy cała ścieżka jest zarośnięta :/ Natomiast wrażenie gdy wchodzisz w zarośla i okazuje się, że przez przypadek wkroczyłeś w ogromne stado małp - bezcenne. Najpierw słyszysz różne dźwięki, pogwizdywania, pohukiwania. Później zaczynasz dostrzegać pomiędzy zielenią poszczególne małpy...I nie wiesz, czy to co robisz, jest bezpieczne i czy przypadkiem nie wszedłeś na ich teren, którego zaraz zaczną bronić...Z wrażenia zapomniałam zupełnie, czy wycofując się należy patrzeć zdenerwowanym zwierzętom w oczy, czy wręcz przeciwnie, więc obawiam się, że zaserwowałam małpom widok wywracających się oczu szaleńca :/ :D Dżungla nie jest miejscem dla człowieka...A przynajmniej dla człowieka o tak małej wiedzy, jak ja. Ale jest naprawdę fascynująca....
A na terenie ośrodka też były małpy :) I można je było oglądać z drewnianych mostków i z bezpiecznej odległości :)
Taki sposób suszenia podejrzeliśmy u pani z pralni. Trzeba było tylko pilnować momentów, kiedy prosto na barierki padało słońce (a były one krótkie... :D Dawało to szansę na przynajmniej lekkie przeschnięcie ubrań.
W końcu nadszedł czas na ostatni, pożegnalny rejs po Kinabatangan. Chyba już wewnętrznie pogodziliśmy się z faktem, że słoni karłowatych nie zobaczymy, ale gdy nasz nowy przewodnik zapytał, co w takim razie chcielibyśmy zobaczyć (po wcześniejszych twierdzących odpowiedziach na pytania : czy widzieliśmy już czaplę :D - tu akurat odpowiedź nie miała znaczenia, bo wiadomo było, że i tak ją zobaczymy, i to dokładnie w tych samych miejscach, co zawsze :D - czy widzieliśmy nosacze itp), wyartykułowaliśmy nasze kolejne marzenie : krokodyle. Przewodnik obiecał więc, że zrobi co w jego mocy, żeby choć to marzenie spełnić.
I trzeba przyznać, że robił naprawdę wszystko. Przewodnicy na rejsach dzielą się na dwie grupy i wszystko zależy od tego, kto ci się trafi. Jedna grupa to ci, którzy bardziej koncentrują się na śledzeniu pozostałych łodzi - płyną za innymi i korzystają z ich "znalezisk". Druga grupa, to przewodnicy kreatywni - nie płyną utartym szlakiem, sami wypatrują zwierząt i wpływają we wszystkie, malutkie odnogi, wychodząc z założenia, że gdzie mniej ludzi (czyli ciszej), tam więcej zwierząt.
Nasz ostatni przewodnik zdecydowanie należał do tej drugiej grupy. Spróbujcie wypatrzeć takiego warana z odległości 50 metrów...