+1
pestycyda 14 grudnia 2017 19:18
Dziś trudno być Prawdziwym Podróżnikiem (PP), choć prawie każdy ma takie ambicje. Wielu z nas sen z powiek spędzają rozmyślania o tym, co trzeba zrobić, aby wreszcie PP zostać. Prawdziwy Podróżnik - to brzmi dumnie (w odróżnieniu od : turysta) :D
Liczne dyskusje (m.in. na forum Fly4free) i badania naukowe wskazują, że są tylko dwie drogi, aby wreszcie móc spojrzeć z góry na swoich rozmówców i wycedzić : "Co ty tam wiesz....Ja jestem PODRÓŻNIKIEM".

Może to zabrzmi nieskromnie, ale dotarło do mnie, że PP jestem od dawna. Ponieważ nakłada to na mnie pewne obowiązki, wraz ze współtowarzyszami moich podróży, postanowiliśmy przygotować dla Was poniższe opracowanie - poradnik. Nie jestem przekonana, czy będziecie w stanie osiągnąć poziom mistrzowski, ale jeśli będziecie solidnie ćwiczyć, to być może, być może coś się w Was rozwinie...

W poradniku zawarliśmy porady praktyczne (wszystkie wypróbowane przez autorów - nierzadko z narażeniem zdrowia/życia). Wiedzę tę postaramy się Wam przekazać w sposób przystępny. Autorzy proszą też o nierozpowszechnianie poradnika wśród osób postronnych. Po wypowiedzeniu magicznego zdania "Jestem PP" dużo więcej satysfakcji przynosi reakcja : "O ja cie...", "Czy mogę prosić o autograf?", niż : "Ja też", "Ja też", "Ja też"....Sami rozumiecie.
Właściwie uważam, że poniższy poradnik powinien znaleźć się w Twierdzy Szyfrów, aby dostęp do niego mieli tylko ci, którzy na to zasłużyli!

Co więc należy robić, aby zostać PP? Są dwie możliwości :

1. Podczas podróżowania należy unikać miejsc uznawanych za największe atrakcje turystyczne, bo tam jeżdżą tylko turyści. Aktualnie nie jest to łatwe - wszędzie drogowskazy, oznakowania, mapki z internetu itp. Owszem, można unikać tych miejsc SPECJALNIE, ale, umówmy się - to bardzo niski poziom i takiej osoby w żaden sposób nie można nazwać PP.
PP unika atrakcji turystycznych niejako mimochodem, niechcący. To jest prawdziwe mistrzostwo i trudna sztuka. Ale tę właśnie sztukę będziemy się starali Wam przybliżyć.

2. Podczas podróżowania należy zwiedzać miejsca niedostępne i niezbadane (np. odkrywać nowe źródła Amazonki), ale tym aspektem, khm..., jakby nie będziemy się zajmować :D

Czas podróży : 27.01.2017 - 10.02.2017

Bilety : Warszawa - Kutaisi, Kutaisi - Warszawa, Wizz Air, 326 zł.
Tbilisi - Katmandu, Katmandu - Tbilisi, Flydubai, 1375 zł.

Autorzy poradnika : koleżanka Beata, kolega Marcin i ja.

Plan podróży : zupełnie inny, niż teoretycznie założono :D

ImageRozdział I. Jak nie zobaczyłam tańczących fontann w Dubaju.

Prawdziwy Podróżnik musi się przede wszystkim koncentrować na tym, aby jak najmniej zapłacić za bilety lotnicze. To jego główny i najważniejszy cel. Pamiętajcie więc, że przy wyborze biletu nic innego się nie liczy - ani fakt, że loty przesiadkowe są z różnych lotnisk, ani niedogodne godziny odlotów, ani nawet konieczność spędzenia gdzieś kilku godzin - dni, żeby poczekać na właściwy (czytaj : tani) samolot. Wygodne, bezpośrednie połączenia są dla mięczaków (jeśli, jakimś cudem, uda się Wam z takiego skorzystać - lepiej to przemilczcie. Chwalenie się tym faktem z pewnością nie przysporzy Wam sławy i raczej oddali Was od tytułu PP).

Posłuszni tej zasadzie, zdecydowaliśmy się zatem na : przylot do Kutaisi o 6.00 rano, odlot z Tbilisi o 16.40, potem 15 godzin czekania w Dubaju (od 20.00 do 12.00 - naprawdę, cudowny czas na zwiedzanie miasta :/ :D , żeby w końcu wylądować w Katmandu o 18.00. Z lotami powrotnymi udało się nam jeszcze lepiej :/ :D Tym razem siedem godzin czekania w Dubaju (w nocy - jakżeby inaczej :/ :D ), przylot do Tbilisi o 6.00 rano, wylot z Kutaisi też w jakichś masakrycznych porannych godzinach, jednak 3 dni później :/ :D Za to było tak, jak na Prawdziwych Podróżników przystało :D

Image

Trochę gorzej poszło nam z przejazdem pomiędzy lotniskami :/ :D Starania staraniami, ale okazało się, że mamy jeszcze trochę "wygodnickich" przyzwyczajeń (a, jak wiadomo, PP cechuje upodobanie do niewygody :D ) i ulegliśmy bardzo miłemu panu. Efekt - 75 GEL za podwiezienie do Tbilisi taksówką :/ :D Początkowo. Bo w Tbilisi pan powiedział, że strasznie pada i jest nieprzyjemnie i w ogóle aura nie sprzyja, żebyśmy szukali autobusu, więc na lotnisko też nas zawiezie. Za 20 GEL. Właściwie cena po podzieleniu na trójkę nie była jakaś zabójcza. Ale trochę wstyd, bo jak to tak? Taksówką? W podróży? :/ :D No i dodatkowo podraża to całościową cenę dotarcia na miejsce. Dlatego porada praktyczna : jeśli chcecie zostać PP, opowiadając znajomym o swoim wyjeździe, albo przemilczajcie wydatki na przemieszczanie się między lotniskami, albo (i to chyba lepsze wyjście :D ) mówcie, że część drogi przebyliście jakimś taniutkim miejscowym transportem (możecie rzucić kwotę - za 50 tetri np. - duża szansa, że znajomi nie będą wiedzieć dokładnie, ile to jest, a resztę drogi na piechotę (oczywiście dźwigając ciężki plecak wypełniony konserwami na cały pobyt. A nie! Czekajcie - tak chyba nie, bo pewnie tylko bagaż podręczny :/ Hmm, no nie wiem, wymyślicie coś odpowiedniego, żeby w oczach przyjaciół błysnął podziw i zazdrość :D

Image

Na lotniskach zawsze intrygują mnie wystawy przedmiotów, które zostały skonfiskowane przy próbach przemycenia. Nie mam pojęcia w jaki sposób ktoś chciał, ukrywając oczywiście, przewieźć tego typu "pamiątki". Na pierwszym planie suhak. Marzę, żeby zobaczyć go na wolności i zupełnie nie rozumiem, jak komuś może sprawiać przyjemność taka ozdoba :/

Image

I wreszcie Dubaj. Noc, nie noc, ale zwiedzić trzeba :) A że jedną z nauk wpajanych mi od dzieciństwa jest "niebezpiecznie chodzić po nocy", wzięliśmy taksówkę (znowu :/ ) Na szczęście pracownik lotniska udzielił nam jednej z tajemnych porad i odeszliśmy kawałek od lotniska, kierując się w stronę ulicy. Tam taksówki miały mieć niższą cenę. Czy miały - nie wiem, bo nie mam porównania. Natomiast za dojazd do centrum zapłaciliśmy 48 AED.

Image

Dubaj nocą jest...hmm....Bogaty? Takie przynajmniej na mnie sprawił wrażenie. Świeci, błyszczy, skrzy się od ozdób i lampek.

Image

Chcieliśmy trochę pooglądać miasto, powłóczyć się, zobaczyć Burj Khalifa (najwyższy budynek), ale naszym głównym celem było obejrzenie tańczących fontann. Oczekiwaliśmy, że właśnie w nocy będzie to olśniewające widowisko. Do fontann trafiliśmy dosyć szybko.

Image

Jednak, powiem szczerze, trochę nas rozczarowały. Przy całym dubajskim przepychu wyglądały dosyć ...skromnie? Ale co my tam możemy wiedzieć? Skoro znawcy i specjaliści internetu okrzyknęli je cudem i wspaniałością, to pewnie tak jest. A my po prostu się nie znamy. Usiedliśmy więc na ławce i podziwialiśmy ich niewielkie strumyczki.

Image

Później fontannom trochę się poprawiło, ale nadal nie chciały tańczyć. To nas nieco zbiło z tropu, ale szybko zrozumieliśmy - pewnie pokazy tańca są o określonych godzinach, na które nam, niestety, nie udało się trafić. Trudno. Podziwialiśmy więc to, co było dostępne.

Image

Rozglądaliśmy się po okolicy...Szkoda było nam odejść od tego miejsca za szybko, bo w końcu przyjechaliśmy tutaj właśnie po to, żeby zobaczyć fontanny. Zachowawczo pocieszaliśmy się nawzajem, że "w sumie ładne to jest". Może mieliśmy za wysokie oczekiwania odnośnie tej atrakcji i dlatego teraz czujemy się trochę zawiedzeni?

Image

Gdy tylko strumienie wznosiły się wyżej, podskakiwaliśmy na ławce, bo może akurat właśnie zaczyna się pokaz tańca? Niestety nie - po każdej "zwyżce" następowała "zniżka" wody :/ Czekaliśmy cierpliwie. No dobrze - za ciekawe to nie było :/ :D Na szczęście każdą porażkę umiemy przekuć na sukces (ale to dlatego, że ciągle ćwiczymy :D Głównie spotykają nas porażki :D ) i wymyśliliśmy, jaką realną korzyść (skoro estetyczna była taka sobie :/ :D ) mogą nam przynieść tańczące fontanny. Otóż (wrażliwszych czytelników uprasza się o ominięcie tego fragmentu :D ) w podróży byliśmy już drugi dzień. Ciągle w tych samych butach...Rozumiecie...Wymyśliliśmy więc, że pod pozorem fascynacji przepięknymi fontannami i olbrzymią chęcią posiadania z tego miejsca pamiątki, zrobimy sobie zdjęcie. Wchodząc pojedynczo do fontanny. Gołymi stopami. Dla lepszego kadru, oczywiście :/ :D

Image

Mocząc nogi w jednej z głównych turystycznych atrakcji, głośno wyrażaliśmy przesadny i entuzjastyczny zachwyt. Nawet pan policjant, przechadzający się obok fontanny, patrzył na nasze prężenie się przed obiektywem z łaskawym uśmiechem, zabarwionym lekką wyższością. Ze zrozumieniem pokiwał nam głową, myśląc "no tak, przyjechali z biednego kraju, pewnie takich cudów jeszcze w życiu nie widzieli. Niech mają, biedaki, pamiątkę..." :/ :D

Image
PP z bijącym od nich entuzjazmem oglądają tańczące fontanny (za to są spełnieni i szczęśliwi - z powodu czystych stóp :D Przy okazji okazało się, że naszą odwagą zainspirowaliśmy innych turystów, którzy, zazdroszcząc nam cudownej pamiątki z tego wspaniałego miejsca, również postanowili sobie takie zdjęcie zrobić (ale ich intencje były zupełnie czyste. Hmmm, w podwójnym tego słowa znaczeniu :D

Image

Jednak, jak widać, policjant był wybitnym psychologiem - wobec nich nie był tak wyrozumiały i kategorycznie kazał im zakończyć ten niecny proceder. Trochę się nam zrobiło przykro - oni NAPRAWDĘ chcieli mieć taką pamiątkę. Poza tym, zaniepokoiła nas lekcja, jaką dało nam życie. Czyżby wskazywało kierunek, jakim powinniśmy podążać? :/ :D

Image

Na szczęście zaraz przy fontannach był kolejny punkt "do zwiedzenia" z naszej listy - Burj Khalifa.

Image

Super, dwa "must see" odhaczone za jednym zamachem, zostało nam już tylko niezobowiązujące "poszwędanie się".

Image

Image

Okolica była naprawdę ładna. Może nie z takich miejsc, w których chciałabym spędzić całe wakacje, ale zdecydowanie warte obejrzenia.

Image

Image

Dużo świateł, deptaki, przechodzący ludzie. Milutko...Jakiś ładny kanał/sztuczne jezioro, wokół którego mnóstwo pięknie oświetlonych kawiarenek. Cudo. Spacerowaliśmy wzdłuż niego podziwiając widoki. Nagle zaintrygowały nas dziwne rurki znajdujące się w wodzie - hmm, ciężko powiedzieć, co to było. Może w jeziorku hodowane są jakieś dziwne ryby, a te rurki, to skomplikowany system natleniania wody? Tak to wyglądało... I tak sobie spokojnie rozmawiając i napawając się klimatem, wędrowaliśmy dalej. Bardzo spokojnie. Do momentu. W. Którym. Zauważyliśmy. Tablicę. Informacyjną :/ :/ :/ :D A na tablicy wielkimi literami wypisane : tańczące fontanny :/ :D

Tak więc, moi drodzy, oto jedyne prawdziwe zdjęcie tańczących fontann w Dubaju, jakie mamy :

Image

:D :D :D Jednak najgorszy moment dopiero miał dla nas nadejść. Otóż, dzięki tablicy informacyjnej, dowiedzieliśmy się, że dokładnie w tym momencie, w którym odstawialiśmy figle z "naszymi" fontannami, odbywał się właśnie ostatni pokaz prawdziwych tańczących fontann....Wystarczyło przejść jakieś 300 metrów.....:/ :D

No. Tak więc widzicie. To nie jest przesadne chwalenie się. Naprawdę reprezentujemy poziom mistrzowski :/ :D Ktoś się odważy podjąć wyzwanie? :D

Postanowiliśmy wrócić jak najszybciej na lotnisko. Wprawdzie podobno "co cię nie zabije, to cię wzmocni", ale obawiam się, że nasza psychika kolejnej porażki by już nie zniosła :/ :D (na szczęście, co do Burj Khalifa mamy pewność. Cztery razy sprawdzaliśmy świecący podpis przed budynkiem :D

Image
Jeden z najładniej ozdobionych samolotów, jaki widziałam.

Image

Dubaj widziany z powietrza naprawdę robi wrażenie. Poza tym, jakoś mi się wydaje, że w naszym przypadku, taki sposób oglądania jest, wbrew pozorom, bezpieczniejszy :D Gdy wracaliśmy taksówką na lotnisko, musieliśmy zapłacić 10 AED więcej. Podobno jakiś most się zepsuł i pan musiał jechać okrężną drogą :/ :D

Image

Pustynne rezydencje. Niesamowite...

Image

Image

I wreszcie widok, na który czekaliśmy....

Image

Image@zzeke, tu nie chodzi o pieniądze ;) tu chodzi o + 1000 do wizerunku :D i o podziw, sławę itp. ;)
Poza tym, nawet gdybym zarabiała nie wiem jak wysoką kwotę, to i tak nigdy nie przestanę być PP :/ :D Nie pozwolą mi na to liczne talenty, m.in. talent do błądzenia, mylenia i przypadkowego unikania typowych atrakcji (patrz : podstawowa i główna zasada PP ;) i nienegocjowalność ;) :D
Pozdrawiam :)Rozdział II. Jak nie zobaczyłam starego miasta w Katmandu.

W Katmandu wylądowaliśmy ok. 18.00. Formalności na lotnisku zajęły nam niecałą godzinę - wyrobienie wizy to koszt 25 USD + jedno zdjęcie. Waluta Nepalu to rupia nepalska (NPR), a 100 NPR to ok. 3,46 zł.
Na lotnisko przyjechał po nas znajomy Nepalczyk, który właściwie był jednym z głównych powodów, dla których tak pracowicie szukaliśmy taniego lotu właśnie do tego kraju. Lalit i jego żona, Danusha, prowadzą w Katmandu rodzinny dom dziecka, który bardzo chcieliśmy odwiedzić. Żeby nie robić im kłopotu, jeszcze w Polsce zarezerwowaliśmy przez booking.com dwie noce w hostelu Khangsar, znajdującym się w dzielnicy Thamel (2530 NPR za dwie noce w trzyosobowym pokoju). Lalit zawiózł nas do hostelu, pożyczył trochę miejscowych pieniędzy i obiecał, że następnego dnia przyjedzie po nas o 7.00 i pojedziemy odwiedzić dzieci z rodzinnego domu dziecka Papa's Home.

Pierwsze wrażenie z Katmandu? Dlaczego prawie wszyscy noszą maseczki przeciwpyłowe? Drugie - już wiem, ekhe-ekhe-khy :/ :D Powietrze w mieście faktycznie było dosyć zapylone - zanieczyszczenia osiadały w nosie i zatokach. Ograniczały też widoczność - w powietrzu wirowały drobinki kurzu, powodując, że wszystko wyglądało na pokryte szarą mgłą...Gdyby nie Lalit, to wątpię, czy potrafilibyśmy znaleźć nasz hostel (mimo, albo właśnie dlatego, że jesteśmy PP :D - Thamel składa się z małych, krętych uliczek, oblepionych sklepami, straganikami i hostelami. Tam naprawdę trzeba dokładnie wiedzieć, dokąd się idzie, bo inaczej, no cóż, dojdzie się zupełnie gdzie indziej :D

Image

Widok z okna naszego pokoju. Widzicie te dwa parasole na samym dole? Bardzo mocno nas przyciągały :) Dawały dwie obietnice -po pierwsze, że wreszcie solidnie się najemy. A po drugie - że są na tyle blisko naszego hostelu, że na pewno się nie zgubimy :/ :D Nie było więc na co czekać.

Image

Restauracyjka miała bogate menu, jednak nie mieliśmy większego problemu z wyborem :D Jak myślicie, co jako pierwsze zamawia wygłodniały PP po trzech dniach w podróży?

Image
:D no co, w końcu zbliżały się Walentynki, a proponowano nam "best wine of the country" :D Odmówilibyście? :D

Image
Lokalna zupa - przepyszna.

Image
I momo - tybetańskie pierożki z mięsem, są też wersje wegetariańskie. Dla mnie - rewelacja. Za taką ucztę dla trzech osób (suto zakrapianą :) zapłaciliśmy 1500 NPR. A gdy w dodatku okazało się, że w łazience mamy ciepłą wodę, zasnęliśmy zupełnie szczęśliwi (tak. Okazuje się, że PP do szczęścia wystarczy ŚWIADOMOŚĆ, że ma dostęp do ciepłej wody. Wcale nie potrzebuje z niej korzystać :D (no dobrze, nadrobiliśmy rano, nie myślcie już o nas tak źle ;)

Image

Czyści i najedzeni czekaliśmy na Lalita o umówionej 7.00 rano pod hotelem. Czuliśmy lekkie skrępowanie, bo z Lalitem twarzą w twarz spotkaliśmy się po raz pierwszy w życiu. Nasza wcześniejsza znajomość przebiegała wyłącznie na płaszczyźnie internetowej. Nie chcieliśmy mu robić problemów, narzucać się, czy odrywać go od pracy. Nie chcieliśmy też, żeby czuł wobec nas jakiekolwiek zobowiązania. Ale bardzo, bardzo chcieliśmy poznać wreszcie dzieci, które do tej pory znaliśmy tylko ze zdjęć.

Image

Dom dziecka znajdował się w zupełnie innej, dość odległej od Thamelu dzielnicy. Lalit kluczył małymi uliczkami, skręcał, zawracał, omijał korki...

Image
Oglądaliśmy Katmandu przez szybę auta, obiecując sobie, że zaraz po powrocie wybierzemy się na porządne zwiedzanie.

Image
W styczniu 2017 r. w Katmandu dalej widać ślady trzęsienia ziemi z 2015 roku. Straszne ślady. Po wielu budynkach zostały tylko kupki gruzu, które leżą tam nadal. Inne, podparte wszystkim, co się dało znaleźć, próbują jakoś normalnie funkcjonować.

Image

Image

Image

W domu dziecka spędziliśmy całe przedpołudnie. Ponieważ kolejnego dnia chcieliśmy wyruszyć na trekking, Lalit pojechał z nami do Nepal Tourism Board, żeby wyrobić wymagane zezwolenia.

Image

I gdy sobie teraz to przypominam, to aż mi wstyd. W porównaniu z nami, kurczaki w Tajlandii były super-ekstra samodzielne :/ Lalit zaopiekował się nami w całości. Wsiadaliśmy do jego auta i byliśmy przewożeni z miejsca na miejsce, zupełnie nie wiedząc, gdzie się przemieszczamy :/ A że człowiek łatwo przyzwyczaja się do wygody, to, no jakoś tak...daliśmy się temu ponieść...:/ :D Pod biurem wysiedliśmy z wygodnego auta i, z lekkim zaskoczeniem, zauważyliśmy, że Lalit nie wysiada z nami. Trochę nas to zbiło z tropu (o. widzicie. Tacy jesteśmy. Ledwie ktoś się nami przez chwilę zaopiekuje, to od razu się uzależniamy :/ :D ), ale stwierdziliśmy, że pewnie ma jakieś ważne rozmowy telefoniczne i akurat w tym czasie sobie wszystko pozałatwia. Spróbowaliśmy więc obudzić w sobie resztki samodzielności i weszliśmy do biura.

Image

Zezwolenie na trekking w rejonie Annapurny kosztuje 20 USD od osoby. Wypełnia się odpowiedni druk, dodaje zdjęcie i, dosyć szybko, otrzymuje się coś w rodzaju legitymacji. Zezwolenia na trekking można też załatwiać przez agencje turystyczne, ale i tak główną instancją jest właśnie Nepal Tourism Board. W kolejce przed nami stał pan z agencji, który trzymał cały plik wniosków wypełnionych przez "swoich" turystów. Nie powiem, ten widok napełnił mnie pewną dumą - wreszcie mamy naoczny dowód, jakimi to sprawnymi PP jesteśmy! Sami sobie załatwiamy zezwolenie na trekking! Dużo szybciej (bo "od ręki") i taniej (bez prowizji dla agencji).

Image

I tak sobie wzrastałam w tej dumie, do momentu, w którym pani z okienka, z którą się właśnie żegnałam, oznajmiła - a teraz do drugiego pokoju proszę :/ :D W drugim pokoju okazało się, że musimy przekazać urzędnikowi jeszcze jedno zdjęcie i jeszcze jedno 20 USD :/ Bo to trekking w rejonie Annapurny. I trzeba wyrobić drugie zezwolenie - coś w rodzaju opłaty za poruszanie się po obszarze chronionym (a kto nie miał zdjęcia, ten mógł przejść do trzeciego pokoju, w którym małą kamerką robiono mu fotkę, dokładnie taką, jak do policyjnej kartoteki :/ :D ale za to za darmo :)

Image

Jako dumni właściciele dwóch zezwoleń, zrobiliśmy sobie jeszcze zdjęcie "must take" (nie to, żebyśmy czegoś nie wiedzieli, ale wiecie..., tak na wszelki wypadek,... "strzeżonego..." :D , ustaliliśmy, że nie będziemy już kłopotać Lalita - poprosimy go tylko o odwiezienie do hostelu i zaczniemy wreszcie zwiedzać Katmandu jak podróżnicy, nie tylko zza szyby auta. Podbudowani męską decyzją, wyszliśmy przed budynek i ....i wtedy się wszystko zaczęło psuć :/ :D Bo żadnego auta po prostu nie było :/ :D

Image

Fakt, faktem - skrępowani sytuacją nie odważyliśmy się zapytać Lalita, czy będzie na nas czekał. Gorzej - wysiadając z auta nawet się z nim nie pożegnaliśmy, zakładając (znowu to haniebne przyzwyczajenie do wygody :/ ), że skoro się nami zaopiekował, to opiekować się będzie do końca. Jeszcze gorzej - po chwili milczenia, koleżanka Beata wyjąkała "bo mi się wydawało, że Lalit coś mówił, żebyśmy napisali do niego na Facebooku, jak wrócimy z trekkingu. Ale nie chciałam wam mówić, bo wiecie, ja nie jestem najlepsza z angielskiego" :/ :D

Image

I najgorzej - jutro mamy wyruszyć na trekking, a nie mamy ani jednego plecaka (przywieźliśmy dzieciom prezenty, a puste plecaki po ich wypakowaniu postawiliśmy pod ścianą. W domu dziecka. Który jest "nie wiadomo gdzie" :/ :D ) Zresztą nie wiemy też, gdzie sami jesteśmy :/ :D I, o cholera, nie wiemy, gdzie jest nasz hostel, ani nawet na jakiej ulicy :/ :D Wszystko wie tylko Lalit, z którym moglibyśmy się skontaktować przez Facebooka. Ale...nie mamy internetu :/ :D :D

Image

I nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby nie było tam z nami Marcina (tzn. doskonale wiem, jakby się skończyło, gdybym była tam sama :D wolałabym napisać, że skończyłoby się twardzielskim odnalezieniem wszystkich miejsc, ale, bądźmy poważni - skończyłoby się histerią i zostałabym w Katmandu na zawsze, bo nawet lotniska bym nie znalazła. Nie wspominając o tym, że nawet nie miałabym biletu na samolot, bo dokumenty i tak zawsze trzyma Marcin. Ja nie. Ja gubię :/ :D (chyba nie muszę zaznaczać, kto wygrywa tytuł PP roku? :D

Image

Otóż Marcin ma pewien dar. To wyjątkowy i przydatny talent (chociaż, żeby być uczciwą, muszę wspomnieć, że czasem denerwujący :) Ma "nosa" do kierunków i wiele miejsc potrafi znaleźć wyłącznie na wyczucie. Dodatkowo jest niezłomny w swoim przekonaniu o wyborze kierunku ("Do cholery, czy możemy wreszcie popatrzeć na mapę?!?!?!?" "Nie.") :D Więc Marcin zaczął iść. A my karnie za nim.

Image

Najpierw znalazł jakieś manewry wojskowe (?)

Image

Potem błądziliśmy małymi uliczkami.


Dodaj Komentarz

Komentarze (13)

zzeke 18 grudnia 2017 10:54 Odpowiedz
Znakomita większość PP zostaje "zwykłymi" turystami natychmiast,gdy zaczyna ich być na to stać:-) Miło się czytało w poniedziałkowe przedpołudnie:-)
pestycyda 18 grudnia 2017 22:39 Odpowiedz
@zzeke, tu nie chodzi o pieniądze ;) tu chodzi o + 1000 do wizerunku :D i o podziw, sławę itp. ;)Poza tym, nawet gdybym zarabiała nie wiem jak wysoką kwotę, to i tak nigdy nie przestanę być PP :/ :D Nie pozwolą mi na to liczne talenty, m.in. talent do błądzenia, mylenia i przypadkowego unikania typowych atrakcji (patrz : podstawowa i główna zasada PP ;) i nienegocjowalność ;) :DPozdrawiam :)
tiktak 24 grudnia 2017 10:56 Odpowiedz
Ale fajna relacja!To znaczy - Ciekawa (specjalnie piszę przez duże C), Świetnie Napisana, Pogodna itd.Do tej kwalifikacji: "PP" tylko niestety muszę się przyczepić. :cry: Raczej bym tu widział: "ZZ" albo "WW".Jedną z głównych cech "PP" jest narzekanie na nadobecność "TT" a tego brakuje. :) PozdrawiamTomek(*)TT - Typowy TurystaWW - Wesoły WłóczykijZZ - Zawzięty Zdobywca
pestycyda 25 grudnia 2017 16:39 Odpowiedz
:D @TikTak, wspaniała kwalifikacja :D Zwłaszcza adekwatna dla mnie wydaje się być "zawziętość" u ZZ :D Tak. Ten wyraz znakomicie oddaje moje podejście do podróży :D Nic się nie udaje, jednak cały czas z zawziętością (o. albo "upartość" :D ) próbuję dalej :D Zwróć uwagę, że na razie ciężko narzekać na nadobecność TT, bo przecież świetnie nam idzie unikanie miejsc, w których najczęściej się znajdują :D Natomiast mogę Ci obiecać, że w końcu będzie narzekanie, z tym że na CT (Chińskiego Turystę) :/ :DPozdrawiam :)
bozenak 27 grudnia 2017 20:23 Odpowiedz
relacja jak zawsze
tiktak 29 grudnia 2017 11:10 Odpowiedz
Pięć godzin to i tak super, nie wiem zupełnie dlaczego narzekacie.My przed wyjazdem do Nepalu zarejestrowaliśmy się w rekomendowanym przez MSZ systemie Odyseusz.I tak się złożyło, że dopadło nas trzęsienie ziemi.Zadzwoniliśmy do Odyseusza, żeby się poradzić, co się robi, kiedy hotel się zawalił, na lotnisko wejść się nie da,bo żołnierze straszą karabinami a drogi dojazdowe do Kathmandu są nieprzejezdne.Elektryczna sekretarka kazała nam zostawić swój numer i powiedziała, że jak ktoś do pracy przyjdzie, to zatelefonuje.W maju będą już trzy lata, jak czekamy ...
gadekk 29 grudnia 2017 21:38 Odpowiedz
@pestycyda, dobro wraca ;) A za zdjęcia z Poon Hill jestem gotowy polecieć do Nepalu choćby i na przedłużony weekend... Magia! :D
sranda 31 grudnia 2017 09:08 Odpowiedz
@pestycyda Powinnaś wydać jakąś książkę ze wspomnieniami z wypraw, bo każda Twoja relacja to mistrzostwo świata. :)Gdybyś założyła zbiórkę na jakiejś platformie crowdfundingowej, sam chętnie coś dorzucę do wymaganej kwoty.
marcant 1 stycznia 2018 19:01 Odpowiedz
Świetna relacja. Dziękuję za to, że zabrałaś mnie na tę wyjątkową wyprawę ?.
bozenak 3 stycznia 2018 17:38 Odpowiedz
:D :D ;) ;) Jesteście niesamowici :lol: Gdzie następna wyprawa. Jeżeli można coś wplacić na Nepalskie dzieci to daj znać.
dubaj1910 3 stycznia 2018 19:51 Odpowiedz
Świetny styl opowieści - brawo! 8-)
lavarsovienne 3 stycznia 2018 19:55 Odpowiedz
Mnie to Gruzją zachęciłaś :D Takie wyprawy to ja lubię;-) :D
pestycyda 7 stycznia 2018 14:00 Odpowiedz
@bozenak, pieniądze są cały czas potrzebne. Raz w roku robimy większa akcję charytatywną - link do informacji o zeszłorocznej znajdziesz w mojej stopce (tak to się chyba nazywa? :) Można też wpłacić indywidualnie (wklejam link do strony Papa's Home na Facebooku. Nie wiem, czy to dozwolone - jeśli nie, to przepraszam) https://www.facebook.com/papaschildrenhome/ Tam jest możliwość dokonania przelewu.@marcant, @dubaj1910, @LaVarsovienne - bardzo Wam dziękuję za tak miłe słowa :* Pozdrawiam serdecznie :)